„Moja matka umiera, ale ja nic nie czuję. Ta kobieta zmarnowała mi życie. Przez nią usunęłam ciążę”

Kobieta, która nie kocha swojej matki fot. Adobe Stock
„Ona nas, mnie i siostry, nie chciała. Raz przyznała się do tego wprost. 15 lat temu, gdy zmarł nasz ojciec. Usiadłyśmy przy stole. I nagle powiedziała, że zmarnowała sobie przez nas życie. Siostra już powiedziała, że nie ma zamiaru przyjechać na jej pogrzeb”.
/ 15.12.2021 17:18
Kobieta, która nie kocha swojej matki fot. Adobe Stock

Moja matka umiera, a ja nie mam odwagi. Nie mam odwagi, by powiedzieć cokolwiek. Od tygodni otacza ją zapach śmierci. Idzie z nią przez korytarz, siada do obiadu, ogląda telewizję. Przesiąknął ubrania, łóżko, książki i pokój. Słodko – zgniły, drażniący. Znam go już bardzo dobrze. Gdy na sali podchodzi aż do gardła, to dzień – dwa i trzeba zmieniać pościel dla innego pacjenta.

Moja matka umiera, a ja nawet w takiej chwili nie potrafię dodać jej otuchy. Choćby powiedzieć, że ją kocham. Bo ja tego nie wiem. Mnie nikt nie nauczył, co to jest miłość. Znam wiele uczuć, ale dawania miłości to chyba nie. Myślę o słowach księdza Twardowskiego i boję się, że grzeszę. Boję, bo moja matka jest mi równie obca jak inni. A przecież mieszkamy w jednym domu. Nie rozmawiamy. Nigdy nie rozmawiałyśmy. Wiem, że tak nie wolno nawet myśleć. Przecież matka dała mi życie. Ale gdy siedzę i milczę, gdy dusza płacze, to sama siebie pytam, czy naprawdę każda matka kocha swoje dziecko?

Mówi monotonie. Siedzi wyprostowana, w bezruchu, z dłońmi złożonymi na kolanach. Całkiem spokojna, wręcz apatyczna. Słowa, które padają przemyślała wielokroć, nie musi ich dobierać, spierać się o ich znaczenie. Wyprała je już ze wszelkich emocji. I tylko niekiedy gwałtowne mrużenie błękitnych, nieco wyblakłych, oczu daje wyraz jej uczuciom. Nawet łez, gdy się pojawiają, nie wyciera. Czasem wolno płyną jedna za drugą – tak jak nauczyła się płakać. Bezgłośnie. Bez prośby o rozgrzeszenie. Bez wiary w przyszłość.

Gdy się rozwiodłam, stać ją było jedynie na zimny komentarz: "Nie umiesz utrzymać chłopa przy sobie". A ja wtedy potrzebowałam, aby ktoś pozwolił mi się wypłakać i zapewnił, że będzie dobrze. Rozwód był okropny. Obcy ludzie interesowali się, jak żyłam, spałam, jadłam. Dopytywali o moje myśli, odczucia. To rozwód nauczył mnie zaciskać usta, płakać bez łez, a moja matka tylko tyle miała mi do powiedzenia. Od tej pory tak naprawdę nie rozmawiamy ze sobą. To już piąty rok. Nie, że mijamy się bez słowa. Owszem, wymieniamy uwagi: „piękna pogoda”, „czy zjesz pomidorową?”, „wychodzę na spacer”, ale to przecież nie rozmowa. Prawda? To tylko komunikaty – żałosne pozory respektowania istnienia drugiej osoby. Żal serce ściska, gdy o tym myślę.

Czasem, gdy słyszę nocami, jak ona kaszle, myślę, że wstanę, pójdę do jej pokoju i przytulę się. Lecz nie umiem. Leżę w łóżku ze ściśniętym sercem, i czekam na sen. Jej albo mój.

Moja matka nigdy nas nie przytulała. Nas, bo mam jeszcze siostrę. Daleko, za granicą. Tyle o niej wiem, ile kartek dostaję na święta. A co można napisać na widokówce? Ona o matce nie chce w ogóle rozmawiać. To, z kim ja mam o niej rozmawiać? Komu mam powiedzieć, jak wielki ból drąży moje serce? Jak mi ciężko, bo nie wiem, czy mam prawo tak myśleć o matce? Jak? Że gdy nie chce się dzieci, to nie powinno się ich rodzić. A ona nas, mnie i siostry, nie chciała. Raz przyznała się do tego wprost. 15 lat temu, gdy zmarł nasz ojciec. Ot, pogrzeb, stypa i powrót do dziwnie obcego zimnego mieszkania. Usiadłyśmy przy stole. I nagle powiedziała, że zmarnowała sobie przez nas życie. Że nas nie chciała. Siedziałyśmy po tych słowach bez ruchu, jak sparaliżowane. Aż matka wstała i wyszła z pokoju.

Nigdy nie dawała nam czułości. Nie czytała nam książek, nie podsuwała smakołyków. Gdy byłam mała, uciekałam do sąsiadów, piętro niżej. Mieli córeczkę, kilka lat młodszą ode mnie. Wolałam u nich zjeść ziemniaki z serem niż w domu kotlet schabowy. Oni przy stole rozmawiali, żartowali, słuchali siebie nawzajem. U nas matka nałożyła na talerz porcje duże jak dla mężczyzny i nie było mowy, aby tego nie zjeść. Raz do samego wieczora siedziałam nad zimną rybą. Gdy w końcu ją zjadłam – zwymiotowałam. Do dziś mam w pamięci ten skurcz gardła, gdy drobna ość zahaczyła o przełyk. Jak treść z takim trudem połkniętego pokarmu chce za wszelką cenę wydostać się z mojego żołądka. Odtąd nie jem ryb.

Nie pamiętam już, czy ojciec nas bronił. Przypominam sobie tylko, że czasem tylko zaciskał usta, gdy matka szturchała nas mocnymi słowami za byle przewinienie. Za źle ułożone ręczniki na półce, nieporządek w biblioteczce.

Bo czy, gdy ma się 18 lat, to nie można zagapić się i spóźnić do domu, po spotkaniu z chłopakiem? Można. I moja siostra wróciła godzinę później. Matka w drzwiach czekała z mokrą ścierką w rękach. Biła ją gdzie popadło. Czy ktoś wie, jak bardzo boli bicie mokrą szmatą? Siostra kuliła się jak pies. Dobrze, że przy tym krzyczała i matka musiała przerwać. Bo moja matka bardzo dba o opinię. Lubi być szanowana.

Od 5 lat mijamy siebie na korytarzu, w łazience, w przedpokoju. Moja matka patrzy czasem na mnie przenikliwie. Wiem, co chciałaby powiedzieć. Czuję to pytanie: „Dlaczego jesteś taka dla mnie niedobra?”, „Dlaczego milczysz?”. A ja nie mogę odpowiedzieć. Musiałabym wykrzyczeć cały swój ból. A tego nie potrafię. Jak starej, umierającej kobiecie mam powiedzieć, że zmarnowała mi życie? Jak mam powiedzieć, iż tak się jej bałam, że przerwałam ciążę?

Miałam 19 lat. Dawno to było. Byłam z chłopakiem, którego kochałam. Stało się. Nawet myśleliśmy, aby może się pobrać, bo to nie był łachudra, tylko porządny chłopak. Lecz moja matka miała nosa do wyłapywania takich sytuacji. Przeszperała moją torebkę, znalazła opakowania po globulkach antykoncepcyjnych i na całe mieszkanie krzyczała, że jak zajdę w ciążę, to mam iść z domu. „Prędzej wolałabym widzieć ciebie w trumnie niż z brzuchem pod welonem”. To, co miałam zrobić? Ja się jej wtedy najzwyczajniej bałam. Nie mogę dziś z czystym sumieniem powiedzieć, że ją kochałam. Po prostu czułam przed nią strach. Dlatego zdecydowałam się na usunięcie ciąży. Przez to musiałam rozstać się z chłopakiem, który nie chciał mnie po zabiegu widzieć. Nie rozumiał zawiłości. Chyba niczego nie rozumiał. I ja dziś siebie też nie rozumiem.

Bardzo siebie skrzywdziłam. Ale kto mógł mi wtedy pomóc? Nikt! I nigdy matce tego nie powiem. Musiałabym powiedzieć, jak bardzo zależało mi na jej miłości. Jak bardzo pragnęłam, aby się uśmiechnęła, pogłaskała, przytuliła. A ja pamiętam matkę tylko niezadowoloną, czegoś żądającą, popychającą w złości, że za wolno idę, że źle odpowiedziałam sąsiadce, że mam tylko trójki i czwórki. A kto powiedział, że wszystkie dzieci są równie zdolne? Bo ja nie byłam zdolna. Byłam zwykła, niczym się nie wyróżniałam. I nie marzyłam o jakimś wyjątkowym życiu.

Czasami sobie myślę, a może moja matka chciała dla mnie dobrze, tylko nie umiała sama żyć? Jak tak sobie siądę i myślę, to nie wiem, dlaczego. Od razu też widzę to dziecko, któremu nie było dane się urodzić. Dziś ja mam 36 lat, a ono miałoby 17. A potem sama siebie karcę, bo co mi po takim biadoleniu? Widać, Bóg chciał, aby było, jak jest. A wcale nie jest zwyczajnie.

Nocami chodzę koło łóżek chorych i stać mnie na pogłaskanie, dotknięcie obolałego starczego ciała, słowa ciepła i życzliwości. Widzę, jak ludzie na chwilę się rozpromieniają. Kiedy wchodzę do domu, nie potrafię przytulić matki nawet w dzień jej imienin, czy Dzień Matki. Kto może powiedzieć, za co mnie taka kara spotkała?

I to jej umieranie. Tak powolne jak drzew w ogrodzie. Drzewa umierają stojąc. Widziałam taką sztukę. Przejmujące. I ja widzę, jak wszystko w niej się kurczy, maleje, niknie. Czuję oddech ostateczności. Czy powinnam coś powiedzieć?

Wyszłam za mąż za człowieka, którego ona mi wybrała. Dziwne, prawda? Ale tak było. Przychodził kolega z klubu, bo ja należę do klubu szachowego, i tak wychodził przyzwolenie mojej matki. Podobał się jej. Czarni, smagli, wysocy mężczyźni zawsze robili na niej dobre wrażenie. Mój ojciec w niczym ich nie przypominał. Matka oczarowała mojego przyszłego męża. Bo ona była naprawdę piękną kobietą. I chciała to czuć. Nie chciała być matką. Nigdy nas z siostrą nie brała za ręce na spacerze. Zawsze szłyśmy z przodu, jakby nie jej. Ona, na szpilkach, z torebką, pachnąca konwaliami, była obca.

Teraz myślę sobie, że dobrze się stało, iż nie było mi dane urodzić po raz drugi. I także dobrze się stało, że mąż ode mnie odszedł. Drugiej ciąży nie donosiłam. Matka spojrzała na mnie z politowaniem i powiedziała: „Skąd tyś się wzięła? Ani zdolności, ani wykształcenia, ani dzieci. Jakbyś nie była moja córką”. Takie słowa bolą. Budzą nocami, próbują wydrzeć serce. A przecież ja niczemu nie jestem winna. Nawet nie mogłam powiedzieć lekarzowi, że usuwałam ciążę... Bo jakże? Na pewno powiedziałby matce, mężowi... Życia to już w ogóle nie miałabym. A tak sama z tym grzechem siedzę i tylko czasami zapłaczę. Też oglądam filmy. Też chciałabym być szczęśliwą. Tylko nie było mi dane. A gdybym miała dziecko i była jak moja matka? Biłabym je za byle jakie nieposłuszeństwo, wyzywała, gdy nikt nie słyszy? Przeklinała, że zmarnowało mi młodość? Czy to byłoby dobre życie?

Milczymy obydwie, bo jakże rozmawiać, gdy przez tyle lat narosło tyle pytań? Nigdy nie zapytałam matki, dlaczego moje wesele przypominało stypę? Dlaczego właśnie tego dnia już rankiem powiedziała mi, że wyglądam okropnie? Nie wolno takich rzeczy mówić córce. „Że też on ciebie chce. To naprawdę dobry chłopak”. A czy był dobry? Złożył przysięgę, że nie opuści mnie aż do śmierci, a wystarczyła jedna niedonoszona ciąża. A może wcześniej przestał mnie szanować? Nie wiem. Matka mnie nie szanowała, widział to, więc dlaczego on miałby? Poszłam z tym do księdza. Tak po prostu wyżalić duszę. A ksiądz powiedział, że rodziców trzeba czcić. A ja niby tego nie robię? Przecież opiekuję się matką.

W ostatniej chorobie opiekowałam się ojcem. Nie zliczę nocy, które przy nim spędziłam, a potem raniutko biegłam do pracy. Zauważyłam, że zawsze mówię o nim: ojciec. Dlaczego nigdy nie mówiłam do niego: tato? Jakoś nie pasowało to słowo do niego. Rzadko się do nas odzywał. Ani mnie i siostry nie chwalił, ani nie ganił. Rano wychodził do huty. Po południu wracał zmęczony. Jadł obiad i kładł się na tapczanie. Tak go zapamiętałam na zawsze. Nie chorego, którego myłam, karmiłam, ale spracowanego, z uwagą słuchającego radia.

Nie mam z rodzicami ani jednego wspólnego zdjęcia. Tak jakbym nie miała dzieciństwa. Nie... jest w domu album. W nim fotografie samych rodziców i nas – sióstr, ale osobno, bez uśmiechu, jakby fotograf zakazał. Czy to nie dziwne, że nie mam nawet jak spojrzeć wstecz? Ci, którzy źle widzą to, co ich otacza – wspominają przeszłość. A ja? Ksiądz mnie nie pocieszył. Mówił jakieś bzdury, za przeproszeniem. Chyba w ogóle nie zrozumiał bólu, który w sobie noszę.

Żegnałam wiele osób. Jak to w szpitalu. Przychodzisz na dyżur, a tego i tamtego łóżko już puste. Albo w nocy łapie cię pacjent za rękę i mówi, że umrze i chce podziękować. I umiera. Wiem więc, jak żegnać. Wiem, co należy powiedzieć, aby mieć spokój duszy. Wiem... i, tak naprawdę, nie wiem. Cały czas jeszcze zastanawiam się, czy mam powiedzieć, że kocham matkę, czy że nie wiem, dlaczego tak nas skrzywdziła? Bo odebrać dzieciom miłość matki, to je skrzywdzić. Prosiłam o radę siostrę. Mówiłam, że matka odchodzi do innego świata. Może dla niej lepszego... Siostra tylko nerwowo się roześmiała. I zdecydowanie mi oświadczyła, że nie ma zamiaru przyjeżdżać na pogrzeb. Tak, nawet w ostatnią podróż to ja będę musiała odprowadzić matkę.

Nie martwiłabym się tak, gdyby ta woń nie była tak wszechobecna. Ona zatruwa nawet moje myśli. Czasem jakby się cofała. Ale ja nie mam już żadnych złudzeń. Umierający pacjent, dzień przed śmiercią też ma dobre godziny. Sprawia wrażenie osoby, u której kryzys minął. Rodzina zwykle jest zaskoczona, gdy mimo to mówię, że powinni wezwać księdza. „Jak to? Przecież widać, że jest wyraźna poprawa?”. A ja dobrze wiem. Lepiej niech ta osoba pogodzi się z ludźmi i Bogiem, gdy ma jeszcze na to czas, żeby zrobić przytomnie.

Chyba już więcej nic nie powiem. Na duszy zrobiło mi się nieco lżej. W końcu opowiedziałam – nie wiem komu, ale jednak – o swoim bólu i gniewie. A wszystkie moje pytania? Może i lepiej, że pozostaną bez odpowiedzi. Może nawet ich już nie oczekuję?

Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.

Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”

Redakcja poleca

REKLAMA