Życie bywa bardzo zaskakujące. Idziesz jedną drogą i nagle przez przypadek skręcasz w inną. Wydaje ci się, że zabłądziłaś, ale to wcale nieprawda! Tak było ze mną…
Tysiące młodych ludzi, zaraz po studiach, nie może znaleźć pracy…”. „Bezrobocie wśród absolwentów wyższych uczelni stale rośnie!”. „Już dwadzieścia tysięcy osób przed trzydziestym rokiem życia wyjechało w tym roku za granicę w poszukiwaniu pracy…”. I tak dalej…
Nagłówki artykułów straszyły od wielu miesięcy, ale dopiero od niedawna zaczęły bezpośrednio dotyczyć mnie samej. Właśnie skończyłam ekonomię na uniwersytecie. Przestałam być studentką i nagle rozbiłam sobie nos o niewidzialną szybę oddzielającą mnie od świata ludzi pracujących. Na początku sądziłam, że będę pracować w jakimś biurze rachunkowym albo w dziale finansowym dużej firmy, potem byłam skłonna zadowolić się posadą asystentki czy sekretarki, a na koniec dotarło do mnie, że nawet stanowiska sprzątaczek są obsadzone i nikt nie zatrudnia nowych…
W końcu, po czternastu miesiącach bezskutecznego wysyłania CV i pukania do każdych drzwi, dostałam pierwszą propozycję pracy i bez namysłu ją przyjęłam. To była posada recepcjonistki w dużym klubie fitness w centrum miasta. Oczywiście na umowę zlecenie, bez prawa do urlopu czy zwolnienia i za psie pieniądze, ale i tak byłam bardzo szczęśliwa.
– Poza swoimi zmianami możesz brać udział we wszystkich zajęciach w klubie za darmo – poinformowała mnie na początki menedżerka. – Tu masz grafik. Aha, musisz go znać na pamięć, gdyby klientki się pytały.
Na recepcji nie było specjalnie dużo pracy i na pewno nie wymagała ona magisterium z ekonomii. Musiałam tylko brać od klientek karty klubowe, chować je do przegródek i podawać kluczyki do szatni. Czasami odbierałam telefon albo odpowiadałam na jakieś pytanie dotyczące zajęć.
– A latino solo to co to takiego? – pytano mnie na przykład.
– To kurs tylko dla pań – odpowiadałam uprzejmie. – Połączenie gorących rytmów latynoamerykańskich takich jak salsa, samba czy cha–cha. Można się nauczyć ładnie poruszać, poznać podstawowe kroki i figury, a przy tym skutecznie zrzucić parę kilogramów.
– A jak ktoś nigdy nie tańczył, to też może przyjść? – drążyła kiedyś jedna pani. – I czy trzeba mieć do tego bardzo dobrą kondycję?
Udało mi się zdobyć uprawnienia
W końcu postanowiłam pójść na te zajęcia po swoim dyżurze w recepcji, żeby móc odpowiadać na takie pytania. Bo prawda była taka, że nic nie wiedziałam o tańcu.
– Podobało ci się? – Ola, jedna z instruktorek, dołączyła do mnie po zajęciach w szatni dla personelu.
– Było super! – zapewniłam ją szczerze. – Jutro też przyjdę!
I tak, choć moja pensja recepcjonistki była mizerniutka, mogłam przynajmniej chodzić na intensywny kurs tańca latino. Bardzo mi się to spodobało. Szybko zorientowałam się, że nie mogę żyć bez muzyki latynoskiej, a kiedy tańczę salsę czy rumbę, jestem autentycznie szczęśliwa!
Niestety, po półtora roku nasz klub został zamknięty, a cały personel stracił robotę. Tylko instruktorzy, którzy prowadzili zajęcia w wielu różnych lokalizacjach nie chodzili przybici przez ostatni tydzień pracy.
– A tam, gdzie uczysz tańca, nie potrzebują może recepcjonistki? – zapytałam Olę z nadzieją.
– Niestety, są już dwie… – wyraźnie było jej przykro, że nie może mi pomóc. – Ale wiesz co? Załatwię, żebyś przynajmniej mogła przychodzić na moje zajęcia za darmo, okej?
„Dobre i to” – pomyślałam. Jako bezrobotna nie miałabym szans opłacić takich kursów tańca i wiedziałam, że by mi to doskwierało.
Bardzo szybko nauczyłam się wszystkich choreografii i układów Oli. Byłam w tym na tyle dobra, że kiedy raz zepsuł się jej samochód i nie mogła dotrzeć, poprowadziłam zajęcia w zastępstwie za nią.
– Słuchaj, a może chcesz zrobić uprawnienia instruktorki? – zapytała któregoś razu. – Słyszałam, że urząd pracy dofinansowuje różne kursy.
Udało się! Zdobyłam uprawnienia zawodowe i mogłam zacząć szukać pracy jako instruktorka. Problem był tylko jeden: wszystkie kluby fitness i szkoły tańca miały już swoich trenerów, i nikt nie był zainteresowany moją osobą… Zaczęła się „powtórka z rozrywki” czyli pukanie do rozmaitych drzwi, rozsyłanie zgłoszeń i dzwonienie w dziesiątki miejsc.
„W Polsce coraz ciężej o pracę, nawet tymczasową…”. „Młode Polki masowo szukają pracy w Niemczech, Holandii i Norwegii jako pielęgniarki i opiekunki osób starszych…”. „Coraz więcej seniorów w Europie. Kto będzie ich obsługiwał?”.
Mieli dużo chęci do życia i działania
Nagle zaczęłam zwracać baczniejszą uwagę na medialne informacje o zatrudnieniu Polaków za granicą. Niechętnie myślałam o porzuceniu mojego nowego zawodu, ale przecież musiałam jakoś zarabiać na życie, tym bardziej że moja babcia ciężko zachorowała i mama przywiozła ją do naszego mieszkania.
– Babcia będzie mieszkać w twoim dotychczasowym pokoju – powiedziała z przepraszającą miną. – Postawimy ci parawan przy wersalce w dużym pokoju, żebyś miała trochę prywatności. Przykro mi, córeczko, ale inaczej się po prostu nie da…
Chyba właśnie to pomogło mi podjąć ostateczną decyzję.
– Wyjeżdżam do Niemiec, mamo – oświadczyłam pewnego dnia.
– Mam tam koleżankę z roku, pracuje w domu opieki. Mówi, że Niemcy potrzebują coraz więcej pielęgniarek i opiekunek dla swoich dziadków i rodziców. Praktycznie mam zagwarantowaną pracę w tej branży…
– Ale czy ty na pewno chcesz to robić? – zmartwiła się mama. – Przecież ty kochasz tańczyć, uwielbiasz ruch, a taka praca… To jest ciężki kawałek chleba, córeczko. No nie wiem…
Miała rację: wcale nie chciałam chodzić w niebieskim uniformie, w budynku pachnącym środkami czystości i dbać o higienę staruszków. Nie widziałam jednak innego wyjścia. Patrzyłam na moją schorowaną, biedną babcię, która całymi dniami leżała na moim łóżku i zastanawiałam się, jak długo wytrzymam w tej pracy….
– Witam, witam! – w domu opieki pod Monachium przywitała mnie korpulentna Mulatka. – Na początek będziesz odpowiedzialna za rozrywki dla naszych seniorów! W starości najgorsze są dwie rzeczy – zniżyła głos, jakby powierzała mi jakąś tajemnicę – samotność i nuda. W naszym ośrodku jednak pacjenci nie czują się samotni i nigdy się nie nudzą! To nasza podstawowa misja!
Zdziwiłam się, że niemieccy staruszkowie tak bardzo różnią się od polskich. Niewielu z nich leżało czy poruszało się na wózkach. Większość chodziła o własnych siłach. Mieli też dużo więcej chęci do życia i działania. Widziałam starszych mężczyzn grających w minigolfa i pełne energii seniorki pedałujące na rowerach. To poddało mi pewną myśl.
– Czy myśli pani, że kurs tańca latino solo cieszyłby się powodzeniem pacjentów? – spytałam dyrektorkę.
Nie chcę całymi dniami siedzieć w biurze
Dała mi wolną rękę w organizacji tych zajęć i już w następnym tygodniu ruszyłam z kursem. Oczywiście praca ze starszymi osobami to nie to samo, co zajęcia w klubie fitness, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że w zasadzie to coś dużo lepszego! Widziałam, jak kursantki Oli denerwowały się, kiedy nie mogły opanować jakiejś figury, jak narzekały, że zajęcia są zbyt męczące albo na odwrót: za mało męczące i nie można na nich schudnąć… Ja nie pracowałam z wymagającymi, ambitnymi paniami z okolicznych biurowców, tylko z przemiłymi, pełnymi optymizmu seniorkami i… seniorami!
Szybko się zorientowałam, że moje zajęcia latino solo muszą zostać przemianowane na po prostu latino, bo nasi pensjonariusze chcieli uczyć się tańczyć cha-chę czy rumbę w parach!
– I jak tam, córeczko? – zapytała mnie mama przez telefon. – Bardzo jesteś zmęczona tą pracą?
– Nie, mamuś! – wykrzyknęłam. – Wiesz, co ja tu robię? Uczę tańca!
A jakiś czas później przekazałam jej inną, sensacyjną wiadomość:
– Nie uwierzysz! W zeszłym miesiącu moja grupa zajęła trzecie miejsce na bawarskim przeglądzie tanecznym grup amatorskich!
– Naprawdę? To pięknie – ucieszyła się. – Ale chciałam ci powiedzieć, że znaleźliśmy ci pracę, tutaj, u nas. Zwolniła się posada księgowej w zakładzie taty. To zgodne z twoim wykształceniem i…
– Przemyślę to, mamo – powiedziałam, żeby jej nie urazić, ale tak naprawdę wiedziałam, że nie chcę być księgową i siedzieć w biurze.
Moje życie było tu, na sali świetlicowej, gdzie razem z moimi uczniami przygotowywałam pokaz gwiazdkowy dla rodzin. Panie już szyły sobie eleganckie czerwono-czarne suknie, a panowie przypominali sobie, jak się wiąże muchę czy krawat.
– …siedem, osiem, raz! – wykrzyknęłam, wyłączając komórkę w drzwiach sali i równocześnie włączając pilotem muzykę.
Grupa spojrzała na mnie wyczekująco, a potem wszyscy zrobili dwa kroki w bok. „Maria, Maria…” – popłynął z głośników głos Carlosa Santany, a moja wspaniała grupa zaczęła tańczyć wolną, piękną rumbę…
Czytaj także:
„Mam 30-stkę na karku, kredyt i pracę, której nie znoszę. Moje życie nie miało sensu do czasu, gdy odnalazłam swoją pasję”
„Na emeryturze nudziłam się jak mops, więc znalazłam pasję. Mąż narzeka, ale nie chcę spędzić reszty życia pucując chałupę”
„Ja pracowałem z pasji za grosze, a żona harowała na naszą rodzinę. Gdy kpiła z mojej pensji, czułem się jak nieudacznik”