Nigdy się nikomu do tego nie przyznam, a zapytana wprost oczywiście zaprzeczę. A jednak sama przed sobą nie umiem już dłużej ukrywać, że… chyba nie kocham mojej szesnastoletniej córki. Tak, coraz częściej mam takie myśli. Kształtowały się w mojej głowie praktycznie od momentu, kiedy przyszła na świat. Nie kocham Joasi, nawet jej nie lubię. Mówi się, że matka i córka są często najlepszymi przyjaciółmi. Bzdura!
Borys, mój przyjaciel, twierdzi, że miłość do nastolatka czy nastolatki jest bardzo trudna. Pamiętam, jak kiedyś opowiadał, że przeczytał w Internecie o ojcu, który zostawił na autostradzie swojego czternastoletniego syna. Tak po prostu wyrzucił chłopca z samochodu. Naturalnie komentarze pod artykułem nie zostawiały suchej nitki na wyrodnym rodzicu. Ale Borys tylko westchnął.
– Współczuję temu facetowi – powiedział. – Musiał naprawdę się nieźle wkurzyć na tego syna. Mój Michał czasami tak mnie denerwuje, że mam ochotę rzucić go na pożarcie niedźwiedziom.
Problem w tym, że ja nie przestałam kochać Joanny, kiedy weszła w trudny wiek.
Ja jej chyba nigdy nie kochałam…
Bo moja córka właściwie zawsze była trudna. Już jako niemowlę potrafiła się złościć i stawiać na swoim. Wiem, że dla wielu zabrzmi to idiotycznie, ale taka jest prawda. Kochała zwracać na siebie uwagę, cały świat zawsze musiał się kręcić wokół niej. Chyba już jako kilkumiesięczne dziecko doszła do wniosku, że jestem stworzona do tego, aby jej usługiwać pod każdym, względem i tak jej już zostało.
Kiedy tylko nauczyła się mówić, popisom nie było końca! Paplała bez przerwy trzy po trzy, byle tylko skupić na sobie uwagę wszystkich. Inne matki są pewnie zachwycone, kiedy ich dzieci robią z siebie przedstawienie, a nawet je do tego zachęcają. Ja nie musiałam prosić Joanny, aby powiedziała wierszyk czy zaśpiewała piosenkę. Ona sama się popisywała, domagając się entuzjastycznych braw.
Byłam tym wszystkim potwornie zmęczona. Czasami po całym dniu z córką miałam wrażenie, że przebywałam przez kilka godzin w sali pełnej automatów do gry, które bez przerwy dzwonią, stukają, brzęczą i wydają inne dziwne dźwięki.
Kiedy okazało się, że znowu jestem w ciąży, autentycznie się przeraziłam, chociaż przecież pragnęłam tego dziecka. Ale kiedy wyobraziłam sobie, że będzie takie samo jak Joanna, to wszystko się we mnie buntowało. Na szczęście Marcin okazał się zupełnie inny. Cichy, spokojny, wrażliwy. Od małego potrafił się zająć sobą i wiedział, czego chce. Jest także o wiele bardziej pracowity i ambitny niż siostra. Chce do czegoś w życiu dojść i nie szuka taniego poklasku, który jej w zupełności wystarczy.
Moje kontakty z Joanną to wieczna walka
– Kochasz Marcina bardziej niż mnie! – wykrzyczała mi ostatnio Joanna.
Nie wiem, czy faktycznie to zauważyła, czy też tylko tak jej się wyrwało. Ot, z zazdrości, że ośmielam się poświęcać mu czas, który przecież powinien być w pełni zarezerwowany dla niej. Zapewne powinnam była w tym momencie powiedzieć jej, że to nieprawda, bo kocham ich oboje jednakowo. Lecz ja posłałam tylko Joannie miażdżące spojrzenie. A w myślach stwierdziłam:
„Oczywiście, że kocham go bardziej, bo na to zasługuje. Nie wykłóca się ze mną ciągle i o wszystko, nie obraża o byle co i nie jest tak irytujący jak ty!”.
Córka jest w stanie w każdej sytuacji doprowadzić mnie do ostateczności i sprawić, że wychodzi ze mnie prawdziwa jędza, a nie matka. Weźmy na przykład wyprawy po ciuchy. Niby powinnam być szczęśliwa, gdy idę z córką do centrum handlowego. Mogłybyśmy pobuszować między wieszakami same, bez facetów, przymierzać rozmaite ubrania i podpowiadać jedna drugiej, czy dobrze wyglądamy w danym zestawieniu.
Mogłybyśmy... ale, niestety, tak nie jest. Wizyta w markecie to prawdziwa wojna, ciągła walka o to, która której udowodni, że ta druga kompletnie nie ma gustu! A ile przy tym nerwów! Sama nie wiem, która z nas pierwsza zaczęła. Może nawet byłam to ja, doprowadzona do szału niepewnością Joanny i jej marudzeniem, że „to nieładne, tamto niemodne”… A może to ona doszła w pewnym momencie do wniosku, że jest między nami za dobrze, więc trzeba to popsuć. I przystąpiła do działania.
Joanna bardzo przypomina mi moją matkę!
W każdym razie kupowanie ciuchów to ciągła szarpanina, publiczne docinki i obrażanie się. Aż wstyd przed ludźmi! Ja staram się ją ignorować, ewentualnie traktować z chłodem i pogardą. Za to moja córka wpada w prawdziwy szał i potrafi mi wywrzeszczeć pośrodku sklepu, że wyglądam w czymś tak paskudnie, że się wstydzi ze mną chodzić po mieście.
Zakupy z Marcinem wyglądają zupełnie inaczej. Oboje nie lubimy marketów, więc najpierw w domu robimy spis konkretnych rzeczy, po które idziemy, a kiedy już mamy plan, to chodzimy po sklepie tylko do momentu, aż dostaniemy poszukiwaną rzecz. Wtedy kupujemy ją i wychodzimy. Nie ma wielogodzinnego łażenia po stoiskach, przymierzania i zastanawiania się, co właściwie chcemy kupić. Nie ma marnowania czasu.
Potem zawsze idziemy z Marcinem na kawę i ciacho. Z Joanną natomiast wracamy do domu śmiertelnie obrażone. Ona gapi się w okno, ja kurczowo ściskam kierownicę, a powietrze w samochodzie przesiąknięte jest nienawiścią.
Gdy się tak nad tym zastanawiam, to myślę sobie, że… Joanna bardzo przypomina mi moją matkę! Ona także zawsze miele ozorem bez powodu. Nawet kiedy nie ma nic ciekawego do powiedzenia (czyli najczęściej), to i tak buzia jej się nie zamyka. I stale mnie poucza; mówi mi, co mam robić, krytykuje.
Joanna zachowuje się dokładnie tak samo. Czasami sama siebie pytam, która z nas jest matką, a która dzieckiem. Moja córka ledwie odrosła od ziemi, a już chciała urządzać mi życie, bo przecież jest ode mnie mądrzejsza i bez niej zginę. Odkąd zaczęła dorastać i nie potrzebuje mnie już tak bardzo, zaczynam się wycofywać z jej życia. Unikam wspólnych wypadów. Na przykład do kina.
Czasem czuję się winna
Wolę nawet czasami zapłacić za bilet jej koleżanki i niech idą same. Ja w tym czasie sobie wypocznę, zamiast iść razem z nią i narażać się na docinki. Bo Aśka zawsze rzuci jakąś złośliwość. Powie, że ubrałam się nieodpowiednio albo że śmiałam się na filmie w niewłaściwych momentach. I że przynoszę jej wstyd.
Zresztą, jeśli już mam obejrzeć w kinie film, to tysiąc razy wolę iść na niego z Marcinem. Przynajmniej mogę być pewna, że oboje będziemy się śmiali we wszystkich momentach, odpowiednich czy nieodpowiednich. Bo w końcu po to człowiek wybiera komedię, prawda?
Czasami oczywiście czuję wyrzuty sumienia. Bo matka powinna przecież traktować swoje dzieci tak samo. Jednak to szybko mi przechodzi, gdy Joanna robi kolejną awanturę, strzela focha lub zaczyna mnie obrażać. Wtedy wszystkie wątpliwości znikają, a ja jestem z siebie wręcz dumna. W końcu jeszcze nie wysadziłam Joaśki na autostradzie...
Czytaj także:
„Od 20 lat jestem żonaty, ale Kamila sama pchała mi się do łóżka. Miałem nadzieję na upojną noc i dzisiaj się tego wstydzę...”
„Rozwodzić się, bo nie ma już motyli w brzuchu? Młodzi zachowują się jak dzieciaki i kompletnie nie rozumieją, czym jest miłość”
„Zgodziłam się na bycie kochanką, bo liczyłam, że ukochany przejrzy na oczy. Jak długo przyjdzie mi trwać w tej życiowej poczekalni?"