Pierwsze 3 lata życia Dawidka spędziłam w domu. Nie chcieliśmy wysyłać go do żłobka, ani oddawać pod opiekę niani, a nie mieliśmy pod ręką luksusu w postaci niepracującej i chętnej do pomocy babci. Nie było wyjścia - nie mogłam wrócić do pracy, więc poszłam na wychowawczy. Jak większość matek małych dzieci, marzyłam o powrocie do życia zawodowego. Jestem księgową, to nie jest może najbardziej porywająca profesja świata, ale bycie gospodynią domową zdecydowanie nie było szczytem moich ambicji.
Z wytęsknieniem czekałam na moment, gdy synek pójdzie do przedszkola i będę mogła znowu pracować.
Wreszcie wyjdę do ludzi!
O miejsce w przedszkolu byłam spokojna - mogliśmy być już kwalifikowani jako rodzina wielodzietna, bo w domu mieliśmy jeszcze 12-letnie bliźniaczki, Zuzię i Amelkę. Wiele matek martwiło się o przedszkolną rekrutację, ale ja wiedziałam że posiadanie trójki dzieci umieszcza nas w pozycji uprzywilejowanej.
Właściwie nic już nie stało na przeszkodzie, bym cieszyła się powrotem do pracy. Kupiłam nowe szpilki i 2 marynarki, mąż żartował, że muszę odświeżyć mój biurowy look. Szefostwo czekało na mnie z otwartymi ramionami.
Mimo że rekrutacja odbyła się w marcu, do tej pory pamiętam swój szok, gdy dowiedziałam się, że Dawida nie przyjęli do przedszkola. Takiego scenariusza w ogóle nie brałam pod uwagę. Jak to możliwe? Przecież mieliśmy pierwszeństwo w rekrutacji.
To musiała być jakaś pomyłka
Zdenerwowana wybierałam numer dyrektorki przedszkola, ale postanowiłam jednak pofatygować się tam osobiście. Byłam święcie przekonana, że całe zamieszanie jest tylko efektem czyjegoś niedopatrzenia, a bycie rodziną wielodzietną gwarantuje nam, że Dawidek zostanie przyjęty.
Dyrektorka zerknęła w dokumenty Dawida, w międzyczasie wzdychając:
- Wie pani, dziś było już całkiem sporo awantur. Miejsc mamy mało, dzieci dużo, co roku ten sam problem...
- Rozumiem, ale to naprawdę musi być jakaś pomyłka, że mój syn jest na liście dzieci oczekujących.
Chwila ciszy przedłużała się w nieskończoność. Widziałam jak dyrektorka unosi nerwowo brwi, przełyka ślinę, a potem jakby gorączkowo o czymś rozmyśla.
- Tak... Już pamiętam. No cóż... Dawid to chyba szczególny przypadek?
- Nie rozumiem.
- Szczególny... Ze względu na jego chorobę. My tutaj... nie mamy odpowiednich kwalifikacji, by opiekować się dzieckiem z cukrzycą.
- Dawid ma pompę insulinową. Na co dzień naprawdę dobrze funkcjonuje. Wystarczyłoby, żeby panie wiedziały, jak nie doprowadzać do niebezpiecznej sytuacji i...
- Droga pani. My nie jesteśmy placówką medyczną. Nauczycielka przedszkolna nie jest pielęgniarką. Nikt nie ma obowiązku wymagać, żeby była przeszkolona z zakresu obsługi pompy insulinowej.
- Oczywiście, nie miałam w ogóle tego na myśli. Pompa insulinowa działa bardzo skutecznie, więc przez kilka godzin pobytu w przedszkolu nie powinno to być dla pań dużym obciążeniem... A ja chętnie opowiem, na co trzeba zwracać uwagę w przypadku niskiego poziomu cukru, nie wymaga to profesjonalnego szkolenia. Moje biuro jest blisko przedszkola, dlatego w nagłej sytuacji mogłabym się tutaj pojawić bardzo szybko...
- Droga pani, nauczyciel pełni tylko rolę wspierającą i może ewentualnie służyć pomocą w nagłych sytuacjach. Przy tak poważnej chorobie, jaką jest cukrzyca, nagłych sytuacji z pewnością jest sporo. Nie możemy przyjmować takiej odpowiedzialności.
Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy
Właściwie bez słowa wyszłam z gabinetu. Byłam załamana. Nigdy nie pomyślałabym, że cukrzyca Dawidka będzie stanowić dla kogokolwiek jakiś problem!
Wiedziałam, że mogłabym walczyć. Że interwencja w kuratorium pewnie dałaby skutek i Dawid musiałby być przyjęty. Że cukrzyca nie powinna wykluczać dziecka ze społecznego funkcjonowania. Ale nie miałam ochoty na przepychanki. Nie chciałam, żeby mój syn uczęszczał do placówki, w której tak naprawdę będzie niemile widziany, a jego pompa insulinowa będzie budzić przerażenie.
Przez wiele miesięcy tkwiłam w marazmie, uznaliśmy z mężem że trzeba się pożegnać z myślą o przedszkolu i moim powrocie do pracy.
Kilka tygodni temu stwierdziłam jednak, że nie dam się
Nie dam się zamknąć w domu jak więzień, nie dam uwięzić w domu mojego synka tylko dlatego, że ma cukrzycę. Ma prawo bawić się z dziećmi i rozwijać jak rówieśnicy.
Chociaż do rekrutacji jeszcze sporo czasu, odwiedziłam inne przedszkole. Przy marcowych zapisach, Dawid będzie już 4-latkiem. Przedszkole ma obowiązek go przyjąć, 4-latki mają pierwszeństwo przed 3-latkami. Dyrektorka od razu wzbudziła moje zaufanie, więc bez ogródek opisałam sytuację w poprzednim przedszkolu, wyjaśniłam też że zrobię wszystko, by nauczyciele mieli jak najmniej problemów z powodu pompy insulinowej synka i chętnie będę współpracować z placówką.
Trafiłam na kobietę-anioła. Dyrektorka powiedziała, że choroba przewlekła absolutnie nie stanowi dla nich problemu, a sytuacja w poprzedniej placówce powinna zostać zgłoszona. Już wiem, że od kolejnego roku szkolnego Dawid będzie mógł pójść do przedszkola i spędzać czas z rówieśnikami. A mówi się, że happy endy są tylko w filmach!
Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą