„Od lat tułamy się po Polsce z powodu pracy męża. Mam dość życia na walizkach z małym dzieckiem”

Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, Andrii Zastrozhnov
„Od lat marzyłam o tym, co dla innych jest takie zwyczajne: by móc urządzić mieszkanie tak, jak mi się podoba, i nie martwić się, że tracę pieniądze na miejsce, które zajmujemy tylko przez jakiś czas”.
/ 06.09.2023 19:15
Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, Andrii Zastrozhnov

Czekaliśmy na ten moment z utęsknieniem: mojemu mężowi w końcu udało się dostać przeniesienie do jednostki straży granicznej w Opolu, gdzie miał dostać już stały przydział i mieszkanie służbowe. Byliśmy przeszczęśliwi! Wyglądało na to, że lata tułaczki, na jakie skazała nas służba męża, wreszcie się skończą i będziemy mogli zamieszkać w jednym miejscu bez poczucia, że zaraz nas gdzieś znowu przerzucą…

Od lat marzyłam o tym, co dla innych jest takie zwyczajne: by móc urządzić mieszkanie tak, jak mi się podoba, i nie martwić się, że tracę pieniądze na miejsce, które zajmujemy tylko przez jakiś czas. Zwykle snułam się tęsknie po sklepach z wystrojem wnętrz i zazdrosnym wzrokiem mierzyłam te wszystkie szczęśliwe rodzinki, które przyszły tam, bo faktycznie się urządzają, a nie tylko oglądają. Teraz w końcu doczekałam się i ja! Podekscytowana zabrałam się do przeprowadzki.

Nie wszyscy w rodzinie podzielali mój entuzjazm

– Gdzieś jedziemy?– zapytała mnie Zosia, widząc, że wyjmuję walizki z szafy.

– Nie jedziemy, słoneczko. Przeprowadzamy się do nowego mieszkania – powiedziałam i dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że właściwie nie miałam nawet czasu, żeby spokojnie z nią porozmawiać i wytłumaczyć.

Wspominaliśmy córce nieraz, że gdy zamieszkamy w nowym domku, będzie mieć swój własny pokój i biurko. O tym jednak, że to w innym mieście, nie wspominaliśmy.

Po prostu nie chcieliśmy, żeby niepotrzebnie się nie emocjonowała.

– Znaleźliście w końcu dom?

– Właściwie to mieszkanie – powiedziałam wesołym tonem. – Przeprowadzimy się do Opola. Tam, gdzie mieszka babcia!

– Ale jak to do Opola? Ja nie chcę! Przecież tu jest przedszkole.

– Wiem, skarbie, ale przedszkole już kończysz. Do szkoły pójdziesz już w Opolu…

– Nie chcę do Opola! Tu jest Kasia, nasza lodziarnia, tu mieszka piesek pani Jasi. Ja nie mogę się wyprowadzić.

– Kochanie, ale tam też będziesz miała przyjaciół. Szybko poznasz jakąś fajną dziewczynkę i będziecie najlepszymi koleżankami. Zobaczysz. A pieska już dawno ci obiecałam. Kupimy, jak tylko będziemy mieć w końcu trochę miejsca.

– Nie chcę jakiejś koleżanki, tylko Kasię. I kto będzie teraz wyprowadzał Azorka?! On będzie za mną tęsknił.

– Oj, Zosiu… nie martw się na zapas – powiedziałam coś, co zawsze powtarzał mi mąż, i co bardzo mnie denerwowało.

Kiedy mówił do mnie w ten sposób, czułam, że bagatelizuje ważne dla mnie rzeczy, których się boję. Tymczasem sama zrobiłam to samo!

Zosia spojrzała na mnie zdenerwowana, ale całe szczęście obyło się bez histerii.

– Posłuchaj, skarbie, wiem, że się boisz. To normalne przed zmianą miejsca zamieszkania, ale mamusia i tatuś zrobią wszystko, żeby dobrze ci się mieszkało w nowym domku.

Zosia westchnęła ciężko, skinęła głową, jednak miałam wrażenie, że wciąż nie jest przekonana. Uznałam, że musi jakoś to przetrawić, i nie ma co na nią za bardzo naciskać.

Wieczorem kryzys powrócił jak bumerang. Zosia nie mogła zasnąć. Wciąż wychodziła z łóżka, wracała do nas, tuliła się, jakby miała wraz z mieszkaniem stracić wszystko, co kocha. Mąż tłumaczył jej, podobnie jak ja, żeby dostrzegła pozytywne strony.

– Pomyśl sobie, że będziesz mieć pokój tylko dla siebie. Będzie z różową tapetą, taką jak chciałaś. Będziesz mieć naprawdę blisko do szkoły. Poza tym tam mieszka twoja babcia! Będziesz się mogła z nią codziennie widywać.

Zosia spojrzała na mnie pytająco, czekając, aż potwierdzę słowa taty, więc z powagą pokiwałam głową. Zaprowadziłam ją do łóżka, pocałowałam w główkę i otuliłam kołderką.

Patrzyłam, jak leży w łóżku, przytulona do ukochanego osiołka bez jednego uszka, i zalała mnie fala ogromnej miłości. Nie mogłam uwierzyć, że ma już siedem lat! Gdy byłam w ciąży, liczyłam na to, że za chwilkę uda nam się dostać mieszkanie i urządzić jej mały pokoik. Tymczasem lata mijały, a mieszkania wciąż trzeba było zmieniać. Niemowlaka byłoby dużo łatwiej przeprowadzić, bo o nic nie pyta i nic nie rozumie. Tymczasem moja rezolutna dziewczynka miała już całe spektrum emocji, przywiązała się do swojego domu, przyjaciół i otoczenia. Wiedziałam, że muszę się trochę bardziej postarać, aby przeszła ten kryzys łagodnie.

Nie było łatwo

Trzy tygodnie później mieliśmy już spakowane wszystkie rzeczy, kupione nowe meble. Czekaliśmy tylko, aż fachowiec, który kładł płytki podłogowe, przekaże nam już klucze. Ten czas oczekiwania Zosia znosiła coraz gorzej. Starałam się zachować spokój, jednak jej zachowanie wystawiało moją cierpliwość na próbę. W końcu udało nam się przeprowadzić. Liczyłam na to, że gdy Zosia zobaczy swój pokoik, jakoś się rozchmurzy, ale tak się nie stało.

– Ja tutaj nie chcę mieszkać! – marudziła. – Nie podoba mi się tu.

– Jak może ci się nie podobać, kochanie… Sama wybrałaś meble i dodatki. Wszystko jest nowe i piękne. A w starym domu nie miałaś nawet swojego pokoju – przypomniałam jej.

– Ale tam mi się bardziej podobało!

Nie miałam już siły tłumaczyć jej, że to niemożliwe. Ja sama byłam zachwycona nowym domem. Miałam wymarzoną spiżarkę, a nawet balkon z widokiem na Odrę. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszych warunków. Wiedziałam, że jak tylko Zosi przejdą fochy, będziemy tu bardzo szczęśliwi… Póki co jednak ciężko było się cieszyć, kiedy wciąż i wciąż musiałam pocieszać córkę i zapewniać ją, że Azor i Kasia o niej nie zapomną i na pewno jeszcze ich odwiedzimy.

Spotkanie z koleżanką odmieniło nasze życie

Pierwszy tydzień spędziłam na rozpakowywaniu rzeczy. Liczyłam na to, że kiedy już na dobre się rozgościmy, mała królowa dramatu się uspokoi. Zresztą zbliżał się wrzesień i musiała się szykować do pójścia do szkoły. To także napawało mnie niepokojem, bo tyle nowości naraz mogło zakończyć się prawdziwą katastrofą.

– Pójdziemy na zakupy, Zosiu? – zaproponowałam któregoś dnia.

Chciałam oderwać ją od telewizora, przed którym ślęczała ostatnimi czasy coraz dłużej, a my wciąż zajęci rozpakowywaniem rzeczy, nie zwracaliśmy jej na to uwagi – było nam to, niestety, na rękę.

– Ale jakie? Jedzeniowe czy ubraniowe? – zainteresowała się ku mojej radości.

– Szkolne. Musimy kupić ci plecak, zeszyty, przybory i piórnik.

Nie idę do żadnej szkoły! – odparła.

Ostatkiem sił powstrzymałam się przed urządzeniem jej awantury. Naprawdę już mnie irytowała swoim zachowaniem.

Usiadłam obok córki i spojrzałam na nią.

– Zosiu, wiem, że ostatnimi czasy dużo się u nas zmienia i nie jest nam wszystkim łatwo, ale może jednak damy radę, co? – uśmiechnęłam się i połaskotałam ją troszkę w bok, żeby rozchmurzyć tę naburmuszoną twarzyczkę.

– No, damy – odpowiedziała, chichocząc i poszła po buty.

Sklep z artykułami papierniczymi przeżywał prawdziwe oblężenie. Mamy z dziećmi buszowały między półkami z nie mniejszym zapałem niż w sklepie z zabawkami przed Dniem Dziecka. W dziale z zeszytami Zosia zagłębiła się w poszukiwania najpiękniejszych okładek, a ja prowadziłam dyskusję ze sprzedawcą, jaki plecak wybrać najlepiej, żeby nie obciążał za mocno pleców i nie spowodował wad postawy małej u dziewczynki.

– Anka?! – usłyszałam za sobą kobiecy głos.

– Ola, kopę lat! – zaśmiałam się.

To była moja koleżanka z czasów szkolnych. Nie miałyśmy ze sobą kontaktu od wielu lat, ale natychmiast się poznałyśmy.

– Co słychać?

– Och, długo by opowiadać. Wróciliśmy z Adamem tu już na stałe. Moja Zosia w tym roku idzie do szkoły.

– Masz córkę? Ja też. I też pierwszoklasistkę. Co za zbieg okoliczności. Może będą chodzić razem do szkoły jak my! – zaśmiała się Ola, a mnie natychmiast przyszedł do głowy świetny pomysł.

– A może po zakupach wybierzemy się na lody? Dziewczynki by się poznały. Moja Zosia nie zna tu jeszcze żadnych dzieci.

Stałyśmy w przejściu, wciąż potrącane przez klientów i nie mogłyśmy się nagadać. Czułam, jakbyśmy dopiero co się rozstały, a nie wieki temu. W pewnym momencie zorientowałam się, że straciłam Zosię z pola widzenia, więc zaczęłam się rozglądać. Znalazłam ją przy stoisku z mazakami i kredkami. Stała obok małej czarnulki i wybierały razem pisaki.

– O, to jest moja Klara! – powiedziała Ola.

– No, proszę. To wygląda na to, że już się poznały. To, co z tymi lodami? – propozycja wzbudziła oczywiście entuzjazm dziewczynek.

Wyjście było strzałem w dziesiątkę. Dziewczynki wciąż chichotały, a my z Olą nadrabiałyśmy zaległości w rozmowach.

Okazało się, że mieszkamy całkiem blisko siebie, więc nasze córki faktycznie trafiły do tej samej szkoły. Postanowiłam trochę pomóc szczęściu i zadzwoniłam do dyrekcji z prośbą, żeby umieściła je w jednej klasie. Nie mogłam ryzykować, że tak dobrze rozpoczęta przyjaźń nie będzie miała szans na kontynuację…

Zosia, odkąd poznała Klarę, znów zaczęła zachowywać się jak moja dawna córeczka.

Pierwszego dnia szkoły poszły za rękę i usiadły razem w ławce. Ten dzień był i tak pełen emocji, ale miałam dla małej jeszcze jedną niespodziankę. Spełnioną obietnicę. Kiedy wróciła do domu, czekał na nią szczeniaczek.

– Jaki słodki! – zawołała rozemocjonowana na jego widok. – To mój piesek, naprawdę? Mogę wziąć go na spacer z Klarą? Pójdziemy pokazać go babci!

– Oczywiście. To twój piesek – zapewniłam  z radością, przyglądając się, jak szczeniak skacze wokół Zosi, usiłując ją polizać.

Wiedziałam, że Reks podobnie jak Klara zostanie jej przyjacielem na długie lata. A ja mogłam formalnie uznać proces udomawiania w nowym miejscu za zakończony sukcesem.

Czytaj także:
„Igor płakał mi w rękaw, że żona i córka opuściły go w chorobie. Jak się okazało to szczwany lis, który swoje ma za uszami”
„Jako 17-latka porzuciłam dziecko. Po latach w sprzedawczyni w warzywniaku rozpoznałam córkę”
„Pożądałem teściowej od pierwszego spotkania. Tylko po to, aby być bliżej niej, ożeniłem się z jej nudną córką”

Redakcja poleca

REKLAMA