Żar sypkiego piasku był nieznośny dla moich bosych nóg. Słoneczne promienie, choć dopiero zaczynał się dzień, okropnie przypiekały skórę. Ale nie narzekałam, przecież o taką pogodę modliłam się od bardzo dawna.
Zmagałam się z wypożyczoną w porcie motorówką, usiłując odpalić silnik. Popołudniową porą planowałam wyruszyć na szerokie wody. W poszukiwaniu przygody jak mityczny heros. Choć byłam kiepskim wilkiem morskim, stwierdziłam, że w pobliżu lądu i pod czujnym okiem ratowników mogę zaryzykować rejs. Mogę nawet udawać, że jestem wytrawną żeglarką.
– Potrzebujesz pomocy? – w pewnym momencie dobiegł moich uszu baryton.
Obejrzałam się za siebie. Nieopodal mnie stał atrakcyjny brunet o śródziemnomorskiej urodzie. Jego śniada, mocno opalona skóra kontrastowała z kruczoczarnymi włosami. Bez wątpienia był to mieszkaniec Grecji albo Italii.
– Dam sobie radę, tak myślę – odpowiedziałam uprzejmie, choć zdecydowanie. – A gdyby coś, to na pewno poproszę kogoś o wsparcie. Być może zwrócę się właśnie do ciebie – dodałam.
Nie chciałam nawiązywać nowych relacji, szczególnie z tubylcami.
Ten urlop miał należeć tylko i wyłącznie do mnie
Przez ostatnie cztery lata non stop się uczyłam. Najpierw przyswajałam wiedzę niezbędną do zdania egzaminu na aplikację notarialną, a potem rzuciłam się w wir nauki języków obcych – niemieckiego i angielskiego. Chodziłam na zajęcia ze specjalistami, żeby podszkolić umiejętności konwersacji.
Niestety, poza tymi kursami nie miałam zbyt wiele okazji, żeby ćwiczyć języki w praktyce. Zaraz po zakończeniu studiów postanowiłam wrócić w moje rodzinne strony. Tak naprawdę to był przemyślany ruch. Doszłam do wniosku, że lepiej być numerem jeden w swoim niewielkim miasteczku na południu Polski niż przeciętniaczką w Warszawie. I ostro zasuwałam, żeby to osiągnąć.
Nic dziwnego, że upragnione wakacje, na które tak długo czekałam, były dla mnie jak wygrana w totka. Marzyłam tylko o tym, żeby trochę poleniuchować, dać sobie spokój z gadaniem o pracy i życiu osobistym, a wreszcie porządnie się najeść oliwek i owoców morza, zapijając te pyszności butelkami pysznego wina prosto z Grecji.
Taka właśnie błogość i relaks czekały na mnie na niewielkiej greckiej wyspie Kos, skąpanej w wodach Morza Egejskiego. Niedługo potem przechadzałam się po kamyczkach, które przed wiekami mógł deptać sam Hipokrates, najbardziej znany w dziejach mieszkaniec Kos. Snułam plany krótkiej wycieczki do Turcji, by nareszcie na własne oczy ujrzeć Efez, a także wyprawy na Rodos lub Patmos wodolotem.
Rozmyślałam sobie: „Trzy tygodnie wakacji to całkiem sporo. Najpierw trochę się powyleguję na plaży, pokąpię w morskich falach, pozwiedzam wyspę, no i koniecznie porządnie się wyśpię”.
W hotelu, który wybrałam, na całe szczęście nie zakwaterowało się dużo Polaków. „Super, przynajmniej nie będę zmuszona słuchać narzekań odnośnie nieobecności naszych narodowych wędlin przy porannym bufecie” – ucieszyłam się w głębi duszy, jednocześnie mocując się z malutką motorówką. Nagle do moich uszu ponownie dobiegł dźwięk głosu tego nieznanego mężczyzny. „Ale namolny gość, chyba muszę zacząć być dla niego bardziej ostra i nieprzyjemna” – przeszło mi przez myśl.
– Gdybyś jednak zmieniła zdanie odnośnie mojego towarzystwa, zapraszam cię na wspólną kolację – padła propozycja.
– Wybacz, ale tegoroczny urlop planuję spędzić w pojedynkę. Czyżbyś nie dostrzegł, że doskonale radzę sobie sama? – ucięłam temat.
Poznawałam uroki wyspy i morza
Skoro już postanowiłam zaszaleć, to czemu by nie na całego? O późniejszej porze udałam się do wykwintnego lokalu na kolację. Uznałam, że warto zainwestować trochę gotówki, w końcu zawsze zdążę odwiedzić skromne knajpki dla tubylców, a dobrze byłoby sprawdzić, czym raczą się zamożniejsi wczasowicze.
Obsługa przyniosła dania, które nijak miały się do tego, co wybrałam z karty. Zerknęłam na kelnera z irytacją. Młody mężczyzna perfekcyjnym angielskim wytłumaczył mi, że taką decyzję podjął główny kucharz.
– Niech pan przekaże szefowi, że przy moim stoliku to ja decyduję, co zjem.
– Rozumiem, ale w opinii szefa powinna pani skosztować tego, co najsmaczniejsze, a nie tego, co ładnie brzmi w menu.
Słowa kelnera wydały mi się dość sensowne, dlatego zrezygnowałam z prośby o wymianę dań.
Gdy skończyłam jeść, do mojego stolika podszedł kierownik restauracji, niosąc szklaneczkę lokalnego trunku. Zdrętwiałam, bo okazało się, że to ten sam gość, który wcześniej próbował mnie poderwać nad brzegiem morza. „Ale bezczelny! Gdybym wtedy wiedziała, kim jest, urządziłabym niezłe przedstawienie godne teatru starożytnej Grecji. Dobrze, że nie mam kasy na stołowanie się w tak ekskluzywnych knajpach, bo nie chcę go więcej oglądać na oczy” – pomyślałam.
– Chciałem przygotować ci wyjątkowy poczęstunek. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Gniew już ze mnie uleciał, ponieważ potrawy były po prostu przepyszne, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. W końcu to ja rozdawałam karty w tej rozgrywce. No i nie zamierzałam pozwolić, żeby ktokolwiek pokrzyżował moje zamiary.
Mój samotny urlop poszedł w zapomnienie
Codziennie dogryzaliśmy sobie przy byle okazji, awanturowaliśmy się, a nawet podnosiliśmy głos. Ilias jednak nie odpuszczał. Również miał konkretne zamiary. Koniec końców, wakacje spędziliśmy razem. Odwiedziliśmy Efez, Grotę Apokalipsy na Patmos i wybraliśmy się na wycieczkę na Rodos. On oprowadzał mnie po najcudowniejszych zakątkach Kos, ja dzieliłam się historiami o Polsce. Pewnego dnia zaprosił mnie do rodzinnego domu i poznał mnie ze swoją mamą oraz siostrami.
Odkąd wróciłam z urlopu, praktycznie bez przerwy rozmyślałam o przystojniaku, którego poznałam podczas pobytu na greckiej wyspie. Sama już nie wiedziałam, czy to, co nas połączyło, to prawdziwe uczucie, czy może tylko przelotna, wakacyjna fascynacja.
Żegnając się z Iliasem, ledwo powstrzymywałam łzy.
– Zawsze będę o tobie pamiętać – wyszeptałam, wtulając twarz w jego ramię. Dopiero kiedy znalazłam się na pokładzie samolotu, nie wytrzymałam i się popłakałam.
– Nie martw się. Niedługo znów będziemy razem – pocieszał mnie Ilias. – Wierz mi, zjawię się u ciebie, zanim zdążysz się obejrzeć.
I rzeczywiście tak było – przyjechał do mnie zaraz po tym, jak poinformowałam go o mojej ciąży. Skakał z radości niczym dzieciak. Kiedy powiedziałam mu, że będziemy mieć syna, rozpierała go duma. Zaczął planować nasze życie od A do Z.
– Wybierzemy dla niego greckie imię, weźmiemy ślub i zamieszkamy na wyspie Kos. Pracuję w fajnej firmie i nieźle zarabiam. Moi bliscy z przyjemnością zaopiekują się naszym maluchem, a my będziemy mogli poświęcać sobie nawzajem sporo czasu.
– Uważnie mnie wysłuchaj. Wszystko ma swój koniec, nawet największa przygoda. Nasz syn otrzyma moje nazwisko i słowiańskie imię. Może to być Ziemowit lub Sławomir, ale na pewno nie jakiś tam Arystoteles. Ja również zostaję tu, gdzie jestem. Mam dobrą pracę i nie dam ci po raz kolejny zrujnować moich planów. Jeżeli w przyszłości nasz syn postanowi coś zmienić, uszanuję to, jednak póki co, będzie po mojemu – oznajmiłam stanowczym głosem, nietolerującym sprzeciwu.
– Czyli nie zgadzasz się, abym się z nim widywał? – głos mu się załamał.
– Możesz go odwiedzać na Rodos, Krecie, w Grecji kontynentalnej albo u nas, ale na Kos nie. Nie ufam ani tobie, ani twojej rodzinie. Obawiam się, że twoje niezamężne siostry byłyby w stanie porwać moje dziecko – powiedziałam stanowczo, a Ilias nie oponował, nie próbował z tym dyskutować.
Kiedyś sam zdecyduje, kim jest
Teraz mój synek Bartuś jest już przedszkolakiem i chodzi do zerówki. To cudowny brzdąc, mój największy skarb i oczko w głowie. Parę razy do roku widuje się ze swoim tatą. Kiedy tatuś przyjeżdża, to dla małego ogromne przeżycie i niezwykły czas. Już parę dni przed wizytą Bartek źle sypia, jest bardzo przejęty i byle drobiazg potrafi go zdenerwować. Czasami dopytuje się też, czy tatuś nie mógłby z nami zostać na stałe.
– Wiesz kochanie, tatuś pracuje za granicą. A ty chciałbyś tam pojechać?
– Niemożliwe, bym wyjechał bez babci, dziadka i ciebie – tak zawsze mi odpowiada.
Mimo to zaczęłam uczyć go języka greckiego. Ojciec Bartka o niczym nie wie. Jeśli kiedyś mój synek zdecyduje się wyjechać, nie będę go zatrzymywać, chociaż na pewno byłoby mi smutno. W końcu on ma grecką krew płynącą w żyłach. I to on będzie musiał zdecydować, jak dalej pokieruje swoim życiem.
Zdarza mi się zastanawiać nad tym, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby Ilias nie wspomniał o tym greckim imieniu, domu na wyspie i hordzie krewnych, gotowych zaopiekować się Bartkiem. Dla mnie te słowa były równoznaczne z utratą mojego dziecka. Gdyby tego nie powiedział, wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Ale czy byłoby lepiej? Bardziej bezproblemowo?
Renata, 36 lat
Czytaj także:
„Życie potraktowało mnie jak worek treningowy. W końcu zaszłam w ciążę z przypadkowym kolesiem, żeby nie być samotna”
„Moi teściowie pragnęli zostać dziadkami, a nam nie spieszyło się do pieluch. Mieli pewien plan, by nas zmotywować”
„Babcia sprowadza mi pod dom nieudaczników. Tak bardzo chce wnuków, że wydałaby mnie nawet za grabarza”