Właśnie mijają trzy tygodnie, odkąd przestałam kontaktować się z matką. Nie odwiedzam jej, nie dzwonię; ona też się nie odzywa. Nie chcę jej już nigdy więcej widzieć.
Moi rodzice byli urzędnikami. Ojciec pracował w jednym z ministerstw, matka była prezeską pewnej państwowej firmy. Obydwoje przystojni, dobrze ubrani i dobrze wychowani. Na pozór więc wszystko było cudownie. Gdy się urodziłam, matka objechała całą rodzinę. Chciała, by nas podziwiali: wspaniała para z uroczym bobasem.
Jakoś musiała rozładować emocje
Prawda zaś była taka, że matka nienawidziła całego świata. Miała żal za trudne dzieciństwo w PRL-u, za biedę na studiach. Uważała, że może robić wszystkim, co jej się podoba, bo ona miała takie ciężkie życie. Nie respektowała żadnych zasad. Na przykład nigdy nie odbierała mnie ze żłobka czy przedszkola o wyznaczonej godzinie. W odpowiedzi na pretensje opiekunek wybuchała gniewem i beształa je, strasząc, co im zrobi, bo jest bardzo ważną osobą i zna wszystkich świętych. Za to następnego dnia ja musiałam znosić fochy tych pań.
W domu nie gotowała. Ojciec ze stołówki pracowniczej przynosił kotlety, marchewkę z groszkiem i ziemniaki. Miał na to specjalny emaliowany pojemnik. Potem wszystko odgrzewał i jedliśmy kolację. Sami lub z matką. Jej zresztą często nie było, bo miała pracę związaną z częstymi delegacjami. Wyjeżdżała, nie przejmując się nami.
Wstawałam rano, a jej już nie było albo właśnie czesała się lub malowała przed lustrem w przedpokoju. Torba podręczna z rzeczami stała już u drzwi. Kiedyś zaczęłam płakać; prosiłam, żeby nie jechała. Matka dostała ataku furii.
– Ty gnojówo! Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyczała. – Marsz do pokoju albo ci przyłożę!
Pobiegłam, bo bałam się lania.
Matka biła mnie, odkąd pamiętam. W różny sposób. Kuksańce, ciosy w głowę, bicie w twarz, popychanie, kopanie, czasem lanie pasem za większe przewinienia, jak na przykład pobrudzenie zasłony plasteliną. Wtedy naprawdę mnie sprała. Potem zapaliła papierosa i zaczęła mi spokojnie klarować:
– Masz szczęście, że jesteś w takiej rodzinie. Kto inny by cię naprawdę ukarał. Słyszałam, że jakaś dziewczynka w twoim wieku dla zabawy pocięła firankę. Jej mamusia tak się zdenerwowała, że chwyciła wałek do ciasta i potrzaskała smarkuli ręce. Jest inwalidką – mówiła, a ja słuchałam tego skulona na podłodze.
Innego razu wpadła do domu późnym wieczorem, po jakiejś naradzie, wyraźnie wściekła. Jak usłyszałam odgłos upadku torebki rzuconej przez cały przedpokój, wiedziałam, że wieczór będzie dramatyczny. I był. Najpierw matka miotała się w kuchni, pokrzykiwała do ojca. Opowiadała mu, co kto powiedział na zebraniu i jaki był wobec niej podły. I że ona ma dość już tych padalców. Potrzaskała trochę drzwiczkami od kuchennych szafek, po czym wpadła jak bomba do mojego pokoju. Siedziałam przy biurku i odrabiałam lekcje.
– Znowu się lenisz! – wrzasnęła. – W domu brudno, w kuchni można się przylepić do podłogi! Każdy ma tutaj swoje obowiązki, służby nie mamy! – darła się.
Dopadła mnie, chwyciła za kołnierz swetra, poderwała z krzesła i rzuciła o ścianę. Potem w powietrzu zaczęły fruwać podręczniki, zeszyty. Cudem uchyliłam się przed lecącym w stronę mojej twarzy drewnianym piórnikiem. Mogłam stracić oko. Krzyczałam w panice. Matka uderzyła mnie w twarz.
– Zamknij się – rozkazała.
Posikałam się ze strachu i oczywiście dostałam za to baty. Gdy chlipiąc, biegłam ze ścierką, widziałam ojca w salonie. Siedział w fotelu i czytał gazetę. Stojąca obok niego lampa dawała ciepły blask. Z radia sączyła się delikatna muzyka. Poczułam, że żyjemy w innych światach.
Marzyłam o tym, żeby zginęła w wypadku
Ojciec nigdy nie mieszał się do tego, co robiła matka. Nigdy nie stanął w mojej obronie, nigdy mnie sobą nie zasłonił. Matka często wygrażała i jemu, czasem próbowała rzucić się na niego z pięściami, ale miałam wrażenie, że to jakiś rodzaj pantomimy rozgrywanej między nimi.
Ojciec łapał ją delikatnie za nadgarstki i mówił:
– Mario, nie dramatyzuj, proszę – i ona rzeczywiście opanowywała się jakimś cudem.
Za to do końca wyładowywała się na mnie.
Bałam się matki i nienawidziłam jej. Ojca zarazem kochałam, bo był dla mnie dobry, i nie znosiłam za to, że nie staje w mojej obronie. Czasem sobie wyobrażałam, że on, jak postać z bajki, wyciąga miecz i zabija moja matkę niczym złą czarownicę. Marzyłam też, że matka ginie w wypadku samochodowym, w katastrofie lotniczej; że spada w windzie, która się zerwała.
Jednak kiedy wracała ze służbowych wyjazdów, cieszyłam się na jej widok. Przywoziła mi piękne prezenty – lalki, najnowszą elektronikę, ciuchy. Mogłam się nimi chwalić przed koleżankami, których miałam wiele.
Nie miałam natomiast żadnej przyjaciółki. Nie udawało mi się przełamać wstydu i opowiedzieć komuś o tym, co się dzieje w naszym domu. Bałam się, że jeśli moje wyznania okrężną drogą dotrą do matki, to będę ich gorzko żałować. Ta powściągliwość została mi na całe życie.
Pewnej nocy matka wyciągnęła mnie z łóżka. Spałam już, ale dla niej nie stanowiło to żadnej przeszkody. Byłam tak zaspana, że nawet nie wiedziałam, za co dostaję ciosy w twarz. Jeden był tak silny, że rozkwasił mi nos. Zalałam się krwią. Pobiegłam do łazienki, puściłam wodę z kranu. Jej szum zagłuszył wrzaski matki i odgłosy demolowania mojego pokoju. Szlochałam z głębi serca.
Gdy usłyszałam, że matka wychodzi do przedpokoju, szybko zamknęłam drzwi, żeby nie mogła mnie dopaść. Szarpała za klamkę i darła się. Potem odeszła. Chyba przysnęłam, siedząc na wannie z głową opartą o umywalkę. Obudził mnie chłód. W domu panowała cisza. Bezgłośnie uchyliłam drzwi i zaczęłam pełznąć w kierunku swojego pokoju. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie widział. Chciałam zniknąć, ukryć się w lisiej jamce, gdzieś pod ziemią. Wtedy zobaczyłam światło bijące spod drzwi wiodących do salonu. Dobiegł mnie szmer rozmowy. Przysunęłam ucho do szpary przy podłodze.
– Czasami musisz się opanować – mówił łagodnie ojciec.
– Wiesz przecież, co ja w życiu przeszłam… – chlipała matka.
– Wiem, Mario, ale… – bezradnie zaczął ojciec.
Nie mogłam tego słuchać. Poczułam, że zaraz zwymiotuję.
Czy w innych domach było tak samo?
Przeczołgałam się do swojego pokoju, jednak nie weszłam do łóżka. Ściągnęłam z niego kołdrę i spałam na podłodze. Przynajmniej nikt mnie na nią nie rzuci. To mi dawało poczucie większego bezpieczeństwa. Tak spędziłam kolejne noce i nikt mnie nie spytał, o co chodzi.
W szkole nie przyznałam się, dlaczego mam nowe zeszyty. Nie powiedziałam, że poprzednie matka podarła, bo były ponoć brzydko prowadzone. Skłamałam, że pies mi pogryzł. Ponieważ w klasie wszyscy wiedzieli, że nie mam żadnego czworonoga, zapanowała opinia, że jestem zaciekłym kujonem i zeszyty przepisałam, żeby były piękniejsze, licząc na wyższy stopień.
Nikt ze znajomych rodziców nie wiedział, co się u nas dzieje. Rodzina też nie, zresztą z nikim nie byliśmy blisko. Czasem tylko dochodziło do wizyt przyjaciół, a potem rewizyt. Wtedy wspólnie jedliśmy obiad, matka podawała jakąś pieczeń, która rosła mi w ustach, i czepiała się, że nie jem.
Potem z dzieciakami wybiegaliśmy na podwórko, a rodzice pili wino i rozmawiali o swoich sprawach, chyba o pracy. Nie wiem, czy inne dzieci były tak traktowane jak ja. Na pewno rodzice je besztali, ale czy tak dręczyli? Nikt o takich sprawach wtedy nie opowiadał. Czułam, że to, co dzieje się u nas w czterech ścianach, jest straszne i dziwne, nie miałam jednak komu się zwierzyć. Nie umiałam o tym mówić.
W pewnym momencie ojciec dostał propozycję pracy za granicą. Przyjął ją i wyjechał. Sam, bo jak rodzice stwierdzili, nie było sensu wyjeżdżać razem na stałe do kraju arabskiego i tam żyć w pokojach służbowych. Gdy ojciec wyjechał, zdałam sobie sprawę, jak bardzo był nieobecny w moim życiu. Nawet nie odczuwałam jego braku.
Zamykałam się w sobie coraz bardziej. Nie miałam przyjaciół. Z kolejnymi kolegami po prostu chodziłam na randki, do kina, ale wiele o sobie nie opowiadałam. Dorastałam, więc sytuacja domowa nieco się zmieniła. Byłam wyższa od matki i zaczęłam jej się odszczekiwać. Dochodziło do szarpaniny, przepychanek, nawet drobnych bójek. Już mną nie mogła rzucić o ścianę i to wiedziała. Zaczęła więc wojnę psychologiczną. Poddawała w wątpliwość wszystkie moje zamierzenia, plany, marzenia; nazywała mnie nieudacznicą.
Gdy zaczęłam chodzić na serio z Wojtkiem i zaprosiłam go do domu, z przerażeniem stwierdziłam, że matka zachowuje się wobec niego… uwodzicielsko. Używa całego czaru, wdzięczy się, szpanuje podróżami, znajomościami. Powołuje się na jakieś wpływy, a jednocześnie opowiada mu, jak jestem beznadziejna.
Mój chłopak słuchał tego lekko ogłupiały, ale potem miał dla mnie tylko jeden przekaz.
– Twoja matka jest niezwykła. Bardzo piękna, ale też bardzo interesująca. Takiej kobiety jeszcze nie znałem – powiedział.
„Żebyś wiedział, jak jest niezwykła, oko by ci zbielało” – pomyślałam rozżalona. Mimo to nasz młodzieńczy związek trwał ponad rok i przez cały ten czas matka podkreślała, jaki Wojtek jest wspaniały, a ja beznadziejna. Kolejne znajomości potoczyły się wedle tego samego schematu.
Nie miałam pieniędzy ani sił, by odejść z domu. Trwałam tam jak przymurowana. Dziś się temu dziwię. Powrót ojca z placówki i mój ślub wydarzyły się mniej więcej w tym samym czasie. Karola, mojego przyszłego męża, trzymałam jak najdalej od matki. Poznał ją, gdy przyszedł się oświadczyć, do czego go zresztą długo zniechęcałam. Tłumaczyłam mu, że wcale nie musimy się pobierać w obecności rodziców, a on nie musi nikogo prosić o moją rękę, bo to ja nią dysponuję. Jednak on się uparł. Chciał, żeby wszystko odbyło się, jak należy. Po tej wizycie nie mógł wyjść ze zdumienia.
Ojciec z dnia na dzień dostał demencji
– Dlaczego taka jesteś? Czemu wcześniej nie przedstawiłaś mnie swoim rodzicom? Są tacy serdeczni – dziwił się.
Spodziewałam się, że zostanie złapany w sieć słodkich słówek mojej matki – i tak się stało. Poinformowałam więc Karola o tym, że mam napięte relacje z matką, i jeśli woli ją ode mnie, to droga wolna. W ogóle nie zrozumiał, o co mi chodzi. Zastanawiałam się długo, czy powinnam wychodzić za mąż, ale w końcu się zdecydowałam. Za to byłam pewna, że nie chcę mieć dzieci.
Ślub był skromny, bez wesela, bo mój ojciec ciężko zachorował. Z dnia na dzień dostał demencji, rzeczywistość od niego odpłynęła. Czasem wracała, lecz zazwyczaj mnie nie poznawał. Ponieważ wyprowadziłam się do domu Karola, matka musiała sama dawać sobie radę. Oj, nie była zadowolona. Nie miała już na kim się wyżywać. Zresztą nie wiem. Może biła i kopała ojca jak kiedyś mnie? Ja jednak nie chciałam o tym nic wiedzieć.
Krótko i okrutnie mówiąc, zachowywałam się w taki sposób jak mój ojciec przez całe lata. Matka nie ukrywała wściekłości na los. Docierały do mnie słuchy, że garstka jej znajomych topniała, aż wreszcie całkiem się rozpłynęła. I tak matka została sama z niekontaktującym ojcem.
Nie pozwalała sobie pomóc. Wszelkie propozycje przyjęcia do domu pielęgniarki lub sprzątaczki czy nawet oddania taty na jakiś czas do ośrodka opieki natychmiast torpedowała. Chciała cierpieć. A skoro tak, to ja jej pozwalałam. Jednak gdy odwiedzałam jej mieszkanie, przed oczami stawały mi sceny z dzieciństwa. Na mój widok matka miała twarz identycznie wykrzywioną niechęcią. Ojca popychała, gdy szedł za wolno i stawał jej na drodze. Z jej ust skapywał jad.
Ile razy mój mąż pojawiał się ma horyzoncie, tyle razy matka nie szczędziła uwag, jak fatalną jestem żoną, że nie rodzę mu dzieci i o niego nie dbam. Jednak wczesną jesienią okazało się, że jestem w ciąży. Byłam przerażona. Wyobrażałam sobie siebie w roli mojej matki, a to nienarodzone dziecko jako ofiarę przemocy. Szlochałam, jakbym znowu miała siedem lat.
Karol znalazł mnie w strasznym stanie. Nic nie rozumiał. On się po prostu ucieszył, że zostaniemy rodzicami. Wtedy wreszcie opowiedziałam mu o wszystkim. Był wstrząśnięty.
– To chore – skomentował. – Niedobrze, że tak długo to w sobie dusiłaś. Są przecież psycholodzy. Twoja matka jest niezrównoważona psychicznie…
Po kilku dniach przejeżdżałam w okolicach domu rodziców i postanowiłam odwiedzić ojca. Matka otworzyła mi drzwi jak zwykle z nieprzyjemna miną.
– Jak tata? – spytałam.
– Jeszcze żyje – odparła.
– Nie mów tak! – krzyknęłam.
– Ten półtrup i tak nic nie rozumie. A ty, jak jesteś taka dobra, to go sama podcieraj! – wrzasnęła.
– To twój mąż, nie mój – odpowiedziałam, a ona rzuciła się na mnie z pięściami.
Stara, słaba kobieta. Pchnęłam ją z całej siły. Uderzyła biodrem w stół i padła na wersalkę.
– Jesteś wariatką – powiedziałam. – Radź sobie sama.
W windzie nie mogłam się opanować. Trzęsłam się jak osika. Potem podjęłam decyzję: nie dzwonię do matki. Żyję swoim życiem. Idę do lekarza, bo chcę zadbać o siebie i dziecko. I wiem, że nigdy go nie uderzę. Nigdy.
Czytaj także:
„Matka mnie nie kochała, więc i ja nie potrafiłam pokochać syna. Na własnej piersi wychowałam wypranego z uczuć socjopatę”
„Matka mnie odtrąciła. Wybrała kochanka, który pił i podnosił na nią rękę. Nie mam z nią kontaktu od 9 lat”
„Moja matka umiera, ale ja nic nie czuję. Ta kobieta zmarnowała mi życie. Przez nią usunęłam ciążę”