„Moje życie zmierzało w złym kierunku. Byłam samotna, zgryźliwa i wściekła na cały świat. Wszystko zmieniła 1 decyzja”

szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, artmim
„Wszystkie chude, zabiedzone, wyglądały jak siedem nieszczęść. Na nasz widok zaczęły ujadać, jakby krzyczały, żeby to właśnie je wyzwolić z tego smutnego miejsca. Schronisko wyglądało obskurnie. Może i pracownicy się starali, bo było pozamiatane i psy miały osobne budy, ale widać było, że bieda piszczy”.
/ 02.01.2023 09:15
szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, artmim

– Pani Ewelinko, nie podwiozłaby nas pani do schroniska? Paulinka wymarzyła sobie pieska na urodziny… – sąsiadka spojrzała na mnie błagalnie, bo dobrze wiedziała, że jadę w tamtym kierunku.

Zawsze chętnie podwoziłam je w dowolne miejsce – mieszkały we dwie i nie miały samochodu. Ojciec Paulinki od lat pracuje za granicą, ale najwyraźniej nie zbija tam kokosów, bo raczej się u nich nie przelewa.

– Ale masz szczęście! Mamusia zgodziła się na pieska? – zapytałam, patrząc we wstecznym lusterku na małą.

Miałam nadzieję, że nie wybierze jakiegoś „szczekacza”, bo mieszkam z nimi przez ścianę… Paulinka całą drogę opowiadała o tym, że ma już legowisko dla psa, sama kupiła mu miskę i karmę. Marlena próbowała hamować jej dziecięcą paplaninę, ale łatwo się nie dała powstrzymać. Mnie podobał się entuzjazm dziewczynki. Mieszkam sama, odkąd umarł mój mąż, a dzieci się wyprowadziły, więc każda rozmowa sprawia mi przyjemność, a Paulinka jest naprawdę urocza. Znam ją od dziecka i traktuję prawie jak wnuczkę. Kiedy podjechałyśmy na ulicę Miłą, nie mogła już usiedzieć w miejscu.

– Może pójdziesz z nami? – zaproponowała Marlena, a ja pomyślałam, że właściwie dlaczego nie.
Nie spodziewałam się tego, co tam zastanę. Psów były dziesiątki…

Próbowałam się skoncentrować

Wszystkie chude, zabiedzone, wyglądały jak siedem nieszczęść. Na nasz widok zaczęły ujadać, jakby krzyczały, żeby to właśnie je wyzwolić z tego smutnego miejsca. Schronisko wyglądało obskurnie. Może i pracownicy się starali, bo było pozamiatane i psy miały osobne budy, ale widać było, że bieda aż piszczy. Stare boksy, zużyte koce, puste miski. Omal się nie popłakałam. Te wszystkie psiaki o smutnych oczach skomlące o to, by ktoś je pokochał, to był rozdzierający serce widok.

Paulinka się wystraszyła, więc Marlenka przytuliła ją i wyjaśniła, że wszystkim pomóc nie mogą, więc czas wybrać jednego. Mała zaczęła biegać między kojcami. Pracownik podszedł do niej i zaprosił do swojego gabinetu. Poprosił, żeby odpowiedziały z mamą na kilka pytań: ile czasu mogą spędzić z psem w ciągu dnia, czy w okolicy jest dużo zielonych terenów, żeby pies miał się gdzie wybiegać, i czy Paulinka wie, że pies to nie zabawka i trzeba go karmić, wyprowadzać, prowadzać do weterynarza i co ważne – nie można go oddać, jak jej się znudzi. Mała była zdeterminowana. Pracownik uśmiechnął się i podał jej rękę w geście gratulacyjnym.

– Zapraszam panienkę! Czas wybrać przyjaciela – powiedział ciepło.

Patrzyłam z niepokojem na psy. Nie wyglądało na to, żeby czuły się tu dobrze. Zaczęłam więc wypytywać o sytuację finansową schroniska, a pracownik spojrzał na mnie smutno i odparł, że ich sytuacja jest równie mizerna jak tych psów. Zrobiło mi się naprawdę żal tych zwierząt. Tymczasem Paulinka wybrała małego mieszańca o wesołym spojrzeniu.

– To jeszcze szczeniak. Nie ma nawet roku – powiedział pracownik. – Ale duży nie urośnie. Jest bardzo pojętny, myślę, że będzie odpowiedni.

Paulinka nie miała wątpliwości. Kiedy tylko pracownik go wypuścił, rzuciła się do psiaka, żeby go przytulić, a kundelek skakał podekscytowany. To był miły widok w tym całym grajdołku rozpaczy. Przykro mi było patrzeć na te wszystkie pozostałe, które nie zostały dziś wybrane…

Poszłam do pracy i miałam kłopot, żeby się skupić, bo wciąż wracałam myślami do tego, co działo się w schronisku. Próbowałam się skoncentrować, bo praca przy kasie wymaga dużego skupienia, jeśli nie chce się skończyć dnia z wielkim mankiem. Nie mogłam jednak przestać myśleć o tych biedakach.

Co tam… Rudi to może też być żeńskie imię

– Co jest, Ewelina? – szefowa zaczepiła mnie w drodze na przerwę obiadową.

Od razu zauważyła, że jestem bardziej milcząca i zadumana. Wyjaśniłam jej więc, gdzie byłam rano.

– To tamto schronisko dwie ulice obok? Nigdy tam nie byłam… – powiedziała wyraźnie zmartwiona. – Nie miałam pojęcia, że mają aż tak ciężko.

Po południu wróciłam z pracy i już z daleka zauważyłam Paulinkę i Marlenę spacerujące przed blokiem z nowym przyjacielem. Karmelek był radosny i od pierwszego wejrzenia zakochany w swojej nowej właścicielce.

– Pani Ewelinko, niech pani zobaczy, jaką ma obróżkę! – cieszyła się mała.

Marlena powiedziała, że muszą iść jeszcze na szczepienia i odrobaczanie, ale obie były zachwycone psiakiem. Przeszło mi nawet przez myśl, że może i ja bym przygarnęła jakiegoś nieboraka… Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, ale wizja tego, że mogłabym uratować choć jednego z tych piesków, mnie przekonywała. Poza tym może już niedługo odejdę na emeryturę, miałabym przyjaciela.

Następnego dnia rano szefowa wezwała mnie do gabinetu. Byłam bardzo zdziwiona, bo jeszcze nawet nie usiadłam przy kasie, więc raczej nie zdążyłam nic przeskrobać. Weszłam lekko zaniepokojona.

– Siadaj, Ewelinko. Posłuchaj… dałaś mi do myślenia. Przeszłam się do tego schroniska. Miałaś rację. Wygląda strasznie. Nie możemy pozwolić na to, żeby schronisko tuż obok naszego sklepu tak cienko przędło. Napisałam do szefostwa maila z prośbą o pozwolenie na zbiórkę i… mamy zielone światło. Podeślą nam nawet puszki oznaczone naszym logo. Od jutra startujemy ze zbiórką na schronisko. Puszki będą przy każdej kasie.

To były tak wspaniałe wieści, że aż trudno mi było uwierzyć! Przytuliłam szefową i serdecznie podziękowałam za pomysł. To było wspaniałe! Następnego dnia przyszły puszki. Ustawiłyśmy je przy kasach i informowałyśmy klientów, że zbieramy pieniądze na nasze lokalne schronisko. To ich przekonywało! Za każdy razem, gdy ktoś otrzymywał resztę, wrzucał kilka monet do puszki. Pod koniec dnia wszystkie były pełne.

Przeliczyłyśmy środki – jednego dnia udało nam się zebrać ponad cztery tysiące! Pobiegłam do schroniska z dobrymi wieściami. Mały włochaty rudzielec przywitał mnie radosnym szczekaniem i zaczął przekręcać łebek i przyglądać mi się z każdej strony.

– Co, Rudi? – zaśmiałam się, a kierownik wyjaśnił, że to suczka.

Powiedziałam mu o zebranych pieniądzach, a jego aż zatkało. Nic wcześniej mu nie mówiłam, żeby się nie tłumaczyć w razie niepowodzenia. Teraz jednak mogłam mu już wszystko powiedzieć.
Był wzruszony i szczęśliwy. Powiedziałam, że potrzebuję listy rzeczy do kupienia, bo kierownictwo oczekiwało raportu i rachunków, żeby chełpić się swoją dobrodusznością. No cóż, takie czasy…

Kierownik schroniska zrobił listę, na której znalazły się między innymi koce, karma, środki dezynfekujące, płyny czyszczące, szczotki do sierści, obroże przeciwpchelne i nowe miski. Tego dnia po pracy poszłyśmy z szefową na duże zakupy i zapakowałyśmy bagażnik minibusa do pełna. Kilka minut później byłyśmy już na miejscu. Rudi podskoczyła na mój widok.

Świat wokół jest jakby ładniejszy

– A to co za rudzielec?! – spojrzała rozczulona szefowa.

– Mój rudzielec – odparłam pewna już swojego wyboru.

Połączyła mnie z Rudi jakaś więź, dlatego wyszłam ze schroniska z pieskiem! Czułam szczęście i dumę, bo z mojej niewielkiej inicjatywy udało się dokonać tak wielkich zmian. Zbiórka trwa nadal i regularnie zasilamy konto schroniska. Gdy ostatnio wpadłam tam po kartę zdrowia Rudi, ledwie poznałam to miejsce. Było czyste, odświeżone, a małe szczeniaki przykryte kocami spały zadowolone. W każdym kojcu znajdowała się nowa miska na wodę i karmę, a do tego zapasy zgromadzone w kanciapce.

W końcu wygląda to jak „pomoc dla psów”, a nie umieralnia. A Karmelek i Rudi od razu wpadli sobie w oko, chodzą razem na spacery i doskonale się razem bawią. Czy mi się wydaje, czy i świat wokół jest jakby ładniejszy? 

Czytaj także:
„Pomogłem przyjaciółce odbić się od dna i zostałem bohaterem. Niby zrobiłem to bezinteresownie, ale liczę na coś w zamian”
„Narobiłam długów, by wykarmić chorego męża i niepełnosprawną córkę. Straciłabym mieszkanie, ale pomógł mi… gangster”
„Opieka społeczna zabrała mi dzieci, zamiast nam pomóc. A ja muszę na nie zarobić i wychować zupełnie sama, nie mając nikogo”

Redakcja poleca

REKLAMA