Ludzie uważają mnie za dusigrosza, ale wcale taka nie jestem! Lubię mieć kasę, owszem, ale do skąpiradła mi daleko. Oszczędność to przecież nie wada, ale raczej zaleta! Pochodzę z biednej rodziny. Do wszystkiego, co mam, doszłam ciężką pracą, nikt mi nic nie dał. Nic dziwnego, że szanuję pieniądze.
Mój pierwszy mąż był lekkoduchem, miał szeroki gest i wypłata starczała mu tylko na tydzień. Nigdy się nie zastanawiał, co będzie później. Przepuszczał wszystko na zabawy, alkohol, karty... Rozwiodłam się po czterech latach. Całe szczęście, bo dzisiaj żyłabym pewnie pod mostem! To był w sumie dobry człowiek, tylko niestety strasznie nieodpowiedzialny. Po naszym rozstaniu ślad po nim całkowicie zaginął. Ktoś podobno go widział na Śląsku, ale do mnie nigdy się już nie odezwał...
Czułam się, jakbym zobaczyła ducha
Drugi mąż dla odmiany liczył każdy grosz. Nawet mnie to czasami wkurzało. Zwłaszcza, gdy kupował wszystko na przecenach, nawet żywność z krótkim terminem ważności albo już przeterminowaną.
– Zawracanie głowy! – mówił. – Skąd wiesz, czy cię nie oszukują, kiedy na nalepce napiszą, że ważność trzy lata. Po pierwsze, i tak tego nie sprawdzisz, a po drugie – ile w tym musi być konserwantów i chemii! To ja się pytam, co jest zdrowsze: moje czy twoje?
Niestety, to odżywianie byle czym spowodowało, że ciężko zachorował. Praktycznie cały układ pokarmowy miał do wymiany. Nie udało się. Zostałam wdową...
Z pierwszym mężem nie miałam dzieci, bo nie chciałam. Bałam się ryzykować z takim nieodpowiedzialnym utracjuszem. Z drugim też nie, bo bronił się przed ojcostwem.
– Same wydatki – przekonywał. – Zysk żaden, tylko kłopoty i problemy przez całe życie! – tłumaczył.
I tak zostałam sama w wieku czterdziestu lat. Mogłabym się rozejrzeć za następnym mężem albo chociaż partnerem, ale za dużo mam do stracenia. Nie wpuszczę do domu byle kogo, wprawdzie bardzo bogata nie jestem, ale czegoś tam się przecież w życiu dorobiłam. Nie mam zamiaru się tym dzielić!
Tylko na jednym nie oszczędzam; raz w roku jadę na turnus rehabilitacyjny i biorę dużo zabiegów... Potem czuję się, jak nowo narodzona!
Wybieram takie miejsca, gdzie są piękne krajobrazy i sporo do zwiedzania. Ostatnio zdecydowałam się na Górny Śląsk, bo tam jest masa ciekawych zamków, pałaców i kościołów, są teatry, parki kultury i wypoczynku, a także stare fortyfikacje, mury miejskie i twierdze. Znalazłam piękny i nowoczesny obiekt rehabilitacyjno-sanatoryjny połączony ze SPA. Załatwiłam urlop wypoczynkowy, spakowałam walizki i ruszyłam w drogę...
Nie spodziewałam się takich wygodnych dróg, pięknych terenów i widoków, a kompleks sanatoryjny wręcz mnie zachwycił. Czułam, że pobyt tutaj będzie dla mnie wyjątkowy, że przeżyję coś niezwykłego. Nie pomyliłam się...
Pierwsza osoba, którą spotkałam w holu przy recepcji, od razu wydała mi się znajoma, chociaż stała tyłem. Ta sylwetka, te szerokie ramiona, kształt głowy, energiczne ruchy... Ależ tak, to był mój pierwszy, dawno niewidziany mąż! Czułam się, jakbym zobaczyła ducha!
On też mnie poznał.
– Cześć – powiedział, jakbyśmy się rozstali dopiero wczoraj. – Masz może ładowarkę? Muszę zadzwonić, a swojej oczywiście nie spakowałem w pośpiechu...
„Jasne – pomyślałam – zaczyna od pożyczania. Nic się nie zmienił!”.
Ale nie miałam racji. Po dokładniejszym obejrzeniu mojego byłego, stwierdziłam, że jest w nim coś, czego nie było dawniej. Pamiętałam wesołego gadułę sypiącego dowcipami, a miałam przed sobą poważnego, nawet smutnego faceta! Na ogół chodził wszędzie sam, podczas posiłków zawsze milczał, ciągle gdzieś telefonował, wiecznie miał komórkę przy uchu... Niby mówił ludziom „dzień dobry”, ale jakby w przestrzeń, najwyraźniej nie miał ochoty na żadne pogawędki. I w ogóle wydawał się okropnie spięty, jakby coś go gryzło. Dosyć szybko zaczęto o nim plotkować...
Przez przypadek podsłuchałam jego rozmowę
Sanatoryjne towarzystwo trzyma się razem, a jeśli ktoś odstaje, kuracjusze albo raczej kuracjuszki biorą go na tapet i zaczynają szukać tajemnic. Na ogół tak jest, że ten „osobny” ma kogoś znajomego, kto puszcza farbę i już się wie, co i jak...
Mój były także został prześwietlony; przyjechał tutaj z kolegą. Obaj pracowali w jednej kopalni i obaj uratowali się po katastrofie górniczej. Leczyli się i rehabilitowali po tamtym wypadku... Nie mogłam uwierzyć, że Leszek został górnikiem! Nigdy nie lubił ciężkiej pracy. Był jak motylek fruwający z kwiatka na kwiatek, więc jak i dlaczego zabłądził pod ziemię? To mi się nie mieściło w głowie!
Dowiedzieliśmy się również, że ma trudną sytuację rodzinną: ciężko chore dziecko i żonę, u której zdiagnozowano jakieś paskudztwo, i która dochodzi właśnie do siebie po operacji i chemioterapii.
– Leszek nie chciał tu przyjechać, ale lekarze wytłumaczyli mu, że musi. Nie dla siebie, tylko dla rodziny. Żeby to wszystko udźwignąć i być w formie, powinien zadbać o siebie. Inaczej nie da rady! – powiedział nam jego kolega.
Od tej pory patrzyliśmy na Leszka zupełnie inaczej. Nie musiał czekać w kolejce na zabiegi, zawsze ktoś mu ustępował miejsca, nie zaczepialiśmy go, nie zadawaliśmy pytań. Wszyscy mu współczuli... Ja także stałam w cieniu, choć wcześniej nawet chciałam go zaczepić i pogadać o dawnych czasach. Teraz schodziłam mu z drogi...
Jednak pewnego dnia usłyszałam jego rozmowę. Leszek stał przy oknie, widocznie szukając najlepszego zasięgu i mówił dosyć głośno:
– I co? Odmówili? Jak nie mam zdolności kredytowej? Przecież nieźle zarabiam! No, mam inne kredyty, nie ukrywam tego. Ale wszystko spłacam w terminie, i co do grosza...
Ten ktoś, z kim Leszek rozmawiał, widocznie coś mu tłumaczył, ale to go nie przekonywało.
– Ja muszę, rozumiesz? Muszę mieć kasę – prawie krzyczał. – Oni tam podobno robią cuda! To jedyna szansa dla dzieciaka. W Polsce już mu nie pomogą. Co z tego, że daleko? Uzbieram, żebym nawet miał sprzedać nerkę i kawał wątroby... Tylko chodzi o czas, rozumiesz?!
Przerwał rozmowę. Oparł głowę o szybę i tak stał długą chwilę. Cały się trząsł. Chyba płakał. Bałam się poruszyć. Nie chciałam, by wiedział, że byłam świadkiem jego rozpaczy, ale nagle się odwrócił i już nie mogłam ani uciec, ani nigdzie się schować.
– Trzeba było dać znać, że tu stoisz – powiedział. – Lubisz takie sceny? To idź do kina, grają podobno jakiś melodramat...
– Czemu mnie atakujesz? – spytałam. – Nic nie poradzę, że przypadkiem słyszałam, o czym mówiłeś.
– Bo nie lubię się rozklejać przy ludziach – burknął zirytowany. – A przy tobie, to już szczególnie!
– Dlaczego? – zdziwiłam się.
– Temu! Nie ma o czym gadać!
– Jest. Nie uciekaj…
Wierzę, że wszystko się jeszcze ułoży
Nagle, zupełnie dla siebie niespodziewanie, nawet wbrew sobie, jakby ktoś inny posługiwał się moim głosem usłyszałam, jak mówię:
– Pożyczę ci pieniądze. Oddasz, kiedy będziesz mógł. Jaka to kwota?
Otworzył usta, jakby nie dowierzał temu, co słyszy.
– Ty?! – wypalił w końcu.
– Ja, co się tak dziwisz? Mam forsę. Uskładałam. Wiesz przecież, że jestem strasznym skąpiradłem.
Wybałuszał oczy i nie wierzył.
– Ale skąd u ciebie taki gest? Nie widzieliśmy się tyle lat. Nic o mnie nie wiesz. Może ci nie oddam tej kasy? Może cię oszukam? Może jestem naciągaczem, jak kiedyś?
– Może, może – zaczęłam go przedrzeźniać. – Jasne, że ryzykuję. Ale trudno, najwyżej się przekonam, że nikomu nie można wierzyć. Jest tu internet? To chodźmy, od razu ci przeleję pieniądze na konto...
– O nie! – zawołał. – Nie tak szybko. Najpierw poszukamy jakiegoś notariusza. Dam ci zobowiązanie spłaty. Musi być porządek.
Faktycznie się zmienił. Kiedyś nawet nie przyszłoby mu to do głowy! Ale ja nie potrzebowałam żadnego kwitu. Wiedziałam, że odda mi te pieniądze, jeśli będzie je miał.
– A jeśli nie będzie miał? – zapytała przyjaciółka, której po powrocie opowiedziałam całą historię. – Co, jeśli zbankrutuje? Jeśli nic się nie uda? Stracisz oszczędności.
– Trudno. Przynajmniej próbowaliśmy – wzruszyłam ramionami. – Widziałam zdjęcia jego rodziny. Cudny, mały chłopczyk i ładna, miła kobieta... Leszek dałby się za nich posiekać. Jak miałam nie pomóc?
– No, no – pokiwała głową moja przyjaciółka. – I na ciebie mówią sknera? W głowie się nie mieści!
Leszek z synkiem wylatują w przyszłym tygodniu do kliniki za granicą. Żona zostaje, jest jeszcze zbyt słaba, żeby ryzykować. Dzwoniła do mnie z podziękowaniami. Ma całkiem sympatyczny głos. Gorąco wierzę, że wszystko się jeszcze dobrze skończy. Mam dobre przeczucia. Ale najważniejsze, że mi jakoś lekko na sercu...
Czytaj także:
„Związałam się ze sknerą, który oszczędzał, na czym się dało. Tolerowałam to, bo go kochałam, ale pewnego dnia przesadził…”
„W tajemnicy przed narzeczonym przepuściłam nasze oszczędności. Chciałam je odpracować i wpakowałam się w niezłe bagno”
„Marzyłam o działeczce z domkiem, ale mąż przepuścił całe nasze oszczędności. Kiedy dowiedziałam się na co, byłam zrozpaczona”