„Mojego synka nie chcieli przyjąć do przedszkola tylko dlatego, że ma cukrzycę. Spotyka nas społeczny ostracyzm”

chłopiec, który ma cukrzycę fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Wiedziałam, że mogłabym walczyć. Że interwencja w kuratorium pewnie dałaby skutek i Dawid musiałby być przyjęty. Że cukrzyca nie powinna wykluczać dziecka ze społecznego funkcjonowania. Ale nie miałam ochoty na przepychanki”.
/ 29.11.2021 05:48
chłopiec, który ma cukrzycę fot. Adobe Stock, Africa Studio

Pierwsze 3 lata życia Dawidka spędziłam w domu. Nie chcieliśmy wysyłać go do żłobka, ani oddawać pod opiekę niani, a nie mieliśmy pod ręką luksusu w postaci niepracującej i chętnej do pomocy babci. Nie było wyjścia - nie mogłam wrócić do pracy, więc poszłam na wychowawczy. Jak większość matek małych dzieci, marzyłam o powrocie do życia zawodowego. Jestem księgową, to nie jest może najbardziej porywająca profesja świata, ale bycie gospodynią domową zdecydowanie nie było szczytem moich ambicji.

Z wytęsknieniem czekałam na moment, gdy synek pójdzie do przedszkola i będę mogła znowu pracować.

Wreszcie wyjdę do ludzi!

O miejsce w przedszkolu byłam spokojna - mogliśmy być już kwalifikowani jako rodzina wielodzietna, bo w domu mieliśmy jeszcze 12-letnie bliźniaczki, Zuzię i Amelkę. Wiele matek martwiło się o przedszkolną rekrutację, ale ja wiedziałam że posiadanie trójki dzieci umieszcza nas w pozycji uprzywilejowanej. 

Właściwie nic już nie stało na przeszkodzie, bym cieszyła się powrotem do pracy. Kupiłam nowe szpilki i 2 marynarki, mąż żartował, że muszę odświeżyć mój biurowy look. Szefostwo czekało na mnie z otwartymi ramionami. 

Mimo że rekrutacja odbyła się w marcu, do tej pory pamiętam swój szok, gdy dowiedziałam się, że Dawida nie przyjęli do przedszkola. Takiego scenariusza w ogóle nie brałam pod uwagę. Jak to możliwe? Przecież mieliśmy pierwszeństwo w rekrutacji.

To musiała być jakaś pomyłka

Zdenerwowana wybierałam numer dyrektorki przedszkola, ale postanowiłam jednak pofatygować się tam osobiście. Byłam święcie przekonana, że całe zamieszanie jest tylko efektem czyjegoś niedopatrzenia, a bycie rodziną wielodzietną gwarantuje nam, że Dawidek zostanie przyjęty.

Dyrektorka zerknęła w dokumenty Dawida, w międzyczasie wzdychając:

- Wie pani, dziś było już całkiem sporo awantur. Miejsc mamy mało, dzieci dużo, co roku ten sam problem...
- Rozumiem, ale to naprawdę musi być jakaś pomyłka, że mój syn jest na liście dzieci oczekujących. 

Chwila ciszy przedłużała się w nieskończoność. Widziałam jak dyrektorka unosi nerwowo brwi, przełyka ślinę, a potem jakby gorączkowo o czymś rozmyśla.

- Tak... Już pamiętam. No cóż... Dawid to chyba szczególny przypadek?
- Nie rozumiem.
- Szczególny... Ze względu na jego chorobę. My tutaj... nie mamy odpowiednich kwalifikacji, by opiekować się dzieckiem z cukrzycą.
- Dawid ma pompę insulinową. Na co dzień naprawdę dobrze funkcjonuje. Wystarczyłoby, żeby panie wiedziały, jak nie doprowadzać do niebezpiecznej sytuacji i...
- Droga pani. My nie jesteśmy placówką medyczną. Nauczycielka przedszkolna nie jest pielęgniarką. Nikt nie ma obowiązku wymagać, żeby była przeszkolona z zakresu obsługi pompy insulinowej.
- Oczywiście, nie miałam w ogóle tego na myśli. Pompa insulinowa działa bardzo skutecznie, więc przez kilka godzin pobytu w przedszkolu nie powinno to być dla pań dużym obciążeniem... A ja chętnie opowiem, na co trzeba zwracać uwagę w przypadku niskiego poziomu cukru, nie wymaga to profesjonalnego szkolenia. Moje biuro jest blisko przedszkola, dlatego w nagłej sytuacji mogłabym się tutaj pojawić bardzo szybko... 
- Droga pani, nauczyciel pełni tylko rolę wspierającą i może ewentualnie służyć pomocą w nagłych sytuacjach. Przy tak poważnej chorobie, jaką jest cukrzyca, nagłych sytuacji z pewnością jest sporo. Nie możemy przyjmować takiej odpowiedzialności.

Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy

Właściwie bez słowa wyszłam z gabinetu. Byłam załamana. Nigdy nie pomyślałabym, że cukrzyca Dawidka będzie stanowić dla kogokolwiek jakiś problem!

Wiedziałam, że mogłabym walczyć. Że interwencja w kuratorium pewnie dałaby skutek i Dawid musiałby być przyjęty. Że cukrzyca nie powinna wykluczać dziecka ze społecznego funkcjonowania. Ale nie miałam ochoty na przepychanki. Nie chciałam, żeby mój syn uczęszczał do placówki, w której tak naprawdę będzie niemile widziany, a jego pompa insulinowa będzie budzić przerażenie.

Przez wiele miesięcy tkwiłam w marazmie, uznaliśmy z mężem że trzeba się pożegnać z myślą o przedszkolu i moim powrocie do pracy.

Kilka tygodni temu stwierdziłam jednak, że nie dam się

Nie dam się zamknąć w domu jak więzień, nie dam uwięzić w domu mojego synka tylko dlatego, że ma cukrzycę. Ma prawo bawić się z dziećmi i rozwijać jak rówieśnicy.

Chociaż do rekrutacji jeszcze sporo czasu, odwiedziłam inne przedszkole. Przy marcowych zapisach, Dawid będzie już 4-latkiem. Przedszkole ma obowiązek go przyjąć, 4-latki mają pierwszeństwo przed 3-latkami. Dyrektorka od razu wzbudziła moje zaufanie, więc bez ogródek opisałam sytuację w poprzednim przedszkolu, wyjaśniłam też że zrobię wszystko, by nauczyciele mieli jak najmniej problemów z powodu pompy insulinowej synka i chętnie będę współpracować z placówką. 

Trafiłam na kobietę-anioła. Dyrektorka powiedziała, że choroba przewlekła absolutnie nie stanowi dla nich problemu, a sytuacja w poprzedniej placówce powinna zostać zgłoszona. Już wiem, że od kolejnego roku szkolnego Dawid będzie mógł pójść do przedszkola i spędzać czas z rówieśnikami. A mówi się, że happy endy są tylko w filmach!

Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą

Redakcja poleca

REKLAMA