„Matka mnie nie kochała, więc i ja nie potrafiłam pokochać syna. Na własnej piersi wychowałam wypranego z uczuć socjopatę”

Kobieta, która nie kocha syna fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Może taką oschłością i dystansem nieświadomie karałam go za to, jak potoczyło się moje życie, bo gdyby nie on, na pewno potoczyłoby się zupełnie inaczej, lepiej. A może po prostu nie nadawałam się na matkę, co podejrzewałam od zawsze, dlatego nie chciałam mieć dzieci”.
/ 21.07.2022 08:30
Kobieta, która nie kocha syna fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Trudno mi żyć ze świadomością, że to przeze mnie mój syn jest taki, jaki jest. Chciałabym umyć ręce, zasłonić się powiedzeniem, że każdy człowiek jest kowalem własnego losu. Każdy sam podejmuje decyzję, zwłaszcza gdy jest już dorosły. Niby czemu to ma być moja wina? Bo go urodziłam i wychowałam?

Przecież się starałam, jak umiałam!

Pewnie, tak najłatwiej, zrzucić winę na rodziców, a w tym przypadku na samotną matkę, że brakowało męskiej ręki, więc… Więc co? W jaki sposób miałam to przewidzieć? Nigdy nie rozrabiał, nigdy się z nikim nie bił, był cichy i grzeczny.

Raczej samotnik niż dusza towarzystwa. Miał co jeść, gdzie spać, brudny ani goły nie chodził. Jak były pieniądze, kupowałam mu modniejsze ubrania, lepsze buty czy gadżety, jakie lubią chłopcy. A że rzadko o coś prosił, o cokolwiek, to już inna sprawa…

I nagle opada mnie poczucie winy i przykrywa jak ciężki, bury koc. Oblepia i pęta. Bo czuję – głęboko w moim zlodowaciałym sercu, gdzieś tam na dnie, gdzie jeszcze tli się jakaś iskra – że można było tego uniknąć. Bo tak, to ja go urodziłam i wychowałam, i czy mi się to podoba, czy nie, to było najważniejsze w moim życiu zadanie: wziąć odpowiedzialność za istnienie, które sprowadziłam na świat.

Za jego szczęście, za jego przyszłość, za jego zdrowie, nie tylko fizyczne. Po paru rozmowach, niełatwych, z panią psycholog, już wiem, że dzieciństwo, zwłaszcza pierwsze lata, ma fundamentalny wpływ na nasze późniejsze dorosłe życie. A ja, jak bezduszna kopiarka, powieliłam z synem schemat mojego własnego dzieciństwa…

Wychowywała mnie babcia, bo ojciec nieznany, a niezamężna matka wyjechała za granicę. Niby żeby zarobić lepsze pieniądze, ale podejrzewam, że zwyczajnie uciekła od macierzyństwa, gdy tylko mogła. Podejrzewam też, że rodząc mnie, zamiast usunąć, zrobiła to, co kazała jej moja babcia, zagorzała katoliczka, ale potem miała dość płacenia za swój „wielki grzech i życiowy błąd” swoją wolnością i młodością, więc uciekła, daleko, bo aż do Hiszpanii.

Tylko pozdrowienia, pocztówki, prezenty i kasę

Tak wypełniała swój obowiązek. Który ustał, gdy skończyłam osiemnastkę. Babcia zaś niosła swój krzyż, jak nazywała opieką nad wnuczką-bękartem. Nie mogłam narzekać na głód i chłód, chyba że emocjonalny. Miałam to, co można kupić za pieniądze, ale o miłości nie miałam pojęcia. 

Wyprowadziłam się od babci, gdy tylko byłam w stanie sama się utrzymać, a ona nie protestowała. Ledwo zamknęły się za mną drzwi, zapomniała o mnie, tak jak się zapomina o odfajkowanym zadaniu domowym.

Ponoć takie osoby jak ja nie zakochują się nigdy albo zakochują się na zabój, obsesyjnie. Ja zakochałam się w Gerardzie, bo był sporo starszy i widziałam w nim ojca, którego nigdy nie miałam. To on usilnie namawiał mnie na dziecko. Bał się, że jak będziemy zwlekać, przylgnie do niego łatka „dziadunia z wózkiem”. Ja za to wcale nie czułam potrzeby rozmnażania się.

Nie wzruszały mnie urocze zdjęcia dzieci ani bobasy na żywo, które darły się w wózkach albo na rękach, w sklepach i pociągach, za ścianą u sąsiadów albo na placu zabaw pod blokiem. Odstraszało mnie od macierzyństwa chodzenie w ciąży przez blisko rok i widmo wielogodzinnego porodu. Nie widziałam w tym nic doniosłego ani cudownego.

Karmienie piersią nie miało w sobie cienia magii i wydawało mi się zwyczajnie obrzydliwe. Chyba tę antypostawę wyssałam z mlekiem matki. A jednak Gerard dostał fioła na punkcie powielenia swoich genów i w końcu dałam się namówić, wszak to on w dużej mierze mnie utrzymywał.

Rzeczywistość go przerosła, więc po prostu uciekł

Jakoś przecierpiałam fakt, że przez pół roku wymiotowałam dzień w dzień. Potem te wszystkie kopniaki od środka, parcie na pęcherz, który wypełniał się co dwie minuty, zawroty głowy w połowie dnia… No i poród. Nic nie było mnie w stanie przygotować na to, co się wydarzyło. Rzeźnia, takie określenie przychodziło mi do głowy. Kiedy tylko Gerard odebrał mnie z synem ze szpitala, na dzień dobry powiedziałam mu:

– Nigdy więcej, zapomnij.

Dostawałam dreszczy na samą myśl o kolejnej ciąży. Zresztą potem nie było lepiej ani łatwiej. Przeciwnie. W nocy tuż po wypisie dostałam zapalenia piersi. Gorączka sięgała prawie czterdziestu stopni, ja majaczyłam, a Gerard patrzył na mnie i Konrada, jakby nie rozumiał, co tu się dzieje, i w niczym nie pomagał.

Wyprowadził się do drugiego pokoju i spał na kanapie, bo dziecko przeszkadzało mu w odpoczynku. A ja musiałam robić wszystko sama. Z gorączką czy bez. Miesiąc później, gdy wróciłam z zakupów, zastałam go, jak pakował rzeczy w dwie duże torby. Upychał je w pośpiechu, jakby bał się, że coś zrobię, powstrzymam go. A ja stałam z dzieckiem na ręku, z zakupami w koszyku, i tylko patrzyłam.

– Wyprowadzam się. To nie dla mnie. Dziecko, te sprawy… – powiedział Gerard, unikając mojego wzroku.

– Nie dla ciebie? Nie dla ciebie?! Przypominam, że to ty chciałeś dziecka, więc teraz proszę, weź je i wychowuj! – wyciągnęłam Konrada przed siebie.

– Nie bądź śmieszna, to kobiety zajmują się dziećmi – skrzywił się.

Najpierw wyprowadził się do swojej matki, a potem całkiem zniknął – jak mój ojciec, którego nigdy nie poznałam. Ewakuował się za granicę jak moja matka. Tyle że on nawet pocztówek nie przysyłał, więc nie dało się go znaleźć. To nie były czasy internetu, w którym namierzysz niemal każdego.

I zostałam sama. Jak tysiące innych kobiet

Jak moja matka i babka, przeklęta powtórka z historii zataczającej krąg. Nikt mi nie współczuł. Nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc, nawet gdyby duma mi na to pozwoliła. Babcia nie żyła, matka miała nową rodzinę i nowe dzieci, o mnie, dorosłej, dawno zapomniała. A matka Gerarda była stara i zgorzkniała. Musiałam sobie radzić sama, i radziłam.

Wyprowadziłam się z mieszkania, za które płacił Gerard, bo nie było mnie na nie stać, i wynajęłam kawalerkę. Złożyłam dokumenty do sądu o rozwód i alimenty, z których nigdy nie zobaczyłam grosza, bo nie można było Gerarda namierzyć. Pracowałam na półtora etatu. Dziecko było w żłobku, a potem w przedszkolu. Właściwie byłam dla niego obcą osobą. Widziałam go dwie, trzy godziny popołudniami i godzinkę rano.

Nie każda kobieta ma instynkt macierzyński, gdyby tak było, skąd by się brały te wszystkie wyrodne matki i zaniedbywane, porzucane, katowane dzieci. Ale może da się rozbudzić w sobie miłość do własnego dziecka, ocieplić letnie uczucia?

Może były chwile, jak mgnienie oka, gdy coś we mnie drgnęło, zatrzepotało, poruszone dziecięcą bezradnością i ufnością, i gdybym to coś pielęgnowała, chroniła… wykiełkowałoby, urosło w siłę…? Ale byłam zbyt zmęczona i zbyt zajęta walką z codziennością, żeby jeszcze doszukiwać się i doglądać głębszych uczuć dla istoty, którą urodziłam właściwie wbrew swojej woli.

To Gerard chciał dziecka, nie ja. To on miał się nim zajmować, a nie zrzucić na mnie wszystkie obowiązki i uciec. Czułam się oszukana, wykorzystana i zdradzona. Czy to tłumaczy, czemu nie umiałam wykrzesać z siebie czułości, wyrozumiałości, czegoś sięgającego dalej i szerzej niż obowiązek? Czy dzisiaj inaczej bym do tego podeszła?

Czasy są inne, świadomość większa, wtedy nikt nie myślał o psychologach, terapiach, depresjach, a dziś są szkoły kompetencji dla rodziców. Nie wiem… Czy szukałabym pomocy psychologa do dziecka, które było grzeczne, posłuszne i ciche?

Nie potrafiłam dać mu miłości

Konrad nie zadawał pytań, nie przeszkadzał mi, żył na uboczu mojej uwagi, między domem a przedszkolem, a później szkolną świetlicą. Zawsze był zadbany – tak jak ja kiedyś – zawsze miał co jeść, w co się ubrać, miał podręczniki i zeszyty do szkoły, potem miał też komórkę i komputer. Ale nie przytulał się ani nie dopominał o czułości.

Ja ich nie oferowałam, a on ich ode mnie nie oczekiwał. Może taką oschłością i dystansem nieświadomie karałam go za to, jak potoczyło się moje życie, bo gdyby nie on, na pewno potoczyłoby się zupełnie inaczej, lepiej. A może po prostu nie nadawałam się na matkę, co podejrzewałam od zawsze, dlatego nie chciałam mieć dzieci. Dziewczynka, która nigdy nie czuła się kochana, nie wyrośnie na kobietę, która da miłość swojemu dziecku.

Czasem siadałam przy nim, gdy leżał już w łóżku, patrzyłam na niego i czekałam, aż pojawi się we mnie ten opiewany przez inne matki instynkt macierzyński. Wyciągałam rękę i… po chwili cofałam ją, gdy widziałam, jak Konrad zamiera, wstrzymuje oddech. On też czekał, udając, że śpi. Ale na co? Aż go pogłaszczę? Czy sobie pójdę?

Zawsze wychodziłam. Nie miałam z Konradem wspaniałej więzi, o jakiej mówią filmy i książki. Choć od kiedy się wyprowadził, zaraz po maturze, na studia, co jakiś czas wpadał w weekend na obiad. Pewnego razu zjawił się z Aliną, o której mówił „moja przyszła żona”, i odtąd przyjeżdżali razem. Na święta, w moje urodziny.

Nasze relacje ciut się ociepliły – głównie za sprawą Aliny, która była bardzo otwartą i przyjazną osobą – ale o serdeczności nie było w nich mowy. Coś jednak drgnęło, gdy spadł mi z barków ciężar zajmowania się dzieckiem. Przymus nie ułatwia żadnej relacji. Kiedy po studiach Konrad znalazł pracę i zaczął sam na siebie zarabiać, odpadły mi też koszty jego utrzymania.

Zapytała, czy kiedyś chciałby mieć z nią dziecko

To była duża ulga, ale nie umiałam nie żałować lat, które straciłam, pracując ponad miarę, i zdrowia, które zaczynało przez to szwankować. Starałam się z tym pogodzić i nauczyć się żyć życiem, które przypadło mi w udziale. Może kiedyś i z Konradem znajdziemy do siebie drogę…

Alina zadzwoniła w środku nocy. Taki telefon zawsze źle wróży. Nie sądziłam jednak, że może być aż tak źle.

– Myślę, że powinna pani wiedzieć… Konrada zabrała policja. Próbował mnie zabić, udusić… Jestem w szpitalu… – szeptała z trudem.

Najpierw pojechałam do niej. Miała na szyi siniaki w kształcie palców. Wyglądała strasznie i była przerażona całą sytuacją. Ledwie mówiła, często musiała popijać małe łyki wody, bo krtań odmawiała jej posłuszeństwa.

Podobno Konrad wpadł w szał, gdy wspomniała o dziecku. Nie, żeby już była w ciąży lub chciała w nią zajść jutro, ale w perspektywie kilku lat chciała wiedzieć, na czym stoi. Nie spodziewała się absolutnie, że mój spokojny, małomówny syn wstanie z sofy i zaciśnie dłonie na jej szyi, krzycząc, że nigdy nie da zmarnować życia kolejnemu dziecku. Że prędzej ją zabije, niż pozwoli na coś takiego.

Coś w niego wstąpiło

Kiedy odwiedziłam Konrada w areszcie, nawet na mnie nie spojrzał, gdy powiedział:

– Trzeba mnie było wyskrobać. Albo oddać do bidula. Lepszy brak matki w ogóle, niż taka jak ty.
A gdy zaczął wreszcie mówić, nie mógł przestać i wylewał na mnie fale żalu, gniewu, goryczy. Słuchałam, jak to czuł się niepotrzebny, gorzej jak kłoda, którą ktoś rzucił mi pod nogi…

– Ja w ogóle nie umiem kochać, choć Alinie często mówiłem, że ją kocham. Lubiłem chyba samo brzmienie tych słów. Nie wiem, czy umiem czuć cokolwiek, coś dobrego. Bo wściekłość świetnie mi wychodzi, jak się okazało. Gratuluję, kochana mamusiu, wychowałaś socjopatę.

Czemu zaatakował swoją narzeczoną, jedyną naprawdę bliską mu osobę? Kiedy ktoś taki jak on, taka kaleka emocjonalna, usłyszał, że miałby dać życie dziecku… Coś w niego wstąpiło. Nie miał pojęcia, dlaczego dusił Alinę. Przecież nie chciał zrobić jej krzywdy, nigdy. Ocknął się w porę. Ona uciekła do sąsiadów, którzy wezwali policję, a on czekał, aż po niego przyjdą.

– To twoja wina, mamo.

Moja? Może ma rację, moja. Nigdy nie okazałam mu miłości. Nie nauczyłam go, jak kochać. Nigdy nie poczuł, że jest dla mnie kimś ważnym i niezastąpionym. Traktowałam go jak mebel. Wyszłam stamtąd, płacząc. Pierwszy raz od bardzo dawna płakałam.

We mnie też pękła jakaś tama i szlochałam bez końca. Sam fakt, że mój syn tak sądził, obwiniał mnie. Uczucia są subiektywne. Skoro dorosłe dziecko mówi, że byłam fatalnym rodzicem, a innego nie miał, jeśli czyni mnie współwinną przestępstwa usiłowania zabójstwa, trudno pozostać obojętną.

To małe dziewczęce serduszko, które stwardniało w dzieciństwie, a do reszty skamieniało w dniu, kiedy mój były mąż wyprowadził się z domu i zostawił mnie ze wszystkim samą. Wtedy przestałam płakać. Ja też byłam od tamtej pory emocjonalną kaleką.

Serce pękło mi na milion kawałków

Czy to mnie tłumaczy? Byłam młoda, potwornie zraniona, ale dorosła, zaś Konrad był bezbronnym dzieckiem. Powinnam opiekować się nim jak najlepiej, kochać niezależnie od wszystkiego, bez żadnego „ale”, nieważne, jakie sama miałam dzieciństwo i jak zachowywał się jego ojciec. Nie podołałam temu wyzwaniu. Oczywiście, miłości nie da się wymusić, nawet do własnego dziecka. Ale to tak nienaturalne, że dziś, z obecną wiedzą, poszukałabym pomocy…

Wtedy? Nikt się nie interesował, póki dzieciak nie miał widocznych siniaków. Mój syn nie miał. Problem polegał na tym, że nie miał też w pamięci śladów po uściskach, pieszczotach, pocałunkach. W jego głowie nie rozbrzmiewały słowa miłości. Czuł się jak rzecz, niechciany prezent od krewnych, którego nie wypada się pozbyć.

Mój syn czeka na proces w areszcie. Z Aliną jestem w stałym kontakcie. Wiem, że jej związek z moim synem należy do przeszłości, dziewczyna nigdy więcej mu nie zaufa, nie po tym, co zrobił. Wcale mnie to nie dziwi. Chcę jednak pomóc jej na miarę moich możliwości.

Chcę choć w części odpokutować za straszny czyn mojego syna, za który czuję się odpowiedzialna. Wiem, że nie nadrobię straconego czasu, ale może w jakiś sposób zbuduję na nowo relację z dorosłym człowiekiem, którego właściwie nie znam. Może nie nadrobimy minionych lat, ale zyskamy kolejne. Chciałabym, synu, bardzo bym chciała. Synku… 

Czytaj także:
„Wujek z ciotką żądają pieniędzy ze spadku, choć dziadek dawno ich spłacił. Nie zobaczą złotówki, bo reszta jest moja”
„Byłam pewna, że nad moim uczniem znęca się ojciec - zimny biznesmen. Prawda okazała się jeszcze bardziej szokująca”
„Mój mąż nie chciał iść na pogrzeb własnego ojca. Nie wybaczył mu jego grzechów nawet po jego śmierci”

Redakcja poleca

REKLAMA