W kuchni śmierdziało gnijącymi warzywami i starym tłuszczem. Co kilka lat malowaliśmy na nowo ściany, ale ten zapach musiał się wgryźć w tynk, w belki, w podłogę. Kiedyś mi przeszkadzał, dziś się przyzwyczaiłem. Piłem powoli czarną kawę, słuchając radia. Zapowiadali silny mróz. Będę musiał zabezpieczyć kurnik, bo wygłodniałe kuny, lisy i szczury jak nic przyjdą na „obiad”. Dzikami już się nie przejmowałem. Przychodziły, zjadały przestraszonej Kulce jedzenie z miski i odchodziły.
Ojciec kompletnie się posypał
W pokoju obok skrzypnęło łóżko. Ojciec się obudził, najpierw pójdzie do łazienki, a potem ubierze się i podrepcze cztery kilometry do sklepu. Wypije parę tanich piw w krzakach i wróci. Nikt nie będzie na niego krzyczał, że śmierdzi wódą i papierochami. Mama zmarła w zeszłym roku, zostaliśmy sami na małym gospodarstwie. Kilka świń, krów, parę hektarów ziemi, rozpadający się dom. Próbowałem utrzymać go w jako takim stanie, ale w sieni był grzyb, w podłodze korniki. Dwupokojowy drewniany dom z kuchnią wybudował jeszcze dziadek.
Tak naprawdę bardziej opłacałoby się go spalić i postawić nowy. Tylko za co? Wszystko, co zarobiłem w Anglii, poszło na leczenie mamy. Dzięki temu żyła rok dłużej i odeszła, nie cierpiąc. Nie żałowałem ani grosza. Tylko teraz nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nie miałem serca do gospodarstwa. Skończyłem zasadniczą szkołę handlową, chciałem pracować w sklepie. Jednak w okolicy było słabo z pracą, więc wyjechałem. W Anglii się ustawiłem. Najpierw pracowałem na budowach, potem na zmywaku. Kiedy poznałem lepiej język, zostałem pomocnikiem kucharza. Okazało się, że mam smykałkę do pichcenia i szef chciał mnie awansować.
Wtedy jednak zadzwonił ojciec, że mama jest chora.
– Chcesz coś ze sklepu? – ojciec, ubrany już do wyjścia, stał w drzwiach kuchni. Może powinienem mu zaproponować kawę, ale nie rozmawiałem z nim. Całe życie pił, wpędził matkę do grobu, mnie marnował teraz życie, bo nie mogłem go zostawić samego. Rozprzedałby wszystko, zapił się już do końca. Potrząsnąłem przecząco głową. Popatrzył chwilę w milczeniu i wyszedł. Dokończyłem kawę, czas było zająć się pracą.
Miastowy przemocowiec
Byłem na podwórku, gdy wjechał samochód z napędem na cztery koła. Nówka sztuka, z lśniącymi felgami, co wydawało się niemożliwe na tutejszych drogach. Nie wyłączając silnika, wysiadł z niego wysoki facet w długim, eleganckim płaszczu. Mógł mieć trzydzieści parę lat. Miał idealnie obcięte i ułożone włosy, twarz gładko ogoloną. Daleko mu jednak było do grzecznego chłopca, było w nim coś odpychającego. Może sprawiały to zacięte usta i stalowe spojrzenie? Błyszczące półbuty ugrzęzły mu w przybrudzonym śniegu. Zauważyłem, że w aucie siedziała pasażerka w białym kożuszku. Długowłosa blondynka o dużych ustach. Właśnie poprawiała makijaż.
– Przepraszam, ma pan traktor? – facet rozglądał się nerwowo po podwórku. Nie tylko widać, że miastowy, ale i słychać. My tu nie używaliśmy słowa traktor, tylko ciągnik. I nie trzymaliśmy go na podwórku, tylko w szopie, na którą mówiliśmy garaż.
– A co się stało?
– Jechaliśmy przez las i kolega ugrzązł, próbowałem go wyciągnąć, ale za słaby jestem – zażartował. – Pomoże pan? Oczywiście zapłacę za fatygę.
Pojechaliśmy do pobliskiego lasu, który łączył dwie wsie. Ani jedna, ani druga z niczego nie słynęła. Kilka chatek na krzyż, co najwyżej jajka i mleko można było kupić. Droga była piaszczysta, teraz dodatkowo przysypana kilkucentymetrową warstwą śniegu. Dokąd oni tędy jechali? Zakopany samochód stał niedaleko polanki.
Kierowca stał obok sportowego samochodu o niskim zawieszeniu. Cud, że w ogóle tu dojechał. Typ podobny do tego, co szukał pomocy, tylko młodszy. Zamiast płaszcza miał kurtkę i szalik zawiązany chyba przez stylistę. Nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu.
– Też uważam, że to śmieszne – powiedział do mnie ten, z którym przyjechałem. Chyba nie miał na myśli tego co ja.
– Super, że jesteście – podszedł do nas młody.
Na nogach miał modne trampki w wersji zimowej, bo przy kostce materiał obszyty był futerkiem. Obaj zachowywali się dziwnie spokojnie. Nie klęli na pogodę, samochód, ludzką głupotę. Do tego ta blondynka. Kilka razy spotkałem się z nią wzrokiem, za każdym razem miała obojętną minę, jakbym był powietrzem. Pracując w Anglii, napatrzyłem się na typy ludzkie, ale takich jeszcze nie widziałem. Zaczepiłem linę holowniczą. Wystarczyło jedno szarpnięcie ciągnika, żeby samochód wyjechał z dołka. Dobra, stara maszyna. Niezniszczalna.
– To dla ciebie – ten starszy wręczył mi banknot stuzłotowy.
– Za dużo – odparłem. – Skoro tyle daję, tyle jest to dla mnie warte.
Nie spierałem się. Odjechali, a ja wróciłem do domu. Ojca jeszcze nie było. Zająłem się naprawianiem dziury w kurniku. W sumie to głupiego robota, bo kuna czy lis zawsze znajdą jakiś sposób, żeby dostać się do środka. Wzmacniałem deski w ścianach, wciąż myśląc o blondynce z samochodu. Znałem ją… tylko skąd?
Wiedział, że potrzebna jest pomoc
Ojciec długo nie wracał ze sklepu. Zdążyłem załatać dziury w kurniku, zjeść wczorajszy obiad, porąbać drewno, napalić w piecu. Wrócił na miękkich nogach. Musiał się po drodze przewrócić, bo miał uwalane ubranie. Nie pierwszy raz. Nie czułem od niego piwa, a przecież musiał wypić. Jak to stary pijak, za każdym razem inaczej reagował na alkohol. Czasem mógł wypić pół litra bimbru i nic, a czasem wypił jedno piwo i ledwo stał na nogach. Dziś najwyraźniej była ta druga wersja. Jak tylko wszedł do domu, padł w ubraniu na łóżko. Niedawno mu zmieniłem pościel. Westchnąłem ciężko, ale nie miałem siły go rozbierać. Trudno być dobrym synem fatalnego ojca.
– Tato, zejdź z łóżka, koc ci rozłożę. Tylko zabełkotał w odpowiedzi. Przesunąłem go i udało mi się przykryć łóżko. Mógł sobie teraz spać w ciuchach.
– Widziałem tę twoją Elę w sklepie – zabełkotał wyraźniej.
– Jaką Elę?
Nie odpowiedział, tylko odwrócił się do ściany. Moją Elę? Jakaś Ela była moja? W Londynie spotykałem się z Kasią, a wcześniej byłem sam.
– Od Kacperków – mruknął i zaraz już chrapał. Elka Kacperek była moją pierwszą miłością. W czwartej klasie. Byliśmy nierozłączni. Do szkoły maszerowaliśmy razem, w szkole razem, po szkole razem. Raz się pocałowaliśmy i oboje uznaliśmy, że się nam to zupełnie nie podoba. Za to lubiliśmy się do siebie przytulać i trzymać za ręce. Miała drobne dłonie. W wakacje między czwartą a piątą klasą wyjechała do miasta z rodzicami. Na wsi zostali jej dziadkowie.
To ona była blondynką z samochodu? Gdy miała dziesięć lat, była nieśmiałą szatynką. Przez te lata parę razy widzieliśmy się przelotnie, gdy przyjeżdżała odwiedzić dziadków, później już tylko babcię, która zresztą niedawno zmarła. Gdy się rano obudziłem, ojciec już nie spał. Siedział przy stole i pił kawę. Nieogolony, brudny. Tłuste włosy przykleiły mu się do czoła.
– Idź do niej.
– Do kogo znowu?
– Do Elki – odparł ojciec.
– Ona mnie nawet nie kojarzy.
– Ona cię potrzebuje.
– O czym ty mówisz? – nie rozumiałem.
– Jedź do niej.
– Nigdzie nie jadę, o co ci chodzi?
– Ten jej to zły gość jest. Źle ją traktuje.
Nawet nie wiedziałem, który z tamtych dwóch był jej facetem. Poza tym co mnie to obchodziło? Jak była z facetem, który ją źle traktuje, to jej sprawa. Ojciec jednak nie odpuszczał. Cały czas namawiał, żebym jechał do Kacperków. Nie poszedł nawet do sklepu, chociaż ręce mu się już trzęsły. W końcu dla świętego spokoju się zgodziłem.
Bił ją, ale ona nie chciała odejść
Do Kacperków jechało się laskiem, w którym zakopał się samochód elegancika. Jak tam spadł śnieg na początku zimy, to topniał dopiero w kwietniu. Gdy wjechałem na podwórko Kacperków, zasmuciły mnie zmiany, jakie tu zaszły po ich śmierci. Maszyny rolnicze rdzewiały na zewnątrz. Ogródek przy domu, oczko w głowie babci Elki, składał się teraz z paru suchych krzaczków. Przy szopie stał samochód, który wczoraj wyciągałem ze śniegu. Drugiego nie było. Otworzyłem drzwi do domu. Nie było u nas zwyczaju pukać, bo przez okno i tak widać, kto idzie, zresztą na ogół to był ktoś swój.
Przywitał mnie smród starości i choroby, chociaż dziadek zmarł dwa lata temu, a babcia przed trzema miesiącami. Pojawił się też nowy zapach. Kawy, jajecznicy na boczku i chyba zupy warzywnej.
– Kto tam? – dobiegł mnie słaby głos z głębi domu. Był zbudowany w dawnych czasach, gdy najważniejsze było utrzymanie ciepła. Dlatego najpierw była ciemna sień, potem ciemny korytarz prowadzący do kuchni i dwóch pokoi. Głos dochodził z jednego z nich. W łóżku leżała Elka. O tej porze na wsi w łóżku leżeli tylko chorzy ludzie.
– To ja, Janek. Ela, co ci jest?
– Nic. Lepiej idź stąd – odwróciła się do ściany.
– Zaraz pójdę, tylko spójrz na mnie.
Odwróciła się powoli i zobaczyłem, że ma zaczerwienione oczy, spuchniętą twarz, siniaka na policzku. Moja Ela. Nieważne, że mieliśmy wtedy po dziesięć lat, a dziś już nic nas nie łączyło. Czyli ojciec miał rację. Poczułem, że ściska mnie w gardle. Usiadłem na skrzypiącym taborecie.
– Gdzie on jest?
– Pokazuje ziemię dziadków… Może ją kupi ten gość, którego wczoraj wyciągałeś ze śniegu. Lepiej, żeby cię tu nie było, jak wróci. Rafał wie, że jesteś jego synem.
„Jego synem?” – nie bardzo rozumiałem, o co chodzi.
– No… twój tata wczoraj stanął w mojej obronie. Nie powiedział ci? Pokłóciłam się z Rafałem przed sklepem. Chciał mnie uderzyć. Twój ojciec go powstrzymał.
– Chyba nie bardzo – pokazałem jej oko.
– To dopiero w domu i z… innego powodu – odparła.
– Jesteś blondynką – powiedziałem bez sensu. A może z sensem. Kiedyś w Anglii słyszałem w telewizji, że blondynki są statystycznie bardziej narażone na przemoc.
– Rafał lubi blondynki – chyba pomyślała, że chcę zmienić temat. Uśmiechnęła się i jęknęła. Bolało ją.
– Dlaczego z nim jesteś?
– Kocham go – odparła. – I nienawidzę. Dziś go nienawidzę.
Zsunęła pościel. Zobaczyłem siniaki na dekolcie.
– Jedźmy do lekarza.
– Po co?
– Zrobi obdukcję.
– Nie chcę iść na policję – zaprotestowała.
– Jak będziesz kiedyś chciała pójść, to obdukcja się przyda. Wstań, zawiozę cię.
– Nie. Idź już, bo Rafał się wścieknie, jak cię zobaczy.
– Nie odejdę, więc lepiej wstań.
Popatrzyła na mnie. Musiało do niej dotrzeć, że nie odpuszczę.
Pojechaliśmy do lekarza. Elka trochę się wstydziła, chociaż to nie ona powinna się wstydzić. Czułem, że wzbiera we mnie złość.
– Proszę cię, odpuść… On nic nie zrobił twojemu tacie. Tylko trochę nim szarpnął – przekonywała.
– Chodzi mi o ciebie – powiedziałem, chociaż rzeczywiście, o ojca też mi chodziło. Gdy odwiozłem Elę do domu, Rafała jeszcze nie było. Przyjęła to z wyraźną ulgą. Obdukcja została u mnie.
– Jakby coś się stało, to będę zeznawać, no i w razie czego wiesz, gdzie mieszkam – powiedziałem na pożegnanie. Nic nie odpowiedziała.
W domu ojciec czekał na mnie z obiadem. Zrobił gulasz. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio zrobił coś do jedzenia. Mało tego, umył się, ogolił i włożył czystą koszulę. Przyjrzał mi się uważnie.
– Nie było go – wyjaśniłem. – Zawiozłem Elkę do lekarza.
– Co za drań! – walnął pięścią w stół.
– Ona nie chce od niego odejść.
– Zrobiliśmy, co mogliśmy – wzruszył ramionami ojciec. – Wie, że tutaj zawsze znajdzie pomoc… Co tak patrzysz?
Przez lata był dla mnie pijakiem, który nie ma nic mądrego do powiedzenia. Teraz zaś miałem wrażenie, że z ciała tego pijaka wydobył się wreszcie facet, którego pokochała moja matka.
– Ale nie dlatego się tak ubrałem – uśmiechnął się. – Musimy poważnie porozmawiać. Wcześniej jednak zjedzmy.
Gulasz nie był najlepszy. Mięso twarde, ziemniaki rozgotowane i nieposolone, ale zjadłem wszystko. Nie wiadomo, kiedy znów ojciec coś ugotuje.
– Wracaj do Anglii – powiedział, gdy talerze były puste. – Nie mogę już patrzeć, jak się snujesz po podwórzu z tą twoją cierpiętniczą miną.
– A ty? – spytałem.
– Ja dam sobie radę.
– Ale…
– Cicho – przerwał mi.
Patrzyliśmy sobie długo w oczy. Czy wyczytał z nich, że mam do niego żal o śmierć mamy? A czy ja dostrzegłem, że ojciec strasznie tego żałuje? Nie wiem. Po prostu poczułem, że mogę jechać. Udało mi się wrócić do pracy w restauracji. Do Kasi już nie, bo wyszła za mąż. Teraz próbuję zacząć wszystko do nowa. Do Polski wpadam na święta. Tata sobie jakoś radzi, nawet zaczyna się kręcić koło wdowy pracującej w sklepie. A jeśli chodzi o Elkę, to niestety sprzedała ziemię po dziadkach. Nie wiem, czy jest wciąż z tamtym typem. Obdukcję trzymam. Czuję, że się kiedyś przyda.
Więcej prawdziwych historii:
„Zerwałam zaręczyny dla prawdziwej miłości. Problem w tym, że ta miłość wcale nie chciała się wiązać…”
„Rodzice wychowali mnie w przekonaniu, że jestem gorsza i głupsza od mojej siostry. Ona traktowała mnie jak służącą”
„Nie wiem, jakim cudem zaszłam w ciążę, ale nie mogę urodzić. Nie nadaję się na matkę. Zniszczę temu dziecku życie”