Tamten dzień od początku był pechowy. Najpierw wstałem godzinę za późno, bo budzik nie zadzwonił. Nigdy wcześniej nie nawalał! Spanikowany zerwałem się z łóżka i zacząłem ubierać. Szef chciał ze mną porozmawiać o awansie, nie mogłem się spóźnić. Wyciągnąłem koszulę z szafy, pognieciona. Kolejna też! Dopiero trzecia nadawała się do założenia. Byłem zaskoczony, bo przecież poprzedniego dnia odebrałem je z pralni. Zawsze wyglądały nienagannie a teraz? Jakby je ktoś psu z gardła wyciągnął…
Już miałem wychodzić, kiedy zorientowałem się, że nigdzie nie ma kluczyków do samochodu. Biegałem po mieszkaniu jak szalony, rozglądałem się uważnie, ani śladu. Wkurzyłem się, bo minuty płynęły nieubłaganie…
Moja żona uznała to za zły znak
– Nie wiesz, gdzie są kluczyki do auta?! – wrzasnąłem w stronę sypialni, bo Joaśka ciągle wylegiwała się w łóżku.
– Tam, gdzie je położyłeś. Na szafce w kuchni! – odkrzyknęła.
– Nie ma!
– Na pewno są!
– Jak mówię, że nie ma, to nie ma! Może byś łaskawie ruszyła zadek i pomogła mi szukać! – byłem na granicy wybuchu.
– No przecież idę! – wstała i, ziewając, ruszyła do kuchni. Kilka sekund później trzymała w rękach kluczyki.
– A to co? – zamachała mi nimi przed nosem.
– Gdzie były?
– Na szafce. I to na samym wierzchu – wzruszyła ramionami.
– Niemożliwe, przecież sprawdzałem. I to ze trzy razy.
– I nie zauważyłeś, że leżą? – nagle spoważniała.
– Nie.
– W takim razie myślę, że to znak.
– Jaki znowu znak?
– Ostrzegawczy! Ktoś lub coś daje ci do zrozumienia, że nie powinieneś dzisiaj wychodzić z domu. Bo stanie ci się coś złego.
– Co ty za bzdury wygadujesz?!
– Kiedyś o tym czytałam… Zwróć uwagę: najpierw budzik, potem koszule i wreszcie kluczyki. Za dużo tych przypadków…
– A daj, spokój, po prostu pech i tyle – prychnąłem i ruszyłem w stronę drzwi. – Nie ma mowy, żebym przez jakieś przesądy nie dotarł na spotkanie.
– Jak zwykle musisz postawić na swoim – mruknęła żona – Tylko błagam, uważaj na siebie – dodała, patrząc na mnie z niepokojem.
– Będę uważał, obiecuję – cmoknąłem ją w policzek i pobiegłem na parking.
Marzyłem tylko o tym, by dotrzeć na miejsce
Gdy wsiadałem do samochodu już nie pamiętałem o jej ostrzeżeniach. Pomyślałem, że jeśli przycisnę mocniej pedał gazu, to zdążę na czas.
Do połowy drogi wszystko szło jak z płatka. Później jednak los się odwrócił. Właśnie zjeżdżałem na lewy pas, kiedy obok mnie przemknęło, trąbiąc przeraźliwie, czarne bmw. Dzieliły nas dosłownie centymetry! Nie mam pojęcia, skąd się wzięło. Jestem uważnym kierowcą i zawsze spoglądam w lusterko zanim zrobię jakiś manewr. Wtedy też tak zrobiłem. Droga za mną była pusta…
Ta beemka tak mnie przeraziła, że odruchowo odbiłem w prawo. I omal nie uderzyłem w białą toyotę! Dobrze, że facet, który siedział za kółkiem był przytomny i uciekł na trawnik, bo inaczej źle by się to skończyło. Pogroził mi pięścią, pokazał środkowy palec i ruszył w dalszą drogę. A ja? Tak się zdenerwowałem, że nie byłem w stanie prowadzić. Postanowiłem więc zjechać na pobocze i trochę się uspokoić. Skręciłem kierownicą i prawie wjechałem w zadek stojącego tam fiata! Zatrzymałem się właściwie na jego zderzaku. Kierowca od razu wyskoczył z auta.
– Człowieku, co ty najlepszego wyprawiasz?! Oczu nie masz? – napadł na mnie.
– Przepraszam, zazwyczaj nie popełniam takich błędów. Ale dzisiaj mam wyjątkowo zły dzień – odparłem ze skruchą w głosie.
– To trzeba było zostać w domu – powiedział już trochę spokojniej. Gdy odjeżdżał, skojarzyłem, że jest już drugą osobą, która dzisiaj mi to mówi.
Nie ukrywam, dało mi to do myślenia…
Na poboczu stałem dobry kwadrans. A potem ruszyłem dalej. Ale już nie jak wariat, ale ostrożniutko, niczym słabowidzący emeryt. Chwilami jechałem tak wolno, że aż silnik się dławił. Nie obchodziło mnie już, że spóźnię się na spotkanie. Chciałem tylko bezpiecznie dotrzeć na miejsce. I udało się. Pół godziny później byłem pod biurowcem. Zacząłem zjeżdżać na podziemny parking, kiedy nagle dostrzegłem przed sobą pomarańczową maskę ciężarówki. Usłyszałem trzask, poczułem przeszywające ból. A potem już nic. Ciemność…
Obudziłem się w szpitalu. Połamany, poobijany, ale żywy. Od Joaśki dowiedziałem się później, że zderzyłem się ze śmieciarką. Kierowca pomylił wyjazd z wjazdem, no i się zderzyliśmy.
– Widzisz, gdybyś mnie wtedy posłuchał, nic by ci się nie stało – zachlipała.
– Pewnie tak – westchnąłem. Los kilka razy mnie ostrzegał. Niestety, nie posłuchałem…
Czytaj także:
„Przez głupotę moje życie zawisło na włosku. Dałam się zwabić obcemu facetowi, ale anioł stróż nade mną czuwał”
„Żona przez własną głupotę naraziła życie naszego syna. Wolała siedzieć z nosem w telefonie, niż zadbać o dziecko”
„Przez pirata drogowego o mały włos nie zginęłam. Teraz na sam dźwięk silnika życie przelatuje mi przed oczami”