„Myślałam, że Doroty nie stać na dbanie o wygląd i pożyczyłam jej kasę na permanentny. Gorzko pożałowałam!”

Konflikt w pracy fot. Adobe Stock
Sądziłam, że jest szarą myszką, a była chytrą lisicą! Wykorzystała moje miłosierdzie i pieniądze, a ja głupia dałam się nabrać.
/ 16.02.2021 09:14
Konflikt w pracy fot. Adobe Stock

A jednak jestem naiwna. Wierzę w ludzi i wydawało mi się, że jeśli ja jestem szczera, to mogę liczyć na to samo. Pomyliłam się.

Pracowałyśmy razem od niespełna roku, co prawda nie w jednym pokoju, ale w tym samym wydziale urzędu miasta. Obie zajmowałyśmy się unijnymi dotacjami. Zaprzyjaźniłyśmy się, bo pewnego dnia przyszło nam wspólnie pracować nad jednym projektem. Dorota przyniosła swoje dokumenty, rozłożyła je na moim biurku i wzięłyśmy się do pracy. Dużo i chętnie mówiła o sobie.

Przyznała, że nie ułożyła sobie życia osobistego, bo od lat zajmuje się schorowaną i despotyczną matką. Powiedziała też, że finansowo pomaga studiującemu rodzeństwu. Teraz stało się dla mnie jasne, dlaczego nie ubiera się modnie, nie chodzi do fryzjera ani kosmetyczki. Żal mi jej było, bo Dorota była naprawdę sympatyczna.

Podobało mi się, że tak sobie ze wszystkim radzi

Ja raczej nie mogłam na nic narzekać. Miałam udane małżeństwo, pięcioletnią córeczkę i zupełnie niezły status finansowy. Mój mąż prowadził małą firmę budowlaną, a ja na stanowisku starszego specjalisty też nie zarabiałam najgorzej.

– Gdybym dostała podwyżkę... – wzdychała Dorota, a ja życzyłam jej tego z całego serca, bo doskonale wiedziałam, że jako referentka zarabia marne grosze. Pocieszałam ją, jak tylko mogłam:

– Będzie nowy szef, to na pewno dostrzeże twoje zalety i to że masz dwa fakultety – mówiłam, bo Dorota sama nie raz podkreślała, że jako jedyna w naszym urzędzie ma dwa dyplomy: prawniczki i ekonomistki.

Często dziwiłam się, co dziewczyna z takim wykształceniem robi w magistracie, gdzie szanse na awans są marne, a i pieniądze niezbyt atrakcyjne.

– Może poszukasz pracy w jakimś banku – radziłam zafrasowana, ale ona odpowiadała, że w bankach trzeba mieć znajomości i zrezygnowana machała ręką. Nie wiedziałam, jak mogę jej pomóc, wspierałam ja więc, jak umiałam – dobrym słowem. I tylko tyle, bo co więcej mogłam zrobić...?

– Masz piękną szminkę – powiedziała pewnego dnia Dorota, patrząc na moje pociągnięte błyszczykiem usta.

– To makijaż permanentny – przyznałam jej się na ucho.

Dorota była pod wrażeniem.

– Jak się go robi? – zapytała zaintrygowana. W paru słowach wyjaśniłam jej co i jak, nawet dałam telefon do mojej znajomej, która w ramach promocji wykonywała taki makijaż za pół ceny.

To rabat dla najlepszych klientek, więc nie rozgłaszaj tego wśród koleżanek – powiedziałam, dając jej żartobliwego kuksańca, bo wiadomo, że kobiety takich tajemnic strzegą jak oka w głowie. Dorota, tak jak przypuszczałam, szybko postanowiła skorzystać z okazji.

– Jak chcesz, pożyczę ci pieniądze – zaproponowałam, a ona zgodziła się i obiecała, że odda, jak tylko dostanie wypłatę. Wiedziałam, że nie ma wolnej gotówki, dlatego szybko sięgnęłam do portfela i podałam jej kilka banknotów.

Tego dnia, kiedy miała umówioną wizytę, nawet podwiozłam ją pod gabinet, żeby nie musiała tłuc się autobusami na koniec miasta.

– I tak mieszkam niedaleko – uspokoiłam ją, kiedy martwiła się, że niepotrzebnie nadkładam drogi. Faktycznie trochę nadłożyłam, ale czego nie robi się dla bliskich koleżanek? Tomek, mój mąż nieufnie patrzył na tę moją pracowniczą przyjaźń. Kiedy mówiłam, że z tej Doroty taka super dziewczyna, uśmiechał się tylko pobłażliwie i mówił, że z drugim człowiekiem to trzeba najpierw beczkę soli zjeść, a dopiero potem cokolwiek o nim powiedzieć.

– Jak to dobrze, że nie każdy podchodzi do życia tak rzeczowo jak ty – odpowiadałam. Tomek miał niewielu przyjaciół. Mówił, że ma kilku, ale sprawdzonych, tylko takich, na których zawsze może liczyć. Ja byłam dużo bardziej towarzyska niż mój mąż. Gdzie się nie pojawiłam, tam szybko zjednywałam sobie ludzi i przekonana byłam, że każdy z nich jest taki jak ja – z sercem na dłoni i chętny do pomocy.

– Dorota nie ma łatwo, ale radzi sobie, jak umie, i nie traci przy tym humoru – broniłam koleżanki z biura.

Wydarzyło się coś, co ostudziło moje uczucia do Doroty

Otóż bywało, że spóźniałam się do pracy. Wiadomo, jak to jest rano; trudno się wstaje, zanim wyprawi się dziecko do przedszkola, czas mija nieubłaganie. Tego dnia byłam w biurze kilka minut po czasie. Pech chciał, że dzień wcześniej na spóźnieniu szefowa złapała Dorotę. Skończyło się zwróceniem uwagi, ale Dorota przez cały dzień fukała jak wściekła kotka, tłumacząc, że to nie jej wina, lecz pociągu, który się spóźnił. Miałam więcej szczęścia. Niezauważona przez szefostwo, weszłam do swojego pokoju i po chwili po cichu podeszłam do kadr, podpisać się na liście.

– A już myślałam, że wzięłaś urlop na żądanie! – niby żartem krzyknęła za mną Dorota, wychylając się ze swojego pokoju. Zrobiła to na tyle głośno, że moja naczelniczka, która akurat szła korytarzem, zawróciła i ciekawa, kto dziś nie stawił się na czas, weszła do działu kadr.

Od jutra proszę odnotowywać każde spóźnienie – nakazała kadrowej.

Zachowanie Doroty dało mi do myślenia. W sumie to przez jej na pozór niewinny żarcik podpadłam szefowej. Byłam pewna, że zrobiła to z premedytacją. Wkurzyłam się na nią i nie miałam zamiaru tego kryć.

– Dziękuję ci bardzo – powiedziałam ironicznie, na co ona ku mojemu zaskoczeniu odpowiedziała bez zająknięcia:

– Wszystkich nas obowiązują takie same zasady. Zbiła mnie z pantałyku. Dziewczyny, które słyszały naszą wymianę zdań, nie były jednak zaskoczone. Kiedy zostałyśmy same w pokoju, zaczęły relacjonować to, czego były świadkami.

– Czekałam, kiedy to się tak skończy – powiedziała wprost Anka, która dodała, że Dorota od dawna rozsiewała na mój temat różne plotki. – Mówiła, że masz niskie kwalifikacje i pensję nieadekwatną do umiejętności, że zamiast pracować, całe dnie śledzisz informacje na portalach plotkarskich. Nieraz próbowałyśmy otworzyć ci oczy, ale ty zawsze broniłaś jej jak lwica:– Dorota nie ma łatwo, dajcie jej spokój – Anka naśladowała mój ton głosu. – A ona nawet na ten makijaż, który jej załatwiłaś, psioczyła.

Kiedy wieczorem relacjonowałam całą sytuację Tomkowi, skomentował ją tylko jednym krótkim zdaniem:

– Trzeba z kimś beczkę soli zjeść, nim nazwie się go przyjacielem. Jednak musiałam przyznać mu rację... 

Więcej prawdziwych historii:
„Mój chłopak jest z dobrej rodziny, a ja 2 lata spędziłam w poprawczaku i to nie bez winy. Nigdy mu tego nie powiem”
„Przyjaciółka odbiła mi męża, ale gdy stracił władzę w nogach, porzuciła go. Ja za to pozwoliłam mu wrócić…”
„Chciałam ratować związek bez przyszłości i na siłę trzymałam przy sobie ukochanego. Gdy się wyrwał, otworzył mi oczy”

Redakcja poleca

REKLAMA