„Znalazłam romantyczny list, a zaraz potem przeszedł mnie dreszcz. Za romantyzmem Kamila stała mroczna przeszłość”

Znalazłam romantyka, który pisał listy w butelce fot. Adobe Stock, R. Gino Santa Maria
„Kochana Zosiu – zaczęłam czytać. – Nie ma cię już w moim życiu i nigdy nie będzie. Nie wiem, jak się z tym pogodzić. Moje dni są puste, serce też. Nie umiem się z Tobą rozstać, choć wiem, że muszę. Jedyne, co mogę, to wysłać moje myśli w morze. Tak bardzo kochałaś fale… Może teraz ukołyszą moje słowa i poślą je do ciebie. Twój K.”.
/ 15.07.2023 13:15
Znalazłam romantyka, który pisał listy w butelce fot. Adobe Stock, R. Gino Santa Maria

Nie wiem, która była godzina. Szósta? Nie, chyba sporo po. Zaczynało się rozwidniać. O tej porze roku, u progu wiosny, już był na to czas… Szłam bezmyślnie przed siebie. Piasek szurał pod butami, wiał delikatny wiatr, fale spokojnego morza pluskały miarowo. O tej porze dnia i roku plaża była pusta. O to mi chodziło. Żeby przyjechać tutaj wtedy, gdy nie ma tłumów bijących się o miejsce na piasku, o kolejnego gofra czy smażoną rybę. Bałtyk wczesną wiosną – to właśnie lubiłam. Teraz było mi to potrzebne wyjątkowo.

Zmiana pracy, rozstanie z facetem

Chciałam być sama i wszystko przemyśleć. Pobyć z dala od telewizora, kolejnych awantur o przyszłość, tabelek, głupich rozmów w firmowej kuchni. Ja i tylko ja. I w tej chwili tak właśnie było. Ja i tylko ja. Nie mogłam spać, więc wstałam o świcie, włożyłam grubą kurtkę i wyszłam. Było cudownie cicho i leniwie. Plusk wody, okrzyki mew…

– Jasny gwint! – krzyknęłam w pewnym momencie, potykając się o coś, co leżało na skraju wody. Jakaś mewa wrzasnęła przestraszona, a ja pochyliłam się, żeby zobaczyć, na co weszłam.

Kamień, korzeń? Nie! To była butelka po winie! Zaklęłam w myślach. Co za kretyn wyrzuca takie śmieci do morza? Przecież tyle się mówi o poszanowaniu środowiska, o gospodarce odpadami, o zagrożeniach. Dobrze, że nie jest rozbita i ktoś nie wszedł na nią gołą stopą. Ale i tak… Podniosłam znalezisko gotowa wyrzucić je w najbliższym śmietniku na promenadzie. Idąc i klnąc pod nosem na niszczyciela przyrody, bezwiednie obracałam butelkę w ręku. Po chwili, w promieniach wstającego słońca, zauważyłam, że nie jest pusta. W środku coś tkwiło. Przyjrzałam się dokładniej. Zwinięta kartka. No, list w butelce jak nic, pomyślałam z mimowolnym uśmiechem. Do kochanki, kochanka? Ciekawe. Ale w sumie co mnie to obchodzi.

Śmieć jak śmieć, trzeba to wyrzucić i już

Jakoś jednak nie mogłam przestać myśleć o tym, co jest napisane na tej kartce. Może to zwyczajna lista zakupów, ale… Przysiadłam na najbliższej ławce. Wydłubałam korek, potem próbowałam palcami, ale szyjka butelki była za wąska. W końcu, za pomocą gałązki udało mi się wydobyć kawałek papieru…

Jak to będzie spis pod tytułem ser i mleko, to się uśmieję, pomyślałam, dobierając się do rulonika. Ale nie… To naprawdę był list w butelce!

„Kochana Zosiu – zaczęłam czytać. – Nie ma cię już w moim życiu i nigdy nie będzie. Nie wiem, jak się z tym pogodzić. Moje dni są puste, serce też. Nie umiem się z Tobą rozstać, choć wiem, że muszę. Jedyne, co mogę, to wysłać moje myśli w morze. Tak bardzo kochałaś fale… Może teraz ukołyszą moje słowa i poślą je do ciebie. Twój K.”.

Patrzyłam zdziwiona i zszokowana. No, lista zakupów to z pewnością nie była. Najwyraźniej jakiś K. napisał list do ukochanej i wysłał go w taki, a nie inny sposób. Rany… To są jeszcze tacy romantycy? Co się przytrafiło tej Zosi? Kim był ten K.? Myślałam o tym cały czas, wracając do hotelu. Potem zajęłam się pracą na laptopie, popływałam w basenie, zjadłam obiad i tak dalej. Dzień się skończył. Nazajutrz rano, zanim na dobre zrobiło się jasno, znów poszłam nad brzeg morza. Tym razem inna trasa. Najpierw promenada, potem molo, plaża i z powrotem. I gdy właśnie przechodziłam pod drewnianą konstrukcją, coś zdrowo łupnęło tuż obok moich stóp.

– Cholera! – krzyknęłam zaskoczona.

Boże drogi! – usłyszałam.

Spojrzałam w dół, potem w górę. Tuż przede mną leżała kolejna butelka po winie. Na górze zaś zamajaczyła jakaś sylwetka. Sądząc po głosie – faceta.

– Niech się pani nie rusza, już biegnę! – powiedział.

Świetnie, jak to jakiś lokalny podrywacz to będzie wesoło, pomyślałam, ale wciąż, nie wiedzieć po co, stałam w miejscu.

– Nic się pani nie stało? Nie uderzyłem pani? – pytał zdyszanym głosem.

Zobaczyłam przed sobą młodego mężczyznę. Wysoki, ciemne włosy, szczupły. Trzydzieści parę lat, zadbany. Podrywacz? Trudno było powiedzieć coś więcej, było jeszcze dość ciemno.

– Prawie się panu udało – odpowiedziałam poważnie. – Co to za pomysł, żeby rzucać w ludzi butelkami?

– Przepraszam, nie chciałem w panią, tylko do wody, ale kurtka mi się zaplątała…

– Do wody? – uśmiechnęłam się ironicznie. – Też świetny pomysł, naprawdę.

Popatrzył w dół, jakby zawstydzony.

– Wiem, też nie powinienem tego robić… Ale to nie tak, że chcę zaśmiecać. Po prostu chciałem wysłać…

– Co? List w butelce? – roześmiałam się i nagle mnie olśniło.

To musiał być on! Ten tajemniczy K., którego wyznania znalazłam dzień wcześniej.

– No, tak – potwierdził.

Czy pan ma imię, zaczynające się na K.? – zapytałam.

– Tak, Kamil. A skąd pani…

– A stąd – wyciągnęłam z kieszeni karteczkę znalezioną wczoraj.

– O cholera… – mruknął tylko.

– Ano właśnie – odpowiedziałam.

Staliśmy tak w milczeniu chyba kilka minut

On zawstydzony, że ktoś zupełnie obcy poznał jego sekret, ja w sumie też zawstydzona, że się do tego przyznałam.

– Nie wiem, co się ostatnio wydarzyło w pana życiu, ale mogę się domyślać, że nic wspaniałego – powiedziałam w końcu. – Jednak może by się pan oduczył tego niecnego procederu, bo środowisku to jednak nie służy. A ludziom bombardowanym czymś takim na pewno też nie – uśmiechnęłam się, a on także.

Ładny miał ten uśmiech, to muszę przyznać. Od razu jego twarz stała się wygładzona, spokojna, zniknęło napięcie. W blasku wschodzącego słońca zobaczyłam też piękne ciemne oczy. Otoczone zmarszczkami, chyba tymi od płaczu, ale wciąż urzekające.

– Przepraszam za bombardowanie, nie miałem zamiaru – powiedział. – Morza też nie chciałem zatruwać. Ale to wydało mi się jedynym sposobem… I… Och, nieważne. Powinienem to chyba pani jakoś wynagrodzić czy co…

– Majka, nie pani, już dajmy sobie z tym spokój – wyciągnęłam rękę.

– Kamil – odwzajemnił uścisk i powiedział: – Tu w małej uliczce jest taka piekarnia, już o tej porze powinni mieć gorące drożdżówki, może to chociaż trochę zmyje moją hańbę. Pójdziemy?

Poszliśmy. Kupiliśmy kawę na wynos i pachnące świeżością pieczywo. Przysiedliśmy na ławce tuż obok plaży. I gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy. Ja o swojej pracy, on o swoim życiu na morzu. Te poranne spotkania stały się taką niepisaną tradycją. Bladym świtem wychodziłam z hotelu, on już czekał przy molo. Kawa, drożdżówka, gadanie. Dopiero jednak po pięciu dniach ośmieliłam się poruszyć temat listów w butelkach. Widziałam, jak mu trudno, ale opowiedział.

Zosia była jego miłością jeszcze z czasów liceum

Byli zakochani do granic, planowali wspólną przyszłość. Ona poszła na studia, on zaraz po technikum zaczął pływać jako pomocnik kucharza. Pisali do siebie, dzwonili. Któregoś dnia przekazała mu straszną wiadomość. Była poważnie chora. Natychmiast wrócił do domu i próbował jakoś pomóc. Ale było za późno. Rak atakował coraz większe obszary jej ciała, z dnia na dzień stawała się coraz słabsza. Jedyną pociechą były spacery, na które ją zabierał. Sadzał na wózek, opatulał kocami i woził nad morze. Tam trzymali się za ręce. Nic już nie mówili, nie znajdowali słów.

– Do tej pory nie mogę się z tym pogodzić, choć minęły już dwa lata. Prawie codziennie do niej piszę. Czasem palę te listy, czasem wrzucam do wody. Nie wiem już, jak bardzo zaszkodziłem środowisku, ale inaczej nie umiem się z nią pożegnać – uśmiechnął się słabo.

Pokiwałam głową. Co mogłam powiedzieć? Nawet nie umiałam wyobrazić sobie bólu, który mógł czuć. Moje dwa tygodnie wiosennego urlopu dobiegały końca. Spakowałam walizkę i podjechałam taksówką na molo. Kamil już czekał. Przeszliśmy się jeszcze kawałek, potem odprowadził mnie na dworzec. Wymieniliśmy się telefonami, mailami. Wróciłam do domu. Wciągnęła mnie codzienna rzeczywistość, rutyna, nowa praca. Nie ukrywam, że trochę o nim zapomniałam. Któregoś dnia, siedząc przy biurku, usłyszałam dźwięk nadchodzącej wiadomości. Rany, pewnie znowu ten klient. A ja już chciałam się pakować do domu. Kliknęłam na ikonkę poczty i zobaczyłam tytuł maila. „List nie w butelce”.

„Droga M. Musiałem sobie wszystko poukładać w głowie, stąd tak długa przerwa w kontakcie. Teraz już się pożegnałem, na dobre. Czas zamknąć to, co jest w przeszłości, i rozpocząć przyszłość. Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądać, ale chciałbym, żebyś stała się jej częścią. Czy zrobisz mi ten zaszczyt i chociaż odpiszesz? Tym razem w taki bardziej cywilizowany sposób? Albo zadzwonisz? Czekam. K.”.

Już tego samego wieczora zadzwoniłam. Gadaliśmy chyba godzinę, tak, jakbyśmy się nigdy nie rozstali. I do siebie piszemy. Cyfrowo, bez szkody dla środowiska. Na razie nie możemy się spotkać, ale wierzę, że za kilka miesięcy wezmę kolejny urlop. Góry? Mazury? Nie! Morze. Może to tam znajdę szczęście.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA