Urodziłem się na tylnym siedzeniu opla moich rodziców. Była straszna zadymka i samochód utknął w gigantycznym korku. Mój tata jest lekarzem. Gdy zrozumiał, że do żadnego szpitala na czas nie dojadą, wysiadł z samochodu i poszedł do kierowcy auta stojącego przed nim. Poprosił go, żeby gdy już się wydostanie z korka, wezwał pogotowie, bo jego żona właśnie rodzi. Musiał być przekonujący, bo rzeczywiście dwie godziny później, gdy korek się rozładował, do naszej już wtedy trójki dotarła karetka.
Następnie tata udał się do stojącej za nami skody i wytłumaczył kierowcy, że nawet jak samochody ruszą, to nasz tu zostanie, więc żeby go ominął.
– A nie mają państwo jakiegoś koca? – zapytał na koniec i wyjaśnił, że lada chwila urodzi mu się dziecko. Kierowca skody tak się przejął, że obszedł kilkanaście aut stojących za nami. Wrócił po dziesięciu minutach z dwoma kocami, ręcznikiem i dziecięcą poduszką w kształcie misia. Mam ją do dzisiaj.
Poród przebiegł bez komplikacji. Gdy w końcu trafiłem do szpitala, dostałem dziesięć punktów w skali Apgar.
Miałem mnóstw dziwnych przygód
W podstawówce udało mi się zostać bohaterem lokalnej prasy. Bawiliśmy się na podwórku w chowanego. Zupełnie nie wiedziałem, gdzie się schować. W ostatniej chwili zobaczyłem na parkingu auto z uchylonym bagażnikiem. Niewiele myśląc, wskoczyłem do środka. Nagle usłyszałem trzask, dźwięk odpalania silnika i samochód ruszył. Wrzeszczałem, kopałem, ale bezskutecznie.
Po czterdziestu minutach od mojego zniknięcia na osiedlu wszczęto alarm. Padło hasło: porwanie. Tymczasem właściciel auta jadł spokojnie u swojej mamy rosół z kluskami. Nie miał pojęcia, że właśnie szuka go policja. Ja tymczasem zdzierałem gardło przekonany, że zaraz zostanę poćwiartowany i obdarty ze skóry.
Znaleziono mnie dopiero, gdy kierowca postanowił schować w bagażniku wałówkę od mamy. Ciężko powiedzieć, kto był bardziej przerażony. On czy ja. Wszystko dobrze się skończyło, policja uwierzyła w moje wyjaśnienia i biedny facet nie trafił do więzienia.
Po drodze przytrafiło mi się jeszcze sporo mniej lub bardziej dziwnych przygód. Na przykład na maturę zajechałem radiowozem. Dlaczego? Bo samochód taty popsuł się na środku skrzyżowania. Zrobił się korek, przyjechał patrol drogówki. Gdy policjantka usłyszała, że spieszę się na maturę, niewiele myśląc, kazała mi wskoczyć do radiowozu i na sygnale pognaliśmy do szkoły. Zdążyłem.
Maturę zdałem na tyle dobrze, że dostałem się na wymarzone studia na SGH. A ponieważ na liście znalazłem się jako pierwszy, zostałem wybrany do składania ślubowania w imieniu roku. Razem ze mną wytypowano Kaśkę. Typ prymuski w zapiętej pod szyję bluzce i w okularach.
Ale okazało się, że pozory mylą. Kaśka była bardzo inteligentna i miała niesamowite poczucie humoru. Zaprzyjaźniliśmy się. Przez cale studia byliśmy nierozłączni. Razem na zajęciach, w bibliotece, na letnich wyjazdach. Razem byliśmy też na imprezie połowinkowej. Umówiliśmy się przed pubem, bo jechałem z innego przyjęcia.
Zanim się spotkaliśmy, zostałem napadnięty przez jakiegoś typa z bronią (nie mam pojęcia, czy była prawdziwa), który zabrał mi nie tylko portfel, ale też flaszkę wódki, którą niosłem na imprezę. Koledzy uznali, że wymówka, dlaczego przyszedłem na imprezę bez flaszki i bez kasy jest na tyle niewiarygodna, że chyba musi być prawdziwa. Cały wieczór piwo stawiała mi Kaśka.
Po studiach pojechaliśmy na włóczęgę po Europie. Świetnie się bawiliśmy. Spaliśmy w jednym namiocie, czasem w jednym łóżku w hostelu. Ale zawsze jako przyjaciele.
A po powrocie zacząłem się rozglądać za pracą. Byłem już umówiony na kilka rozmów kwalifikacyjnych, ale znowu okazało się, że nie tędy droga. Bo praca znalazła mnie sama!
Kajałem się, ale było warto
Żeby mieć jakieś pieniądze, po powrocie z wakacji zatrudniłem się jako barista w kawiarni. Dwa dni przed terminem mojej pierwszej rozmowy o pracę, miałem poranną zmianę. Trochę poprzedniego dnia zabalowałem, więc byłem średnio przytomny. Podając kawę eleganckiej pani w średnim wieku, zachwiałem się i cała zawartość kubka poleciała na jej płaszcz.
Zamarłem. Przypomniałem sobie, że to stała klientka, która kupuje u nas kawę codziennie o tej samej porze. Musiałem coś zrobić, żeby nie poszła do konkurencji za rogiem!
– Najmocniej przepraszam, to całkowicie moja wina – zacząłem się kajać. Podałem jej papierowy ręcznik i ścierkę. – Proszę usiąść, zaraz przygotuję nową kawę. I proszę mi pozwolić pokryć rachunek za pralnię… – trochę się wystraszyłem tej deklaracji, bo pranie takiego płaszcza musiało słono kosztować, ale z drugiej strony chyba nie miałem wyjścia, prawda?
Kobieta z wściekłą miną złapała podany przeze mnie ręcznik i wyszła do łazienki. Kiedy wróciła, od razu wręczyłem jej kubek kawy.
– A na przeprosiny świeżutki rogalik z malinami. A tu jest mój numer telefonu. Jak trzeba, to osobiście zaniosę płaszcz do pralni i odbiorę. Jeszcze raz bardzo przepraszam.
Klientka bez słowa wzięła wszystko i wyszła. Zastanawiałem się, czy ją jeszcze zobaczymy w naszej kawiarni.
Następnego dnia wezwał mnie szef.
– Rozmawiałem dzisiaj z klientką, którą wczoraj oblałeś kawą – zaczął z poważną miną.
Cholera, przekląłem w duchu. Tak się starałem, a i tak zadzwoniła na skargę. Trudno, poszukam innej pracy.
– Pani K. wypytywała mnie o ciebie. Czy jesteś studentem i takie tam… Powiedziałem jej, że skończyłeś zarządzanie i u nas pracujesz tylko czasowo. Aż znajdziesz pracę. Pochwaliła cię, powiedziała, że zachowałeś się jak profesjonalista, po czym się rozłączyła. Jeszcze nigdy nie miałem takiej dziwnej skargi od klienta. Chyba dałeś radę, młody… – szef poklepał mnie po ramieniu, a ja odetchnąłem z ulgą.
Parę godzin później zadzwoniła moja komórka.
– Pan Łukasz? Tu klientka od płaszcza… Nie, nie w sprawie pralni. Trochę sobie o panu porozmawiałam z pana szefem. I myślę, że chciałabym z panem pracować. Ktoś z takim nastawieniem do klienta na pewno nam się przyda… – zanim zrozumiałem, że ona proponuje mi pracę, minęło z pół minuty. Dwa dni później poszedłem na spotkanie, a po tygodniu byłem już zatrudniony!
Nie zwracałem uwagi na dziewczyny
Te wszystkie zdarzenia, dzięki którym moje życie posuwało się do przodu, spowodowały, że uwierzyłem, że tak będzie ze wszystkim. Także z miłością. Chodziłem po ulicach z zadartą głową, czekając, że lada chwila kobieta mojego życia wpadnie mi w ramiona. Spadnie z balkonu, skoczy ze spadochronem… No, na pewno coś w tym stylu. Wierzyłem w to tak bardzo, że nie zwracałem uwagi na koleżanki ze studiów i na dziewczyny na imprezach. A przede wszystkim – nawet przez myśl mi nie przyszło, że tą kobietą może być moja przyjaciółka Kasia.
W oczekiwaniu na prawdziwą miłość romansowałem z niewłaściwymi kobietami. Na służbowym wyjeździe przespałem się z księgową, starszą ode mnie o dwadzieścia lat i grubszą o dwadzieścia kilo. Na wyjeździe z Kasią nad morze dałem się uwieść znudzonej żonie kardiologa, która razem z mężem i trójką dzieci mieszkała w naszym pensjonacie. Przez chwilę chodziłem z Julią, ale tylko dlatego, że zadeklarowała się jako biseksualna satanistka… No przecież to było coś w sam raz dla mnie!
Te związki kończyły się równie szybko, jak zaczynały. A ja zastanawiałem się, czy gdzieś jest kobieta dla mnie. Kasia cierpliwie wysłuchiwała moich narzekań. Pocieszała mnie. A ja, samolubny troglodyta, nigdy nawet nie zapytałem o jej uczucia.
Przed Bożym Narodzeniem dostałem w pracy nagrodę: weekendowy pobyt w luksusowym hotelu w górach dla dwóch osób. Do wykorzystania w styczniu. Nie powiedziałem o tym Kasi. Liczyłem, że spotkam jakąś niezwykłą kobietę i zabiorę ją ze sobą.
Na sylwestra miałem iść z Kasią na domówkę u znajomych ze studiów. Ale kumpel, który pracował w agencji reklamowej, zaciągnął mnie na bal, na którym miały być jakieś modelki. Nawet nie szukałem wymówek, tylko powiedziałem Kasi prawdę.
To była koszmarna noc. Na imprezę większość osób przyszła naćpana. A i tak dalej wszyscy wciągali kreski, nawet się z tym nie kryjąc. Okazało się, że pijana i naszprycowana modelka, wymiotując w toalecie, wygląda tak samo jak zwykła dziewczyna w tym stanie.
Następnego dnia wyżaliłem się Kasi, że było strasznie, dziewczyny były okropne i że mam kaca giganta. A ona zamiast mi powiedzieć, że sam sobie jestem winien, wysłuchała mnie cierpliwie i zaproponowała, że przyjedzie z rosołem. Oczywiście się zgodziłem. W przypływie wdzięczności zapytałem, czy nie pojechałaby ze mną na weekend w góry.
– To już w następny weekend. Sorry, zapomniałem ci wcześniej powiedzieć – skłamałem bez mrugnięcia okiem.
Kaśka uśmiechnęła się. Miałem wrażenie, że się domyśla, że liczyłem, że trafi mi się lepsza towarzyszka.
– Jasne, chętnie pojadę, nie mam żadnych planów – powiedziała.
Nie chciałem wyjść na mięczaka
W piątek wieczorem dotarliśmy do hotelu. W naszym pokoju stało wielkie małżeńskie łoże, ale zdarzało nam się już sypiać razem. Przecież byliśmy jak rodzeństwo. Hotel był naprawdę luksusowy, basen, sauna, kręgle, dyskoteka. Szaleliśmy do trzeciej nad ranem. Padłem na łóżko i zasnąłem od razu. Kasia chyba musiała mi zdjąć buty i spodnie, bo rano obudziłem się bez nich. Kiedy otworzyłem oczy, na stoliku stało śniadanie, a Kaśka ubrana na narty dopijała kawę.
– O, śpiący królewicz się obudził! Idę na stok, tam mnie znajdziesz! Pospiesz się, jest piękna pogoda, szkoda czasu.
Kaśka pomachała mi i wybiegła. Gdy dotarłem na górę, była już prawie trzynasta. Na nartach sobie radzę, ale nie jest to mój ulubiony sport. Za to Kaśka wymiatała! Śmigała z góry na dół, omijając z gracją pokraki takie jak ja. W czasie, gdy ja zdążyłem zjechać trzy razy, ona obróciła z osiem albo więcej.
Po krótkiej przerwie i obiedzie w karczmie wyszliśmy na stok znowu. Słońce się już chowało za horyzont.
– Pośpiesz się, to zdążymy jeszcze raz zjechać! – rzuciła Kaśka i ruszyła w dół.
Miałem dość, ale nie chciałem wyjść na mięczaka, więc pojechałem za nią. Nagle poczułem, że tracę kontakt z podłożem. Musiałem wjechać na niewidoczną w półmroku górkę. Wyleciałem w powietrze. Po chwili leżałem w puchu po pas. Dookoła nie było nikogo. Słyszałem z oddali odgłos kursujących krzesełek, ale ich nie widziałem. Spróbowałem wstać. Ale w miękkim śniegu nie było to takie proste.
Jedna narta musiała mi się wypiąć. Nie mogłem jej namierzyć. A gdy udało mi się stanąć na prawej nodze, znowu runąłem w śnieg. Poczułem, że kolano wygina mi się na wszystkie strony. Zacząłem panikować. Sięgnąłem po komórkę, ale do niedopiętej kieszeni dostał się śnieg i telefon przestał działać. Wtedy wystraszyłem się na dobre. Nikt mnie tu nie znajdzie do rana! A zapowiadali, że temperatura w nocy może spaść poniżej dwudziestu stopni! Zacząłem się szarpać i krzyczeć.
– Tu cię zmiotło! – usłyszałem nagle nad sobą głos Kasi. Szur, szur i zobaczyłem, że jest koło mnie.
– A myślałam, że zostałeś w knajpie na górze. Dobrze, że jednak pojechałam cię poszukać. Stało się coś?
Bałem się, że jak się odezwę, to się rozpłaczę jak dzieciak. Tylko pokiwałem głową i pokazałem na kolano.
– Masz i czekaj – Kaśka podała mi swoją puchową kamizelkę. – Pójdę po ratowników, bo sama nie dam rady cię stąd wygrzebać.
Dopiero wtedy poczułem, że dygoczę z zimna. Zarzuciłem kamizelkę na plecy. Pomogło, ale niewiele. Czekałem. Po kwadransie nadjechali ratownicy z toboganem. Byłem uratowany!
– Ale ma pan dzielną narzeczoną. Brawo! – rzucił jeden z ratowników i poklepał mnie po plecach.
Poszedł sobie, zanim zdążyłem wyjaśnić, że to tylko przyjaciółka. Ale jego słowa nie dawały mi spokoju.
Jestem w niej zakochany!
W karetce, na izbie przyjęć i w drodze do hotelu zacząłem się przyglądać Kasi. Jezu, jak ja mogłem nie zauważyć wcześniej, jakie ona ma piękne, wesołe oczy? I ten uśmiech… A do tego inteligencja, poczucie humoru. Z nikim nie czuję się tak dobrze i swobodnie. Przecież od lat nadajemy na tych samych falach.
Gdy tylko ją widzę, od razu mam lepszy nastrój. Z każdą sprawą zawsze biegnę lub dzwonię do niej. Chyba tylko nigdy mi nie przyszło go głowy, że to właśnie jest miłość!
Próbowałem sobie przypomnieć, czy przez wszystkie te lata Kaśka kiedykolwiek mówiła o jakimś chłopaku. Chyba nie. Czy to w ogóle było możliwe, że ona coś do mnie czuje? A jeżeli tak, to czy jeszcze nie straciła cierpliwości. Nagle zacząłem się bać, że byłem ślepym idiotą i straciłem swoją szansę.
W hotelu Kaśka zapakowała mnie do łóżka i obłożyła kolano lodem. Krążyła po pokoju, a ja wodziłem za nią wzrokiem. Nie chciałem tracić czasu, chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia, jak zacząć. W końcu Kaśka zgasiła światło i położyła się koło mnie. Zebrałem się na odwagę.
– Kasiu. Wiem, że pomyślisz, że jestem kompletnym idiotą, ale dziś zdałem sobie sprawę, że jestem w tobie zakochany i chcę spędzić z tobą resztę życia. Wiem, jak to brzmi…
Zabrakło mi słów. Zapadła cisza. Byłem pewien, że Kaśka wybuchnie śmiechem albo wyskoczy z łóżka, spakuje się i wróci do domu. Nagle poczułem jej rękę na mojej.
– Idioto, przecież ja to wiem od dawna. Ale ponieważ faceci myślą wolniej, więc czekałam, aż sam to zrozumiesz. I tak, ja też cię kocham. A teraz śpij. Porozmawiamy rano.
Kaśka pocałowała mnie po macierzyńsku w czoło i odwróciła się na drugi bok. Po chwili usłyszałem jej miarowy oddech.
Jak ona mogła zasnąć w takiej chwili? Ja nie zmrużyłem oka do rana. Nie mogłem się doczekać tej rozmowy.
Czytaj także:
„Mąż chciał zrobić ze mnie wariatkę, żeby położyć łapę na naszym majątku. Szybciej zobaczy papiery rozwodowe niż moje pieniądze”
„Postanowiłam, że wyprowadzam się na wieś. Będę sadzić róże i robić masło. Dość mam biegania w wyścigu szczurów”
„Zdradziłam męża na weselu córki. Gdy on wirował na parkiecie, ja w toalecie drżałam w namiętnym uścisku jego brata”