„Podrywałem kobiety po to, by się dorobić. Owijałem je wokół palca na czułe słówka, zabierałem, co mogłem i znikałem”

Jakim cudem poszłam do łóżka z gburem fot. Adobe Stock, eduardo
„Prezenty dla dziecka rozczulały mamy. Jeśli nie miały dzieci, niby przypadkiem wstępowaliśmy do jubilera. Mały pierścionek zawsze robił wrażenie. Pewnie oczami wyobraźni już widziały, jak je prowadzę do ołtarza. Wystarczyło pokazać, że mi zależy, że mam poważne zamiary. Czuły, opiekuńczy, pracujący facet był szczytem ich marzeń”.
/ 24.05.2023 21:15
Jakim cudem poszłam do łóżka z gburem fot. Adobe Stock, eduardo

Chcecie wiedzieć, ile kobiet okradłem? Dokładnie 85. Ale tylko sześć z nich zdecydowało się opowiedzieć o tym przed sądem. Reszta nabrała wody w usta, w ogóle nie chciała rozmawiać z policją. Połowa pewnie ze wstydu, że tak się dała nabrać, a połowa – z sympatii, a może nawet miłości do mnie. Przecież zanim wyniosłem z ich domów co cenniejsze rzeczy, przez chwilę czuły się jak księżniczki. Dałem im to, o czym marzyły. Zainteresowanie, czułość, odrobinę szczęścia…

Kombinowanie i oszustwa mam w genach

Czasem się zastanawiam, dlaczego jestem taki, jaki jestem. I dochodzę do wniosku, że to chyba przez miejsce urodzenia. No i geny. Wychowałem się w dzielnicy, w której, jak mawiał nasz dozorca, każdy facet siedział, siedzi lub będzie siedział. Faktycznie z dzieciństwa pamiętam, że chłopaki byli, a potem znikali na dwa, trzy lata, czasem na dłużej. Znowu się pojawiali i znowu znikali. I tak w kółko. Mój ojciec także należał do tych „znikaczy”. Z tego co wiem, nigdy nie skalał się uczciwą robotą. Kradzieże, włamania, oszustwa…

Matce chyba to nie przeszkadzało. O nic nie pytała, niczym się nie interesowała. Ważne, że pieniądze w domu były. Bo ojciec w stosunku do rodziny uczciwy był. Trochę grosza przepijał z kolesiami, ale resztę oddawał na dom. Dopiero jak go zamykali, matka stawała przed bramą kamienicy i żaliła się sąsiadkom na swój los. Że Bóg ją takim mężem łachudrą pokarał, że siedzi sobie spokojnie na państwowym wikcie i nie przejmuje się, że ona nie ma co do garnka włożyć. Baby oczywiście jej przytakiwały, bo w większości były w takiej samej sytuacji jak ona. Biadolenie ustawało, gdy ojciec wracał.

A potem, gdy znowu go zwijali, zaczynało się od nowa. Ja oczywiście poszedłem w ślady chłopaków z dzielnicy. Zacząłem kraść, gdy byłem jeszcze dzieciakiem. Matka z jednej strony narzekała, mówiła, że źle skończę, ale z drugiej cieszyła się z każdych pieniędzy, które przynosiłem do domu. Lubiła dobrze żyć, a jak ojciec siedział, to dochodów nie było. Najpierw po prostu okradałem z chłopakami sklepy i kioski, potem włamywałem się do mieszkań, wreszcie przerzuciłem się na finanse. Lewe kredyty na cudze dokumenty, skanowanie pasków z kart i takie tam. Długo by wyliczać. Gdy wszystko się udawało, nieźle mi się żyło.

Niestety kilka razy wpadłem. Głównie przez kolegów. Zaliczyłem poprawczak, potem jeden pobyt w więzieniu i drugi… W trakcie pierwszej odsiadki nauczyłem się oszukiwać w karty i podszkoliłem się w niemieckim u jednego złodzieja samochodów. A w czasie drugiej dowiedziałem się, że... kobiety mają na moim punkcie świra. I że przyciągam je jak magnes.

To był przypadek. W każdym zakładzie karnym jest, jak wiadomo, psycholog. U nas też był, a właściwie była. Na oko trzydziestoparoletnia, bardzo atrakcyjna blondynka. Nazwijmy ją Agnieszka. Nie chcę podawać jej prawdziwego imienia, bo kobitka pewnie jeszcze pracuje i mogłaby mieć kłopoty… Nigdy nie narzekałem na powodzenie u dziewczyn, bo wyglądam całkiem, całkiem, ale to były głównie panienki z naszej dzielnicy. Niezbyt wymagające i mądre. Wystarczyło tylko gwizdnąć i już człowiek miał to, co chciał.

A ta była inna

Wykształcona, stanowcza, pewna siebie. Chłopaki pod celą mówili, że nie można jej podejść, zbajerować. I że jest odporna na męski urok. Paru próbowało i po uszach dostali. Człowiek za kratami się nudzi, więc postanowiłem sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest. Zapisałem się do niej na rozmowę. Spotkałem się z nią raz, potem drugi i trzeci… Opowiadałem niestworzone rzeczy o sobie. Jaki to jestem zagubiony, jak bardzo potrzebuję pomocy. I jak bardzo wierzę, że dzięki niej odnajdę właściwą drogę. Bo jest taka cudowna, ciepła. Patrzyłem jej w oczy, wzdychałem… Po czwartym spotkaniu jadła mi z ręki.

A na szóstym romansowałem już z nią biurku w jej gabinecie, bo szczęśliwie kamera się zepsuła i nikt nas nie podglądał. A może sama ją wyłączyła? Kto ją tam wie. Potem była zawstydzona, mówiła, że nie rozumie, jak to się mogło stać, ale widziałem, że gdyby tylko była taka możliwość, bardzo chętnie by to powtórzyła. Coś mi się wydaje, że chyba mąż nie potrafił jej dogodzić… W każdym razie Agnieszka postanowiła mnie zmienić. Napisała w raporcie, że wymagam regularnych sesji psychologicznych i spotykaliśmy się nawet dwa razy w tygodniu.

Normalnie u psychologa to pacjent siedzi i gada. A tu było odwrotnie. Mówiła głównie ona. Przekonywała mnie, że mogę zacząć normalne życie, że jestem inteligentnym facetem. Muszę tylko nad sobą popracować, uwierzyć, że mogę skończyć z oszustwami i kradzieżami. Podsuwała mi książki do czytania, uczyła poprawnie mówić, zachowywać się kulturalnie.

Namówiła, żebym zapisał się do szkoły średniej i zdawał maturę. Na wolności nauka nigdy mi nie szła. Ledwie zdawałem z klasy do klasy i to chyba tylko dlatego, że nauczyciele chcieli się mnie pozbyć. Ale w więzieniu chłonąłem wiedzę jak gąbka. Gdy po sześciu latach odsiadki wychodziłem na wolność, byłem zupełnie innym człowiekiem. Nie jakimś tam nieokrzesanym prostaczkiem z kiepskiej dzielnicy, ale 34-letnim dżentelmenem. Nie, nie zamierzałem okradać kobiet. Nie taki był mój plan. Chciałem tylko znaleźć sobie jakąś miłą, spragnioną miłości panienkę, zamieszkać u niej i spokojnie się zastanowić, co dalej robić.

W domu nie mogłem zostać. Ojciec zmarł, a matka znalazła sobie jakiegoś gacha i chwilowo guzik ją obchodziło, co ze mną będzie. Zabrałem więc tylko pieniądze ze skrytek, których policji i matce szczęśliwie nie udało się znaleźć, kupiłem sobie porządne ciuchy, telefon komórkowy z dostępem do internetu i wsiadłem w pierwszy pociąg odjeżdżający z dworca. Okazało się, że jechał do Gdyni.

Gdzie najlepiej szukać miłych panienek?

Wiadomo, na portalach randkowych. Ogłoszenie dałem, jak tylko wyjechaliśmy z Warszawy. Napisałem: „Zapracowany, samotny, dobrze sytuowany przedstawiciel handlowy, pozna miłą panią, przy której mógłby odetchnąć po męczących podróżach. A może i zakotwiczyć się na stałe. Pani może mieć dziecko”. I dołączyłem zdjęcie. Pierwszą odpowiedź dostałem, gdy mijaliśmy Działdowo. Wysiadając na dworcu w Gdyni, miałem już prawie 20 propozycji spotkania. Z całej Polski. Z Wybrzeża szczęśliwie też.

Pierwsza była Ola z Gdańska. Samotna trzydziestolatka. Marzyła o wielkiej romantycznej miłości. Jak z tych babskich powieści. Gawędziliśmy sobie na czacie przez godzinę, a następnego dnia umówiliśmy się w kawiarni na starówce. To ona zaproponowała spotkanie. Specjalnie wpadłem dziesięć minut spóźniony, z walizeczką. Że niby jestem prosto z drogi, bo samochód mi się zepsuł i jechałem pociągiem. Ale przybiegłem, bo nie chciałem jej zawieść, bo czuję, że właśnie ona jest tą jedyną.

– Pójdę tylko do hotelu, wezmę szybki prysznic i za godzinkę będę cały twój. Poczekasz? – uśmiechałem się.

– Po co masz gdzieś biegać, mieszkam sama. Spokojnie możesz się wykąpać i przebrać u mnie – odparła.

Byłem zaskoczony tą propozycją. Nie przypuszczałem, że pójdzie tak łatwo. Sądziłem, że będę musiał trochę się postarać, pobajerować. A tu proszę… Może bardzo jej się spodobałem i bała się, że dam nogę? Rozpieszczałem je, słuchałem, co mówią...

Spędziliśmy u niej całkiem miły weekend. Na zmianę kochaliśmy się i gadaliśmy. Zauważyłem, że kobiety uwielbiają facetów, którzy z nimi rozmawiają i potrafią ich spokojnie i uważnie wysłuchać, pocieszyć je. Naprawdę wiele im nie trzeba. A ja się nauczyłem słuchać. Od Agnieszki… W poniedziałek rano Ola zaczęła się zbierać do pracy. Gdy była w łazience, przygotowałem dla niej królewskie śniadanie.

Była zachwycona

– Jak chcesz, możesz zostać – powiedziała, popijając kawę.

Zaskoczyła mnie po raz drugi.

– A nie boisz się, że cię okradnę? – zapytałem.

No coś ty, za dobrze ci z oczu patrzy! – przytuliła się do mnie.

Ten tekst słyszałem później wiele razy. Umiałem wzbudzić zaufanie… Zostałem w domu sam. Z nudów zajrzałem do jednej szafki, potem do drugiej. Znalazłem biżuterię, trochę euro… Nie mogłem się oprzeć. Chęć łatwego zysku była silniejsza ode mnie. Miała też drogi sprzęt. Nie wziąłem go, bo przecież z elektroniką po ulicy spacerować nie będę. Potem, jak już zorganizowałem sobie samochód, to brałem i większe fanty. I upłynniałem je w najbliższym lombardzie albo kolegom z dzielnicy. Interes się kręcił. Ale wracając do Oli…

Gdy zniknąłem, dzwoniła do mnie, pisała, ale nie odpowiadałem. Zrezygnowała po trzech dniach. Chyba zrozumiała, że jej marzenie o wielkiej miłości tym razem się nie spełni. Skoro tak łatwo poszło z pierwszą kobietą, postanowiłem skorzystać z kolejnych ofert. O rany, ile ich było! I wciąż pojawiały się nowe. Kobiety pisały, przysyłały zdjęcia, podawały numery telefonów, adresy, zapraszały do siebie.

Same pchały mi się w łapy

Iza ze Szczecina, 31-letnia panna z dzieckiem mieszkała u mamy. Z kawiarni także zabrała mnie prosto do domu. Zdziwionej matce powiedziała, że jestem jej kolegą ze studiów, przyjechałem do miasta w delegację i nie mogę znaleźć miejsca w hotelu.

– Tak? A gdzie pan pracuje? – spojrzała na mnie podejrzliwie.

– O tu – odparłem, wręczając jej wizytówkę z nazwą znanego koncernu.

Zamówiłem sobie takie, by uwiarygodnić swoją legendę. Od razu się rozpromieniła. A jak się jeszcze dowiedziała, że jestem samotny, to już z mieszkania nie chciała mnie wypuścić. Biedna… Chyba koniecznie chciała wydać córkę za mąż. Przy kolacji zapytałem Izę, jak to się stało, że sama wychowuje dziecko. Zaczęła się żalić, płakać. Że zaufała nieodpowiedniemu mężczyźnie, że jak się dowiedział o ciąży, to zniknął. I jeszcze oszczędności jej zabrał.

Robiłem współczujące miny, łapałem się za głowę, wyzywałem go od skurwieli, a w głębi duszy ze zdziwienia nie mogłem wyjść. Raz już została oszukana i okradziona przez faceta i niczego jej to nie nauczyło? Potem przekonałem się, że Iza nie była jedyna. Wiele samotnych matek, rozwódek, po jednym, dwóch dniach znajomości wspominało, że jak chcę, to mogę z nimi zamieszkać.

Chyba wierzyły, że drugi raz źle trafić nie mogą, że swoją pulę życiowego pecha już wyczerpały. Z mieszkania Izy wyniosłem gotówkę i biżuterię. Całkiem sporo tego było. Przeszukałem mieszkanie, gdy matka wyszła do pracy, a ona poszła zaprowadzić dziecko do przedszkola. Wystarczyło mi 10 minut. Czasy się zmieniają, ale kobiety wciąż kitrają cenne rzeczy w te same miejsca, co ich babcie i prababcie. Między prześcieradłami, majtkami, w puszce po kawie…

Jedna była tylko oryginalna i schowała pieniądze w żyrandolu. Ale jak się światło paliło, to widać było, że jest tam jakiś pakunek. Kart kredytowych też pilnować nie umieją. Albo trzymają karteczki z numerami PIN w tym samym portfelu albo zapisują w komórce. Totalna głupota!

Od Izy nie uciekłem od razu. Spokojnie poczekałem, aż wróci. Noc, ze względu na mamę, spędziłem w gościnnym pokoju, więc teraz chciałem to sobie odbić. Nie musiałem nawet prosić, sama zaciągnęła mnie do łóżka. Gdy wychodziłem, pytała, czy na pewno jeszcze się odezwę, czy wrócę. Zadzwoniłem następnego dnia. Chciałem sprawdzić jej reakcję. Nic nie mówiła. Dopiero po tygodniu, płacząc, zapytała, czy czegoś nie zauważyłem, bo została okradziona. Wyobrażacie to sobie? Nie powiedziała wprost, że ją okradłem. Próbowała na okrągło, pewnie żeby mnie nie urazić. Postanowiłem to wykorzystać. Natychmiast na nią naskoczyłem.

– No wiesz, jak możesz mnie w ogóle podejrzewać! Nie spodziewałem się tego po tobie! – grzmiałem.

Od razu się spłoszyła

Zaczęła się jąkać, przepraszać. Ale byłem nieugięty. – Wybacz, ale nie mogę spotykać się z kobietą, która nie ma do mnie zaufania – powiedziałem wyniośle i się rozłączyłem.

Więcej nie zadzwoniłem. Po numerze z Izą nabrałem jeszcze większej pewności siebie. Często jednego dnia odwiedzałem kilka pań. Wystarczyły mi dwie, trzy rozmowy telefoniczne, jedno spotkanie na czacie lub w kawiarni i wiedziałem, czy gra jest warta świeczki. Jak widziałem, że kobieta cienko przędzie, sama szuka sponsora, rozmowa była krótka. W dobrą okazję nawet inwestowałem. Prezenty dla dziecka rozczulały mamy. Jeśli nie miały dzieci, niby przypadkiem wstępowaliśmy do jubilera. Mały pierścionek zawsze robił wrażenie. Pewnie oczami wyobraźni już widziały, jak je prowadzę do ołtarza.

Wystarczyło pokazać, że mi zależy, że mam poważne zamiary. Czuły, opiekuńczy, pracujący facet był szczytem ich marzeń. No i otwierały swoje serca. Żyłem tak sobie całkiem wygodnie prawie przez rok. Przenosiłem się co jakiś czas z jednego końca Polski w drugi, zmieniałem numery telefonów. Tak na wszelki wypadek, chociaż oszukane przeze mnie kobiety chyba nie zgłaszały niczego na policję. Gdyby tak było, coś by gazety o tym napisały. Że krąży oszust, żeby uważać…

A tu cisza. Pomyślałem, że kobitki wolą odżałować te parę złotych, niż narażać się na wstyd i śmieszność. Wpadłem, bo… się zakochałem. Aneta, rozwódka z Lublina była naprawdę cudowną kobietą. Pierwszą, z którą spędziłem całe trzy tygodnie. Zwykle załatwiałem sprawę w ciągu dwóch dni, a my nawet byliśmy razem w Zakopanem. Przed moim wyjazdem wyznała mi miłość.

– Nie wiem, czy się jeszcze kiedyś zobaczymy, czy do mnie wrócisz, ale wiedz, że te dwa tygodnie z tobą były najlepszymi w moim życiu – powiedziała.

Okradając ją, czułem się naprawdę źle

Ale bardzo potrzebowałem pieniędzy. Ten wyjazd w góry drogo mnie kosztował. A przecież nie miałem żadnych oszczędności, żyłem z dnia na dzień. Myślałem też, że to taka chwilowa słabość, że szybko o niej zapomnę. Nie potrafiłem. Złapałem się na tym, że tęsknię za jej uśmiechem, zapachem, dotykiem. Było tak źle, że na pracy skupić się nie mogłem.

Randki jakoś mi nie wychodziły. Po tygodniu nie wytrzymałem i zadzwoniłem do niej. Przepraszałem za to, że ją okradłem, tłumaczyłem, że mam długi, że jeśli ich nie oddam to jestem skończony. Obiecywałem, że zwrócę wszystko. Byleby tylko mi wybaczyła. Może gdyby na mnie nawrzeszczała, kazała mi się wynosić do wszystkich diabłów, wyczułbym, że coś jest nie tak. Ale ona powtarzała, że mi wierzy, wybacza, rozumie.

– Wróć, zaczniemy wszystko od początku. Nie potrafię bez ciebie żyć – mówiła.

Nie namyślając się długo, wsiadłem w samochód i pojechałem do niej. Byłem pewny, że mój męski urok znowu zadziałał. Niestety, oprócz Anety czekała na mnie w jej mieszkaniu policja. Gdy mnie wyprowadzali, zauważyłem, że Aneta ma w oczach łzy. Chyba więc nie kłamała z tą miłością? Co? Dostałem trzy lata odsiadki. Nie za samą Anetę, bo tu może opędziłbym się zawiasami. Ale policja znalazła w moich rzeczach notes. Miałem w samochodzie schowany taki kalendarzyk z danymi wszystkich pań, które odwiedziłem. Nie wiem, po co go prowadziłem. Chyba z próżności. Miałem nadzieję, że nie zwrócą uwagi na ten notesik, pomyślą, że to przypadkowe adresy. Ale oni byli bardzo skrupulatni.

Dotarli do wszystkich 85 kobiet. Na zeznania namówili tylko sześć. Jak w trakcie rozprawy opowiadały o naszym spotkaniu, o tym jak dochodziło do kradzieży, sędzia aż kręcił głową z niedowierzaniem. Tylko z Anetą byłbym w stanie żyć uczciwie Pewnie spodziewacie się, że na koniec napiszę, że jest mi głupio, wstyd… Nic z tego. Nie mam wyrzutów sumienia. Te wszystkie kobiety same się o to prosiły. Tylko Anety mi żal. Piszę do niej prawie codziennie długie, miłosne listy. Na razie nie odpowiada, ale może się złamie? Na zastanowienie mam jeszcze dwa i pół roku, bo tyle zostało mi do końca odsiadki. To jedyna kobieta, z którą chciałbym rozpocząć normalne życie. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA