„Moje synowe zrobiły sobie z mojego domu przedszkole. Mam dość traktowania mnie jak niańkę i kucharkę, niech mi płacą”

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Cecilie_Arcurs
„Kocham moje wnuki ponad wszystko, ale mam serdecznie dość zajmowania się nimi. Nie jestem w stanie dłużej funkcjonować jak darmowa niańka, która nie ma prawa do własnego życia. Rozumiem, że można od czasu do czasu pomóc przy dzieciach, lecz nie jestem po to, żeby wiecznie się mną wysługiwać”.
/ 06.11.2023 09:15
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Cecilie_Arcurs

Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że w Polsce – a pewnie i nie tylko u nas – od kobiet w każdym wieku oczekuje się różnych rzeczy. Mam 63 lata, co niejako z automatu ustawia mnie w roli opiekunki – w końcu dorobiłam się sześciorga wnucząt, więc na stare lata mam się kim zajmować.

Nikogo nie interesuje, co ja czuję i czego potrzebuję, no i czy taka rola mi odpowiada. Nie mam nic przeciwko spędzaniu czasu z dzieciakami – są naprawdę cudowne. Niemniej uważam, że moi synowie i synowe wychodzą z założenia, że niczego lepszego nie mam do roboty, bo niby czego może chcieć od życia starsza pani?

Najzwyczajniej w świecie wykorzystują mnie i podrzucają pociechy pod byle pretekstem. A to jakaś impreza, a to wyjście do kina czy teatru, wyjazd, kolacja we dwoje itp. – zawsze coś się znajdzie. Nie raczą nawet zapytać, czy przypadkiem nie mam innych planów.

– Mama ma wspaniałą rękę do dzieci – to często słyszę od Marty, żony mojego najstarszego syna. – Poza tym mama wie, jaka jest moja matka. Dwie lewe ręce, głupiego rosołu nie ugotuje, bo jej się nie chce.

Teściową Roberta miałam okazję spotkać może ze trzy razy.

– Ja się kompletnie na babcię nie nadaję – narzekała. – Dla mnie to chaos i za duży bałagan, nie mówiąc o tym, że dzieci straszą mi kota.

– Wiesz, może trzeba zaproponować im jakieś zabawy? – próbowałam podsunąć jakieś rozwiązania.

– Daj spokój, kto by sobie tym głowę zawracał – parsknęła lekceważąco.

Jej postawa wydawała mi się bardzo egoistyczna, ale po cichu zazdrościłam umiejętności mówienia „nie”. Odkąd pamiętam mam z tym poważny problem. Potrzeby bliskich przedkładam ponad własne i w rezultacie cierpię z tego powodu. Czuję się nie tylko bezceremonialnie wykorzystywana, ale i niedoceniana.

Przecież moi synowie i ich żony pracują – zarabiają całkiem nieźle. Niemniej nie mają w zwyczaju dawać mi pieniędzy na obiadki i deserki dla dzieci oraz na spełnianie ich zachcianek. Nie jestem milionerką – moje możliwości finansowe są ograniczone. Poza tym jestem zmęczona. Nie mam 20 lat i czasem brakuje mi sił na uganianie się za dziećmi, które są wyjątkowo żywotne i wszędzie ich pełno.

Po jednym dniu opiekowania się nimi jestem całkowicie wydrenowana z energii i obolała. Nie przypominam sobie jednak, aby z ust rodziców tych maluchów chociaż raz padło pytanie o moje samopoczucie. Podejrzewam, że gdybym się rozchorowała, mieliby do mnie pretensje o sprawianie kłopotów.

Nie wiedziałam, że stawianie granic jest takie trudne

Kiedy Ewa, żona Tomka, poprosiła mnie o zajęcie się Anią, oczywiście się zgodziłam – tym bardziej że to nie zabrzmiało do końca jak prośba, a bardziej, jak polecenie. W rzeczywistości wcale nie miałam na to ochoty, lecz bałam się, że odmowa wywoła istną burzę i na moją głowę posypią się gromy. Ewa przywiozła Anię punktualnie o czwartej po południu.

– Tylko proszę cię, zabierz ją o siódmej, jak ustaliłyśmy. Umówiłam się z koleżanką – kłamałam, bo co niby miałam powiedzieć.

– Oczywiście – rzuciła Ewa na odchodne.

Mała dnia była wyjątkowo kapryśna, co tylko mnie irytowało. Marzyłam o spędzonym w samotności dniu z książką i smaczną herbatą, a musiałam ogarniać niesforną dziewczynkę. Nie dość, że w ogóle się nie słuchała, to strasznie bałaganiła. Wyciągała z szuflad moje rzeczy i rozrzucała je po podłodze. Nie czułam się zbyt dobrze i ogarnianie tego bałaganu kosztowało mnie sporo wysiłku.

Punktem kulminacyjnym okazało się celowe wylanie przez Anię zupy, którą specjalnie dla niej przygotowałam. Właśnie w tym momencie po raz pierwszy życiu podniosłam na dziecko głos, na co mała zareagowała płaczem.

Zrobiło mi się strasznie głupio, ale z drugiej strony autentycznie nie miałam już siły. Coś we mnie pękło – przelała się czara goryczy. Zadzwoniłam do Tomka i powiedziałam mu, co się stało. Zgodnie z przypuszczeniami wybuchła afera, a ja została osądzona od czci i wiary. To fakt, niepotrzebnie mnie poniosło i tego żałowałam, ale przecież nie stało się nic złego. Każdy ma granice cierpliwości – moje zostały przekroczone i nie zamierzałam udawać, że jest inaczej.

– Przykro mi, że do tego doszło, ale nie daje ci to prawa do obrażania mnie – oznajmiłam Tomkowi przez telefon, kiedy wreszcie skończył litanię pod moim adresem pełną przykrych, obraźliwych słów.

– To tylko dziecko – usłyszałam od syna – więc powinnaś się pilnować.

– A ja jestem tylko człowiekiem, który ma prawo być zmęczonym i mieć dość przedszkola w swoim domu praktycznie przez cały tydzień – wiedziałam, że nie mogę ustąpić i uciec do mysiej nory z podkulonym ogonem, jak to zwykle czyniłam.

– Raptem znudziło ci się bycie babcią? – Tomek był wyraźnie podminowany.

– Nie, nie znudziło się – starałam się zachować spokój – ale wszyscy traktujecie mnie jak darmową niańkę i kucharkę, która ma być na każde skinięcie.

Ulżyło mi, gdy wreszcie powiedziałam to na głos. Tomek burknął jeszcze, że odbiło mi na starość, po czym się rozłączył. Targały mną mieszane uczucia – z jednej strony żal i złość, a z drugiej ukojenie, bo w końcu zebrałam się na odwagę, aby wyznać coś, co siedziało we mnie od dawna i powodowało ogromny dyskomfort.

Było mi przykro, że ani Tomek, ani moi pozostali synowie oraz ich żony nie próbowali zrozumieć mojej perspektywy. Rzecz jasna najłatwiej było stwierdzić, że na stare lata w głowie mi się poprzestawiało, bo wszak marzeniem wszystkich kobiet w moim wieku jest zajmowanie się wnukami przez 24 godziny na dobę.

– Niepojęte to dla mnie – skarżyłam się Marysi, mojej serdecznej przyjaciółce.

– Doskonale wiem, przez co przechodzisz – ścisnęła moją dłoń. – Ja mam to samo i już mi ręce opadają. A tak bym chciała na parę dni wyjechać i odpocząć, nie wspominając o sanatorium.

– Wiesz co – do głowy wpadł mi szalony pomysł – pojedźmy gdzieś razem, a dzieci poinformujmy o tym w przeddzień wyjazdu. Jak zrobimy to we dwie, będzie nam raźniej.

– To mi się podoba – twarz Marysi rozjaśnił promienny uśmiech.

Tak, jak sądziłam, synowie nie byli zachwyceni.

– Mogłaś to z nami skonsultować – Robert nie ukrywał rozczarowania.

– Wybacz synku, ale nie jestem waszym pracownikiem. Nie mamy umowy i nie płacicie mi, a ja mogę sama decydować o tym, jak chcę spędzać wolny czas.

– I co mam niby teraz zrobić? Adaś ma katar i nie puścimy go do przedszkola – w głosie Roberta pobrzmiewały pretensje.

– Przecież ma ciebie i Martę, któreś z was może wziąć zwolnienie. Przykro mi, ale nie zmienię planów.

– Jesteś egoistką – skwitował Robert i się rozłączył.

Od tamtego momentu, a minął już miesiąc, nie odezwał się do mnie słowem. Tomek i Michał również ograniczyli kontakty do minimum, a prośby o pozostanie z dziećmi ustały. Z Marysią pojechałyśmy na niecały tydzień do gospodarstwa agroturystycznego na Mazurach, gdzie odpoczęłyśmy i naładowałyśmy baterie.

Dużo rozmawiałyśmy o naszych dzieciach i obie ubolewałyśmy nad tym, że tak ciężko im pojąć, iż nie jesteśmy już tak sprawne, jak kiedyś, Szybciej się męczymy oraz potrzebujemy więcej czasu na odpoczynek i regenerację. Poza tym tyle lat ciężko pracowałyśmy i zajmowałyśmy się domem, więc teraz chcemy trochę zająć się sobą – tym bardziej że obie zostałyśmy same, bo nasi mężowie niestety już nie żyją.

Nie przypuszczałam, że stawianie granic bliskim osobom jest tak bolesne. Jestem przekonana co do słuszności kroków, jakie podjęłam w tym celu. Pragnę odzyskać siebie i swoje życie, w którym jak najbardziej jest miejsce dla ukochanych wnucząt. Do moich synów musi dotrzeć to, że po pierwsze – nie jestem ich własnością, a po drugie – w wielu sytuacjach nawet najlepsza babcia nie zastąpi dzieciom rodziców.

Czytaj także:
„Wredne sąsiadki plotkowały o moim synu. Zamknęły paszcze, dopiero gdy uratował przed pożarem grupę przedszkolaków”
„Dla swoich dzieci byłabym w stanie zrobić wszystko. Nawet posunąć się do kradzieży”
„Bawiłem się i hulałem z każdą dziewczyną, która była chętna. Niby szukałem miłości, a nie widziałem, że mam ją pod nosem”

Redakcja poleca

REKLAMA