„Mój mąż myślał tylko o sobie. Nawet gdy odwiedzałam umierającą babcię, kręcił nosem, bo nie robiłam tego, co chciał on”

kobieta której mąż jest egocentrykiem fot. Adobe Stock, stokkete
Jej śmierć uderzyła we mnie boleśnie. A potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Tylko częściowo umiem je wytłumaczyć.
/ 05.05.2021 16:12
kobieta której mąż jest egocentrykiem fot. Adobe Stock, stokkete

Czy można ryczeć jak bóbr nad zwykłym pierścionkiem? Można. Mnie w każdym razie się to udało. Bo przecież jeszcze zaledwie dziesięć dni temu nosiła go babcia Amelia.
Zwykły, srebrny, z niebieskim kamykiem. Od zawsze ją z nim pamiętam. Właściwie nie wiem, dlaczego nie włożyliśmy go jej do trumny. Kiedy babcia szła na operację, całą jej biżuterię zabrałam do domu. Potem się zapomniało…

W ogóle wiele rzeczy mi ostatnio uciekło. Najpierw przez problemy z Adamem. Jak to możliwe, że kiedyś kochałam go do szaleństwa? Nadęty dupek, egoista i – niestety – mój mąż. A potem przez chorobę babci.

Dziadek, którego poznała już po wojnie, gdy wróciła z obozu jenieckiego, nie żył od paru lat. Amelia mieszkała samotnie w starym, ocalałym z wojennej pożogi domku na warszawskim Żoliborzu.
Kiedyś, jako kilkulatka, spędzałam tam mnóstwo czasu. Byłam dzieckiem wychowywanym przez samotną matkę, która nie mając wyboru, podrzucała mnie babci. Nie skarżyłam się jednak. Mam ciągle w pamięci zapach jej drożdżowego ciasta i… perfum. Czułam je zawsze, gdy mnie przytulała. Kiedy więc babcia zachorowała, kto miał jej pomagać, jeśli nie ja? Moja mama pracowała na umowie śmieciowej, więc nie mogła pozwolić sobie na żadne urlopy, natomiast jej młodszy brat, czyli babci syn, od dawna mieszkał w Anglii.

Miałam dość życia u boku egocentryka

Adam oczywiście uważał, że moje codzienne wizyty – najpierw w domu babci, potem w szpitalu – to przesada. Teraz też kręcił nosem, że całymi dniami segreguję jej rzeczy, zamiast zamówić kontener na śmieci i od razu pozbyć się wszystkiego. Jego zdaniem marnowałam urlop, który mogłabym wykorzystać na narty.

Jak on mnie wkurzał!

Wsunęłam pierścionek na serdeczny palec (pasował doskonale) i wróciłam do porządków. Szafa pełna jej ubrań, sekretarzyk zastawiony bibelotami i zdjęciami w ramkach… Ogarnęły mnie nagle potworny smutek i zmęczenie.
Potrzebujesz chwili oddechu – oznajmiłam swemu odbiciu w lustrze.
Narzuciłam płaszcz i wyszłam na spacer. Park Żeromskiego był zaledwie pół minuty drogi stąd. Minęłam żelazny parkan, przeszłam obok rzeźby dziewczyny z dzbanem, zbliżyłam się do skarpy – pozostałości po carskich fortyfikacjach. Było słoneczne, zimowe przedpołudnie. Lekki mrozek, na gałęziach drzew srebrzył się szron. Alejką, na której chrzęścił wczorajszy śnieg, dotarłam do bramy Fortu Sokolnickiego.
– Piękny dzień – nagle obok siebie usłyszałam cichy, męski głos. – Taki spokój, cisza. Nie warto się smucić.
Gwałtownie uniosłam głowę. Mężczyzna, chłopak właściwie, był średniego wzrostu. Szczupły. Ubrany odrobinę staromodnie, lecz z fantazją – w płaszcz i zwężane ku dołowi spodnie wpuszczone w wysokie, skórzane buty. Na szyi miał zamotany szalik, jego głowę zdobiła burza jasnych włosów, opadających na wysokie czoło. Miał niebieskie oczy, które uśmiechały się do mnie. I chyba niewiele ponad dwadzieścia lat.

Emanowały od niego życzliwość i dobra energia. Poczułam się tak, jakbym spotkała znajomego.
– Skąd pan wie, że jestem smutna?
– To widać – uśmiechnął się. – Taka piękna dziewczyna nie powinna się martwić. Zwłaszcza w taki dzień.
– Dziewczyna?! – zaśmiałam się. – Jestem od pana dobre dziesięć lat starsza! Lepiej niech pan sobie poszuka koleżanki w odpowiednim wieku – dodałam mimowolnie nieco kokieteryjnym tonem.
Co począć. Ten sympatyczny i – powiedzmy to szczerze – przystojny chłopak budził w moim sercu szczęśliwe skojarzenia. Nawet w czasach, kiedy nie znałam jeszcze Adama, nie miałam w zwyczaju pozwalać się podrywać na ulicy. Ale ten gołowąs w długim płaszczu i z niewinnym uśmiechem na ustach wydał mi się taki niegroźny i sympatyczny, że nie potrafiłam odwrócić się na pięcie i zakończyć tej wymiany grzeczności niebezpiecznie zmierzającej w stronę flirtu.
– Różnica wieku to rzecz względna – odpowiedział chłopak nieco zagadkowo. – Najważniejsza jest przyjaźń, szczerość, uczucia.
Oho! „Uczucia”. Wyglądało na to, że zdecydował się przenieść naszą znajomość na bardziej osobisty grunt.

A więc to podrywacz. Uroczy, pełen wdzięku i urzekająco młody. Ale jednak podrywacz. A ja byłam przecież mężatką. Znużoną, niezrozumianą, niedocenianą – i co tam jeszcze da się powiedzieć na nie – jednak miałam zasady.
Wzięłam więc głęboki oddech, żeby powiedzieć coś, co by nieco ostudziło zaloty nieznajomego, kiedy on skłonił się i życząc mi miłego dnia, zniknął między drzewami. Równie nagle, jak się pojawił. Poczułam ukłucie zawodu.

Pragnęłam go wbrew rozsądkowi i poczuciu winy

Następnego dnia, włożywszy wiele wysiłku w przekonanie samej siebie, że to nie ma żadnego związku z tajemniczym nieznajomym – mniej więcej o tej samej porze wybrałam się do parku.
Ma pani piękny pierścionek – w tym samym miejscu co wczoraj usłyszałam znów jego głos.
Omal nie podskoczyłam z radości.
– A pan ma bystre oko. To przecież taki drobiazg – odparłam kokieteryjnie.
– Życie składa się z drobiazgów. To one decydują, czy jest szczęśliwe, czy nie. Ale proszę wybaczyć moją niegrzeczność…
– Niegrzeczność? – zdziwiłam się.
– Tak. Zagadnąłem panią, a zapomniałem się przedstawić. Jestem Jan Zubrzycki – zaprezentował się uroczo.

Zaczęliśmy rozmawiać, przechadzając się parkowymi alejkami. Janek był uprzedzająco grzeczny, inteligentny; mówił ciekawie i umiał słuchać. Ale chwilami mnie zaskakiwał.
Niektóre jego pytania lub komentarze sprawiały, że zaczynałam się zastanawiać, czy aby nie stroi sobie ze mnie żartów. Jak wtedy, gdy poskarżyłam się na poranny tłok w metrze. „To w Warszawie jest metro?” – zdziwił się. Albo kiedy narzekałam na moc sprzątania, które czeka mnie jeszcze u babci. „Współczuję. Najgorsze będzie przekopanie klepiska pod węglem, w piwnicy”.
Kurczę! Jak można nie wiedzieć, że stolica buduje już drugą linię metra! No i bredzić coś o węglu w czasach, gdy wszyscy mają centralne ogrzewanie?!

Jednak moja fascynacja tym dziwnym człowiekiem stale rosła. Spotkaliśmy się następnego dnia, i następnego… Była w nim jakaś tajemnica, siła i charyzma, które mnie do niego przyciągały. Zdawałam sobie oczywiście sprawę, że stąpam po cienkim lodzie. Starsza o dziesięć lat, zamężna. Nie powinnam wikłać się
w tego rodzaju znajomość
. Nie umiałam się jednak wycofać. Gorzej! Zawsze, kiedy Janek – w swoim stylu – nagle kłaniał się i znikał, czułam niedosyt i pustkę. Bo coraz bardziej za nim tęskniłam.
Pewnej nocy mi się przyśnił. Wziął w ramiona, zsunął ze mnie koszulkę. Na nagich piersiach poczułam dotyk jego twardego, młodego torsu. Błądził dłońmi po moim ciele, ogrzewał pocałunkami, aż wreszcie… Tak! Zrobiliśmy to! Kochaliśmy się długo i namiętnie, a on szeptał mi do ucha słowa miłości, jakich nigdy wcześniej nie słyszałam.

Obudziłam się pełna wstydu i poczucia winy. Powinnam natychmiast zakończyć tę znajomość. Zamiast tego po raz kolejny udałam się do domu babci.
Nie miałam tam już nic do roboty. Wszystkie jej rzeczy były spakowane: teraz moja mama miała zdecydować, co z nimi zrobimy. Mimo to pchałam się
w kłopoty. Wciąż podniecona snem, rozpalona, niezdolna działać racjonalnie – czekałam nadejścia „naszej” godziny.
Tamtego dnia znalazłam go jak zwykle w parku obok Fortu Sokolnickiego. Jak zwykle przywitał się grzecznie, obdarzył uśmiechem, nawiązał rozmowę. Tyle że tym razem go nie słuchałam . W głowie szumiało mi z podniecenia, moje ciało drżało, czekając tylko na sygnał.

Nagle, zaskakując tym nawet samą siebie, przywarłam ustami do jego ust. Odepchnął mnie gwałtownie, tak że omal nie upadłam. Wyglądał na przerażonego. Pobladł, cofnął się, jego nieodłączny uśmiech zgasł.
Nie wiedziałem, że ty... Że ty myślisz o mnie w ten sposób – wychrypiał. – Przepraszam, to moja wina…
Nie dokończwszy zdania, odwrócił się i pobiegł w głąb parku.
– Nie zostawiaj mnie! – mój okrzyk zbudził już tylko do lotu stado kruków.
Przez następne dni przychodziłam do parku codziennie. Byłam głucha na coraz bardziej natarczywe pytania męża
o przeciągające się porządki, ignorowałam poczucie winy. Jak odrzucona kochanka wyczekiwałam widoku znajomej sylwetki. Ale Janek już się nie pojawił.

Że to koniec, dotarło do mnie dopiero po kilku dniach. Siedziałam u babci, trochę pochlipywałam i zastanawiałam się, co zrobiłam nie tak. Czyżby on wcale mnie nie adorował? Po co więc ciągle przychodził do parku? Po jaką cholerę prawił komplementy, tracił czas na rozmowę, skoro nie chodziło mu o romans?!

Fakt, był dziwny. Te jego odzywki o przekopywaniu babcinej piwnicy. Może to narkoman? Wariat? A może jego słowa miały jednak jakiś głębszy sens?

Pod wpływem nagłego impulsu zerwałam się z miejsca i ruszyłam ku schodkom wiodącym do piwnicy. „Dobra, sprawdzę to. Czyste szaleństwo, wiem. Ale co, u licha, mam lepszego do roboty?” – pomyślałam.
Ryłam w ziemi jak oszalała, nie bacząc na pył i brud
Uzbrojona w ogrodowe grabki zaczęłam ryć ubite klepisko. Ceglane ściany piwnicy rzeczywiście nosiły jeszcze na sobie czarny osad węglowego pyłu. Kiedyś – może nawet jeszcze nie tak dawno – faktycznie trzymano tu koks do ogrzewania pieców. Pracowałam w pocie czoła. Jakbym chciała wypocić z siebie tę chorą fascynację Jankiem.

Stuk! Jeden z zębów uderzył nagle w coś twardego. Pomagając sobie rękami, wygrzebałam z ziemi nieduże metalowe pudełko. Takie, w jakie kiedyś pakowano czekoladki. Co to było? Skarb, biżuteria? Zardzewiałe wieczko nie chciało ustąpić, więc pognałam ze znaleziskiem na górę, do kuchni, i tam pomogłam sobie nożem.
Wewnątrz nie było skarbów. Znalazłam jednak coś dużo bardziej cennego! Gruby, związany spłowiałą wstążką
zeszyt, a na nim napis: „Mój dziennik”. Pamiętnik babci.
Zaczęłam przeglądać pożółkłe kartki. Dziennik zaczynał się w roku 1936, gdy Amelia była egzaltowaną nastolatką.
Po kilkudziesięciu stronach zapisków okraszonych rysunkami kwiatków, misiów i portrecikami koleżanek, nadeszła data 1 września 1939. Od tej pory styl pamiętnika radykalnie się zmienił. Stał się poważny i coraz mniej zrozumiały – pełen niedopowiedzeń, aluzji. Wiedziałam, dlaczego babcia przyjęła taki ton. Należała do Szarych Szeregów i nie mogła zdekonspirować się nawet w tajemnym pamiętniku.

W skupieniu przerzucałam kartki. Próbowałam zrozumieć. I nagle – cóż za eksplozja entuzjazmu! 1 sierpnia 1944 – początek Powstania Warszawskiego. Amelia była sanitariuszką. Spod niemieckiego ognia wynosiła rannych AK-owców z walczącego na Żoliborzu zgrupowania Żywiciela. Początkowo pisała o tym lekko, pełna wiary w rychłe zwycięstwo. Potem wpisy stały się krótsze, nerwowe, zabarwione widmem klęski. Gdzieś między wierszami przewijał się jednak jeszcze jeden wątek. Dotyczył kolegi z oddziału, jej rówieśnika o pseudonimie „Zuber”. Najpierw babcia podziwiała jego odwagę, hart ducha i niezmienny optymizm, w końcu… zaczęła nazywać go ukochanym.

I tak, późną nocą, dotarłam do daty 21 sierpnia 1944. „Dzisiaj wzięliśmy z Jankiem (po raz pierwszy nazwała go po imieniu) powstańczy ślub. Nie wiem, co będzie z nami dalej. Co będzie z Polską? Ale teraz najważniejsza dla nas jest miłość.” Obok wpisu widniał jeszcze rysunek pierścionka, zapewne zaręczynowego. Był identyczny z tym, który od kilku dni nosiłam na serdecznym palcu.
Na tych słowach pamiętnik się kończył. Zapewne po ich napisaniu babcia schowała go do blaszanej puszki i zakopała w piwnicy rodzinnego domu.

Przez chwilę siedziałam zaskoczona swoim odkryciem. Właśnie poznałam pilnie strzeżony sekret babci. Wyglądało na to, że zanim poznała mojego dziadka, już była zamężna. Tylko co stało się z jej wybrankiem? Zapewne poległ, pozostawiając młodą wdowę.
Kim był? Jak się nazywał? Niestety, wyglądało na to, że nigdy nie poznam szczegółów tej historii…
Miałam już zatrzasnąć zmurszałe, tekturowe okładki, gdy kilka kartek dalej zobaczyłam ostatnie, pospiesznie nagryzmolone zdania. Zanim jednak zaczęłam je czytać, z dzienniczka wysunęło się czarno-białe zdjęcie. Młody, dwudziestoparoletni chłopak. Znajome oczy i grzywa blond włosów… Omal nie padłam z wrażenia. To był Janek! Jak to możliwe? Czując na plecach ciarki, pochyliłam się nad zapiskiem babci.

Ostatnie zapiski babci mną wręcz wstrząsnęły

„29 września 1944. Powstanie upada. Wszyscy mówią o kapitulacji. Nie wiem, co ze mną będzie. Dlatego wracam do mojego Dzienniczka. Chcę ocalić pamięć o Janie Zubrzyckim, pseudonim „Zuber”, który zmarł 3 września w szpitalu polowym nr 104 w Forcie Sokolnickiego, od ran odniesionych dzień wcześniej. Kochany Mężu i Ojcu dzieciny, którą noszę w swym łonie, na zawsze pozostaniesz w moim sercu!”.
Skamieniałam z wrażenia. „Jan Zubrzycki”, „Ojciec” – te dwa słowa długo kołatały mi się po głowie. Aż wreszcie osłupiały umysł połączył je w całość. Jeśli pod koniec Powstania babcia była
w ciąży, jeśli urodziła – to dzieckiem Amelii i Jana była moja mama!

Czy to możliwe, aby mężczyzną, w którym omal się nie zakochałam, i który naprowadził mnie na ślad pamiętnika Amelii, był mój dziadek?! Spotkałam go w pobliżu miejsca, w którym zmarł Jan Zubrzycki. Pojawił się wkrótce po śmierci babci, kiedy nie trzeba było już dochowywać sekretu, i dokładnie wtedy, gdy włożyłam na palec jej pierścionek.
Ukryłam twarz w dłoniach. Wstrząsnął mną szloch. Płakałam nad babcią, Janem, nad ich tragicznym losem i tajemnicą, której nikt nie miał poznać. Jakże oni się kochali! Jak mało czasu było im dane, aby poczuć smak szczęścia
Nagle przypomniałam sobie o Adamie. Bardzo się ostatnio od siebie oddaliliśmy. I właściwie dlaczego? Z powodu urażonych ambicji? Narastających z dnia na dzień drobnych pretensji? Nudy? Nie można pozwolić, żeby takie drobiazgi nas pokonały! Życie jest zbyt krótkie, kruche i nieprzewidywalne, żeby trwonić je na hodowanie w sobie urazy.

Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer męża. Czekając na połączenie, jeszcze raz zerknęłam na leżące przede mną zdjęcie. „Zrozumiałam twoją lekcję, dziadku” – szepnęłam w myślach.
A potem, gdy Adam odebrał, powiedziałam do niego:
– Kocham cię. Spróbujmy naprawić wszystko, co się między nami popsuło.
– Tak bardzo na to czekałem – usłyszałam w odpowiedzi. – Wróć do mnie.

Czytaj także:
„Mój były narzeczony był mięczakiem, a nie facetem. Dotarło do mnie, że nie chcę z nim spędzić reszty życia”
„Nie zwracałem na nią uwagi, bo była zwykłą szarą myszą, a ja wolałem wampy. Byłem zwykłym pustakiem”
„Nie mogę patrzeć na to, jak moja córka traktuje swojego narzeczonego. Wychowałam ją na egocentrycznego potwora…”

Redakcja poleca

REKLAMA