„Muzyka była dla mnie jak drugi język. Na starość sięgnęłam po prezent od zmarłego męża, by odnowić zapomnianą pasję”

kobieta z pianinem fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Pianino stopniowo przekształcało się w element dekoracyjny, w symbol dawnych lat, a nie w coś, co żyje. Czasami czułam, że odkładałam na bok nie tylko muzykę, ale i siebie”.
/ 08.10.2024 17:30
kobieta z pianinem fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Siedziałam w starym, wygniecionym fotelu, który przez lata przeszedł już chyba tysiące takich wieczorów. Zawsze ten sam widok – ściany ozdobione zdjęciami rodziny, meble stojące tam, gdzie postawiłam je z Władkiem tuż po przeprowadzce. Tylko jedna rzecz wywoływała we mnie większe emocje. Pianino.

Stało tam w rogu salonu, przy oknie, milczące od lat. Kiedyś to miejsce tętniło dźwiękami. Moje palce biegały po klawiszach, dzieci krzyczały, śmiech rozbrzmiewał, a każdy dzień przynosił coś nowego. Teraz tylko cisza, z rzadka przerywana stukotem zegara wiszącego nad komodą.

Było najpiękniejszym prezentem

Mój Władek kupił to pianino na naszą dwudziestą rocznicę ślubu. Było najpiękniejszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam. Z biegiem lat, kiedy dzieci rosły, a obowiązki piętrzyły się jak nigdy, coraz rzadziej do niego siadałam. Potem Władek zaczął chorować, a gra była ostatnią rzeczą, o której myślałam.

Pianino stopniowo przekształcało się w element dekoracyjny, w symbol dawnych lat, a nie w coś, co żyje.
Czasami czułam, że odkładałam na bok nie tylko muzykę, ale i siebie. Teraz, po śmierci Władka, dzieci daleko, zajęte własnym życiem, a ja siedziałam tutaj, w tym fotelu, w ciszy, z samotnością tak głośną, że rozsadzała mi uszy.

– Władek, co ja mam teraz zrobić? – szepnęłam, patrząc na zdjęcie, które stało na komodzie. Mąż uśmiechał się z ramki, a ja zdałam sobie sprawę, że odpowiedź muszę znaleźć sama.

To było któregoś leniwego popołudnia, kiedy poczułam dziwną potrzebę zrobienia czegoś, co przerwie ten niekończący się cykl ciszy. Wstałam z fotela, podeszłam do pianina i położyłam dłoń na zakurzonej pokrywie. Władek zawsze mówił, że muzyka była dla mnie jak drugi język. Czułam to samo, ale czy ten język był jeszcze we mnie?

Otworzyłam pokrywę. Klawisze były tak samo białe i czarne jak wtedy, gdy grałam na nich codziennie. Ale teraz wydawały się dziwnie obce. Czy jeszcze pamiętam, jak to się robi?

Położyłam dłonie na klawiaturze

Usiadłam na twardym stołku, który wciąż skrzypiał przy najmniejszym ruchu. Położyłam dłonie na klawiaturze, palce od razu zadrżały. Zanim zagrałam pierwszą nutę, w głowie kołatało się milion pytań. A co, jeśli zapomniałam? Co, jeśli muzyka już we mnie nie żyje?

– Zobaczmy – mruknęłam pod nosem i nacisnęłam pierwszy klawisz.

Dźwięk był twardy, nierówny. Jakby pianino zapomniało, jak brzmi melodia, a może to ja zapomniałam, jak ją wydobyć. Ale grałam dalej, każda nuta, każda kolejna melodia była jak powrót do przeszłości. Niektóre fragmenty wychodziły niezgrabnie, inne niechlujnie, ale z każdą chwilą przypominałam sobie, dlaczego muzyka była kiedyś dla mnie tak ważna. Palce zaczęły się rozgrzewać, a dźwięki wypełniły pokój, niosąc ze sobą coś, czego nie czułam od lat. To była ulga. Czułam, jak powoli odzyskuję fragmenty siebie.

Grałam coraz częściej. Najpierw tylko wieczorami, kiedy dom wydawał się jeszcze bardziej pusty niż zwykle. Potem zaczęłam siadać przy pianinie każdego ranka, zanim zjadłam śniadanie, a potem znowu wieczorem. Melodie powoli wypełniały moją codzienność, a cisza, która wcześniej mnie dusiła, teraz zdawała się być spokojniejsza, bardziej oswojona.

Któregoś dnia, kiedy grałam walc, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Przerwałam grę i podeszłam otworzyć. Za drzwiami stała mała dziewczynka. Miała może osiem lat, jasne warkocze i wielkie, błyszczące oczy.

– Dzień dobry, proszę pani – powiedziała nieśmiało. – Słyszałam, jak pani gra. Czy mogłaby mnie pani nauczyć?

Od lat nie uczyłam

Zaskoczyło mnie to pytanie. Od lat nie uczyłam. Ostatni raz prowadziłam zajęcia, kiedy mój syn jeszcze chodził do szkoły. Potem życie pochłonęło mnie tak bardzo, że przestałam myśleć o nauczaniu. Spojrzałam na nią, niepewna, co odpowiedzieć.

– Nauczyć cię? – powtórzyłam powoli.

Dziewczynka skinęła głową z taką pewnością, że sama zaczęłam się zastanawiać, skąd w niej ta determinacja.

– Zawsze chciałam grać na pianinie, a pani grała tak pięknie... – dodała, a w jej głosie słychać było podziw i nadzieję.

Zamyśliłam się. Mogłabym spróbować. Może to będzie coś, co nada moim dniom trochę więcej sensu. Spojrzałam na jej błyszczące oczy i poczułam, że może czas spróbować.

– No dobrze – uśmiechnęłam się nieśmiało. – Możemy spróbować. Kiedy chciałabyś zacząć?

Nie minęło wiele czasu, zanim pierwsze dzieci zaczęły pojawiać się regularnie. Dziewczynka z warkoczami okazała się być małą Zosią, a wkrótce po niej przyszły inne dzieci z sąsiedztwa. Każdego dnia, gdy grałam, przychodziły, słuchały i prosiły, bym nauczyła ich podstaw. Z początku niepewnie, potem coraz bardziej zdecydowanie, zaczęłam wracać do roli nauczycielki, którą kiedyś tak kochałam.

Za każdym razem czułam dumę

Każde popołudnie spędzałam przy fortepianie z jedną z moich uczennic lub uczniów, patrząc, jak ich małe dłonie próbują opanować trudne układy nut. Widząc ich starania, przypominałam sobie, dlaczego kiedyś tak uwielbiałam uczyć. Byli tacy pełni zapału, jak ja kiedyś, ich oczy błyszczały pasją i chęcią nauki.

– Zosiu, pamiętaj, żeby oddychać, kiedy grasz – mówiłam do jednej z moich małych uczennic. – Muzyka to nie tylko dźwięk, to też rytm twojego serca.

Mała Zosia patrzyła na mnie z pełnym skupieniem, jej dłonie drżały, ale była pełna determinacji. Każdego dnia widziałam, jak dzieci robią postępy, i za każdym razem czułam dumę. Czułam, że na nowo odzyskuję kawałek siebie, ten, który straciłam gdzieś po drodze.

Muzyka, która przez lata była dla mnie zapomniana, teraz na nowo stała się częścią mojego życia. Uczyłam dzieci, a one w zamian przynosiły mi radość, jakiej dawno nie czułam. Mój dom, który wcześniej był pusty i cichy, teraz wypełniał się śmiechem i dźwiękami pianina.

Mijały miesiące, a moje życie zaczynało nabierać nowego sensu. Dzieci przychodziły coraz częściej, a każda lekcja dawała mi poczucie, że mam coś do zaoferowania. Czułam, jak pustka po Władku powoli się zmniejsza, choć ból po jego stracie nigdy całkowicie nie zniknął.

Pewnego dnia przyjechały do mnie moje dzieci. To była pierwsza wizyta od kilku miesięcy. Kiedy weszli do salonu, usłyszeli dźwięki pianina i śmiechy dzieci dochodzące z wnętrza domu.

– Mamo, co tu się dzieje? – zapytał syn, kiedy zobaczył mnie siedzącą przy fortepianie z grupą dzieci.

Znowu zaczęłam żyć

Uśmiechnęłam się, nie przestając grać.

Uczę. Znowu – odpowiedziałam krótko.

Syn patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem. Wiedział, jak bardzo śmierć Władka mnie zmieniła, jak bardzo wycofałam się z życia po jego odejściu. Teraz jednak widział coś innego. Widział, że znowu zaczęłam żyć.

– Wyglądasz szczęśliwsza niż kiedykolwiek, mamo – powiedział, a w jego głosie słychać było ulgę. – Cieszę się, że wróciłaś do tego, co kochasz.

Zawahałam się na chwilę, ale wiedziałam, że miał rację.

– Muzyka zawsze była moim językiem – odpowiedziałam cicho, patrząc na dzieci bawiące się w pokoju. – Czasami trzeba stracić wszystko, żeby zrozumieć, co naprawdę się liczy.

Każdy dzień przynosił mi nowe wyzwania, ale i nową radość. Dzieci, które przychodziły do mnie na lekcje, były pełne energii i pasji. Nauczałam je, a one w zamian przypominały mi, dlaczego kochałam muzykę. Mój dom, który kiedyś wydawał się tak cichy i pusty, teraz znowu tętnił życiem.

Z każdym kolejnym dniem czułam, jak muzyka daje mi siłę, jak pomaga mi odnaleźć spokój i pogodzenie się z przeszłością. Mimo że wciąż brakowało mi Władka, wiedziałam, że znalazłam sposób, by żyć dalej.

Pianino, które kiedyś było tylko symbolem dawnych lat, teraz znowu stało się centrum mojego świata.
Kiedy siadałam przy pianinie każdego dnia, czułam, że znowu jestem sobą. Znowu miałam coś, co mogłam dać światu, coś, co dawało mi radość i sens. Znowu czułam, że żyję.

– Nigdy nie myślałam, że znajdę siłę, by zacząć od nowa – szepnęłam, patrząc przez okno na zachodzące słońce. – Ale teraz wiem, że muzyka zawsze była częścią mnie. I dopóki mam pianino, nigdy nie będę sama.

Muzyka na nowo wypełniła moje życie. Dzieci, które uczyłam, były dla mnie jak małe iskierki radości, przypominały mi, że życie, mimo wszystko, wciąż może być piękne. Pianino, które kiedyś było ciche i zapomniane, teraz znowu grało – tak jak ja. Choć przez lata rezygnowałam z siebie dla innych, teraz, wracając do swojej pasji, na nowo odkryłam, kim jestem. Znowu byłam pełna życia.

Ludmiła, 68 lat

Czytaj także:
„Całe życie byłam uwiązana w domu. Po 60. uznałam, że życie jest za krótkie, by kisić się w kuchni jak ogórek w słoiku”
„Uciekłem ze wsi, bo nie chciałem ciągle tyrać w polu jak rodzice. Woleli kopać ziemniaki niż przyjechać na mój ślub”
„Mąż mnie zdradzał i zostawił dla młodszej. Na rozwodzie uniosłam się dumą i żałuję, bo mogłam wycisnąć z niego więcej”

Redakcja poleca

REKLAMA