„Myślałam, że Mirek robi sobie żarty. Nie odzywał się przez cały dzień. Wróciłam do domu i okazało się, że... nie żyje"

Kobieta pogrążona w żałobie fot. Adobe Stock, zinkevych
„Ja i Mirek tyle lat przeżyliśmy razem, myślałam, że łączy nas coś szczególnego. Jego śmierć była dla mnie potężnym ciosem. On był miłością mojego życia. Odszedł tak nagle. Jak mogłam niczego nie podejrzewać. Nie chcę dłużej bez niego żyć..."
/ 05.08.2021 11:36
Kobieta pogrążona w żałobie fot. Adobe Stock, zinkevych

Choć jesteśmy w podobnym wieku, mój mąż Mirek przeszedł na emeryturę wcześniej niż ja. Przez całe życie był kolejarzem i wliczyli mu do stażu pracy szkołę. Musiałam więc zaakceptować fakt, że przez jakiś czas będzie mi nieco trudniej wychodzić rano z domu.

Wiedziałam, że gdy o szóstej zadzwoni budzik, mój mąż tylko obróci się na bok, żeby spać dalej, a ja będę zmuszona wstać i ruszać na osiem godzin do biura.

Co prawda zapewniał mnie, że będzie mi towarzyszył, że wcześnie zacznie dzień, ale nie wywiązał się z obietnicy. Nie miałam mu tego za złe. W końcu przez te czterdzieści lat pracy budził się o koszmarnych porach. Był maszynistą i często wychodził z domu w środku nocy – świątek, piątek czy niedziela.

Teraz mógł sobie odespać. Należało mu się, bo prowadzenie pociągu to naprawdę ciężkie i stresujące zajęcie. Nie tylko szalone godziny pracy, ale i ogromna odpowiedzialność, która odbiła się na jego zdrowiu. Miał kłopoty z sercem i nadciśnienie. Nic wielkiego, ale był to kolejny argument za tym, by przejść na emeryturę.

Zresztą, nie było aż tak źle, jak już został w domu. Budził się przed dziewiątą i od razu dzwonił do mnie. Wysapał „dzień dobry”, zapytał, jak zaczęłam dzień i czy zostaję w pracy dłużej, a potem wstawał, jadł śniadanie i czytał gazety.

W ciągu dnia ogarniał mieszkanie, szedł na zakupy i często coś gotował. Gdy więc wracałam do domu, na stole stał obiad i całe popołudnie mieliśmy dla siebie. Czasem, gdy była pogoda, mąż szedł na działkę, a ja po pracy jechałam do niego. Praca, grill, świeże powietrze – przyjemne popołudnia rekompensowały więc ciężkie poranki.

Niech sobie jeszcze pośpi. Należy mu się

W ten piekielny wtorek obudziłam się jak zwykle pięć minut przed budzikiem. Wyłączyłam go i zerknęłam na męża. Ani drgnął. Czasem coś mruknął przez sen, nakrył się lepiej kołdrą, sapnął ciężko, ale tego ranka spał kamieniem. Poprzedniego dnia grał z kolegami w karty i wrócił nieco bardziej rozbawiony niż zwykle, więc pomyślałam, że odsypia zabawę.

Wyślizgnęłam się z sypialni i zamknęłam za sobą drzwi, żeby nie obudzić męża szumem prysznica, odgłosem suszarki do włosów czy brzękiem talerzy. Jak zwykle na przygotowaniach do wyjścia zeszło mi mnóstwo czasu i kończyłam w pospiechu. Wrzuciłam naczynia do zlewu, wskoczyłam w buty, włożyłam kurtkę i niechcący zrzuciłam sweter Mirka z wieszaka. Już nie podnosiłam, bo trzeba było iść. „Podniesie, jak wstanie” – pomyślałam i zamknęłam za sobą drzwi.

Tak się akurat złożyło, że tego dnia zarzucili mnie w biurze robotą. Nie zdążyłam sobie zrobić kawy, a już położyli mi na biurku stos faktur na cały dzień. Robiłam więc swoje i dopiero koło dziesiątej zdałam sobie sprawę, że mąż nie dzwoni. Między jednym papierem a drugim złapałam za telefon i zadzwoniłam do niego na komórkę. Nie odbierał, ale uznałam, że albo się myje, albo robi już zakupy…

Przerzucałam kolejne faktury, ale gdy minęło pół godziny i Mirek wciąż się nie odzywał, zaczęłam się denerwować. Odłożyłam pracę i zadzwoniłam jeszcze raz. A potem na domowy, z nadzieją, że może wyładowała mu się komórka albo zapomniał ją włączyć po nocy.

Dalej nic… Cisza

Było dobrze po jedenastej, gdy przestałam koncentrować się na pracy, a skupiłam się już tylko na tym, żeby się do niego dodzwonić. Wysłałam mu esemesa i ciągle próbowałam się z nim połączyć. Koleżanki zaczęły mnie uspokajać, bo zrobiło się naprawdę nerwowo. Pomyślałam wtedy, że zadzwonię do sąsiadki i poproszę, żeby zapukała do naszych drzwi.

Gdy poszła to zrobić, zagryzałam wargi i układałam sobie w myślach solidną burę dla tego lekkoducha. Niech no tylko powie do słuchawki to swoje niesforne: „Co tam, kochanie?”. Już ja mu dam „kochanie”!

– Nie otwiera… Nie ma go – odpowiedziała sąsiadka, gdy wróciła do mieszkania.

– Pukała pani głośno? Może śpi?

– Waliłam, jak trzeba. Musiał gdzieś wyjść – powiedziała.

– Nie zauważyłaby go pani?

– A gdzie tam! Siedzę od rana przed telewizorem, a muszę już dać trochę głośniej, żeby słyszeć, co mówią. Proszę się nie martwić. Pewnie poszedł na zakupy albo na działkę i nie wziął telefonu. Wiadomo, jak to jest z tymi chłopami…

„No, mogło tak być” – pomyślałam i wzięła mnie wtedy na niego jeszcze większa złość. Odłożyłam słuchawkę i zabrałam się do pracy, ale nie mogłam się na niej skupić. Co chwila zerkałam na telefon i zastanawiałam się, co się stało.

Nie minęło piętnaście minut, jak zaczęłam wydzwaniać do kolegów, z którymi poprzedniego dnia grał i popijał. Żaden nie widział się dziś z Mirkiem ani z nim nie rozmawiał. Wszyscy jednak mnie uspokajali. „Może jeszcze odsypia po wczorajszym” – wyrwało się najweselszemu z nich. Ale mnie nie było do śmiechu. Wtedy już naprawdę się zestresowałam.

Dziewczyny kazały mi zostawić robotę i jechać na działkę, żeby sprawdzić, czy Mirek tam jest, czy nic mu się nie stało. Protestowałam, bo przecież miałyśmy mnóstwo pracy, ale one się uparły, że dadzą radę same.

Poszłam więc do szefa i poprosiłam, żeby mnie zwolnił na resztę dnia. Wcale nie byłam pewna, czy nie przesadzam, czy nie gna mnie na tę działkę histeria, ale nie mogłam się uspokoić. Mirek zazwyczaj brał telefon i meldował, że wychodzi.

Z biura wypadłam jak pocisk. Rzuciłam się do samochodu i pojechałam do naszych ogródków działkowych. Były po drodze do domu, więc postanowiłam sprawdzić najpierw tam. Niestety, działka była pusta, a w altance wszystko ułożone tak, jak zostawiliśmy po sobie ostatnim razem.

Znów wskoczyłam w auto i pojechałam pod dom. Gdy zaparkowałam pod bramą, była trzynasta. Nawet nie czekałam na windę, tylko pobiegłam po schodach. Te ostatnie chwile, zanim zobaczyłam męża, wryły mi się w pamięć na zawsze…

Już wiedziałam, że stało się coś złego

Pamiętam, jak sięgam do torebki po klucze i grzebię w niej histerycznie, bo nie mogę ich znaleźć. Jak je wreszcie wyciągam, a potem nie mogę ich wcisnąć w zamek. Jak otwieram drzwi i spostrzegam jego buty ustawione tak samo jak wczoraj.

Jak przechodząc dalej, patrzę na sweter, który zrzuciłam rano, a którego nikt nie podniósł z podłogi… Jak w końcu staję przed sypialnią, a ta jest ciągle zamknięta.

Przez ułamek sekundy myślałam, że Mirek dalej śpi, ale potem otrzeźwiałam i zdałam sobie sprawę, że wcale nie. Że stało się coś strasznego…

Podeszłam do niego, siadłam na brzegu łóżka i dotknęłam jego policzka. Był zimny, a ja zabrałam rękę tak szybko, jakbym się oparzyła. Serce zatrzymało mi się na moment, a potem znów zaczęło walić jak młot. Wpadłam w rozpacz i szarpałam jego ciałem. Szeptałam, żeby wstał… Potem przypomniało mi się, że trzeba sprawdzić puls. Nic nie poczułam…

Zadzwoniłam po karetkę i usiadłam w fotelu w dużym pokoju. Tak właśnie na nich czekałam, bo nie wiedziałam, co mam robić innego. Nie płakałam, nie krzyczałam. Chyba chciałam umrzeć w moim salonie, bo miałam wrażenie, że nie mogę czegoś takiego przeżyć. Że powinnam odejść zaraz po mężu.

To było rok temu i dalej żyję, choć ciągle mam wrażenie, że niepotrzebnie. Chodzę do pracy, zajmuję się wnukami, ale gdybym miała wybierać, tobym ze wszystkiego zrezygnowała. Nie mówię tego nikomu, bo zaraz by mnie chcieli leczyć, a ja jestem pewna swoich myśli. Pewna tego, że powinno mnie już tu nie być.

Męczą mnie też straszne wyrzuty sumienia. Lekarze mówią, że u Mirka doszło do zatrzymania akcji serca i była to najpewniej cicha śmierć. Zapewniają, że nie mogłam mu pomóc, ale ja nie potrafię się z tym pogodzić. Nie mogę znieść myśli, że gdy on umierał, ja po prostu spałam. A rano, jak gdyby nigdy nic, poszłam do pracy. Nic nie zauważyłam…

Jak mogłam nic nie poczuć, niczego się nie domyślić? Przecież tyle lat byliśmy razem. Cały czas wierzyłam, że mnie i Mirka łączy przeznaczenie, jakaś silna duchowa więź, a w tym krytycznym momencie nawet nie zauważyłam, że odszedł. To okrutne. Ta myśl odbiera mi chęć do życia.

Bo skoro śmierć najbliższego człowieka przechodzi niezauważona, to jaką siłę ma miłość? Czy spaja nas coś niewidzialnego, czy po prostu kojarzy przypadek? Te pytania nie dają mi spokoju, nie pozwalają dalej żyć. Choć trochę cieszyć się z tego, co mi zostało… 

Czytaj także:
„Mąż tak często wyjeżdżał w delegacje, że nie umieliśmy już żyć razem. Wracał i wymagał, żeby koło niego skakać"
„Już jako kilkulatka chciałam uciec z domu. Brat wmawiał mi, że jestem za głupia i za brzydka, żeby zostać w rodzinie”
„Mąż na siłę chciał mnie zmienić w ideał. Zmuszał do ćwiczeń, solarium, wyzywał od wielorybów. Nie mogłam dłużej tak żyć"

Redakcja poleca

REKLAMA