„Mówił, że jestem idealna, a jednak nas zostawił. Ojciec pozbawił mnie matki i brata, ale musiałam mu wybaczyć”

Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Tim Robberts
„Wiem, że ojciec czekał na moje wybaczenie, ale ja czułam zbyt wielki gniew, by mu odpuścić. A jednak zdobyłam się na to. Dla siebie i Alka”.
/ 24.09.2023 20:15
Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Tim Robberts

Bardzo kochałam mojego ojca. Pamiętam jego śmiech, który wtórował mojemu, gdy podlatywałam pod sam sufit, a potem wpadałam w chroniące mnie silne ramiona. Lubiłam razem z nim drzemać po południu – on siedział w głębokim fotelu, a ja, na jego kolanach, wtulona w ciepły sweter pachnący wodą kolońską.

Gdzieś w tle słychać było dolatujący z kuchni brzęk naczyń mytych po obiedzie przez mamę. A mnie było tak dobrze… Pamiętam te cudowne chwile, kiedy oboje, mama i tata, siedzieli wieczorem przy moim łóżeczku, opowiadając historie na dobranoc. 

Miałam szczęśliwe wczesne dzieciństwo. Ojciec zapewniał, że młodość też będzie fajna, bo przecież on będzie obok, żeby mnie chronić, prowadzić, uczyć. Wierzyłam mu. Dlatego jego zdrada zabolała mnie bardziej, niż gdyby był mi obojętny. Gdybym od zawsze wiedziała, że to zwykła kanalia, nie oczekiwałabym od niego niczego. I dałabym mu krzyżyk na drogę, gdy odchodził.

Zostawił mi list, krótki, może myślał, że wystarczy. „Madziu, moja ukochana córeczko. To nie twoja wina. Ty jesteś idealna. Zawsze będę Cię kochał. Twój Tatuś”.

Miałam wtedy już dziesięć lat, więc doskonale zrozumiałam, co napisał między wierszami. To wina Franka, bo nie był idealny. Franek to mój młodszy o cztery lata brat. Urodził się z czterokończynowym porażeniem mózgowym. Mama twierdziła, że jest wewnątrz taki jak ja, że wszystko rozumie, tylko tkwi w więzieniu swojego chorego ciała. I że dzięki rehabilitacji pewnego dnia uda nam się z nim porozumieć.

Bardzo chciałam, by tak było. Poświęcałam Frankowi mnóstwo czasu. Czytałam mu bajki, pokazywałam zabawki, gadałam do niego. Był lepszy niż lalki, bo wiedziałam, że mnie słucha i rozumie. Lepszy niż wymyśleni przyjaciele, bo tamci też nie reagowali, a przecież nie istnieli.

Pewnego dnia po prostu nie wrócił z pracy

Franek był moim najlepszym przyjacielem. Ale dla taty okazał się mało idealny. Zbyt wymagający. A może za bardzo usunął go w cień? Nie wiem, ojciec nigdy mi nie powiedział. Pewnego dnia, gdy miałam dziesięć lat, a Franek sześć, po prostu nie wrócił z pracy. Mnie zostawił liścik, w którym zwolnił mnie od poczucia winy, a mamie list, w którym obarczył ją całkowitą winą za to, że nie czuł się już w naszej rodzinie szczęśliwy.

Przeczytałam ten list siedem lat później. „Nie tak wyobrażałem sobie nasze życie. Ostrzegałem cię, że nie chcę drugiego dziecka. Madzia jest idealna, i czułem, że drugi raz nie będziemy mieli tyle szczęścia. Miałem rację. Mam jedno życie. Nie zamierzam go poświęcić opiece nad śliniącym się, ryczącym dziwolągiem”.

Dziwolągiem.

Oczy Franka zawsze błyszczały ciekawością. A kiedy czytałam mu książki, gdy oglądaliśmy telewizję lub zwierzałam mu się z moich kolejnych miłości, widziałam w nich głód życia i informacji.

Niestety, rehabilitacja nic nie dała. Może gdybyśmy byli bogaci, udałoby się kupić Frankowi wypasiony wózek, komputer z syntezatorem. Ale my byliśmy biedni. Ojciec odszedł, zabierając połowę oszczędności. I zniknął. Pewnie, żeby nie musieć płacić alimentów. A mama… uniosła się honorem (uważam, że głupio zrobiła, ale cóż…). Stwierdziła, że sobie poradzi. Że jej miłość do syna wszystko zwycięży.

Na ścianie w mojej sypialni wisi zdjęcie naszej trójki – dziesięcioletnia ja, mama i sześcioletni Franek na wózku inwalidzkim. Patrzę na mamę i widzę promienną cerę, błyszczące oczy i uśmiech pełen nadziei. Siedem lat później była cieniem siebie. Rzadko się uśmiechała – tylko przy synu – a w jej oczach była pustka. Już rozumiała, że żadna rehabilitacja nie pomoże Frankowi. Że do końca życia będzie potrzebował całodobowej opieki.

Pamiętam tamten dzień. Miałam siedemnaście lat. Wróciłam ze szkoły z zakupami. Po południu przejmowałam od mamy opiekę nad Frankiem, bo ona szła do pracy na drugą zmianę. Tak było każdego dnia. I wiedziałam, że tak będzie zawsze, póki Franek będzie żył. Nie narzekałam, takie dostaliśmy od losu karty, i tyle.

Co ona narobiła?!

W domu była cisza. Zaniepokoiłam się. Franek nie znosił ciszy, głośno domagał się włączenia czegokolwiek. Lubił audycje muzyczne, a w telewizji namiętnie oglądał Animal Planet. Weszłam do saloniku, gdzie Franek spędzał czas. Nie było go.

– Mamo? – zawołałam.

Chciałam krzyknąć, obudzić ich, ale nie mogłam. Oni… Weszłam do sypialni Franka. Spał w łóżku, przykryty kołdrą. Mama spała obok, na fotelu, trzymając go za rękę. Coś w tym spokojnym obrazku było tak niepokojącego, że poczułam, jak wszystkie włosy stają mi dęba, serce bije szaleńczo, a jakaś dłoń ściska mi gardło. Chciałam krzyknąć, obudzić ich, ale nie mogłam. Gdy paraliż odpuścił, podbiegłam do mamy, szarpnęłam ją za ramię… Opadło bezwładnie, wypuszczając list.

„Kochana córeczko. Być może znienawidzisz mnie za to, że cię opuszczam na progu Twojego dorosłego życia. Że zostaniesz całkiem sama. Ale proszę, błagam, zrozum mnie. Robię to dla Ciebie i dla Franka. A może tak naprawdę dla Franka. Nie wyobrażam sobie, że będzie żył jeszcze wiele lat w więzieniu własnego ciała.

Próbowałam sobie to wyobrazić, i przerażenie zatykało mi płuca. Nie móc nigdy unieść ręki. Wstać. Być całkowicie zależnym od innych. Co to za życie? Dużo czytałam, oglądałam… razem z Frankiem. Rozmawiałam z nim, i wiem, że on się ze mną zgadzał. Zwłaszcza gdy uświadomiłam mu, jak jego istnienie wpłynie na Twoje życie. Tak naprawdę nie będziesz miała życia. Będziesz się nami opiekowała, ale ja tego nie chcę. Chcę, byś była szczęśliwa, i Franek też tego chce.

Z pewnością Cię kocha, widzę, jak na Ciebie patrzy. I wiem, że Ty jego kochasz i nigdy byś nie pozwoliła na to, co zdecydowałam się zrobić. Ale ja już nie mam siły, kochanie. Nie dam rady dłużej tego ciągnąć. Moje życie jest powiązane z Frankiem, ale Twoje nie musi być. Wybacz nam. Bardzo Cię kochamy”.

Krzyczałam. Wściekałam się. Ale to niczego nie zmieniło. Oni oboje nie żyli. A ja wiedziałam, czyja to naprawdę jest wina. Ojca.

Już wcześniej czułam wobec niego wściekły, głęboki gniew. Teraz go znienawidziłam.

Bałam się, że moje dziecko może być takie jak Franek

Trzy miesiące później stałam się pełnoletnia i mogłam zacząć samodzielne życie. Byłam zahartowana, więc sobie poradziłam. Skończyłam studia, znalazłam pracę. Poznałam Alka, zakochałam się i w wieku dwudziestu siedmiu lat wyszłam za niego za mąż. Kiedy trzy lata później wciąż nie mogłam zajść w ciążę, mimo że fizycznie wszystko było w porządku, Alek delikatnie zasugerował psychoterapię.

– Jesteś najsilniejszą i najstabilniejszą psychicznie kobietą, jaką znam – powiedział. – Ale wiesz, jak to jest. Pod warstwą lodu mogą kłębić się wiry. To, co przeszłaś, załamałoby wielu. A ty nawet nie byłaś u psychologa.

– Nie potrzebowałam. Dałam sobie radę sama.

– To prawda. Mimo to, zgódź się. Przecież chcesz mieć dziecko, prawda?

Chciałam. Tak mi się wydawało. A z drugiej strony… Teraz, z perspektywy czasu wiem, że nie chciałam się przyznać do strachu, że moje dziecko będzie jak Franek. A wtedy Alek odejdzie.

Te moje lęki wyszły podczas sesji u psychoterapeutki.

– Jest pani absolutnie zablokowana – powiedziała. – Tkwi w pani strach tak silny i głęboko zakorzeniony, że nie zajdzie pani w ciążę. I jestem przekonana, że nawet sztuczne zapłodnienie nic nie da. Pani organizm pozbędzie się zarodka. W literaturze znane są takie przypadki.

– Jak sobie z tym poradzić? – spytałam z rezygnacją.

– Musi pani stawić czoła ojcu.

– I od tego zajdę w ciążę? – prychnęłam.

Psycholożka chwilę myślała, patrząc na mnie badawczo.

– Jak pani wie, my wszyscy jesteśmy na najbardziej podstawowym poziomie stworzeni z energii. Nasze komórki, nawet nasze myśli. Proszę sobie wyobrazić, że w głębi pani organizmu znajduje się energetyczny węzeł gordyjski, który ściska swoimi splotami jak w imadle pani emocje, pamięć i wolę życia. Tam, w tym węźle znajduje się także pani zdolność do spokojnych snów. Do głębokiego oddechu. Do podjęcia decyzji o stworzeniu nowego życia. I ten węzeł generuje lęki. Póki pani go nie zlikwiduje, nie poczuje, co to znaczy być wolną. I nie urodzi dziecka.

– Węzeł gordyjski, mówi pani – zamyśliłam się. – A stawienie czoła ojcu ma być mieczem Aleksandra?

– Coś w tym stylu – uśmiechnęła się.

Myślałam o tym kilka dni. I zrozumiałam, że spróbuję to zrobić, bo chciałabym wreszcie mieć spokój. Lekarka miała rację, byłam spięta jak agrafka, stąd brały się moje kłopoty ze snem, krótkim oddechem, z kręgosłupem i innymi dolegliwościami. Nie tylko ona stwierdzała, że to stres mnie wykańcza.

Problem był jeden – nie miałam pojęcia, gdzie jest mój ojciec. Pomógł szwagier, który pracował w policji w dziale IT. Kilka dni później Maciek podał mi adres w mieście na drugim końcu Polski, gdzie ojciec mieszkał od ucieczki z domu pod zmienionym nazwiskiem. Niestety, nie żył od pięciu lat.

Co poczułam, usłyszawszy tę wiadomość? Nic. Pustkę. Nic się nie zmieniło. Może dlatego, że w moim sercu tata nie żył już od chwili, gdy zamknął za sobą drzwi naszego mieszkania, pozostawiając ból i poczucie zdrady.

Była podobna do mojej matki

Myślałam, że to koniec, ale Alek stwierdził, że musimy tam pojechać, żeby zamknąć ten rozdział mojego życia. Nie wiedziałam, czego oczekuje, ale pojechałam.

Maciek skierował nas do tamtejszego dzielnicowego, który pomógł nam w kontaktach z kobietą, z którą mój ojciec żył przez te dwadzieścia lat. Była miłą, ciepłą osobą, w jakiś sposób podobną do mojej matki. Może to była kwestia emanującej z niej energii. Eugenia. Kiedy dowiedziała się, kim jestem, niespodziewanie przytuliła mnie do siebie.

– To na ciebie czekaliśmy – powiedziała. – Pomożesz nam, i jemu, prawda?

Alek popatrzył na mnie, jakby mówił: „Teraz widzisz, dlaczego musieliśmy tu przyjechać”. Mądrala.

Usiedliśmy przy kawie i cieście i Eugenia zaczęła opowiadać.

Kiedy ojciec przyjechał do L., kupił stary motel nad jeziorem. Eugenię zatrudnił jako kucharkę. Po roku prowadzili motel już razem, a ojciec uczynił ją współwłaścicielką.

– Pokochałam go – mówiła Eugenia. – Był spokojny, nieco wyciszony. Pracowity. Nigdy nie mówił o przeszłości, więc nie wiedziałam, że miał żonę i dzieci. Ale przeczuwałam, że musiały się dziać nieprzyjemne sprawy, które go wciąż ścigały. Był w nim pewien smutek, który nigdy go nie opuszczał. Czasami w nocy płakał przez sen. I pewnego dnia, pięć lat temu, ten smutek zaciągnął sznur na jego szyi.

Ojciec powiesił się w swojej sypialni w motelu. Zostawił list, w którym prosił o wybaczenie. Pochowano go na cmentarzu parafialnym, odprawiono mszę za spokój jego duszy. Eugenia nadal chciała prowadzić motel, ale się nie dało.

– Tam nie sposób wytrzymać – mówiła. – Powietrze jest jakby naelektryzowane, ciężkie. Serce wali, skóra cierpnie, umysł jakby nieustannie szukał źródła zagrożenia. Musiałam się wyprowadzić do starego domu. Goście wyjeżdżali w środku nocy, twierdząc, że nie wytrzymują panującego tam napięcia. Siostra Teresa z naszego zakonu stwierdziła, że dusza Stefana nie odeszła i pokutuje w hotelu, czekając, aż dostanie przebaczenie.Więc przebaczyłam mu wszystko, co kiedykolwiek mi uczynił, to samo zrobili inni jego tutejsi znajomi. Proboszcz poświęcił motel. Ale nic się nie zmieniło. Siostra Teresa uznała, że dusza czeka na tego, komu naprawdę za życia Stefan wyrządził krzywdę.

I popatrzyła na mnie. Wiedziałam, że miała rację. Ojciec czekał na moje wybaczenie. Ale na samą myśl mnie odrzucało. Są pewne rzeczy na świecie, które są niemożliwe – podróże w czasie, perpetuum mobile… Wybaczenie ojcu należało do tej kategorii.

– Nie dam rady – powiedziałam. – Zbyt wielki czuję gniew. Mam mu wybaczyć, by uwolnić go od poczucia winy? – pokręciłam głową.

– Ale kogo tak naprawdę chcesz ukarać? – Alek patrzył na mnie ze smutkiem. – Ta nienawiść niszczy twój organizm. Zabiera ci przyszłość. Pomyśl o sobie. O mnie – dodał nieśmiało. A potem zawahał się, zanim powiedział ostrożnie: – I o swojej mamie i bracie. Chcieli, byś była szczęśliwa.

To był cios poniżej pasa, ale zadziałał.

Następnego dnia rano weszłam do hotelu. Sama.

Obeszłam wszystkie pokoje i usiadłam w fotelu w dawnej sypialni ojca. Tam, gdzie zakończył swoje życie.
Nie czułam tego jakiegoś napięcia, o którym opowiadała Eugenia, tylko jakby… oczekiwanie.

– Nie mogę ci wybaczyć – powiedziałam. – Nie potrafię. Nie chcę. Trudno, będę nadal spięta, zestresowana, zapłacę za to swoim zdrowiem i spokojem. Ale nie odpuszczę ci, kanalio – gardło ściskał mi żal. – Zabiłeś mojego braciszka, i moją mamę. Nie zasługujesz na wybaczenie.

Cała się trzęsłam z przepełniających mnie emocji.

Nagle z głębi pamięci wypłynęły wspomnienia dawnego życia. Franek, jego wykrzywiona twarz, pokręcone ciało, i oczy płonące miłością i inteligencją. Wiedziałam, że się do mnie uśmiecha.

Wreszcie poczułam się wolna. Spokojna. Lekka…

Szlochałam, łzy zalewały mi oczy. I przez tę błyszczącą ścianę wydało mi się, że widzę w pokoju jakąś postać. Otarłam oczy. Na krześle naprzeciwko mnie siedział Franek. To był on, choć wyglądał na normalne, zdrowe sześcioletnie dziecko.

– Pozwól mi spróbować jeszcze raz – powiedział. – Daj mi szansę.

To było dla mnie za dużo. Krzyknęłam.

Zgasło światło.

Do przytomności przywrócił mnie Alek, który, usłyszawszy krzyk, przybiegł pędem na górę. Potem siedzieliśmy jeszcze długo w pokoju, a ja wylewałam z siebie wspomnienia, żale, emocje. Cały gniew na ojca, za jego zdradę, na mamę, że nie była wystarczająco silna, na siebie, że nie potrafiłam pomóc. Powoli się oczyszczałam. Gdzieś wewnątrz mnie rozsupływały się kolejne węzły gordyjskie, aż wreszcie poczułam się wolna. Spokojna. Lekka.

I dopiero wtedy mogłam powiedzieć:

– Wybaczam ci, tato, ze względu na Franka – musiałam jednak dodać: – Ale mojej miłości już nie masz.

Wróciliśmy do domu. Kilka tygodni później Eugenia zadzwoniła i powiedziała z radością w głosie, że motel już działa. A ja powiedziałam jej, że jestem w ciąży.

Mówiłam o tym wszystkim, czy chcieli tego słuchać, czy nie. Byłam szczęśliwa i pewna, że to będzie zdrowe dziecko.

Dziewięć miesięcy później urodziłam chłopca. Daliśmy mu na imię Franciszek.

Czytaj także:
„O siostrze bliźniaczce dowiedziałam się, gdy stanęła w drzwiach mojej pracy. Matka oddała ją do adopcji po urodzeniu”
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Ojciec był dla mnie wzorem, a po jego śmierci okazało się, że to oszust, który dorobił się cudzym kosztem”

Redakcja poleca

REKLAMA