– Wszystkiego najlepszego, Paula. Oby ten rok czymś cię zaskoczył – złożyłam sobie życzenia i zdmuchnęłam świeczkę z babeczki.
Żeby zmieścić 50 świeczek, potrzebowałabym sporego tortu, a w moim wieku nadmiaru słodyczy lepiej unikać. Zadowoliłam się więc niewielkim ciastkiem i jedną świeczką symbolizującą kolejny rok mojego życia. Takiego, które biegło utartym torem.
Praca, dom, w domu odchowane dziecko, czasem skromne przyjemności w postaci lampki wina czy filmu na wideo. I tyle. Miałam już za sobą młodzieńcze marzenia, burze namiętności, samotność we dwoje i rozwód.
Ugryzłam kawałek ciastka. Sucha babeczka bez cukru smakowała jak… sucha babeczka bez cukru. Nijak. Podobnie jak moje życie. Dreptałam przed siebie drogą prostą jak stół: bez zakrętów, niespodzianek i nagłych przyspieszeń. W fizyce nazywa się to ruchem jednostajnym prostoliniowym; w życiu – po prostu nudą.
Nawet syn o mnie zapomniał
Zaparzyłam sobie kawy. Tylko ona przyprawiała mnie o żywsze bicie serca. Nie miałam czym się podniecać ani na kogo narzekać. Były mąż płacił alimenty na czas, a mojego siedemnastoletniego syna interesowało tylko jedno – siatkówka. Na głupoty nie miał czasu. Szkoda, że i dla mnie z trudem znajdywał wolną chwilę. Teraz też jeszcze nie wrócił z treningu.
Oglądałam telewizję, kiedy zadzwonił dzwonek. Czyżby dziecię zapomniało klucza? Jednak za drzwiami zamiast Patryka znalazłam bukiecik margerytek. Margerytki…? W listopadzie?! Pewnie sztuczne.
– Patryk, to ty? – spytałam niepewnie.
Światło na klatce schodowej zgasło. Capnęłam bukiecik i zatrzasnęłam drzwi. Odetchnęłam i odruchowo przytknęłam kwiaty do nosa. Niesamowite! Margerytki były prawdziwe. Ktoś zadał sobie sporo trudu, żeby je zdobyć o tej porze roku i ofiarować właśnie mnie. Bo to nie mógł być przypadek ani pomyłka. Nie w tym dniu!
Wstawiłam kwiaty do wazonika. Wpatrywałam się w nie przez dłuższy czas, zastanawiając się, jak może wyglądać mój tajemniczy wielbiciel…
– Co na kolację? Padam z głodu! – Patryk głośno zaanonsował swoje przybycie.
Chwilę później usłyszałam, jak buszuje w kuchni, trzaskając pokrywkami.
– Cześć, mama! – wszedł do pokoju.
– Umyłeś łapy? Nawet trzylatki wiedzą…
– Ładne kwiatki! – przerwał mi umoralniającą gadkę. – Skąd masz?
– Dostałam – uśmiechnęłam się.
– Jakaś okazja? – spytał zdziwiony i pochłonął kotlet w czterech kęsach.
Następnego dnia była sobota. Mimo to nie wylegiwałam się w łóżku. Ledwie otworzyłam oczy, przypomniałam sobie o margerytkach i znowu poczułam miły dreszczyk emocji. Wydawało mi się, że już nic ciekawego mnie w życiu nie czeka, a tu proszę – znienacka okazało się, że mam cichego adoratora!
Robiąc zakupy, a potem szykując śniadanie, wciąż się zastanawiałam, kto to taki. Byłam tak rozkojarzona, że kiedy znowu usłyszałam dzwonek, nawet nie spojrzałam przez wizjer. Otworzyłam drzwi i… stanęłam oko w oko z niskimi, lekko łysiejącym mężczyzną po czterdziestce.
Znałam go z widzenia, mieszkał w bloku naprzeciwko. Nawet kłanialiśmy się sobie od dnia, gdy znalazł i odniósł mój portfel.
– Tak? – uniosłam pytająco brwi.
– Dzień dobry. Mam na imię Joachim. Jestem pani sąsiadem. Pół roku temu znalazłem… – zaczął.
– Tak, pamiętam – przerwałam mu. – Znowu coś zgubiłam?
– Nie. Chyba że… – zawahał się, nabrał powietrza: – Chyba że to – dokończył i wyciągną rękę,
w której trzymał bukiecik margerytek! – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
– Dziękuję – odparłam automatycznie. – Za te poprzednie też…
Uśmiechnął cię ciepło.
– Odkąd znalazłem te dokumenty, często myślę o pani – dodał. – Pomyślałem, że pani urodziny to dobry pretekst, by zacząć znajomość. Wczoraj podrzuciłem tylko kwiatki. Nie chciałem się narzucać w trakcie przyjęcia urodzinowego…
– Nie było ani żadnego przyjęcia, ani gości – przyznałam się niechętnie.
– Więc trzeba to nadrobić! – rzucił dziarsko. – Wybierzmy się gdzieś razem. Wpadnę po panią jutro około pierwszej – oświadczył mi zdecydowanym tonem.
Odruchowo chciałam wykręcić się pierwszą z brzegu wymówką, ale przecież dopiero co sama życzyłam sobie odmiany…
– Jesteśmy umówieni – potwierdziłam odważnie. – Jak mam się ubrać? Nie wiem, co pan planuje… – zawiesiłam głos.
– Sugeruję coś wygodnego i niezobowiązującego. Do zobaczenia – odparł.
Podłam mu dłoń, a on ją ucałował, pochylając się nisko, z szacunkiem.
– Mama, co robisz? – Patryk oparł się o ścianę i przyglądał się moim zmaganiom.
– Szukam czegoś wygodnego i niezobowiązującego. Przecież w dresie nie pójdę.
– Wybierasz się na randkę? – zakpił.
– Żebyś wiedział! – odcięłam się. – Myślisz, że jestem za stara na randki?
– Skąd, mama, jesteś ekstra! – wykrzyknął, unosząc ręce w geście poddania się, i czym prędzej zaszył się w swoim pokoju.
Miała być randka a ona zabrał mnie na....
Nawet nie zapytał, z kim i dokąd idę. Jakby go to zupełnie nie obchodziło. Ale w końcu był moim synem, nie ojcem. Joachim prowadził auto pewnie, szybko, ale bez zbytecznej brawury. Nie pytałam, dokąd jedziemy. Jak niespodzianka, to niespodzianka. Łatwo przeszliśmy na ty i toczyliśmy lekką rozmowę o niczym. Samą siebie zaskoczyłam, gdy nagle wyrwało mi się:
– Poznanie ciebie jest pierwszym od lat ekscytującym wydarzeniem w moim życiu.
Zerknął na mnie uważniej, a potem wrócił do śledzenia drogi przed nami.
– Przepraszam… – zaczerwieniłam się. – Chyba za dużo powiedziałam. Ale naprawdę moje życie to jedna wielka nuda.
Uśmiechnął się ciepło, po czym powiedział coś, czego nie zrozumiałam:
– Nuda to stan duszy, nie wyrok losu. Wkrótce będziemy na miejscu – dodał.
Rozejrzałam się nieco przytomniej i stwierdziłam, że zmierzamy drogą przez las.
– Gdzie my w ogóle jedziemy? – zaniepokoiłam się odrobinę.
– Na poligon – odparł.
– Taki wojskowy?! – oniemiałam.
– Owszem. Proszę bardzo, już go nawet widać – wskazał ręką za okno.
Wyjechaliśmy właśnie na otwartą przestrzeń i rozpoznałam znajomą z filmów panoramę poligonu w Biedrusku.
– Co tu będziemy robić?
– Walczyć z nudą. No, wysiadamy.
Niechętnie opuszczałam auto. Oczekiwałam mniej lub bardziej romantycznej randki, a Joachim zafundował mi spotkanie pośrodku placu manewrowego!
– Kim ty jesteś? – spytałam. – Oni ci salutują! – wskazałam kilku żołnierzy.
– Nie mają obowiązku, gdy występuję po cywilnemu. Widać odruch silniejszy od regulaminu. Jestem majorem wojsk pancernych. Mówiłem przecież, że pracuję dla wojska.
– Mówiłeś! – jęknęłam. – Ale myślałam, że z nimi handlujesz, sprzedajesz kaszankę albo onuce. Sama nie wiem…
Ktoś obok zachichotał. Zamilkłam speszona. Ależ się wpakowałam! W wojskowo-rodzinny piknik, pomiędzy matki, żony i córki żołnierzy… Płonęło ognisko, były pieczone kiełbaski, wojskowa grochówka, grzane piwo, strzelanie do tarczy z wiatrówki. Plus dwa konie pod wierzch i… pięć czołgów.
Zamierzałam trzymać się z daleka od tych atrakcji, ale nic z tego. Pani pułkownikowa z panią generałową wzięły mnie w obroty. Obie damy traktowały Joachima jak syna.
– To wspaniały chłopiec – mówiły. – Nie miał tylko szczęścia do kobiet. Ta jego żona… Kompletna pomyłka! Zasługuje na kogoś lepszego. Kobieta żołnierza musi być babą z ikrą. A pani na taką wygląda.
Nie mogłam się więc wycofać, nie robiąc Joachimowi wstydu. Nie kryję, był bardzo opiekuńczy. Udzielał mi rad, podpowiadał, jak trzymać wiatrówkę, podsadzał na konia, sam przewiózł mnie czołgiem. Starałam się cieszyć, ale było tego za dużo! Chciałam wracać w połowie pikniku. Kiedy zmęczona dotarłam w końcu do domu, stwierdziłam:
– Przykro mi, ale nie pasujemy do siebie. Ty jeździsz czołgiem, ja sprzedaję srebrną biżuterię. Jesteś porządnym facetem. Margerytki były cudne, nigdy o nich nie zapomnę, ale… jak dla mnie żyjesz trochę za szybko.
– Szkoda… – powiedział ze smutnym uśmiechem. – Sądziłem, że dobrze się bawisz. Wreszcie nie uskarżałaś się na nudę.
Rozłożyłam bezradnie ramiona. Zrozumiał i odszedł. Zniknął z mojego życia, które znowu stało się takie jak przedtem. Nijakie.
– Jak twoja randka? – zapytał Patryk po tygodniu, z refleksem godnym szachisty.
– Do bani – mruknęłam.
– Wynudziłaś się, co? – pokiwał głową.
– Okropnie – skłamałam.
Gdybym powiedziała prawdę, wziąłby mnie za wariatkę. I nagle ta prawda sprawiła, że poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. Nazwałam nudną randkę z facetem, który przewiózł mnie czołgiem. Spławiłam faceta, który wyczarował dla mnie margerytki w listopadzie!
Aż usiadłam z wrażenia nad własną gnuśnością
Bo to ja uczyniłam swoje życie nudnym i bez smaku. Bałam się zaryzykować jakieś zmiany. Nagle pojęłam, co miał na myśli Joachim, mówiąc, że nuda to stan duszy, nie wyrok losu.
– Mamo, co się stało? Będziesz płakać? – spytał z obawą Patryk.
– Chyba ze złości – wyznałam. – Popełniłam błąd i nie wiem, co teraz…
– Napraw go – poradził bez wahania.
Racja. Przecież to nie boli przejść od bloku do bloku, wspiąć się po schodach, zastukać do drzwi i wręczyć na przeprosiny…
– Patryk, wiesz może, jak zdobyć, hm… fiołki o tej porze roku?
Czytaj także:
„Krzysiek traktował mnie jak księżniczkę i całował po stopach. To była gierka, żeby owinąć mnie sobie wokół paluszka”
„Mój syn to leń i kawał drania. Łapał nielegalne fuchy za granicą. To musiało się źle skończyć, matka wie takie rzeczy...”
„Chciałam rozwodu, ale wypadek córki wszystko zmienił. Mój mąż uratował naszą kochaną kruszynkę. Jest bohaterem”