„Moje zaręczyny miały być jak z bajki, a tu dookoła ruiny, śmieci i chwasty. Jasiek mnie zawiódł jak nigdy dotąd”

Moje zaręczyny miały być idealne fot. Adobe Stock, djoronimo
– To tutaj? – zapytałam rozczarowana. – Tak. Ale nie wiem, co tutaj się stało. Rozglądał się wokół z tak nieszczęśliwą miną, że byłam pewna, że to właśnie tutaj chciał mi się oświadczyć. Miejsce wyglądało okropnie. Urodzony organizator...
/ 14.03.2022 08:34
Moje zaręczyny miały być idealne fot. Adobe Stock, djoronimo

Kiedy trzy lata temu Jasiek wykupił wczasy nad morzem, wiedziałam, że planuje oświadczyny. Byłam tego pewna, bo na jakiś czas zniknął z mojej szkatułki jeden pierścionek, a potem pojawił się z powrotem. Nie drążyłam tematu.

Mój Jasiek był doskonałym organizatorem

Nic nie mogło być zrobione byle jak i na tak zwane „odwal się”, wszystko zawsze porządnie i od A do Z. Więc nie obawiałam się, że pierścionek okaże się za ciasny czy za luźny. Mój mężczyzna na taką wpadkę by sobie nie pozwolił. Jednak nie na wszystko mój Jasiek miał wpływ…

To było pewnie trzeciego dnia pobytu, siedziałam już jak na szpilkach, bo przecież ile czasu można czekać na oświadczyny, Jaś zaproponował wycieczkę do pięknego pałacu nieopodal morskiego wybrzeża. Świeciły mu się oczy, gdy mówił o tym miejscu, więc byłam pewna, że w końcu zamierza włożyć mi pierścionek na palec. Szliśmy piękną drogą pośród pól i lasów, aż wreszcie zawędrowaliśmy do alei lipowej.

– Tu zaczynał się wjazd do pałacu – wymądrzał się Jasiek. – Już możesz zacząć czuć się jak księżna, a za chwilę zatańczysz na marmurowej posadzce.

Pełna nadziei szłam aleją, trzymając mojego chłopaka za rękę. Drzewa zamykały się nade mną w tajemniczym szpalerze i czułam nawet lekki dreszczyk podniecenia. Do całości wrażeń estetycznych nie pasowało mi tylko to, że alejka była nieco zarośnięta, a między lipami rosły ogromne pokrzywy. Jednak, zaintrygowana pałacem, posłusznie dałam się prowadzić Jaśkowi do tego, podobno wyjątkowo pięknego miejsca. Gdy alejka zaprowadziła nas pod pałacowe wejście, pierwszy zdębiał Janek. Zatrzymał się i powiedział nawet coś mało cenzuralnego pod nosem.

– To tutaj? – zapytałam rozczarowana.

Łzy cisnęły mi się do oczu. Przecież spodziewałam się po nim idealnej scenerii!

– Na pewno tak – odparł. – Ale nie wiem, po prostu nie wiem, co tutaj się stało.

Rozglądał się wokół z tak nieszczęśliwą miną, że byłam pewna, że to właśnie tutaj chciał mi się oświadczyć. Ale jak miał to zrobić pośród ruin, śmieci i rosnących dokoła chaszczy? Ten mój urodzony organizator?

– Jeszcze pięć lat temu to wszystko było zadbane. Byliśmy tu na studenckiej wycieczce – kręcił głową, mocno rozczarowany. – Kto mógł zmarnować tak piękne miejsce?

Ledwie dokończył zdanie, w tej samej chwili, niemal jak spod ziemi, wyrósł przy nas może dwunastoletni chłopaczek i zaproponował zwiedzanie za dwa złote. Jasiek się żachnął, ale ja wzięłam go pod ramię i powiedziałam:

– Skoro przeszliśmy tyle kilometrów, wejdźmy chociaż do środka. A ten mały wygląda tak, jakby naprawdę potrzebował pieniędzy.

Jasiek odgarnął mi włosy z czoła.

– Dobrze, wejdźmy – zgodził się, choć widziałam, że ciągle był zły.

Wnętrze pałacu było jedną, wielką ruiną

Wszędzie walały się resztki rusztowań, cegły i kawałki odłupanych kafelków. Jasiek kopał deski i kamienie, które nawinęły mu się pod nogę. Wściekły jak sto diabłów pokazał mi dziurę po kominku. – Zobacz! Nawet i to zdewastowane. Pewnie rozkradzione… W kolejnej sali złapał się za głowę.

– Ty wiesz, jaka tutaj była podłoga?! Wielkie, kolorowe kwiaty, które listkami zbiegały się do środka. I zobacz, co z tego zostało…

Rozglądaliśmy się po wysokim, pięknie sklepionym pomieszczeniu, które kiedyś musiało być salą balową. Doprawdy wielka szkoda, że nie dane mi było tego zobaczyć. Jasiek próbował mi opisać to miejsce. Mówił, gdzie wisiał żyrandol i jaki. Gdzie były lustra i inne dekoracje. Nagle na podłodze błysnęło mi coś zielonego. Pochyliłam się i podniosłam z ziemi kawałek szkliwa. Jasiek zajrzał mi przez ramię.

– Właśnie. Kawałek listka – mruknął. – A mieliśmy na tych liściach zatańczyć… – był niepocieszony.

Prawie przez całą drogę powrotną milczał. Tylko raz wyrwało mu się gdzieś spod serca, że chciał mi się w tym pałacu oświadczyć. Wyznał, że marzył o tym, żeby było inaczej, oryginalnie, niepowtarzalnie, a tymczasem… Przytuliłam się mocno do niego, bo i tak byłam zadowolona z wycieczki. Zaliczyliśmy piękny spacer, a zrujnowana budowla wcale mnie nie odstręczyła. Wręcz przeciwnie – miała jakiś swój klimat i sam fakt, że pośród gruzu wypatrzyłam kawałek dawnej świetności, był dla mnie ważny.

Ale Jasiek i tak nie dał się przekonać

Rozchmurzył się dopiero, gdy wieczorem poszliśmy na plażę. Siedzieliśmy, ciepło ubrani, na piasku, aż do momentu, gdy czerwone jak landrynka słońce schowało się za wodę. Najpierw rozmawialiśmy, a potem patrzyliśmy na gasnący dzień i dopiero, gdy zrobiło się ciemno, Jasiek w końcu zdecydował się zadać mi pytanie: „Czy zostanę jego żoną?”.

Gdy się zgodziłam i pozwoliłam sobie włożyć pierścionek na palec, zły humor przeszedł Jaśkowi jak ręką odjął. Poza tym, powiedziałam mu, że takie oświadczyny też były oryginalne. Bo zamiast poprosić mnie o rękę przy zachodzie słońca, jak robi większość par, Jasiek czekał aż ono całkiem zniknie za horyzontem. W całkiem już dobrych nastrojach wróciliśmy do pokoju, a ja długo oglądałam pierścionek. Bo też i był zachwycający! Maleńki brylancik zatopiony w obrączce.

– Jak ten kafelek znaleziony w gruzie… – wyrwało mi się.

Jasiek nie odpowiedział, ale błysk w jego oku kazał mi przypuszczać, że coś kombinuje. A co, dowiedziałam się dopiero rok później, podczas naszego ślubu.

To było w czerwcu

Tym razem wszystko było świetnie zorganizowane i dopięte na ostatni guzik. Nawet pogoda nam dopisała. Jasiek od rana uśmiechał się tajemniczo i powtarzał:

– Zobaczysz, zobaczysz!

Prawdę powiedziawszy, trochę zaczęłam się martwić, bo skąd mogłam przypuszczać, co wykombinuje lub będzie próbował wykombinować tym razem? Do momentu składania przysięgi wszystko szło tak jak powinno, choć nie powiem, że niepokoiłam się trochę, czym Jasiek zamierza mnie tym razem zaskoczyć.

Jednak gdy przyszedł czas wkładania sobie obrączek na palce, wzruszyłam się. Zrozumiałam, dlaczego Jasiek w kwestii obrączek był taki tajemniczy, twierdząc, że tym się sam zajmie. Tak, oświadczyny nie wypadły może wystrzałowo, ale nadrobił to ślubem, który na chwilę przeniósł nas do zrujnowanego pałacu. W obrączkach zatopiony był bowiem fragment zielonego szkliwa, znaleziony rok temu…

To nie był wcale koniec celebrowania tamtego wspomnienia. Jasiek bardzo pilnuje, żebyśmy co roku, w rocznicę oświadczyn, odwiedzali pałac. Tak też robimy. Jeździmy nad morze zawsze pod koniec czerwca, zawsze z tą samą nadzieją, że pałac wreszcie doczekał się renowacji. Na razie tak się nie stało, ale i tak lubimy tam wracać. To miejsce już na zawsze pozostanie dla nas ważne.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA