Zobaczyłam nieznany numer na wyświetlaczu telefonu. Zazwyczaj takie połączenia ignorowałam, ale tym razem zdecydowałam się odebrać. Co za zbieg okoliczności! Telefon był od kancelarii adwokackiej, która szukała spadkobierców osoby o tym samym nazwisku co ja. Byłam trochę zdezorientowana, ale zgodziłam się przyjść z dokumentami. Pojawiła się we mnie nadzieja, że może dostanę w spadku parę groszy.
Ciocia była sceptyczna
– Józef? Z Zielonej Góry? Nie mamy takiego członka rodziny – oznajmiła zdecydowanie ciocia Stasia, jedyna żyjąca krewna po moich zmarłych rodzicach.
– W takim razie to raczej pomyłka. Pojadę to wyjaśnić – odpowiedziałam, a w moim głosie czuć było smutek.
– Nie łudź się. Kobiety z naszego rodu zawsze miały pecha. Popatrz na mnie. Gdyby nie ty, to na starość byłabym zupełnie samotna, a ty, Mario, też nie masz łatwo.
– Ciociu, nie lubię takiego gadania – odparłam, przytłoczona jej pesymistycznymi przemyśleniami.
– A co? Nie mam racji? Twoje małżeństwo nie wyszło, nie masz potomstwa, cały czas siedzisz w biurze przy komputerze i co ci to daje? Zwyrodnienie kręgosłupa, bo zarabiasz jedynie na podstawowe wydatki. Co się z tobą stanie, kiedy ja odejdę?
Tym razem to ja zamknęłam oczy. Ciotka była pełna mądrości, ale nie przepadałam, kiedy nadmiernie się o mnie troszczyła. Miałam zatrudnienie i kilka znajomych, nie czułam się samotna, choć tak faktycznie było. Te odczucia nasilały się podczas świąt, kiedy moi przyjaciele spędzali czas w rodzinnym zaciszu. Nie prosiłam się o zaproszenie, w końcu miałam przy sobie ciotkę Stasię.
Myślałam, że to pomyłka
Prawnik zajmujący się testamentem tajemniczego Józefa przejrzał moje świadectwo urodzenia, dowód osobisty, zanotował informacje i zapewnił, że poinformuje mnie o dalszych krokach.
Opuszczając biuro, czułam rozczarowanie i nie byłam nawet odrobinę mądrzejsza. Jednak po dwóch dniach sytuacja zaczęła się klarować. Następne spotkanie z prawnikiem miało mi pomóc zrozumieć więcej. Nie spodziewałam się dziedziczenia, wydawało mi się, że to błąd. Ale moje nazwisko było tak niezwykłe, że trudno było mi sobie wyobrazić, że ktoś o tym samym nazwisku nie jest ze mną spokrewniony.
– Pan Józef zmarł, nie zostawiając potomków, ani testamentu – oznajmił bez emocji prawnik. – Wobec tego, spadkobiercami stają się krewni na drugim stopniu pokrewieństwa, a ich... – rzucił okiem na dokumenty – jest dokładnie jedenaście osób...
Nerwowo przełykałam ślinę.
– ...wszyscy z nich mieszkają w Zielonej Górze – kontynuował adwokat. – Przepisy prawa wymagają od nas poszukiwania spadkobierców i po sprawdzeniu, czy pan Józef faktycznie był pani krewnym, pani dołączyła do tego grona. Czyli jest was teraz dwanaście osób.
Miałam ochotę roześmiać się. No to spore grono spadkobierców było po panu Józefie.
Byłam zaskoczona
– A co właściwie jest w spadku? – zadałam pytanie dla formalności, tłumiąc chichot.
– Posesja wraz z terenem i budynkami gospodarczymi – odpowiedział prawnik, utrzymując niewzruszoną minę.
Nadzieja nagle mnie ożywiła. To już coś. Nie jestem chciwa, ale kilka złotych by się przydało. Możliwe, że ciocia Stasia się myliła i los jednak zdecydował się chociaż raz mi pomóc. Żeby dopełnić wszystkich formalności, musiałam odbyć podróż na drugi koniec kraju, aby spotkać się z notariuszem. Zarezerwowałam nocleg online i wyruszyłam w drogę.
Nie znałam własnej rodziny
W przestronnym holu kancelarii notarialnej było głośno od rozmów. Nikt nie mógł usłyszeć cichego "cześć", ale mimo to jedenaście par oczu spojrzało na mnie z zaciekawieniem.
– Ty pochodzisz od Michała – oznajmiła jedna z kobiet, dokładnie mnie obserwując.
Nie przejmowała się tym, co myślę. Czułam się nieswojo, zwłaszcza że nie miałam pojęcia, o co jej chodzi.
– Zośka to osoba, która mówi prosto z mostu. Przyzwyczaisz się, taka po prostu jest – rzucił z humorem facet usadowiony przy oknie. – Dla nas to normalne, bo znamy ją od zawsze. Jednak dla kogoś obcego może to być dziwne – uniknął z gracją uderzenia w ucho.
Zrozumiałam, że to muszą być moi krewni – nagle wszystko stało się jasne.
– A wy, z której gałęzi rodziny pochodzicie?
– Nasz prapradziadek to Edward, jeden z dwóch braci. To jest przecież jasne. Czy naprawdę nic nie wiesz o swoim drzewie genealogicznym?
Usłyszałam ciekawą opowieść
Hałas napełniający hol kancelarii notarialnej nagle ucichł, a jedenaście par oczu ponownie skupiło na mnie swój zaciekawiony wzrok.
– Twój prapradziadek Michał i nasz Edward, byli rodzeństwem – wyjaśniła Zośka. – Nie znałaś tej historii?
Bezradnie potrząsnęłam głową. Skąd miałam o tym wiedzieć? Prapradziadków nie miałam okazji poznać. Ich córka, moja babcia, straciła rodziców w młodym wieku i nie przepadała za wspomnieniami. Żyliśmy chwilą obecną, to było łatwiejsze.
– Historia naszej rodziny zaczyna się od dwóch braci, którzy opuścili dom na Kresach w poszukiwaniu lepszego życia – rozpoczęła Zośka. – Zdecydowali się osiedlić w Warszawie. Michał, od którego pochodzisz, zdecydował się tam zamieszkać na stałe po ślubie, natomiast Edward, nasz bezpośredni przodek, kontynuował podróż na zachód kraju. Tam założył swoją rodzinę i dzięki temu, że w każdym pokoleniu przynajmniej jeden chłopiec nosił jego nazwisko, to przetrwało do dziś. Tworzymy teraz dość liczny ród, więc to zaskakujące, że do tej pory nie dowiedziałaś się o nas.
Byłam zaszokowana, patrząc na nowo odkrytych członków rodziny. Nie byłem pewna, czy powinnam być zadowolona, czy raczej pamiętać o znanej sentencji mówiącej, że z rodziną najlepiej wygląda się na fotografii. Szczególnie, że na stole leżała kwestia podziału wartościowego majątku. Wydawali się być ze sobą bardzo związani. Zachowywali się radośnie jak dzieci, mieli wiele do przekazania sobie nawzajem, jak osoby, które spędziły ze sobą całe życie i mają wiele wspólnych wspomnień. Poczułam delikatne ukłucie zazdrości. Być może byliśmy spokrewnieni, ale czułam się tutaj jak obca. Nie mieliśmy żadnych wspólnych wspomnień. Nic nas nie łączyło.
– Proszę wejść – powiedział notariusz.
Ruszyliśmy grupą do jego biura.
Chcieliśmy zobaczyć spadek
Po godzinie stałam się posiadaczką 1/12 nieruchomości po zmarłym Józefie, kuzynie, którego nigdy nie miałam okazji poznać.
– No to ruszamy – ktoś chwycił mnie pod pachę i zdecydowanym ruchem skierował ku wyjściu.
– Dokąd idziemy? – chciałam zapytać, ale mój głos utonął w panującym zamieszaniu.
Nie była to dla mnie typowa sytuacja. Jacy rozmowni ludzie, pomyślałam, nie mogąc pojąć, że jesteśmy spokrewnieni. O tym, gdzie jedziemy, dowiedziałam się dopiero w samochodzie, w którym zostałam wciśnięta na tylne siedzenie obok dwóch kuzynek. Byliśmy w drodze, aby zobaczyć spadek, który prawnie przejęliśmy.
Najpierw zniknęło miasto, następnie podmiejskie domy, a potem kolumna samochodów zatrzymała się na poboczu drogi, która wydawała się być nieużywana od zawsze. Znaleźliśmy się na odludziu. To jednak był dopiero początek, prawdziwe problemy miały dopiero nadejść.
Zatkało mnie
Widok odziedziczonego domu sprawił, że zaniemówiłam. Ruina! Poczułam, jak narasta we mnie przerażenie i zaczęłam się histerycznie śmiać.
– Zaskoczona? – jeden z kuzynów był zdziwiony moim odruchem. – Józek, kiedy tu przebywał, nie troszczył się o dom, a na starość zamieszkał u siostry, stąd taki stan.
Ani jeden z dziedziców nie wydawał się zaniepokojony czy zdumiony. Zdałam sobie sprawę, że byli świadomi tego, co dziedziczą. Może nie jest tak źle, jak mi się wydawało? Może da się z tego wyciągnąć jakąś kasę?
– Otworzymy tu rodzinny biznes – drugi kuzyn klepnął się ręką w czoło.
Na początku nie potrafiłam ich odróżnić, chociaż każdy z nich się wcześniej przedstawił. Przeraziłam się. Co stanie się ze mną? Nie miałam kasy na jakiekolwiek inwestycje.
– O wszystkich planach ci powiemy, ale najpierw musimy znaleźć dla ciebie miejsce. Zapewne jesteś zmęczona i głodna.
– Maria przenocuje u mnie – oznajmiła Zośka kategorycznym tonem, co natychmiast sprowokowało jej kuzynkę Jankę. Rozpoczęła się dyskusja na temat tego, która z nich będzie mnie gościła.
– Nie przejmuj się, one zawsze tak mają. Rywalizują ze sobą od dzieciństwa – kuzyn, chyba Olek, dołączył do nas, obserwując nasze skromne dziedzictwo.
Zrodził się plan na biznes
– Wygląda dość marnie, prawda? Ale zamienimy to w dobrze prosperujący ośrodek szkoleniowy z opcją agroturystyki. Adam, ten wysoki, już przygotował projekt, a Danka, ta w czerwonym swetrze, ma swoją ekipę budowlaną, czekamy tylko na uprawomocnienie się postanowienia o spadku, aby rozpocząć prace. A Lucek, ten bardziej puszysty...
– Pozwól, że zgadnę – uśmiechnęłam się – pracuje jako hydraulik?
– No coś ty! Jest cenionym specjalistą od PR-u. Zajmie się naszą promocją. Jak widzisz, radzimy sobie w swoim gronie.
– A co ja mogę zrobić? Jak mogę wam pomóc? – zapytałam. Czułam się bezwartościowa wśród kuzynów, którzy działali jak dobrze zorganizowane mrówki.
– To musisz sama zdecydować. Nie ma pośpiechu. Masz sporo czasu.
Podjęłam decyzję
Gdy wróciłam do domu, nie czułam jeszcze, że los się do mnie uśmiechnął. Kilka miesięcy później, obserwując łzy koleżanki, która właśnie straciła pracę, pomyślałam, że i ja mogę być na jej miejscu. Nagle uświadomiłam sobie, że w sumie nic mnie tu nie trzyma.
Kiedy powiedziałam kuzynom, że planuję przeprowadzić się do odnowionego ośrodka i pomimo braku doświadczenia opiekować się naszym wspólnym projektem, byli z tego powodu bardzo zadowoleni.
– Dasz radę, a najważniejsze, że chcesz – przekrzykiwali się, a Zośka oczywiście była najgłośniejsza.
Po pewnym czasie przeprowadziłam się, a wkrótce dołączyła do mnie ciotka Stasia i nasza rodzina była już kompletna. Nie mogłyśmy narzekać na brak towarzystwa. Teraz wiem, że życie dało mi nie to, czego pragnęłam, ale to, czego potrzebowałam. Szczęście potrafi pojawić się w najbardziej zaskakującej formie...
Czytaj także: „Moja matka doprowadza mnie do szału. Wzięłam to niewdzięczne babsko pod swój dach, a ona ciągle marudzi”
„Zrobił mi brzuch i zniknął bez słowa. Odnalazłam łajdaka, ale byłam w szoku, kim naprawdę jest ojciec mojego dziecka”
„Wiedziałam, że nigdy nie dorównam jego byłej żonie. Cichy ślub i nieplanowana ciąża to najlepsze, na co mogłam liczyć”