„Mściliśmy się na sąsiadce, bo robiła problemy. Nie wiedzieliśmy, że przeżywa prawdziwą tragedię”

Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Od tej pory smutna blondynka nie miała u nas życia. Traktowaliśmy ją jak niemiłe powietrze, na każdym kroku dawaliśmy jej do zrozumienia, że jest wrednym babskiem i że nie chcemy jej znać. U nas w bloku bez windy jest taki zwyczaj, że jeśli ktoś słabszy taszczy na górę ciężkie torby lub paczki, to się mu pomaga. Jej się po prostu nie zauważało…”.
/ 26.02.2023 15:15
Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Mieszkam w czteropiętrowym bloku otoczonym zielenią. Przed naszymi oknami rośnie ogromna lipa zasadzona jeszcze wtedy, gdy nikomu się nie śniło, że tu powstanie osiedle mieszkaniowe. Ta lipa jest piękna. Zarząd spółdzielni i lokatorzy bardzo o nią dbają, bo w ciepłe miesiące miło posiedzieć na ławeczce, w cieniu jej liści i gałęzi. Nikomu by nie przyszło do głowy, aby domagać się wycięcia lipy, dlatego przeżyliśmy prawdziwy szok, kiedy podczas okresowego zebrania lokatorów dowiedzieliśmy się, że do naszej spółdzielni mieszkaniowej wpłynął wniosek o likwidację drzewa.

Autorką pisma była sąsiadka 

Niewysoka czterdziestolatka z blond fryzurą i smutnymi, niebieskimi oczami… Domagała się likwidacji lipy, która, jak twierdziła, zacienia jej mieszkanie, sypie kurzem i nasionami, pyli, oraz zwabia ptaki, pszczoły, osy i inne owady, których ukąszenie może być bardzo niebezpieczne. Dołączała rozmaite zaświadczenia i ekspertyzy, a nawet zdjęcia na dowód, że faktycznie lipa jest domem dla sikorek, kosów, wron, wróbli oraz pszczół uwijających się przy kwiatach. Na koniec kobieta zagroziła, że wystąpi na drogę sądową, jeśli władze spółdzielni i społeczność lokatorska zignorują jej petycję. Zaczęła się więc walka o lipę! Stanęliśmy za nią murem, ale okazało się, że nasza sąsiadka też potrafi walczyć. Po wielu awanturach, sporach, dyskusjach i protestach jedna z lokatorek zauważyła smutną blondynkę znoszącą po schodach ciężkie wiadro. To był środek nocy; pani Ela z parteru cierpi na bezsenność i to się okazało zbawienne dla lipy, bo w wiadrze był silny roztwór chemiczny, którym smutna chciała poczęstować nasze drzewo! Gdyby nie krzyk podniesiony przez panią Elę, prawdopodobnie zbrodnia by się udała!

Od tej pory smutna blondynka nie miała u nas życia. Traktowaliśmy ją jak niemiłe powietrze, na każdym kroku dawaliśmy jej do zrozumienia, że jest wrednym babskiem i że nie chcemy jej znać. U nas w bloku bez windy jest taki zwyczaj, że jeśli ktoś słabszy taszczy na górę ciężkie torby lub paczki, to się mu pomaga. Jej się po prostu nie zauważało… Pewnego jesiennego dnia zobaczyłam ją na półpiętrze; opierała się o poręcz i z trudem łapała powietrze. Była biała jak kreda, wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć, chociaż na schodach stała tylko nieduża torba z jakimiś zakupami.

– Pani się źle czuje? – zapytałam, bo przecież nie przechodzi się obojętnie obok kogoś, kto najwyraźniej potrzebuje pomocy; mimo wszystko.

Kiwnęła głową, że tak, więc wzięłam tę torbę i wolniutko, krok za krokiem zaprowadziłam ją do samych drzwi. Pokazała mi, że klucze ma w kieszeni, otworzyłam i weszłyśmy…

Znałam rozkład, M-2 identyczne, jak moje

Zobaczyłam, że na kanapie jest niesprzątnięta pościel, a stolik obok ugina się od lekarstw. Posadziłam kobietę na fotelu i weszłam do kuchni. Była pusta i zimna, jakby od tygodni nikt tam nie gotował i nie jadł. Tylko pusta butelka po mineralnej stała na parapecie, a pokruszony herbatnik zaśmiecał stół. Zgroza! Pomogłam jej zdjąć płaszcz. Zapytałam, czy nie chce gorącej herbaty. Kiwnęła głową, że chce, więc znowu poszłam do kuchni i zajrzałam do tych zakupów, co je zrobiła. Były tam dwa malutkie serki homogenizowane i paczka chrupkiego pieczywa.

– Tym się chce pani odżywiać w chorobie? – zapytałam.

Tylko to zdołałam unieść, bo lekkie – wyszeptała, a mnie się zrobiło strasznie głupio i wstyd.

– Pani zaczeka – poprosiłam. – Zaraz wracam. Mam dobrą zupę ogórkową, to przyniosę. Lubi pani?

– Bardzo – szepnęła, więc poleciałam na dół i po chwili patrzyłam, jak sąsiadka je tę zupę z takim apetytem, jakby od tygodni nie miała w ustach nic gotowanego…

Biedna kobieta. Od tego dnia zaczęłam się nią opiekować. Pomalutku nabrała zaufania i opowiedziała mi trochę o sobie. Przed trzema laty zauważyła, że często się potyka. Myślała, że to ze zmęczenia, bo właśnie kończyła studia wieczorowe, dużo pracowała, była ciągle niedospana i zdenerwowana. Potem zaczęły jej drętwieć nogi, a w nocy spać jej nie dawały powtarzające się kurcze łydek. Poszła do lekarza. Dostała witaminy i zalecenie: konieczny odpoczynek, najlepiej na jakimś wyjeździe w ładne okolice. Pomyślała, że najładniej jest w jej rodzinnych stronach, więc napisała do ciotki mieszkającej nad morzem, że chciałaby do niej przyjechać. Tam spotkała Macieja – swoją miłość z liceum, jak do tej pory największą i niezapomnianą! Oboje byli samotni, oboje po nieudanych związkach, spragnieni bliskości, czułości i zwyczajnego szczęścia. Szybko postanowili, że znowu spróbują i na początku było cudownie. Maciej przeprowadził się do jej miasta, zamieszkał w jej kawalerce i choć było trochę ciasno, czuli, że po raz pierwszy od lat jest im dobrze.

– Zaczęliśmy myśleć o ślubie i dziecku – opowiadała Maja. – Dogadywaliśmy się we wszystkim, mieliśmy dobrą pracę, kochaliśmy się nieprzytomnie… Jednym słowem – bajka!

Koszmar zaczął się przed rokiem

Wróciły zawroty głowy i drętwienie nóg, Mai popsuły się oczy, a ciągłe zmęczenie nie pozwalało jej normalnie żyć. Poszła do doktora, ale tym razem diagnoza była straszna. Dawała szanse na spowolnienie lub złagodzenie objawów, nie dawała – na wyzdrowienie.

Powiedziała mu pani? – zapytałam, choć w domu nie było śladu mężczyzny, więc pytanie było niepotrzebne.

Rozpłakała się…

– Nie pisnęłam słówka. A właściwie zrobiłam wszystko, żeby go do siebie zniechęcić, żeby odszedł, zanim sam zauważy, że coś ze mną nie tak. Zaczęłam się czepiać byle czego, prowokować awantury, wreszcie wykrzyczałam, że mam dosyć, że się pomyliłam i żeby się wynosił.

– Poszedł?

Nie miał wyjścia. Spakowałam mu rzeczy i wystawiłam za drzwi. Nawet pani nie wie, jak wtedy nienawidziłam siebie i całego świata.

– Chyba wiem – westchnęłam. – Pewnie wtedy tak pani wojowała z tą naszą lipą… Mam rację?

– Dokładnie. Ze złości, strachu i bólu chciałam, żeby wszyscy byli tak nieszczęśliwi jak ja byłam… nawet drzewo!

Było mi jej bardzo żal. Zauważyłam, że na półce stoi fotografia w ładnej srebrnej ramce przedstawiająca ją i przystojniaka o siwych włosach i czarnych brwiach nad piwnymi oczami. Pasowali do siebie, ale on nie wyglądał na takiego, coby zostawił ukochaną kobietę w chorobie albo zmartwieniu.

– Jest pani pewna, że to była słuszna decyzja? Może jednak on nie zasłużył na takie potraktowanie? Nie dała mu pani szansy…

Nie chciałam, żeby został ze mną z litości – szlochała jak dziecko. – Nie zniosłabym tego… Ciągle bym się zastanawiała, czy nie żałuje, że ze mną jest, i w końcu to by się i tak nie udało.

– A on nie próbował się z panią kontaktować? Tak się dał wyrzucić jak obierki od ziemniaków?

– Próbował. Jeszcze niedawno próbował, ale ja nie odbieram telefonów od niego… Kiedy mi się wyświetla, po prostu odrzucam połączenie. Wprawdzie potem ryczę przez parę godzin, ale tak jest lepiej…

„O nie, kochana moja – pomyślałam. – Nie pozwolę na taką głupotę! Nawet jeśli masz rację, to lepiej się przekonać, niż całe życie żałować, że się być może popełniło największy błąd! To trzeba sprawdzić!”.

Kiedy poszła do łazienki, znalazłam w jej komórce kontakt „Maciek” i wysłałam numer na swój telefon. Wieczorem do niego zadzwoniłam; oczywiście, o niczym nie miał pojęcia! Kiedy następnego dnia, jak zwykle po pracy poszłam do Mai, otworzył mi drzwi przystojny facet z białą czupryną.

Wyglądał zabawnie

Miał na sobie kuchenny fartuch w niezapominajki. W mieszkaniu smacznie pachniało szarlotką, a on trzymał na widelcu przypieczoną cebulę…

– Do rosołu – powiedział. – Moja mama tak robiła!

– Moja też – roześmiałam się. – Pan Maciej, prawda?

– Maciek, po prostu… Czy to pani do mnie zadzwoniła? Dziękuję. Bardzo nam pani pomogła, bo właśnie się zastanawiałem, czyby nie wyjechać z kraju na stałe. Mogłoby się stać najgorsze, o niczym bym nie wiedział…Jestem idiotą, że jej uwierzyłem, ale na szczęście nie jest za późno. Od jutra zaczynamy się poważnie leczyć!

Wróciłam do siebie jak na skrzydłach. Jak to dobrze, że czasami nie jest za późno na to, żeby do smutnej pani wrócił jakiś pan Niezapominajka, i żeby na nowo spróbowali być szczęśliwi… Aha – lipa rośnie i nic jej już nie zagraża. 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA