„Musiałem pracować z nawiedzoną babą z sianem w głowie. Myślałem, że oszaleję. Nie wiedziałem, że kiedyś zostanie moją żoną”

Szef kazał mi pracować z jakąś wariatką fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Ta wariatka najpierw przegoniła mnie po parku jak kogo głupiego, a teraz robi mi jakieś wyrzuty! – Słuchaj... Mam 42 lata i już dawno wyrosłem z dziecięcych zachwytów nad byle czym – warknąłem. – A może po prostu jeszcze do nich nie dorosłeś? – zapytała chłodno. Co za tupet! Jak szef mógł mnie z nią sparować?”.
/ 26.11.2022 07:15
Szef kazał mi pracować z jakąś wariatką fot. Adobe Stock, Drobot Dean

– A tobie zlecam nadzór nad całością projektu! – zwrócił się do mnie z uśmiechem dyrektor naszej agencji reklamowej, kończąc swoją przemowę.

Mieliśmy przygotować kampanię reklamową nowego produktu znanej firmy. Dla naszej agencji to była prawdziwa gratka. Cieszyłem się, że udało nam się dostać to zlecenie. I że szef mnie docenił, oddając kierownictwo nad pracami przy reklamie. Miałem zostać dyrektorem kreatywnym, który nadzoruje całokształt projektu. Byłem ciekaw, kogo szef wyznaczył na dyrektora artystycznego, zajmującego się stroną wizualną, i jaki copywriter będzie nam przydzielony.

– Z kim będę współpracował? – spytałem. 

W naszym zespole było kilku fachowców

Mieli niezłe pomysły. Dlatego byłem bardzo zaskoczony, kiedy szef oznajmił:

– To ważna kampania, dlatego postanowiłem zatrudnić do niej kogoś wyjątkowego! Udało mi się dogadać ze świetną copywriterką, która ma już sporo sukcesów. Ona też zostanie dyrektorem artystycznym, bo jest naprawdę znakomita i zna się na rzeczy. Będziecie pracować we dwoje i dostaniecie do pomocy najlepszych grafików, fotografów i kogo tam jeszcze będziecie potrzebować.

– Mamy nowego pracownika? – byłem niezadowolony, bo nie bardzo podobała mi się perspektywa pracy z kimś obcym.

– Nie! Ta pani jest wolnym strzelcem i ma ogromne wzięcie w branży. Dlatego możemy mówić o sporym sukcesie, skoro w ogóle udało się ją namówić do tego projektu.

Jeszcze lepiej! Czyli babka przyszła zupełnie z ulicy i będzie całkiem zielona... Cóż jednak było robić? Nie miałem nic do gadania. Wróciłem więc do swojego pokoju, żeby przejrzeć dokumenty. Za godzinę miała przyjechać ta genialna copywriterka; trzeba było ustalić jakiś plan działań. Właśnie zastanawiałem się nad grafikiem terminów i organizacją pierwszego spotkania z klientem, kiedy do drzwi ktoś zapukał. Na moje „Proszę!” wszedł dyrektor. Towarzyszyła mu młoda kobieta. Wstałem zza biurka.

– To pani Magdalena! – powiedział szef, a ona uśmiechnęła się. – A to pan Robert, dyrektor kreatywny naszego najnowszego projektu. Z nim właśnie będzie pani współpracować – dodał w jej kierunku.

Wyciągnęła do mnie rękę ze słowami:

– Proszę mi mówić Lena. A czy ja mogę zwracać się do pana po imieniu? Będzie nam się znacznie milej współpracowało.

Uścisnąłem jej rękę i skinąłem głową.

– No dobrze, zostawiam was samych, żebyście sobie wszystko zaplanowali – stwierdził dyrektor i wyszedł zadowolony.

Wskazałem Lenie krzesło, a kiedy usiadła, przyjrzałem jej się dyskretnie.

Wyglądała bardzo młodo

Na jakieś dwadzieścia parę lat, więc nie bardzo chciało mi się wierzyć, żeby była aż tak doświadczona w branży. Przypomniało mi się jednak, jak dyrektor w pewnej chwili wspominał, że ona jest po trzydziestce. Trudno było to stwierdzić, patrząc na jej drobną, pociągłą twarz okoloną długimi, brązowymi włosami i wielkie, jakby zdziwione, niebieskie oczy. Odchrząknąłem i zacząłem przedstawiać jej swój plan działania. Zgodziła się co do najważniejszych terminów, mogłem więc zaraz zadzwonić i umówić nas na spotkanie z przedstawicielem firmy. Następnego dnia byliśmy już po rozmowie z klientem i znaliśmy jego oczekiwania. Kiedy wracaliśmy do naszej agencji, spytałem Lenę, czy ma już jakiś pomysł.

Jeszcze nie, ale potrzebuję natchnienia! – odparła, wyglądając przez okno auta. –

No to usiądziemy sobie u mnie w biurze i będziesz sobie mogła spokojnie pomyśleć – zaproponowałem.

– W biurze? W taki cudny dzień? O, nie! Idziemy do parku! Zatrzymaj się tutaj, stąd już tylko kilka kroków.

Zdumiony niechętnie zatrzymałem samochód. Nie podobał mi się pomysł Leny. Byłem poważnym facetem po czterdziestce i nie uśmiechało mi się marnować czasu na włóczenie się po parkowych alejkach.

A co z naszą pracą? – zapytałem, kiedy ruszyliśmy ku parkowej bramie.

– Przecież będziemy pracować – Lena spojrzała na mnie zdumiona. – Ja wolę pracować w plenerze. Lepiej mi się myśli.

No cóż, ja zdecydowanie wolę swoje biuro – burknąłem, idąc za nią niechętnie.

Zaraz się jednak zreflektowałem, bo przypomniałem sobie, że szef kazał mi hołubić naszą „gwiazdę”, żeby chciała częściej z nami współpracować. Dodałem więc szybko:

– Zrobimy, jak zechcesz. Skoro wolisz w plenerze, niech będzie w plenerze.

Spojrzała na mnie, przechylając głowę

– Nie jesteś do tego przekonany... Widzę, że z ciebie prawdziwe „zwierzę biurowe”! – roześmiała się. – Ale mnie naprawdę lepiej się pracuje w kontakcie z naturą. Wtedy przychodzą do głowy najlepsze pomysły.

Nie miałem wyjścia. Chcąc nie chcąc, powędrowałem za nią parkowymi alejkami. Lena co chwilę zatrzymywała się, wołając:

– Spójrz na to. Stokrotki w październiku. Ach! Co za cudowne barwy! Popatrz na ten miłorząb. Jaki on majestatyczny, cały w złocie. A klony w purpurze! Zobacz tylko! Każdy liść w innym odcieniu...

Nie podzielałem jej zachwytów. Byłem rzeczywiście, jak mnie nazwała, „zwierzęciem biurowym”. Lubiłem siedzieć przy swoim uporządkowanym biurku, w nienagannym garniturze. Jak zobaczyłem, że Lena przyszła na spotkanie z klientem w jakichś kolorowych, artystycznych łaszkach, miałem ochotę zwrócić jej uwagę, ale klient był nią najwyraźniej zachwycony.

„To jakaś dziwaczka! Artystka! – pomyślałem lekceważąco. – Zresztą, niech się zachowuje, jak chce, byle zrobiła wszystko w terminie i żeby klient był zadowolony!”.

– Stój! – usłyszałem głos Leny.

Ocknąłem się z moich myśli i spojrzałem we wskazanym przez Lenę kierunku. Przed nami rozciągała się rzadko uczęszczana boczna alejka, praktycznie cała zasłana kolorowymi jesiennymi liśćmi.

– Czemu? – spytałem, bo nie rozumiałem, co jest nie tak z tą dróżką.

Nie powinno się deptać tego piękna… – wyszeptała, patrząc z zachwytem na ścieżkę. – Spójrz na to sklepienie drzew! I ten kobierzec ze złotogłowia, rubinów i topazów... Szkoda, żeby zniszczyły go nasze buty…

Przecież i tak to zamiotą – wzruszyłem ramionami. – To tylko liście. Śmieci...

– Nic nie rozumiesz... – westchnęła.

Zirytowałem się

Ta wariatka najpierw przegoniła mnie po parku jak kogo głupiego, a teraz robi mi jakieś wyrzuty!

– Słuchaj... Mam czterdzieści dwa lata i już dawno wyrosłem z dziecięcych zachwytów nad byle czym – warknąłem.

– A może po prostu jeszcze do nich nie dorosłeś? – zapytała przekornie.

– Wiesz co? Tracimy tu czas, a klient czeka! Zechciej mi więc krótko i przystępnie wyłuszczyć, co ze mną według ciebie jest nie tak, i wracajmy do konkretnych zajęć!

Popatrz na świat moimi oczami – powiedziała spokojnie. – Zobacz, ile wokoło piękna. Przyroda niby zamiera przed zimą, ale jakie przy tym robi widowisko! Stroi się w najcenniejsze klejnoty, hojnie nimi szafuje. I co z tego, że całe to piękno niebawem przeminie? Ale jeszcze jest, jeszcze nie odeszło, i można się nim nasycić! – Lena mówiła z zapałem, który na jej policzki przywołał rumieńce, a oczom dodał blasku.

Mimowolnie zapatrzyłem się na nią i zacząłem słuchać uważniej tego, co mówi.

– Przyjrzyj się drzewom – ciągnęła. – Klony klaszczą w ręce z zachwytu! Miłorzęby w podnieceniu poruszają swoimi złotymi wachlarzami… Tylko sumaki pąsowieją ze wstydu, bo mają drobne listeczki i nie mogą klaskać jak klony. Ale za to szczodrze rozsypują swoje klejnociki na wiatr…

Jesteś poetką? – spytałem.

– Nie! – roześmiała się. – Ja tylko mam oczy i uszy otwarte. I chłonną duszę…

Nagle drgnęła i zawołała

– Mam, mam! Wymyśliłam!

Usiadła na pierwszej z brzegu ławce i zaczęła coś szybko zapisywać w swoim notatniku. Zauważyłem, że pisze piórem z tęczową obsadką, a notatnik ma okładkę w kwiaty, i pomyślałem, że to do niej pasuje… I nagle poczułem się potwornie sztywny, zasadniczy i… nudny! Lena podniosła zarumienioną twarz i powiedziała:

Teraz możemy wracać do biura. Powiem ci, jaki pomysł mi przyszedł do głowy.

Kampania, w której produkt naszego klienta oklaskują drzewa barwnymi dłońmi – liśćmi, bardzo się spodobała. Nasza firma dostała sporo nowych zamówień, a szef uprosił Lenę, żeby zajęła się także nimi. Zgodziła się chętnie, ale pod warunkiem, że kwiecień będzie miała wolny. Bo na Wielkanoc zaplanowaliśmy nasz ślub! Po dwóch latach mogę powiedzieć, że Lena nauczyła mnie widzieć piękno świata. Wciąż zaskakuje mnie świeżością myśli, wyobraźnią i spostrzegawczością. Ale najbardziej zaskoczyła mnie w dniu ślubu. Mimo wiosny do ołtarza poszła w sukni z jedwabiu malowanego w… jesienne liście!

– To na pamiątkę, kochany – szepnęła.

Uśmiechnąłem się, bo oczywiście zrozumiałem. Moja cudowna Lena, dzięki której zobaczyłem wszystkie kolory tego świata… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA