„Mąż tak często wyjeżdżał w delegacje, że nie umieliśmy już żyć razem. Wracał i wymagał, żeby koło niego skakać"

Męża tak często nie było, że się od siebie oddaliliśmy fot. Adobe Stock, yavdat
Niewiele mi pomagał w codziennych, prozaicznych sprawach. Wprost przeciwnie, przybył mi jeszcze jeden mężczyzna do obsługi. Andrzej przychodził z pracy i układał się na kanapie w salonie. Uważał też, że to ja powinnam doprowadzać synów do porządku.
/ 03.08.2021 18:25
Męża tak często nie było, że się od siebie oddaliliśmy fot. Adobe Stock, yavdat

Andrzej wracał z pracy, ogłaszał, że jest zmęczony i układał się na kanapie w salonie. Dzieci były małe, kiedy firma Andrzeja po raz pierwszy wysłała go w delegację. Potrzebowaliśmy wtedy pieniędzy, właściwie na wszystko nam brakowało.

Byliśmy na tak zwanym dorobku, mieszkaliśmy kątem u rodziców. Dlatego trudno było odrzucić taką szansę. Co więcej, byliśmy wprost zachwyceni tą propozycją, bo oznaczała, że się trochę odbijemy, poprawimy swoją sytuację materialną i życiową. Początkowo tak właśnie było. Andrzej pracował poza domem, bo po tym pierwszym wyjeździe zaraz zaproponowano mu kolejny i jeszcze kolejny, a ja wychowywałam naszych synów.

Nie było mi łatwo samej z dziećmi, ale pomagali mi rodzice i jakoś dawałam radę

Przed każdym następnym wyjazdem Andrzeja obiecywaliśmy sobie, że to już ostatni raz. A potem przychodziła nowa propozycja i mój mąż znowu wyjeżdżał na trzy miesiące, na pół roku, różnie. Po pewnym czasie kupiliśmy własny dom i wyprowadziłam się od rodziców.

Chłopcy podrośli, poszli do szkoły, więc ja wróciłam do pracy. Żyliśmy już wtedy na dość wysokiej stopie. Stać nas było, abyśmy oboje mieli własne samochody. Ubierałam siebie i dzieci w markową odzież. Mieliśmy drogie sprzęty i pięknie urządzony dom, jeździliśmy na zagraniczne wakacje. Przyzwyczailiśmy się do pewnego standardu życia, do tak zwanego luksusu.

Płaciliśmy za to cenę – Andrzej cały czas wyjeżdżał, częściej nie było go w domu, niż był. Mamy już wszystko, czego potrzeba. Może czas przystopować? Widziałam, że moi rodzice patrzyli na naszą sytuację rodzinną z dezaprobatą. Czułam, że nie pochwalają naszego układu. Kiedy chłopcy weszli w wiek dorastania i w związku z tym zaczęły się z nimi różne problemy wychowawcze, mama nie wytrzymała.

– Nie sądzicie, że może wystarczy już tych wyjazdów Andrzeja? – zapytała przy niedzielnym obiedzie.

– O co mamie chodzi? – mój mąż uniósł wzrok znad talerza i spojrzał zdziwiony w jej kierunku.

– Myślę, że już się dorobiliście – wyjaśniła mama spokojnie. – Pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Chyba już pora, żebyś wreszcie pomieszkał trochę w domu, zajął się rodziną, dziećmi.

Andrzejowi wyraźnie nie w smak były te słowa, bo się nie odezwał

Nie zamierzał podjąć tematu. Dopiero wieczorem w domu stwierdził z lekkim sarkazmem.

– Twojej mamie chyba się wydaje, że ja tam na wczasy jeżdżę.

– Nie sądzę – westchnęłam. – Sama czasami myślę, że chyba już wystarczy takiego życia i że może zmieniłbyś pracę, by być więcej w domu.

– Wiązałoby się to na pewno z zaciśnięciem pasa, chciałabyś tego?

– Andrzej, ja sama nie wiem – westchnęłam po raz kolejny. – Mamy trochę oszczędności, ja pracuję, ty też byś przecież zarabiał. A że trochę mniej, trudno, ale przynajmniej bylibyśmy razem. Chłopcy też potrzebują ojca na co dzień. Może warto się nad tym zastanowić.

– Pomyślimy – obiecał Andrzej, ale miałam wrażenie, że wcale nie jest przekonany.

Opowiedziałam o naszej rozmowie przyjaciółce, bo musiałam komuś się wyżalić.

Wiesz, on też już przywykł do tego, że wszystkie domowe obowiązki spadają na ciebie – powiedziała. – Andrzej sporo zarabia, ale on tylko pracuje, a ty oprócz pracy zajmujesz się domem, wychowujesz chłopców. To niesprawiedliwe.

W tej chwili dopiero do mnie dotarło, że właściwie mam prawo czuć się zmęczona, przytłoczona i nawet lekko zgorzkniała. Zaczęłam naciskać na Andrzeja, żeby pomyślał o zmianie pracy, albo przynajmniej zrezygnował z wyjazdów, choćby tych zagranicznych.

Mąż długo się opierał. Nie mówił co prawda głośno „nie”, ale starał się wyszukiwać problemy, które nie pozwalały mu w najbliższym czasie na zmianę. W końcu chyba jednak poczuł się zmęczony moim zrzędzeniem.

– Dobrze, Jolka, niech ci będzie, zgadzam się – oznajmił. – Tylko żebyś potem nie narzekała na braki w portfelu – dodał natychmiast.

Nie miałam zamiaru narzekać.

Cieszyłam się, że wreszcie będę miała męża w domu

Szybko jednak okazało się, że każde z nas chyba inaczej wyobrażało sobie wspólne codzienne życie. Liczyłam na to, że Andrzej pomoże mi we wszystkim, utemperuje trochę chłopaków, będzie robił zakupy, kosił trawę w ogródku i od czasu do czasu pomagał mi przy większym sprzątaniu. Tak czasami bywało, kiedy wracał do domu z delegacji.

Tymczasem teraz Andrzej przychodził z pracy, ogłaszał, że jest zmęczony i układał się na kanapie w salonie. Kłótnie synów bardzo go denerwowały, ale uważał, że to ja powinnam doprowadzać ich do porządku.

– Jak ty ich wychowałaś? – denerwował się. – Zrób coś z nimi!

– Niby co mam zrobić? – wściekłam się. – Zamknąć jednego w garażu, a drugiego w piwnicy?

– O, to byłoby całkiem niezłe rozwiązanie – zachichotał Andrzej, jakby to miał być świetny dowcip.

Ale mnie nie było do śmiechu.

– Mam dość! – wrzasnęłam, nie hamując złości. – A może teraz, dla odmiany, ty byś się nimi trochę zajął, co? Jesteś ich ojcem, zapomniałeś? Zarzucasz mi, że źle wychowałam naszych synów, a ty gdzie byłeś?

Brwi Andrzeja powędrowały do góry. Spojrzał na mnie zimno.

– Jak to gdzie? – spytał. – Pracowałem, zarabiałem na to wszystko – zakreślił ręką krąg. – A ty siedziałaś z nimi w domu – warknął.

Już nabierałam powietrza, żeby powiedzieć, co myślę, kiedy zobaczyłam stojących w drzwiach obu synów. Zamknęłam usta.

– Kłócicie się? – zapytał cicho Mateusz i podrapał się po nosie. Andrzej wzruszył ramionami.

– Matka się czepia – mruknął. – Może będzie miała klimakterium? – puścił oczko do synów.

Myślałam, że dostanę ataku serca. Wyszłam, mocno trzaskając drzwiami od łazienki. Byłam tak wściekła, jak jeszcze nigdy. Dzieci nie potrafiły doprowadzić mnie do takiego stanu.

Czy on specjalnie robi wszystko byle jak, żebym dała mu spokój?

Nasze kłótnie z Andrzejem zaczęły powtarzać się coraz częściej. O byle drobiazg skakaliśmy sobie do oczu. Wyglądało na to, że moje wyobrażenia o tym, jak będzie wyglądało nasze życie przy stałej obecności Andrzeja, mocno rozmijało się z rzeczywistością.

Niewiele mi pomagał w codziennych, prozaicznych sprawach. Wprost przeciwnie, przybył mi jeszcze jeden mężczyzna do obsługi.

– Andrzej, zrób dzisiaj zakupy, jak będziesz wracał z pracy – prosiłam. – Położyłam ci listę na szafce.

W odpowiedzi słyszałam, że dzisiaj na pewno wróci później i nie będzie miał czasu. A nawet jeżeli obiecał, że zrobi, często po prostu albo zapominał listy zakupów, albo zapominał pojechać do sklepu. Wchodził do domu zadowolony, a na pytanie, gdzie zakupy, chwytał się za głowę.

– O rany, zupełnie zapomniałem.

– No, jak mogłeś zapomnieć? – oburzałam się.

Drapał się po głowie, udając zakłopotanie.

– No zwyczajnie, tyle spraw miałem dzisiaj na głowie, umknęło mi.

W ten sposób często zostawaliśmy bez chleba, mleka, sera, różnie. Często wychodziłam wieczorem sama po najpotrzebniejsze rzeczy. W końcu przestałam prosić Andrzeja o zrobienie zakupów, bo wydawało mi się to bez sensu.

– On to chyba robi specjalnie – śmiała się przyjaciółka. – Osiągnął swoje, przestałaś go wysyłać.

Mogło w tym być trochę prawdy. Na wywiadówki do chłopców też musiałam chodzić sama, bo mój mąż twierdził, że odwykł od takich spraw.

– Wydaje mi się, że chyba nigdy do nich nie przywykłeś – odpowiadałam mu ze złością.

Wzruszał ramionami.

– Mówisz tak, jakbym przez całe życie leżał i nic nie robił.

Nie twierdzę, że nic nie robiłeś, ale dziećmi się nie zajmowałeś.

Coraz częściej wdawaliśmy się w takie słowne przepychanki i były one coraz bardziej nieprzyjemne.

Zaczynałam mieć tego dość

Zastanawiałam się już nawet, czy dobrze zrobiłam, nakłaniając męża do zmiany pracy. Wyszło na to, że jedyny „zysk” z tej sytuacji, to – mniej pieniędzy i więcej kłótni. W dodatku synowie patrzyli na nas podejrzliwie.

– Czy wy musicie się tak ciągle kłócić? – zapytał w końcu Mateusz.

– To zmierza prostą drogą do rozwodu – skomentował natychmiast Maciek.

– Dość! – Andrzej walnął otwartą dłonią w stół. – Co to za komentarze? Nikt was o zdanie nie pyta.

Obaj synowie zamilkli natychmiast, a mnie kusiło, żeby przyznać im rację. To na pewno nie było dla nich miłe, ciągle słuchać, jak rodzice się kłócą. Zresztą dla nas obojga takie awantury też nie należały do przyjemności. Mimo to nie potrafiliśmy się dogadać i żyć w zgodzie, jak kiedyś, kiedy chłopcy byli mali.

Przez te wszystkie lata Andrzej był cały czas w rozjazdach, a ja wiecznie sama z dziećmi. To dlatego tak oddaliliśmy się od siebie. Walczyć o to małżeństwo, czy dać już sobie spokój? Zaczęłam się obawiać, co z nami dalej będzie. Chłopcy byli coraz starsi, wkrótce pójdą na studia, będą mieli własne życie, aż w końcu całkiem wyfruną z domu.

A my w nim zostaniemy. We dwoje! Jak będziemy żyć, co robić, o czym rozmawiać, jak spędzać czas, skoro już teraz mamy z tym problem? Postanowiłam, że spróbuję trochę odpuścić Andrzejowi. Nie kłócić się z nim, mniej wymagać.

On rzeczywiście przez te lata odwykł od tego, żeby mu żona trajkotała nad głową. Stwierdziłam, że postaram się zadbać bardziej o siebie, troszeczkę go kokietować. Może w ten sposób ponownie zbliżymy się do siebie? Niestety nie bardzo mi to wychodziło. Andrzej nie zwrócił uwagi na moją nową fryzurę ani sukienkę. Albo w ogóle tego nie widział, albo udawał, że nie widzi.

– Mamuśka, ale super wyglądasz – pochwalił mnie syn, kiedy wróciłam od fryzjera.

Andrzej jednak nawet nie podniósł głowy znad gazety.

– Tato, zobacz, jaka z naszej mamy laska – zwrócił się do niego Mateusz.

Andrzej popatrzył na mnie, ale myślami był chyba gdzieś daleko.

– Tak, tak – pokiwał głową. – Mama zawsze ładnie wygląda – mruknął.

Miałam wrażenie, że w ogóle nie zauważył, że zmieniłam kolor włosów. Tak sobie tylko powiedział, a potem natychmiast wbił wzrok w gazetę. Popłakałam sobie tego wieczoru w łazience.

Czułam, że nasze małżeństwo umarło

Byliśmy razem dlatego, bo mieliśmy chłopców, i tak było wygodnie. Ale już nie było między nami miłości. Zaczęłam się zastanawiać, czy Andrzej mnie przypadkiem nie zdradza. Nasze życie intymne też nie było już bowiem takie, jak dawniej.

– Jola, dostałem propozycję wyjazdu na delegację – poinformował mnie pewnego wieczoru. – Co ty na to?

Właściwie to byłam zdziwiona, że interesuje go moje zdanie. Już dawno minęły czasy, kiedy cokolwiek razem uzgadnialiśmy.

– Dlaczego mnie o to pytasz?

– Bo chcę wiedzieć, co o tym myślisz – odpowiedział jakoś tak obojętnie, jakby już podjął decyzję, a mnie pytał tylko tak dla porządku.

– A chcesz jechać?

– Właściwie to muszę.

– Więc nadal nie rozumiem, po co pytasz – nagle poczułam, że jest mi wszystko jedno, chce – niech jedzie, nie chce – niech zostaje. Andrzej oczywiście pojechał.

Widziałam, jaki był zadowolony, szykując się do wyjazdu, nawet nie próbował tego ukrywać.

Przynajmniej będzie znowu spokój w domu – powiedział Mateusz do brata. – Starzy nie będą się kłócić.

Od tego czasu Andrzej zaczął znowu jeździć w delegacje

Chyba nie umiał już inaczej funkcjonować. Wszystko było jak kiedyś, tylko chłopcy byli już prawie dorośli. Wkrótce pozdawali matury i wyjechali na studia. A ja zostałam sama w dużym, pięknie urządzonym domu, do którego od czasu do czasu, jak do hotelu, wpadał mój mąż, który był właściwie dla mnie obcym człowiekiem.

Niewiele nas już łączyło. Zaczęły mnie męczyć okresy, w których Andrzej wracał z delegacji i mieszkał ze mną. Zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby się rozwieść, sprzedać dom, kupić dwa małe mieszkania i zamieszkać oddzielnie. W końcu mu to zaproponowałam. W odpowiedzi usłyszałam coś, co ogromnie mnie zaskoczyło.

Może poczekajmy jeszcze kilka lat, dopóki chłopcy się nie usamodzielnią. Niech mają dokąd przyjeżdżać na święta.

– Nie – usłyszałam nagle swój głos. – Mam dość, na nic nie będę czekała. Chłopcy mogą przyjeżdżać na święta równie dobrze do trzypokojowego mieszkania, a i w dwupokojowym też się zmieszczą.

Andrzej nie robił problemów. Zgodził się na wszystko, co zaproponowałam. Najwidoczniej wcale mu już nie zależało. Chłopcy też nie byli zaskoczeni naszą decyzją, mieli już własne życie. Sprzedaliśmy dom, podzieliliśmy się pieniędzmi. Od niedawna mieszkam w bloku, w niedużym, dwupokojowym mieszkaniu.

Synowie odwiedzają mnie, owszem, ale najczęściej wtedy, kiedy czegoś potrzebują. Mam nieodparte wrażenie, że sami, na własne życzenie zniszczyliśmy z Andrzejem naszą miłość, nasze małżeństwo i rodzinę. Za mało to wszystko pielęgnowaliśmy i jakoś tak rozlazło się w szwach.

Czytaj także:
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA