W moim małżeństwie prawie wszystko było w idealnym porządku. Bartek o mnie dbał, przywoził mi z trasy prezenty, nasze mieszkanie przypominało eleganckie pudełeczko z czekoladkami. Niestety, te czekoladki wcale nie były słodkie i smaczne, wręcz przeciwnie, zalegały w żołądku i przyprawiały o mdłości!
Nie sypialiśmy ze sobą
W dzień Bartek się sprawdzał: zachowywał się jak fajny, silny, opiekuńczy, czuły facet, któremu zależy na kobiecie, i który potrafi się nią zająć. Gorzej było w nocy. Przez pierwsze dwa lata nasze łóżko było letnie, potem stygło, wyziębiało się, aż wreszcie zaczęło przypominać chłodnię.
Żadna bielizna, perfumy, masaż, gadżety, słowa nie mogły rozgrzać mojego męża. Owijał się ciasno kołdrą, odwracał do ściany i zasypiał. Od trzech lat praktycznie nie uprawialiśmy seksu. Trzydziestoparolatka, mężatka, ładna, zadbana, temperamentna żyła w celibacie!
Nikomu się nie zwierzałam, wstydziłam się. Koleżanki może by i współczuły w oczy, ale za plecami na pewno plotkowałyby, że to ze mną coś nie tak. Z kolegami byłoby jeszcze gorzej, na sto procent chcieliby mnie pocieszać. Oczywiście po cichu, na boku, bez zobowiązań i żebym jeszcze była wdzięczna.
Czułam nosem inną kobietę
Na początku byłam pewna, że Bartek mnie zdradza! Przy drogach, którymi się poruszał służbowo, stoi tyle chętnych kobiet, do kabiny także można zabrać rozmaite pasażerki spragnione przygód, i chcące podróżować bez biletu. Nic dziwnego, że wracał do domu skonany i zasypiał, ledwo poczuł poduszkę pod głową.
Obwąchiwałam jego rzeczy, szukałam śladów i dowodów, że szlaja się z babami i potem nie ma dla mnie siły, ale niczego nie znalazłam.
Kiedy spał, sprawdzałam komórkę. Także klapa. Zaczęłam mu dogryzać, puszczać jakieś zatrute dymy, że się łajdaczy w trasie i potem jest do niczego. Słuchał spokojnie, uśmiechał się i mówił: „Daj spokój, nigdy cię nie zdradziłem!”.
Brutalna prawda
Wreszcie postanowiłam z nim szczerze pogadać.
– Nie mogę dłużej – powiedziałam. – Muszę wiedzieć, dlaczego mnie unikasz? To moja wina? Nie pociągam cię? Brakuje mi czegoś?
Długo milczał. Kiedy się wreszcie odezwał, pomyślałam, że chyba wolałabym nic nie wiedzieć. Wyznanie, jakie z siebie wydusił, było okropne...
– To nie jest niczyja wina – usłyszałam. – A już na sto procent nie twoja. Po prostu taki jestem.
– To znaczy, jaki?
– Jestem aseksualny. Nie potrzebuję kontaktów fizycznych.
– Co za bzdury opowiadasz? Nie ma takich ludzi!
– Są. Zapewniam cię. To nie jest choroba, raczej taki defekt, ale ma swoją nazwę: oziębłość seksualna Tak się określa kogoś, kto nie odczuwa pociągu ani nie czuje przyjemności w kontaktach seksualnych. Ja przy kobiecie jestem jak drewno.
– Gadasz głupoty – zdenerwowałam się. – Nie jesteś może demonem seksu, ale od czasu do czasu ci wychodzi. Nie jesteś impotentem!
– Nie powiedziałem, że nim jestem. To, co się ze mną dzieje nie ma nic wspólnego z impotencją. Ja mogę współżyć z kobietą, tylko…
– Tylko, co?
– Tylko nie chcę! Rozumiesz?
– Nie rozumiem. Chodzi o to, że mnie nie kochasz? Nie lubisz? Czujesz wstręt do mnie? Co jest ze mną nie tak? – wrzeszczałam.
– Przecież tłumaczę, że nie chodzi o ciebie! Nie masz z tym nic wspólnego. To tylko mój problem.
Nie mogłam w to uwierzyć
Poryczałam się i zamknęłam w sypialni. Nie wierzyłam w ani jedno słowo, byłam pewna, że ma inną babę, a mnie bajeruje, żebym się zgodziła na rozwód bez awantur i pretensji. Próbowałam sobie przypomnieć, jak on nazwał tę swoją przypadłość, ale miałam pustkę w głowie. Dopiero nad ranem wymknęłam się po laptopa.
Kątem oka zobaczyłam, że mąż śpi w salonie na kanapie. Starałam się prześliznąć bezszelestnie, ale kiedy wracałam do sypialni musiał mnie usłyszeć.
– Będziesz szperała w necie?– spytał. – Nie musisz. Ja ci wszystko powiem, nie chcę cię okłamywać, dosyć tego fałszu w naszym życiu.
– Ja nie jestem fałszywa – znowu zaczęłam chlipać.
– Masz rację. To ja jestem ostatni drań, bo cię na zimno oszukałem. Powinienem ci przed ślubem powiedzieć, jak ze mną jest.
– Czemu nie powiedziałeś?
– Nie byłaś we mnie zakochana. Wiem przecież, że przeżyłaś wielkie uczucie i nie było chyba szans, żebyś została z tamtym, bo inaczej byś za mnie nie wyszła. Myślałem, że łatwiej zniesiesz moje chłodne usposobienie, bo jak się nie czuje miłości, to i łóżko tak nie ciągnie... Bardzo cię polubiłem, chciałem być blisko ciebie, ale inaczej, po przyjacielsku, bez tej całej nikomu niepotrzebnej erotycznej gimnastyki. Wydawało mi się, że to możliwe…
– Czasem ze sobą spaliśmy.
– Tak, ale musiałem się do tego zmuszać. Ja nie chcę zbliżeń. Nie interesuje mnie to. Łóżko jest dla mnie tylko meblem do spania. Z niczym innym mi się nie kojarzy.
Próbował się tłumaczyć
– Nie mogę tego zrozumieć – pokręciłam głową. – To jakieś bzdury!
– Jadłaś kiedyś ślimaki?
– Raz próbowałam, ale zupełnie mi nie smakowały.
– Więc ślimak na łące nie budzi w tobie apetytu? Nie masz ochoty go gotować, drylować, zapiekać z masełkiem i czosnkiem?
– W życiu!
– Widzisz! Ze mną jest podobnie, jeśli chodzi o seks…
– Porównujesz mnie do ślimaka?
– Nie obrażaj się! Chcę, żebyś zrozumiała! Taki winniczek jest piękny, ma śliczne czułki, jest pożyteczny, fajnie się patrzy, jak się dostojnie przesuwa ze swoim domkiem. Do głowy by ci nie przyszło, żeby się nim brzydzić. Ale zjeść go nie chcesz, nie masz apetytu!
Po tej rozmowie byłam jak potłuczona. Na szczęście Bartek rano wyjechał w długą trasę, więc miałam czas, aby sobie wszystko przemyśleć.
Chciał się rozwieść
Oczywiście, nie traktowałam poważnie jego wywodów. Byłam pewna, że i on coś przemyśli, a kiedy wróci, pogadamy jeszcze raz. Dlatego jego słowa o rozwodzie były dla mnie szokiem!
– Trzeba było o tym myśleć wcześniej! – krzyknęłam, kiedy udało mi się złapać powietrze. – Teraz jesteś taki mądry? Po sześciu latach?
– Masz absolutną rację. Moja wina. Dlatego chcę rozwodu. Jesteś za młoda i za ładna, żeby sobie ze mną marnować życie. Dowiadywałem się także o możliwość unieważnienia ślubu kościelnego, masz na to duże szanse. Przed każdym sądem arcybiskupim zeznam, że cię świadomie oszukałem. Poniosę także wszelkie koszty, nie martw się o pieniądze.
– Naprawdę nie możesz się przemóc? – spytałam spokojniej.
– Nie ma szans. Próbowałem. Specjaliści, do których trafiłem, szukali przyczyn w chorobach organicznych, potem w psychice, w urazach z dzieciństwa, w toksycznych doświadczeniach erotycznych.
– I co?
– Nic. Jestem zdrowy, miałem normalny dom, nikt mnie nie molestował. Poza tym, ja już nie chcę się leczyć. Po co? Dobrze mi tak, jak jest!
Takich rozmów było jeszcze wiele. Kończyły się zawsze tak samo: moim płaczem! Czułam się strasznie – obrażona, nieszczęśliwa, skrzywdzona, skompromitowana. Złamał mi serce tym swoim wyznaniem.
Nie wiedziałam, co robić
Strasznie się miotałam. Byłam u psychologa, poszłam do spowiedzi, chociaż nie jestem przesadnie praktykująca, wreszcie wylądowałam w gabinecie seksuologa. Chciałam, żeby ktoś mi podpowiedział, co mam robić? Żeby za mnie zdecydował, żeby zdjął ze mnie ten okropny ciężar. Dzięki temu poukładałam sobie w głowie to, co mogłam. Zrozumiałam, że wszystkie furtki do normalnego życia mam uchylone i tylko ode mnie zależy, którą wybiorę.
Pierwsza, to rozwód! Jestem wolna, zaczynam od początku, szukam nowego faceta i próbuję zapomnieć... To plusy. Minusy też są: czeka mnie okropne spowiadanie się w sądach, nie mam żadnej pewności, że spotkam kogoś fajnego i chyba nie dam rady wyrwać z pamięci tego, co było!
Druga furtka to znalezienie kochanka. Mam seks, dziecko, męża, zapewnione dobre warunki materialne, no i nie jestem zdana tylko na własne siły. Plusy wydają się oczywiste, minusy – to tylko nieczyste sumienie i podwójne życie, jakie musiałabym prowadzić. Wiem, że średnio się do tego nadaję.
Trzecie wyjście, to niczego nie zmieniać. Pogodzić się z sytuacją, zaakceptować ją, przyjąć do wiadomości, że Bartek jest, jaki jest.
W końcu mogłoby być gorzej. Mógłby mnie zdradzać, pić, grać na automatach, mógłby zachorować i leżeć jak roślina. Mógłby być artystą w łóżku i kołkiem w sprawach codziennych, mógłby być chamem, damskim bokserem, dusigroszem.
„Zawsze jest coś za coś – myślę, patrząc na Bartka. – Nie ma opcji zerojedynkowych, jak jedno oczko jest mocne, inne się pruje”.
Mój mąż jest fajny, ciepły, mądry, dowcipny, pracowity. Nigdy się z nim nie nudzę. Lubię jego towarzystwo. Wyszłam za niego bez miłości, ale z biegiem czasu stawał mi się coraz bliższy. Co więc mam robić?
– Musimy się rozwodzić? – pytam. – Nie wiem, czy tego chcę?
– Musimy – odpowiada. – Weźmy chociaż rozwód cywilny, wtedy zawsze będziesz mogła odejść, kiedy tylko tego zapragniesz.
– Przecież i tak będziemy małżeństwem, jeśli nie unieważnimy ślubu kościelnego. Oboje wiedzieliśmy, że to poważna decyzja, kiedy przysięgaliśmy sobie w kościele.
– Chcesz ze mną zostać? Z takim, co nie jada winniczków?
– Och! – odpowiadam. – Apetyty się zmieniają. Pójdziemy jeszcze raz na terapię. Oboje. Znajdziemy najlepszych specjalistów. Ja tak łatwo nie rezygnuję, poza tym – bardzo cię lubię. Coraz bardziej…
– Ja też cię lubię. Boję się jeszcze powiedzieć kocham, bo na to za wcześnie. Ale może, może…
– Myślisz, że jak się już pokochamy, jest szansa? Ale istnieje ryzyko katastrofy. Liczysz się z tym?
– Póki życia, póty nadziei – mówię. – Tak twierdziła moja babcia.
Zawsze się sprawdzało, więc i teraz jej uwierzę… A tak w ogóle, będzie, jak ma być! Byle razem!
Czytaj także: „Wygrałem na loterii miliony i uznałem, że nie powiem nic żonie. W końcu mogłem wymienić ja na młodszą i szaleć do woli”
„Dla męża byłam tylko inkubatorem. Obsesyjnie wyliczał mi dni płodne, a ja zataiłam przed nim, że nie mogę mieć dzieci”
„Sąsiad chciał przegonić głodnego staruszka. Przełamałem się i zaprosiłem do domu obcego faceta, bo czułem, że tak trzeba”