„Musiałem konkurować z byłym mężem mojej ukochanej. Nie tylko o jej serce, ale i o sympatię jej dzieci”

mężczyzna który związał się z rozwódką fot. Adobe Stock, fizkes
Chłopcy byli w niego wpatrzeni jak w obrazek, a mnie ledwo tolerowali. Nie byłem pierwszym, który związał się z ich matką po rozwodzie rodziców. Poprzedni ojczym żył z nimi prawie rok i z tego, co zrozumiałem, Marta rozstała się z nim, bo nie dogadywał się z chłopcami. Mogli mnie więc traktować jako przejściowego wujka, do którego nawet nie trzeba się przyzwyczajać.
/ 12.05.2021 15:13
mężczyzna który związał się z rozwódką fot. Adobe Stock, fizkes

Kochałem Martę, a ona mnie, lecz dla jej synów byłem przezroczysty niczym powietrze. Coś musiałem z tym zrobić. marzenia Wiążąc się z Martą, wiedziałem, że jeśli chcę z nią być, to powinienem przede wszystkim zadbać o to, żeby mnie przyjęli do rodziny jej dwaj synowie: 9-letni Franek i 6-letni Staś. Nie było mi łatwo, choćby dlatego, że nigdy nie miałem szczególnie dobrego podejścia do dzieci. Może wynikało to z braku doświadczenia? Ja dzieci nie miałem, a siostra mieszkała ze swoimi pociechami na drugim końcu Polski.

Poza tym istniała jeszcze jedna, bardzo poważna przeszkoda: ich ojciec i eks-mąż Marty, Krzysiek. Wciąż utrzymywał kontakt z synami. Miałem zresztą wrażenie, że bardziej niż na spotkaniach
z Frankiem i Stasiem zależy mu na widywaniu byłej żony. Wydawało mi się, że wciąż mu na niej zależy, i zabawy z synami służą przekonaniu jej do siebie. Jakby chciał udowodnić Marcie, że jest najlepszym tatusiem na świecie.

Zapewne mnie uznali za przejściowego wujka

W konkurowaniu z nim odpadałem w przedbiegach. Chłopcy byli w niego wpatrzeni jak w obrazek, a mnie ledwo tolerowali. Nie byłem pierwszym, który związał się z ich matką po rozwodzie rodziców. Poprzedni ojczym żył z nimi prawie rok i z tego, co zrozumiałem, Marta rozstała się z nim, bo nie dogadywał się z chłopcami. Mogli mnie więc traktować jako przejściowego wujka, do którego nawet nie trzeba się przyzwyczajać.
Wreszcie zebrałem się na odwagę i zwierzyłem z moich rozterek Marcie.
– Niepotrzebnie się przejmujesz – powiedziała. – Damian faktycznie kiepsko się z nimi dogadywał. Chyba chciał im zastąpić ojca w pełnej rozciągłości, czyli uznał, że muszą go bezwzględnie słuchać. I tu przesadził, bo mnie również próbował sobie podporządkować. Po prostu był z natury strasznie apodyktyczny i dlatego go pożegnałam.
– A z Krzyśkiem właściwie czemu się rozstałaś? – spytałem w końcu, bo już nie mogłem się powstrzymać.
– Aleś ty ciekawski! – pokręciła rozbawiona głową. – Krzysiek jest wiecznym chłopcem. Nie był w stanie dorosnąć. Ani to materiał na męża, ani na ojca.
– I właśnie dlatego ma teraz z chłopcami świetny kontakt, bo umie się z nimi bawić – westchnąłem. – A ja nie przebiję Krzyśka w usportowianiu synów. W ogóle sport to moja słaba strona.
– To postaw na mocną! Dużo czytasz, umiesz o tym interesująco opowiadać.
– Zanudzę ich na śmierć. Oni nie interesują się książkami.
– Bo nie miał ich kto zainteresować. Spróbuj. Najwyżej ci się nie uda.
Bez specjalnej wiary w powodzenie postanowiłem jednak spróbować.

Zbliżały się urodziny chłopców, więc kupiłem im kilka fajnych książek pod choinkę, ale  zaraz po rozpakowaniu odłożyli je na bok i pobiegli grać w gry komputerowe – prezenty od ojca.
– Sama widzisz! – jęknąłem do Marty.
– Spokojnie… Do dzieci trzeba mieć cierpliwość. Proces wychowawczy to jest stałe powtarzanie pewnych elementów, żeby weszły im w nawyk.
– Czyli co roku mam im kupować pod choinkę książki, które będą odrzucać? – zapytałem ironicznie.
– Ojej, nie przesadzaj! Zobacz, na podstawie tej książki nakręcili film, może zafundujemy sobie rodzinny seans?
Dwa tygodnie później kupiliśmy film i wszyscy usiedliśmy przed telewizorem.
– Nuda… – zawyrokował Franek tuż po napisach końcowych.
– To znaczy może miejscami ciekawe, ale słabe. To nie to samo, co w grze, i kończy się tak szybko. Nie wciąga.
– Masz rację! Film to nie to samo co gra czy książka – podchwyciłem temat. – Z nią też można spędzić wiele godzin. Gdybyście ją przeczytali…
– Ale tam nawet nie ma obrazków – skrzywił się Staszek.
– A od czego jest wyobraźnia?! – zaśmiałem się. – Czasami obrazki nawet przeszkadzają, bo kiedy czytamy, możemy sobie wyobrazić swój własny świat, do którego nikt nie ma dostępu.

Moje słowa chyba zabrzmiały dla nich drętwo, bo znacząco zamilkli, a potem zamknęli się w swoim pokoju przed komputerem. Ale kilka tygodni później nadarzyła się okazja do zmiany ich poglądów. Bo nagle rozchorował się Franek, a zaraz po nim Staszek i Marta. Mieliśmy więc w domu mały szpital… Na szczęście ja się jakoś trzymałem.

Choroba tak wykończyła chłopców, że nie mieli nawet siły grać i nudzili się okrutnie. Marta próbowała ich przekonać, żeby sięgnęli po książki, lecz oni wymigiwali się, że przez gorączkę „literki skaczą im przed oczami”. Wtedy zaproponowałem, że mogę im poczytać. Co prawda niechętnie, ale się zgodzili.

Już chciałem wyjść, kiedy obaj się poderwali

Po kilku minutach lektury zaczęli udawać, że zasnęli. Wiedziałem jednak, że chcą mnie w ten sposób zniechęcić, niezrażony czytałem więc dalej, wkładając w to całe swoje serce. Pół godziny później poczułem się zmęczony i postanowiłem przerwać. No i co? Ledwie podniosłem się z fotela, a chłopcy jak na komendę poderwali się z łóżek i zaczęli głośno się dopominać dalszej lektury!
– Ale co się teraz stanie z tym skrzatem? – zapytał Franek.
– Tego nie było w filmie! Nie wiemy, musisz czytać dalej – dorzucił Staszek.
– Masz rację, zabrakło w nim jeszcze kilku wątków z książki, bo film trwałby zbyt długo – uśmiechnąłem się zadowolony ich żywą reakcją.
– No to co się stanie z tym skrzatem?! – Franek nie odpuszczał.
– O tym dowiecie się jutro. A teraz śpijcie, bo jest już późno.

Zadowolony poszedłem do Marty, żeby jej opowiedzieć, jak mi poszło. Leżała w sypialni wymizerowana. Ucieszyła się… Dodała tylko, że muszę teraz tylko być wytrwały, żeby tego nie zmarnować. Chwilę później zasnęła.
Pocałowałem ją w czoło i poszedłem do pokoju chłopców zgasić światło.

Zanim tam dotarłem, usłyszałem ich podniesione głosy i jakiś rumor. Przystanąłem zaciekawiony i zacząłem nasłuchiwać. Kłótnia nie milkła, nawet się wzmagała. Wszedłem do nich bez pukania, lecz oni nawet nie zwrócili na mnie uwagi, tak byli pochłonięci wyrywaniem jeden drugiemu mojej książki.
Oddaj, to mój prezent, ja chcę pierwszy! – denerwował się Staś.
– Ale ty za wolno czytasz, nie wytrzymam do końca – odparował Franek.
Co było robić? Musiałem wrócić do przerwanej lektury…

Jeszcze przez blisko dwie godziny czytałem im o przygodach dzielnego skrzata. Dopiero wtedy, zmęczeni, pełni wrażeń – zasnęli. A od rana ponownie zaczęli się sprzeczać o książkę.

Obraził się na nas. Zupełnie jak dziecko…

Od tamtej pory obaj zaczęli czytać na potęgę, zwłaszcza książki podróżnicze i fantastykę. Gry komputerowe poszły w kąt. Nie uszło to uwagi Krzyśka, który nie krył swojego niezadowolenia. Zrobił mi nawet awanturę, że przeze mnie nie może wychować chłopców „na prawdziwych facetów, nie na lalusiów”. Próbował ich też nastawić przeciwko mnie.
Na szczęście nie musiałem się nim przejmować. Dzięki książkom nawiązałem z  Frankiem i Stasiem świetny kontakt. Czułem, że mnie zaakceptowali, a to jeszcze bardziej Krzyśka złościło.
Zaczął się wściekać na synów, mieć pretensje do Marty i do nich o byle głupstwo. Obrażony z czasem zaczął ich odwiedzać coraz rzadziej.

Sprawdziły się więc moje wcześniejsze przeczucia, że ta cała zabawa w najlepszego tatusia na świecie była spowodowana chęcią odzyskania Marty, a nie jego prawdziwą troską o dzieci. Kiedy więc plan spalił na panewce, Krzysiek niczym mały chłopiec zabrał swoje zabawki i poszedł do innej piaskownicy. Oczywiście – w naszej też bywa, ale już rzadziej.

Czytaj także:
„Narzeczony ze mną zerwał, a ja... postanowiłam w końcu się za siebie wziąć. I wtedy on nagle zapragnął się zejść”
„Mój mąż myślał tylko o sobie. Nawet gdy odwiedzałam umierającą babcię, kręcił nosem, bo nie robiłam tego, co chciał on”
„Zakochałam się w wykładowcy. Myślałam, że on we mnie też – ale tylko mnie wykorzystał…”

Redakcja poleca

REKLAMA