„Józef chciał się zemścić za straconą miłość i skłócił ze sobą wszystkich. Wszyscy poznali prawdę, gdy leżał w trumnie”

kobieta na pogrzebie fot. Getty Images, RubberBall Productions
„Pewnego dnia, gdy przekroczyłam próg domu, pan Józef powiedział, że chce mi powiedzieć bardzo ważną rzecz, więc żebym dokładnie wysłuchała jego opowieści i zanotowała najważniejsze fragmenty”.
/ 15.09.2023 20:45
kobieta na pogrzebie fot. Getty Images, RubberBall Productions

Jestem opiekunką społeczną. Codziennie przemierzam na rowerze kilometry do czekających na mnie staruszków. Staram się pomagać jak mogę. Jednym z nich był pan Józef C., mieszkaniec pewnej wioski, która w naszym powiecie cieszyła się złą sławą.

Ta wieś żyła nienawiścią

Mieszkańcy ciągle się kłócili i procesowali o drobiazgi. Od sześćdziesięciu lat lokalne sądy były zarzucane sprawami o kłótnie, wzajemne kradzieże, złośliwe zaorania miedzy, kradzieże i podpalanie pszczelich uli. Niewiele brakowało, a doszłoby do zabójstwa, tak dwóch sąsiadów wzięło się za łby.

Powód? Jeden jechał rowerem i spod koła prysnął mu kamień, który uderzył w auto drugiego, i powstała rysa na lakierze poloneza. No i zaczęła się naparzanka. Działo się to przed sklepem geesu, a klienci tylko stali, patrzyli i podjudzali. Na szczęście sklepowa, która akurat była z sąsiedniej wioski, zadzwoniła na policję i po kwadransie przyjechał patrol. Milicjanci szybko rozdzielili wojowników w gumiakach. Jeden z bijących się wymagał hospitalizowania. I chociaż mijały lata, stara nienawiść kwitła, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Nikt już nawet nie pamiętał, jak się to zaczęło.

Pan Józef, mój podopieczny, miał ponad osiemdziesiąt lat, był samotny, po wylewie i potrzebował pomocy, a niestety nie miał nikogo bliskiego. I w ten właśnie sposób trafiłam do gniazda, w którym żyły czyhające na siebie mordercze osy.

Zaprzyjaźniłam się z pacjentem

Kiedy pierwszego dnia zajechałam do C., zauważyłam, że jestem obserwowana. Gdy jechałam do chaty na końcu wsi, w każdym domu uchylała się w oknie firanka, zza której śledziły mnie uważne spojrzenia.
Wreszcie dotarłam na miejsce. Choć chałupa była wiekowa, to trzymała się krzepko. Pan Józef leżał na łóżku stojącym w kuchni.

– Prosiłem, żeby mnie tu wstawili, to będę miał wszędzie blisko – wyjaśnił.

Potem wskazał na kuchenkę na gaz ze stojącą obok butlą i powiedział z dumą.

– Nauczyłem się w trymiga przekręcać kurek i przykładać zapałkę. Jest o wiele lepsza od węglowej.

Pochwaliłam pomysłowość staruszka, ustaliliśmy zakres pomocy i od tej pory dwa razy w tygodniu około godziny piętnastej przyjeżdżałam do pana Józefa. Po kilku wizytach zaprzyjaźniliśmy się ze sobą.

Minęło kilka miesięcy. Pewnego dnia, gdy przekroczyłam próg domu, pan Józef powiedział, że chce mi powiedzieć bardzo ważną rzecz, więc żebym dokładnie wysłuchała jego opowieści i zanotowała najważniejsze fragmenty.

– To będzie mój testament – pan Józef był bardzo poważny i poruszony, więc usiadłam przy stole i przygotowałam się, żeby wszystko zanotować.

– Za młodu to ja byłem obrotnym parobczakiem. I silnym jak tur! Nie to co dziś. – zaczął mój podopieczny. – Kiedyś tylko ze świętej pamięci bratem wyciągnęliśmy wóz, który po osie wpadł w błoto. Stare czasy. W pięćdziesiątym szóstym miałem dwadzieścia lat i czułem, że już czas mi do żeniaczki. Dostaliśmy od państwa cztery hektary. Dorobiliśmy się dwóch bydlątek, pary mocnych gniadoszy i czterech prosiaków. O kurzej, kaczej i gęsiej drobnicy nawet nie wspomnę. No i żem wystartował do takiej, co to ją już z dziesięć lat temu do ziemi złożyłem.

Pan Józef snuł mi opowieść swojego życia ze wzruszeniem w oku.

– Zdrowa była, ale na stare lata coś jej się na głowę rzuciło i pewnego dnia wpadła do studni. Jej rodzice byli zasobni, panna biodrzasta i do dzieciów rodzenia akuratna. No i pewnego dnia ojciec poszedł z wódką, co by umówić nasze zrękowiny. Okazało się jednak, że do Wici uderza w konkury Maciek z drugiego końca wioski. Też był prosty w postawie, a jego ród równie zasobny co nasz. Ojciec spytał panny, za którego wolałaby iść, ale ona niezdecydowana była, czy zerkać w jeden koniec wioski, czy też w drugi. No i wtedy jej ojciec podjął zobowiązanie.

Nie mogłam doczekać się dalszego ciągu tej historii.

– Ten z konkurentów dostanie rękę córki, któren w czasie nadchodzących żniw zgromadzi najwięcej worków ze zbożem. Kiedy przyszła pora, po młócce ojciec Wici podszedł do naszej i Maciejowej stodoły. No i wyszło, że u konkurenta było trzy worki więcej. No i najbliższej niedzieli ksiądz ogłosił zrękowiny młodych. W czasie tamtej niedzieli kolega, co to mieszkał po sąsiedzku z moim konkurentem, zdradził mi w tajemnicy, że Maciek od jego ojca kupił po kryjomu cztery worki, za co sypnął dobrze groszem.

Wszystko z powodu kobiety

– Ożeż ty, diable przepoczwarzony – pomyślałem. Ale niby co miałem robić? Ogłosić, że Maciej to oszust? On i sprzedający zboże zaparliby się w żywe oczy jak te dwa Judasze. A że sparła mnie złość okrutna, a zawiedziona miłość dolała oliwy do palącego się w duszy ognia, stąd trzy noce później podłożyłem ogień pod Maćkową stodołę. Całe zboże poszło z dymem. Kiedy patrzyłem na buchające na końcu wioski płomienie, to we mnie gasły miłosne ognie, i został z nich ino uczuciowy popiół.

Pan Józef spojrzał na mnie z prośbą.

– Zapiszecie to wszystko, słowo do słowa, co wam rzekłem?

– A na co to wam?

– Odczytasz to wyznanie na moim pogrzebie, który niedługo nadejdzie. Ty już nie kiwaj mi głową. Stary jestem i swoje wiem. Poza tym jak jestem sam, to słyszę, że kostucha chodzi dokoła domu. Mnie, starego szmerem liści, kołataniem patykami i mysim skrobaniem po ścianach nie zmyli.

Jasno i wyraźnie oznajmił mi, jaki jest cel spisania tej opowieści. 

– A odczytasz to wszystkim, żeby w końcu zgoda u nas nastała. Widzisz, po tym moim podpaleniu wszyscy zaczęli się nawzajem o to oskarżać. Bo przy okazji jednej stodoły pół wioski poszło z dymem. I złość wszystkich ogarnęła, jakby zaczadzieli. Jeden wyzywał sąsiada, a ten odgrażał się kłonicą. A zawsze w tle było oskarżenie o podpalenie Maciejowej stodoły, skąd ogień poszedł na wioskę. Od ponad sześćdziesięciu lat czort chodzi między chałupami, zaciska ludziom pięści i przywodzi na języki najgorsze przekleństwa.

Co chwilę musiał przerywać opowiadanie, bo mówienie przychodziło mu z trudem.

– Jak byłem młody, trza mi było się do wszystkiego przyznać. Wygoniliby mnie ze wsi, poszedłbym w świat i jakoś tam dał sobie radę. Ale milczałem najpierw z mściwości, a potem ze strachu. To teraz żem sobie wymyślił, że chociaż po śmierci powiem ludziom prawdę, co na pewno Bóg w niebie poczyta za dobry uczynek. Nie chcę umierać i zabierać do grobu prawdy, która odmieni choć jedno zarażone złością serce.

Spełniłam jego ostatnią wolę

Pan Józef zmarł cztery miesiące później. Na pogrzeb przyszła większość mieszkańców wioski, choć niechętnie, ale proboszcz powiedział, że nie da odpuszczenia grzechów. Podczas mszy w kościele ksiądz odczytał słowa zmarłego.

Żaden z was nie jest winien owej tragedii, ale ja sam, o czym teraz was informuję i o wybaczenie proszę. Nie żałujcie mi go, jak ja teraz żałuję niewypowiedzianych w porę przeprosin. Otwórzcie serca i przekażcie sobie wzajemnie znak pokoju, bo nigdy nie jest za późno na wybaczenie bratu bliźniemu. Amen.

Na chwilę zapadła absolutna cisza. Siedziałam z boku, niedaleko ołtarza i widziałam dobrze ludzi w pierwszych rzędach. Najpierw jakby w ogóle nie zrozumieli tego, co usłyszeli. Potem na ich stężałych twarzach odmalowało się zdziwienie. Niektórzy popatrzyli po sobie, inni wzruszyli ramionami. Dojrzałam rzucane ukradkowe spojrzenia pełne nadziei między kilkorgiem młodych obojga płci. Zakazane przez rodziny miłości. Nasze wioskowe szekspirowskie tragedie – pomyślałam. Niestety, nikt nikomu na szyję się nie rzucił i za dawne krzywdy nie przeprosił.

– To musi potrwać – pocieszał mnie po pogrzebie proboszcz. – Oni już nie pamiętają, że te ich nienawiści i wrogości zaczęły się od jakiegoś tam pożaru – proboszcz zamyślił się na chwilę. – Teraz P. nienawidzi J. nie dlatego, że posądza ich dziada o podpalenie stodoły, ale o to, że młody sąsiad zablokował mu wjazd na pole

Proboszcz zaczął mi streszczać miejscowe anse.

– A ten to zrobił, bo z kolei stary P.  doniósł na nich do weterynarza. I tak dalej. Potrzeba czasu, żeby zrozumieli, że to wszystko ma swoje źródło właśnie w tym, co zrobił nieboszczyk. A jeszcze więcej czasu potrzeba, by zniknęły złe emocje. Może dopiero w następnym pokoleniu. Będę nad tym pracował. Ważne, że pan Józef się przyznał. To dobry początek – uznał ksiądz.

Czytaj także:
„Demony przeszłości nie pozwalają mi o sobie zapomnieć. Przed laty zrobiłem głupotę, za którą płacę najwyższą cenę”
„Znalazłam romantyczny list, a zaraz potem przeszedł mnie dreszcz. Za romantyzmem Kamila stała mroczna przeszłość”
„Wiedziałam, że w Polsce nie będę szczęśliwa. Prześladowały mnie demony przeszłości. Ameryka pokazała mi inny świat"

Redakcja poleca

REKLAMA