Przed II wojną moja rodzina mieszkała w niewielkim mieście w centralnej Polsce. Pradziadek był aptekarzem, miał jedną aptekę w centrum miasta. Marzyła mu się druga, tyle że brakowało mu pieniędzy. Miał za to przepiękną córkę, Wandę, której uśmiech i figura zwalały mężczyzn z nóg.
Miała wyjść za mąż bez miłości
W miasteczku była także fabryczka guzików i innych artykułów pasmanteryjnych. Jej właściciel doskonale prosperował, podobno miał zamówienia wojskowe. Miał też syna, Tadeusza, który od dziecka kochał się w Wandzie, ale ona nie chciała nawet na niego spojrzeć. Cóż, nie był tak wysoki i silny jak doktor Waldemar, który woził ją sportowym autem, ani tak piękny jak asesor Kazimierz, który mówił wierszem. Tadeusz był chudy i niepozorny, cichy i okropnie nieśmiały. W fabryce ojca projektował guziki i zapinki.
Ojciec Tadeusza kochał swego syna i wiedział o jego beznadziejnej miłości, która wpędzała go w melancholię. Ugadał się więc z ojcem Wandy – ja ci dam pieniądze na aptekę, a ty dasz w zamian córkę mojemu synowi. Pradziadek Wincenty przybił interes i oznajmił córce, że wychodzi za mąż.
– Będziesz miała piękny dom, służbę i samochód.
– Ale ja go nie kocham! – płakała Wanda. – Jest chudy, brzydki i nie umie tańczyć.
– Ale zapewni ci byt i szacunek – odparł jej ojciec. – Tańczyć możesz z innymi. Zdecydowałem.
Wanda była zrozpaczona. Do swojej kuzynki Stasi tak pisała w listach o Tadeuszu: „Moje serce krwawi, żołądek się zaciska, i na samą myśl o jego dłoniach na moim ciele robi mi się niedobrze. Jego wątłe ciało doskonale odzwierciedla wątłość jego umysłu i woli. On nigdy nikomu nie patrzy w oczy, nigdy się nie odzywa. A tymczasem Waldemar… och, samo jego spojrzenie, ruch warg wywołuje w moim ciele gorączkę. I tak cudownie potrafi mówić…”
Babcia uciekła
Ponieważ ojciec był nieugięty, Wanda przydybała w miasteczku Tadeusza.
„Akurat wysiadał z bryczki, którą sam powoził. Podeszłam do niego i powiedziałam: – Gdzie twój honor, panie, skoro chcesz uciemiężyć kobietę, która cię nie kocha. Chcesz mnie kupić jak brankę jakąś i bez mej woli mnie posiąść. Wiesz przecież, jak się to nazywa. I nie uwierzysz, kochana Stasiu, co on mi odpowiedział: – Kocham cię jak nikt kochać nigdy cię nie będzie i wiem, że przyjdzie taki dzień, że i ty mnie pokochasz. A honor to zabójca miłości. To oręże głupich. Już wiedziałam, że nic nie wskóram. Wątły, nieśmiały i uparty jak osioł. Zgubiona jestem…”
Na miesiąc przed ślubem Wanda zniknęła z miasteczka. Razem z doktorem Waldemarem, który, jak się okazało, dostał doskonale opłacaną pracę w przychodni lekarskiej w Łodzi. W liście, który kilka dni później dotarł do jej rodziców Wanda napisała, że kocha Waldemara i zostanie jego żoną. I że jej przykro, że ich zasmuciła, ale musi walczyć o swoje szczęście.
Osiem miesięcy później Wanda wróciła do rodzinnego domu. Smutna, rozczarowana i w trzymiesięcznej ciąży. Waldemar z przykrością, jak powiedział, musiał z nią zerwać, bo właściciel przychodni zaproponował mu stanowisko wspólnika, jeśli ten wejdzie do rodziny, żeniąc się z jego najstarszą córką. Zaproponował jej pomoc w pozbyciu się kłopotu, bo w końcu jest lekarzem i zna odpowiednich specjalistów.
Wciąż ją kochał
Wanda nawet przez moment nie rozważała tej propozycji. Postanowiła przełknąć dumę, wrócić do domu i przyjąć zasłużoną karę. Wiedziała, że już do końca życia będzie sama, pogardzana przez społeczność, ale będzie miała dziecko, które już teraz kochała. Owoc miłości, jak pisała do kuzynki.
Rodzice przyjęli marnotrawną córkę pod swój dach, bo ją przecież kochali. Miała pracować w aptece, pomagać matce i siostrze w domu, no i wychowywać dziecko. Tydzień po powrocie Wandy do domu, w aptece pojawił się Tadeusz i powiedział:
– Wciąż kocham pana córkę i chcę ją za żonę. Może tym razem się uda.
– Ale ona... – wił się Wincenty. Ciężko się przyznać, że w domu będzie bękart.
Młody mężczyzna zrozumiał, ale nawet sekundy się nie zawahał:
– Uznam je za swoje – powiedział.
– Niech ślub będzie szybko, wyjedziemy w podróż poślubną na rok, a gdy wrócimy, nikt nie powie, że dziecko nie moje.
– A… apteka? – spytał nieśmiało Wincenty.
Tadeusz spojrzał mu w oczy.
– Ta część umowy, niestety, już nie jest aktualna. Za coś przez ten rok musimy żyć, prawda?
Ojciec Wandy popatrzył kandydatowi na zięcia głęboko w oczy, po czym skinął głową. Umowa została zawarta.
Nie była głupia
Wanda tym razem się nie sprzeciwiała. Aż taką idiotką nie była, by nie rozumieć, że ona i dziecko zostali ocaleni. Ale to nie sprawiło, że pokochała męża. Wyjechali na rok w podróż. Synka, Macieja, urodziła za granicą, gdzie zatrzymali się na pół roku, by dziecko podrosło. Potem wrócili do domu. Jak Tadeusz mówił, wszyscy byli przekonani, że to dziecko z prawego łoża. A jeśli nawet podejrzewali inaczej, to nikt głośno o tym nie mówił.
Wanda nie była dobrą żoną. Nie była nawet wdzięczną żoną. Teraz, gdy czuła się towarzysko bezpieczna, używała życia. Flirtowała na potęgę, być może nawet romansowała. Ludzie zaczęli gadać, ale Tadeusz jakby tego nie zauważał. Przynosił kwiaty, książki, zapraszał na koncerty do pobliskiej Łodzi. Przyjmowała wszystko, ale do jej serca i sypialni wciąż nie miał wstępu.
Tadek uratował ich rodzinę
Minęły trzy lata. Była późna jesień. Pewnej nocy do ich willi na obrzeżu miasteczka włamali się zamaskowani bandyci. Było ich czterech. W domu był tylko Tadeusz, Wanda, dziecko i niania. Bandyci powyciągali wszystkich z łóżek i zapędzili do salonu. Wanda chciała wziąć synka na ręce, ale jej nie pozwolono. Bezsilnie patrzyła, jak Maciuś drży w ramionach niani. Kazali Tadeuszowi zdradzić szyfr do sejfu. Podał od razu, a Wanda pomyślała – Boże, co za tchórz, nawet nie poudawał oporu (o czym później napisała w liście do kuzynki Stasi). Kiedy bandyci wzięli co chcieli, Wanda poczuła na sobie spojrzenie herszta, tego, który wydawał rozkazy. Patrzył na nią pożądliwie.
– To jeszcze deser i sobie pójdziemy – zrobił krok w jej stronę.
I wtedy odezwał się Tadeusz:
– Po moim trupie.
– Coś pan powiedział? – zdumiał się bandyta, patrząc na chuderlawego faceta o delikatnych dłoniach.
– Jak mnie zabijesz, będzie twoja. – Tadeusz podniósł się z krzesła, stanął na drodze bandyty do żony i przyjął pozycję boksera.
Złodzieje zaczęli rechotać. Ale Tadeusz ani drgnął. W końcu herszt przestał się śmiać, spojrzał głęboko w oczy Tadeuszowi, po czym skinął głową. Zaczęła się walka. Wanda, po kilku ciosach, jakie przyjął jej mąż, zamknęła oczy, nie chcąc widzieć, jak bandzior robi z niego miazgę. Była pewna, że za chwilę Tadeusz będzie skamlał o łaskę, a ona zostanie zgwałcona. Jednak skamlenia nie było. Otworzyła oczy.
Tadeusz dostawał i podnosił się, rzucał się na większego od siebie faceta z furią, którą mogła zrodzić tylko nienawiść do tych wszystkich mężczyzn, którzy podobali się jego żonie, z którymi flirtowała, romansowała. Ta cała skumulowana nienawiść wybuchła w nim z potęgą bomby. Nie czuł bólu, na pół ślepy od krwi zalewającej mu twarz wstawał i znów walczył, a chude ciało biło z zaskakującą siłą, choć nie czyniło większej krzywdy zaprawionemu w bójkach bandycie. W pewnej chwili herszt znów uderzył Tadeusza, który padł na ziemię.
– Leż pan – powiedział, ale Tadeusz po chwili znów zaczął zbierać się na nogi, charcząc, że nie, że muszą go zabić.
Bandyta patrzył, jak delikacik podnosi się chwiejnie, z napuchniętą twarzą przypominającą befsztyk tatarski, oczami jak szparki, a potem spojrzał na kobietę.
– Masz pani szczęście, żeś żoną bohatera, który wie, o co warto walczyć. Idziemy – skinął na kamratów. Zabrali ukradzione rzeczy i zniknęli w ciemnościach.
Była mu wdzięczna
Wanda zaopiekowała się mężem, pielęgnowała go z oddaniem. Potem już nigdy więcej nie zdradzała go, nie flirtowała. Urodziła mu trójkę dzieci. Kiedy umarł, do końca życia była w żałobie. Ale czy go kochała?
Będąc już starą kobietą, napisała do swojej kuzynki, Stasi: „Serce bywa twoim największym przyjacielem – i największym wrogiem. Tamtej strasznej nocy przejrzałam na oczy. Miałam szczęście być kochana przez prawdziwego rycerza. Ale choć tak bardzo się starałam, moje serce milczało. Mam tylko nadzieję, że wierzył, kiedy mu mówiłam, że go kocham. Jeśli żył na świecie człowiek, który był wart kochania, był to Tadeusz. Szkoda, że trafił na mnie.”
Złożyłam listy babci, które pewnego dnia po jej śmierci znalazłam w skrzyni na strychu, i przewiązałam je wstążką. Mam nadzieję, że w następnym życiu będą kochać się oboje.
Czytaj także: „Mąż oszacował wartość naszego małżeństwa na 150 złotych. Nie miał skrupułów, żeby mnie zranić i skrzywdzić”
„Mam 3 byłe żony i 6 dzieci, na alimenty wydaję krocie. Te harpie chcą mnie wykończyć, a ja za błędy słono płacę”
„Myśleliśmy, że Mariola biega do szefa i na nas skarży. Ale teraz już wiem, jak wielki ciężar musiała dźwigać”