„Przyjaciółka stała się roszczeniową >>madką<<. Wybrała mnie na matkę chrzestną, bo chciała mieć chodzący bankomat”

Kobieta, oszukana przez przyjaciółkę fot. Adobe Stock, Iurii Seleznev
„Byłam w szoku. Alinka, jako niemowlak, potrzebowała głównie mleka i suchej pieluchy, względnie jakichś grzechotek i gryzaków. Tymczasem… Zaczęłam się czuć dziwnie​. Jakbym przeżywała déjà vu. Te wszystkie sytuacje, komentarze… Już to znałam z opowieści innych, teraz tyczyły mnie”.
/ 05.10.2022 08:30
Kobieta, oszukana przez przyjaciółkę fot. Adobe Stock, Iurii Seleznev

Tyle razy ostrzegano mnie przed braniem na siebie fuchy matki chrzestnej.

–Jak się zgodzisz, to potem masz przerąbane – słyszałam. Do końca życia będziesz bankomatem dla obcego dziecka…

Zwłaszcza Dorota, koleżanka z pracy, narzekała na swojego siostrzeńca.

– Rozpuszczony bachor! Ty wiesz, czego sobie zawinszował, gdy spytałam, co chce na Dzień Dziecka? Drona! „Tylko nie za dwieście złotych, bo to szmelc, ciociu” – tak mi gnojek powiedział, rozumiesz to? Bo ja za cholerę!

Bałam się, że to nastąpi

Emocje brały w niej górę i w sumie to rozumiałam. Pracowałyśmy w budżetówce, zarabiając niewiele ponad minimalną krajową, a okazji do prezentów w ciągu roku było aż nadto, szczególnie że jej chrześniak to bliska rodzina. Urodziny, imieniny, mikołajki, gwiazdka… Jeśli prezent za dwie stówy to szmelc, nie zazdrościłam sytuacji. Sama na siebie rzadko wydawałam takie pieniądze, i raczej była to inwestycja jak płaszcz na kilka sezonów. A tu zabawka dla dzieciaka, i to kilka razy w roku…

– Może po prostu daj mu kasę? Stówę, i niech resztę sobie dozbiera.

– Dobry żart! – zaśmiała się kpiąco. – Jak stwierdziła moja siostra, stówą to dziś się nawet tyłka nie podetrze. Jej synalek ma w tym roku komunię, zażyczyli sobie komputera, prawie cztery koła kosztuje taki, który mu się marzy. Trochę uzbierałam, na resztę wezmę pożyczkę, bo jeśli nie kupię tego laptopa, cała rodzina będzie mnie wytykać aż do osiemnastki chrześniaka. Właśnie, może i na to już trzeba odkładać…

Kręciłam głową, słuchając tego i ciesząc się, że ja jestem jedynaczką. W mojej rodzinie nikt nie miał dzieci, którym potrzebni byliby chrzestni, a i w ciąży nikt nie był i nie planował być. Byłam bezpieczna. Do czasu, kiedy moja najlepsza przyjaciółka nie zaliczyła wpadki.

– Los przyspieszył pewne kwestie, ale oboje z Pawłem jesteśmy szczęśliwi – podsumowała sytuację.

Wspierałam ją całą ciążę, razem szukałyśmy ubranek, wózka i łóżeczka, rozmawiałyśmy godzinami o tym, jak to będzie, gdy maleństwo pojawi się na świecie. A gdy Alinka wreszcie się urodziła, ja zaś wpadłam kolejny raz ponosić ją na rękach, usłyszałam:

– Mamy do ciebie taką prośbę… – Daria stanęła obok skrępowanego nieco męża. – Zdecydowaliśmy, że chcemy ochrzcić małą, i chcielibyśmy poprosić cię, żebyś była matką chrzestną.

Natychmiast przypomniały mi się te wszystkie beznadziejne sytuacje z opowieści mojej koleżanki, no ale… przecież to była Daria, znałyśmy się od lat, ona takich rzeczy na bank by nie odstawiała. Na wszelki wypadek jednak dopytałam, czego oczekuje po mnie jako matce chrzestnej.

Byłam zaszczycona, że pomyślała o mnie

– Boże… nie wiem – zaśmiała się nerwowo. – Trzymania do chrztu, uśmiechania się do zdjęć, a potem bycia ciocią, tak mi się wydaje. Przecież to tylko funkcja reprezentacyjna! A ciocią chyba i tak będziesz, nie?

– Jasne, bardziej pytam o to, czy oczekujecie jakichś prezentów na konkretne okazje… Bo wiesz sama, jak to u mnie wygląda, więc jeśli masz do wyboru kogoś z zasobniejszym portfelem…

– Ej, nie świruj, co? Chciałabym, żebyś to ty była chrzestną, bo cię uwielbiam i wiem, że uwielbiasz moje dziecko. A ja mam nadzieję nie wychować Alinki na materialistkę. Chcę, żebyś przy niej była, żebyś wpadała się z nią pobawić, może kiedyś pomogła w lekcjach… Nie oczekuję prezentów.

Wobec tak postawionej sprawy nie mogłam odmówić. Byłam zaszczycona, że pomyślała o mnie, tym bardziej że miała dość liczną rodzinę i mogła wybrać jedną z sióstr czy kuzynek. Zgodziłam się. Weszłam w rolę chrzestnej, i w dniu, gdy zebraliśmy się w kościele, miałam ze sobą białą szatkę, świecę i złoty łańcuszek z medalikiem, kupiony za niemałe pieniądze.

Chciałam jednak, żeby Alina miała po tej uroczystości pamiątkę na całe życie, więc nie szczędziłam grosza. Tym bardziej że chrzestny, wujek Pawła, szarpnął się i w kopertę „na start w życie” włożył dwie moje wypłaty.

– Nie przejmuj się, Darek mieszka i pracuje w Niemczech, stać go. Za to on tu wpadnie raz na kilka lat, a ty będziesz przy Ali cały czas – uspokajała mnie przyjaciółka, gdy zaczęłam tłumaczyć się z tak skromnego prezentu. A potem…

Potem wszystko potoczyło się jak w opowieściach Doroty. Byłam w szoku. Alinka, jako niemowlak, potrzebowała głównie mleka z cycka i suchej pieluchy, względnie jakichś grzechotek i gryzaków. Tymczasem… Dotąd zawsze z Darią spotykałyśmy się na spontanie, bez ceregieli w postaci sprzątania, przygotowywania jedzenia i tak dalej. Teraz, z oczywistych względów, trochę się to pozmieniało.

Nie spodziewałam się jednak, że zacznę dostawać oficjalne zaproszenia na przyjęcia z okazji pół roku, z tortem i prezentami (całe szczęście, że miałam stówę w portfelu i improwizowałam, gdy reszta gości wyskoczyła z różnymi paczkami), potem z okazji Dnia Dziecka, mikołajek… Zawsze odwiedzałyśmy się także w Boże Narodzenie i wymieniałyśmy upominkami. Tym razem, kiedy wpadłam drugiego dnia świąt na kawę, mając w zanadrzu małe paczuszki, Daria, podając Alince książeczkę z grubymi stronami, skomentowała, że to taki uroczy drobiazg.

Zaczęłam się czuć dziwnie

Jakbym przeżywała déjà vu. Te wszystkie sytuacje, komentarze… Już to znałam z opowieści innych, teraz tyczyły mnie. Ciągnęło się to rok, drugi… Przed kolejnymi urodzinami Alinki zwierzyłam się Dorocie, że bardziej stresuję się trzecimi urodzinami dzieciaka niż tym, że mogę wylecieć z roboty.

– Mówiłam! – Dorota pogłaskała mnie po plecach dla dodania otuchy. – Biedna, a tyle cię ostrzegałam… Dałaś się wrobić, to teraz się trzymaj, będzie jazda bez trzymanki. I już odkładaj na komunię.

Alina miała coraz większe wymagania, a ja coraz bardziej płynęłam finansowo, gdy zbliżała się kolejna okazja do obdarowania dziecka. Znosiłam to w milczeniu, choć wcale mi się nie podobało takie roszczeniowe nastawienie. Nie dałam się zwariować, gdy przyszło do komunii. Znosiłam urodziny, imieniny – swoją drogą, kto wyprawia trzylatkowi imieniny? – i inne dziwne święta, ale przy komunii stwierdziłam, że pasuję.

Nie spytałam, co Alina chciałaby dostać, ale zaproponowałam, że kupię jej rower.

– Och, tak fajnie, tradycyjnie, jak za naszych czasów – ucieszyła się Daria. – Nawet rozmawiałyśmy o tym, jaki by chciała, bo w tym roku mieliśmy jej kupić większy.

– Zatem jaki?

– Miejski, holenderkę. Niebieską.

Kupiłam taki. Dokładniej, wzięłam na niego kredyt. Wybrałam piękny, głęboki błękit, ulubiony kolor Aliny, dołożyłam stylowy dzwonek, osłonę na koło z tyłu i wiklinowy koszyk, wyłożony tkaniną w dopasowanym odcieniu. Sama bym na takim jeździła, uznałam. Przewiązałam podarek ogromną kokardą i w dniu komunii zaprowadziłam rower do chrześnicy.

– Boże, jaki obleśny! – dziewczynka stanęła naprzeciwko i zaplotła ręce na piersi. – Ohyda!

– Ale… mama mówiła, że taki chciałaś – byłam zszokowana jej reakcją. Przecież nawet pokazałam zdjęcie Darii i była zachwycona. – Co ci się w nim nie podoba?

– Serio? Rower? To już lepsza byłaby hulajnoga elektryczna albo deska. A jak musiał być rower, to jakiś inny.

– No ale jaki inny? Inny kolor? Możemy jeszcze wymienić…

– Nie wiem, ten jest po prostu beznadziejny! Nie chcę go! To jest najgorszy prezent ever! Popsułaś mi komunię! – rozpłakała się i pobiegła do drugiego pokoju.

A Daria… Daria nie powiedziała ani słowa i poszła za nią. Czekałam dłuższą chwilę, myśląc, że może przemawia jej do rozumu, bo zachowała się naprawdę niegrzecznie, że zaraz wrócą obie i Alinka mnie przeprosi. Nic z tego. Daria wyszła sama. Zabrałam prezent, który tak bardzo się Alinie nie spodobał, i wróciłam do domu. Ten rower mam do dziś

– No sorry, nie zmuszę Aliny, by spodobał jej się prezent, który jej się nie podoba.

– Ale sama mówiłaś, że jest piękny, że taki mam kupić. Wiesz, że wydałam na niego kupę kasy…

– No ale co mam zrobić? Zmusić ją, żeby lubiła coś, co jej zdaniem jest ohydne? W sumie racja, nie jest zbyt młodzieżowy, tylko staroświecki, dla bab w naszym wieku. Mogłaś się bardziej postarać.  – westchnęła.

Mało nie wybuchłam. Miałam dość

Takiego traktowania, takiej przyjaźni i takiego matkowania.

– Pytałam, czy chcesz mnie na chrzestną dla prezentów – wycedziłam, patrząc Darii prosto w oczy. – Zaprzeczyłaś. Co się nagle zmieniło?

Wzruszyła ramionami.

– W takim razie przepraszam, ale chyba nie będę mogła być obecna podczas dzisiejszej uroczystości.

Zabrałam prezent, który tak bardzo się Alinie nie spodobał, i wróciłam do domu. Ten rower mam do dziś. Świetnie się na nim jeździ do pracy, muszę przyznać. Co do Aliny… Nie widujemy się, z Darią też jakoś kontakt się urwał. Przykre, ale nie czuję się winna.

To Daria, zamiast być mamą, stała się roszczeniową „madką”. Niby nie chciała chować córki na materialistkę, ale ledwo dzieciak wyskoczył z jej brzucha, coś się z nią porobiło…
Skoro nie zależało im na cioci, tylko na bankomacie, to źle wybrali. Bankomat się zbiesił i więcej pluć kasą nie będzie.

Nie wiem, czy kiedyś nasze relacje się poprawią, czy wróci moja dawna, dobra przyjaciółka, czy straciłam ją na dobre, ale jedno jest pewne: nie dam się więcej wykorzystywać. Może moją rolą jako chrzestnej jest nauczenie tego dziecka, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Są ważne – jako pracownik budżetówki wiem to lepiej niż inni – ale coś jest mocno nie tak, gdy niszczą relacje między ludźmi.

Czytaj także:
„Rodzice woleli mojego brata, mnie nie pytali nawet o zdrowie. Ale gdy wpakował ich w kłopoty, to do mnie przybiegli po pomoc”
„Kumpel rzucił żonę dla 20-letniej cizi, a ona szybko zaczęła podrywać jego żonatych kolegów. Ten pajac rozwalił naszą paczkę!”
„3 lata po śmierci męża spędziłam w domu. Nie mogłam pogodzić się z tym, że już niczego nie zrobimy razem”

Redakcja poleca

REKLAMA