„Mąż na siłę chciał mnie zmienić w ideał. Zmuszał do ćwiczeń, solarium, wyzywał od wielorybów. Nie mogłam dłużej tak żyć"

Kobieta, która ma dość męża fot. Adobe Stock, annanahabed
„Po co się ze mną żenił, skoro mu się nie podobam? Nie chciałam się już starać. Miałam tego wszystkiego dość. Chciałam mieć męża, który mnie akceptuje. On na siłę chciał ze mnie zrobić ideał. Dla niego nigdy nie byłam wystarczająco ładna".
/ 03.08.2021 13:55
Kobieta, która ma dość męża fot. Adobe Stock, annanahabed

Nie jestem typem chudziutkiej blond piękności z nogami po samą szyję. Zawsze miałam lekkie skłonności do tycia i odkąd byłam nastolatką, ostro pilnowałam się z jedzeniem. Zazdrościłam koleżankom, które bezstresowo mogły objadać się słodyczami, a były zgrabne jak modelki. Ja wiecznie musiałam sobie czegoś odmawiać, żeby trzymać się w normalnym rozmiarze.

Na szczęście rodzice mieli do mnie i mojego brata cudowne podejście. Zawsze okazywali nam miłość i wzmacniali nasze poczucie własnej wartości. Nawet jak nie byliśmy w wielu sprawach idealni, starali się skupiać na naszych mocnych stronach. To dzięki nim nie wpadłam w kompleksy.

– Zobacz, jakie masz piękne, błyszczące włosy – zachwycała się mama, gdy jak co rano czesała moje kruczoczarne pasma w warkocze albo w koronę. – Z takimi włosami mogłabyś występować w reklamach szamponu – chwaliła mnie.

Zawsze też mówiła, że powinnam się jak najczęściej uśmiechać.

– Wtedy cała twoja uroda jest na wierzchu – komplementowała mnie. – Masz piękne, pełne usta i śnieżnobiałe zęby. Chwal się tym, co masz najpiękniejszego.

To właśnie moja kochana mama wyleczyła mnie z nieśmiałości

Już w liceum miałam pierwszego chłopaka, którego zresztą traktowałam bardzo poważnie. Byliśmy razem do matury. Później, gdy zrobiłam kurs fryzjerski, spotykałam się z Mariuszem, synem właścicielki salonu, w którym pracowałam. Nie przyjęłam jednak jego oświadczyn. Nie czułam się jeszcze gotowa na małżeństwo, a on bardzo na to naciskał. Chciał mieć żonę siedzącą w domu i jak najszybciej gromadkę dzieci. To mi nie odpowiadało. Zawsze chciałam pracować, być niezależna, a rodzina owszem, ale za jakiś czas.

Dla Marka byłam w stanie zrobić wiele...

Naprawdę zakochałam się dopiero w Marku. Poznaliśmy się w kinie. Ja przyszłam na film z koleżanką, on był sam. Wyglądał, jakby ktoś go wystawił do wiatru i nie przyszedł na randkę. Pamiętam, że obserwowałyśmy go z Martyną ze swoich miejsc i śmiałyśmy się. Później okazało się, że to nie była nieudana randka. Marek po prostu lubił chodzić sam do kina.

– Wtedy mogę się skupić na filmie i naprawdę zrelaksować – twierdził.

Pamiętam, że po seansie zwrócił nam uwagę, że wysypałyśmy wokół siebie cały popcorn.

– Chyba wypadałoby to posprzątać? – powiedział z uśmiechem.

Wtedy wydawało mi się zabawne, że się tak wszystkim przejmuje. Po latach zrozumiałam, że ten człowiek czepia się wszystkiego i cały świat chciałby poprawić albo stworzyć na nowo.

Po kinie poszliśmy we trójkę na kawę. Było bardzo fajnie. Może dlatego, że Martyna jest duszą towarzystwa, ma takie poczucie humoru, że po godzinie z nią brzuch boli od śmiechu. A może to Marek tak bardzo się starał, żebyśmy dobrze się czuły w jego gronie? Martyna na niego leciała. Widać to było na pierwszy rzut oka. Ale on, nie wiedzieć czemu, zainteresował się mną. A przecież byłam grubsza i mniej atrakcyjna niż jasnowłosa Martyna z dużym biustem.

– Widzisz, dziecko, widać są jeszcze mężczyźni, którzy nie patrzą tylko na walory kobiet lansowane w filmach erotycznych – zażartowała moja mama, kiedy opowiedziałam jej pierwszy raz o Marku.

Były to miłe złego początki…

Pierwszy raz Marek próbował mnie zmieniać jeszcze przed ślubem.

– Może byś obcięła te swoje długaśne włosy? – zasugerował, gdy zastanawiałam się nad fryzurą pod welon. – Dobiegasz trzydziestki, a włosy masz jak dziewczynka do komunii.

Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Zawsze miałam długie, zadbane włosy. Zresztą wydawało mi się, że mężczyźni lubią takie kobiece uczesanie. Nic podobnego.

Marek zaczął pokazywać mi zdjęcia z kolorowych gazet. A to taka piosenkarka, a to taka aktorka. Tu pół głowy wygolone, tam jakieś wymyślne pasemka w ostrych kolorach. On chciał mnie nagle widzieć inną, niż jestem. Skróciłam i rozjaśniłam włosy, chciałam się podobać przyszłemu mężowi. Źle się czułam w tej fryzurze, ale on twierdził, że w końcu wyglądam jak dorosła kobieta.

Po ślubie zaczęło się na dobre. Na pierwszy małżeński gwiazdkowy prezent dostałam… karnet na siłownię!

– Kochanie, chyba czas wziąć się za siebie? – powiedział wprost. – Tu i tam ci trochę odstaje, chyba nie chcesz wyglądać jak te nasze sąsiadki, które mają tyłki jak szafy trzydrzwiowe? Musisz o siebie dbać, bo pomyśl, co będzie, jak kiedyś urodzisz dziecko.

Poszłam na tę siłownię. Nie chciało mi się, ale Marek też sobie kupił karnet.

– Będziemy się nawzajem motywować – zachęcał.

To nie miało jednak nic wspólnego z motywacją. Marek ciągle mnie krytykował! A to, że źle wykonuję ćwiczenia, a to że za szybko się męczę, a to, że nie mam tyle energii co on.

No, kochana, z takim zaangażowaniem, to ty będziesz niedługo wyglądać jak wieloryb – potrafił tak powiedzieć głośno w siłowni pełnej ludzi.

Znosiłam to pokornie, starałam się, jak tylko mogłam, by mnie w końcu docenił. Wyciskałam siódme poty, żeby mu się w końcu zacząć podobać. Nie doczekałam się żadnego komplementu.

Na siłowni chętnie rozglądał się za innymi kobietami. Spodobało mu się opalone ciało i jak nakręcony zaczął mnie wysyłać na solarium. Nie miałam na to ochoty. Przecież to niezdrowe. Zaczęliśmy się kłócić, raz nawet przed szatnią w klubie fitness. Kilka osób to słyszało.

– Ma pani tak atrakcyjnego męża – odezwała się do mnie kiedyś dziewczyna biegająca na bieżni obok mnie. – Musi się pani starać, żeby jakaś wysportowana laska nie sprzątnęła go pani sprzed nosa.

Po co się ze mną żenił, skoro mu się nie podobam?

Nie chciałam się już starać. Miałam tego wszystkiego dość. Chciałam mieć męża, który mnie akceptuje taką, jaką jestem. Zwłaszcza że nie byłam leniwą zapuszczoną babą, która cały dzień siedzi przed telewizorem i obżera się chipsami. Pracowałam, dbałam o siebie. Ale Marek chciał koniecznie z grubszej zrobić chudszą i najlepiej spaloną na solarium.

Czara goryczy przelała się, gdy wpadł na pomysł, że oboje powinniśmy sobie zrobić tatuaż.

– To takie seksowne! – zachwycał się. – Widziałaś tę młodą blondyneczkę na siłowni? – aż mu się oczy świeciły. – Ma taki seksowny chiński znaczek nisko na plecach. Może też byś sobie taki zrobiła?

Nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem. Nie miałam nawet siły kłócić się z Markiem. On chciał mieć za żonę kogoś zupełnie innego niż ja. We mnie wszystko było do poprawy. Nabawiłam się kompleksów. Jak nigdy wcześniej, zaczęłam zauważać, że moje uda i łydki są zbyt potężne i nie powinnam nosić spódnic.

Marek, jakby nigdy nic, umówił nas w studiu tatuażu. Chyba sądził, że ten mój wybuch płaczu był oznaką mojego strachu przed bólem. Stwierdził, że przejdzie mi, gdy wybiorę sobie jakiś ładny motyw, a pan, który będzie mnie tatuował posmaruje mnie żelem znieczulającym. Problem w tym, że pan nie zdążył. Wybiegłam stamtąd z krzykiem, zanim ktokolwiek dotknął mojej skóry igłą. Nie miałam ochoty ani na tatuaż, ani na małżeństwo z Markiem!

Rozwiedliśmy się pół roku później. Marek uznał, że jestem wariatką i że żaden facet nie wytrzyma z kobietą, która nie chce się podobać swojemu mężczyźnie. Chyba jednak nie miał racji...

Bo odkąd jestem z Darkiem, nie muszę biegać codziennie na bieżni w klubie fitness, farbować włosów czy się tatuować. Choć mogłabym, i to całkiem za darmo. Darek to ten facet, który nie zdążył mnie wtedy posmarować żelem znieczulającym w swoim studiu tatuażu.

Czytaj także:
„Narzeczona eks-męża zabierała moją 14-letnią córkę do klubów i stroiła jak lolitę. Ojciec nie widział w tym problemu”
„Moja dziewczyna i córka skaczą sobie do gardeł. Dłużej tego nie zniosę. Musiałem wybrać, którą bardziej kocham"
„Zakochałam się w adoptowanym bracie. Żadnych więzów krwi, więc byliśmy razem - aż nie odkryliśmy strasznej prawdy”

 

Redakcja poleca

REKLAMA