„Moje przyjaciółki miały zrobić kariery, a teraz machają do mnie z traktorów, gdy jadę Lexusem w rodzinne strony”

kobieta w aucie fot. Adobe Stock, zergkind
„Kiedy przejeżdżaliśmy obok domu Ilony, dostrzegłam jakąś postać na traktorze. Smukła sylwetka, długie nogi… To była ona. Po dawnej piękności jednak niewiele zostało. Jakaś przygarbiona, w rozciągniętej bluzie, z wyraźnymi odrostami na włosach. Pomachałam jej, a ona mi odmachała, ale z widocznym zdziwieniem”.
/ 02.09.2023 22:00
kobieta w aucie fot. Adobe Stock, zergkind

Na tle moich przyjaciółek naprawdę prezentowałam się blado. Kaśka była ta mądra, Ilona ta piękna. A ja? Zwykły przeciętniak, któremu nikt nie wróżył większej kariery. Snułam się gdzieś pomiędzy nimi, nie zauważana. Ani przez kolegów oczarowanych słodkim spojrzeniem Ilonki, ani przez nauczycieli wpatrzonych w naszego klasowego geniusza”.

Geniusz, szkolny mistrz i ja

Z Kaśką i Iloną znam się ze szkoły. Chodziłyśmy razem do liceum. W podstawówce i gimnazjum nie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale z naszej wsi tylko my 3 poszłyśmy do liceum w mieście powiatowym oddalonym o nieco ponad 30 km. Reszta klasy wybrała albo LO w pobliskim miasteczku, albo technika czy szkoły zawodowe.

Zaczęłyśmy trzymać się razem i tak już pozostało do końca III klasy. Musiałyśmy codziennie wstawać o 6:00, żeby zdążyć na autobus o 7:00, który okrężnymi drogami dowoził nas na miejsce. Siłą rzeczy spędzałyśmy więc wspólnie dużo czasu i jakoś tak naturalnie zostałyśmy przyjaciółkami. Koledzy i koleżanki z klasy często określali nas jako blond trio. Rzeczywiście, wszystkie trzy byłyśmy blondynkami. Ale różniłyśmy się od siebie niczym ogień i woda.

Kujonka z ambicjami

Kaśka była niska i drobna, miała zielone oczy i ścięte do ramion włosy zawsze związane w ciasny koński ogon. Ale to nie uroda była jej atutem, a wyjątkowa inteligencja. Same piątki od dołu do góry na świadectwach z paskiem sprawiały, że moja koleżanka była prawdziwą ulubienicą nauczycieli.

– Kasia na pewno wiele osiągnie. Jest utalentowana, bardzo pilna i zawsze przygotowana do lekcji. Bierzcie z niej przykład, dziewczyny – często powtarzała nam nasza wychowawczyni. – Ona na pewno wiele osiągnie. Taka wiedza procentuje w przyszłości – dodawała.

Kasia nie była jednak typową prymuską czy kujonem, który bezmyślnie wykuwa na blachę definicje. Co to, to nie. Dziewczyna rzeczywiście była piekielnie inteligentna. Jej konikiem była biologia i chemia. Czytała dodatkowe książki z biblioteki, interesowała się nowinkami i zawsze zaskakiwała nauczycielkę wiedzą spoza programu, o której reszta klasy nie miała bladego pojęcia.

Moja przyjaciółka już od pierwszej klasy powtarzała, że planuje zdawać na medycynę. Marzyła się jej specjalizacja z chirurgii.

– Mój chrzestny jest chirurgiem w szpitalu klinicznym i naprawdę świetnie zarabia. Szkoda, że ojciec stracił z nim dobry kontakt, bo naprawdę wiele mógłby mi pomóc. Nie wiem, o co poszło, ale wujek Artur przeciętnie odwiedza nas 1-2 razy w roku, a całe spotkanie przebiega w nieco chłodnej atmosferze – tłumaczyła nam.

Ale brak wsparcia ze strony wujka-lekarza nie przeszkadzał Kaśce w realizacji planów. Wprawdzie nie bardzo mogła brać dodatkowe korepetycje, ponieważ jej rodzinie, która (podobnie jak nasi rodzice) prowadziła gospodarstwo, nie przelewało się.

Mimo to dziewczyna naprawdę pilnie dążyła do celu i szybko zdobyła status szkolnego geniusza reprezentującego nasze, bądź co bądź, niezbyt renomowane liceum, na wojewódzkich konkursach, zgarniając wysokie lokaty.

– Gratuluję naszej olimpijce – dyrektora nie kryła dumy podczas uroczystego apelu. – Katarzyna zakwalifikowała się do ogólnopolskiego konkursu biologicznego i ma szansę zdobyć indeks na wydział lekarski.

Kasia wprawdzie nie zwyciężyła, ale zdobyła trzecią lokatę i wstęp na uczelnię miała zagwarantowany już pod koniec drugiej klasy.

– Super, że ci się udało. Zrób specjalizację z chirurgii plastycznej, to będziemy twoimi stałymi klientkami – śmiałyśmy się wtedy z Iwoną, serdecznie gratulując koleżance i ściskając ją.

Grunt to uroda

Ilona była przeciwieństwem Kaśki. Oceny miała mocno przeciętne, a jedyne przedmioty, z których na koniec roku udawało jej się osiągnąć coś powyżej 3, to w-f i muzyka. Miała ona jednak zupełnie inny atut niż osiągnięcia szkolne. Jaki? Urodę.

Nasza koleżanka to blondynka w typie topowej modelki z lat 90. XX wieku. Wysoka, z nogami sięgającymi niemal nieba, idealnymi wymiarami i jasnymi włosami, które miękkimi falami sięgały jej pasa. Niebieskooka blondynka z kobiecą figurą, idealnymi rysami twarzy i dziewczęcym uśmiechem była obiektem westchnień niemal wszystkich kolegów z naszej szkoły.

W pierwszej klasie podczas Dnia Wagarowicza samorząd zorganizował wybory „Miss Wiosny”. Ogromną liczbą głosów zwyciężyła je właśnie Ilona. Przyjaciółka szybko stała się prawdziwą szkolną gwiazdą lśniącą na licealnych korytarzach.

Byłam nijaka i zazdrosna

Nie będę ukrywać, że zazdrościłam obu moim koleżankom. Z moimi 160 cm wzrostu, dość zaokrągloną figurą, krótkimi nogami i włosami w odcieniu szary blond, które żyły swoim własnym życiem i nigdy nie chciały się ułożyć. Czułam się przy Ilonie niczym Kopciuszek w towarzystwie królowej balu.

– Jak ty to robisz, że jesteś taka szczupła? – często pytałam koleżanki zajadającej na przerwie kolejne frytki, hot-doga czy batonika i popijającej swoje przekąski dużym łykiem coli (i to wcale nie tej zero cukru). – Ja na śniadanie zjadam jogurt, na obiad chude mięso z warzywami i nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam smak czekolady, a mimo to nie mogę schudnąć.

– Dobra przemiana materii. To rodzinne. Ale nie przejmuj się. Ile ty ważysz? Z 60 parę? To jeszcze nie nadwaga. Przestań z tymi dietami i będzie dobrze – koleżanka mnie pocieszała.

Może rzeczywiście moja waga nie sugerowała jeszcze otyłości, ale byłam po prostu niska i pulchna, a na tle idealnej Ilony prezentowałam się jak jeszcze gorsza wersja siebie.

Do tego nie osiągałam spektakularnych wyników w nauce. Ot, czwórki i wieczny dostateczny z chemii i matematyki, których nigdy nie mogłam zrozumieć pomimo, że Kaśka często próbowała mi tłumaczyć kolejne wzory.

Przeciętniak bez szans

Na tle moich przyjaciółek naprawdę prezentowałam się blado. Kaśka była ta mądra, Ilona ta piękna. A ja? Zwykły przeciętniak, któremu nikt nie wróżył większej kariery. Snułam się gdzieś pomiędzy nimi, raczej niezauważana. Ani przez kolegów oczarowanych słodkim spojrzeniem Ilonki, ani przez nauczycieli wpatrzonych w naszego klasowego geniusza z ławki obok.

Gdy w wakacje po drugiej klasie, Ilonie udało się zdobyć tytuł miss naszej gminy w konkursie organizowanym przy okazji dożynek, we mnie niejako przelała się czara goryczy.

– Ona jest taka śliczna. Ten jej Marek wpatrzony jest w nią, jak w obrazek. Spełnia wszystkie jej życzenia, a ona kaprysi niczym udzielna księżniczka i w ogóle tego nie docenia. Ale co w tym dziwnego? Po prostu wie, że każdy chłopak przybiegnie do niej, gdy tylko kiwnie palcem – żaliłam się mojej siostrze w chwili szczerości.

– Oj Mariolka, uroda to nie wszystko. Wcale nie przesądza o sukcesie w życiu. A tym bardziej o szczęściu.

–  A co przesądza? Kaśka ma w nosie to, jak wygląda. Ale z jej wynikami, nie musi nadrabiać urodą. Na pewno skończy medycynę i może nawet zostanie jakimś ordynatorem szpitala albo profesorem – kontynuowałam na dobre popadając w depresyjny nastrój. – A ja jestem takim przeciętniakiem. Nikt we mnie nie wierzy. Pewnie skończę na traktorze. A wiesz, jak nienawidzę kurzu. Od razu od niego kicham i całe oczy robią mi się czerwone.

– Tak, wiem. Wiem, nasz ty rodzinny króliku – Ewka stuknęła mnie łokciem i zaczęła chichotać. – Chodź, weźmiemy sobie ciacho z jabłkami. Mama przed chwilą upiekła, jest jeszcze ciepłe. Na pewno poprawi ci się humor.

Co ze mnie wyrośnie?

Szarlotka i pyszna kawa ze śmietanką rozwiały moje chwilowe smutki. Ale naprawdę zaczęłam poważnie zastanawiać się nad swoją przyszłością. Tym bardziej, że zauważyłam, że moje koleżanki traktują mnie z pewnym pobłażaniem. Owszem, nadal razem dojeżdżałyśmy do szkoły i spędzałyśmy czas na przerwach, ale mówiły głównie o swoich planach.

One planowały wielkie kariery, a ja nie wiedziałam, co zrobić ze swoim życiem. Kaśka cały czas myślała o studiach, specjalizacji i swojej przyszłej karierze. Ilona wysłała zdjęcia do jakiejś agencji modelek i zaprosili ją na sesję próbną. Z moich rozterek się śmiały, zajęte planowaniem swojej świetlanej przyszłości gwiazd świata mody i medycyny.

Po maturze nasze drogi na dłuższy czas się rozeszły. Kasia poszła na swoją wymarzoną akademię medyczną i jeszcze bardziej zakopała się w książkach. Ilona zdała egzamin bardzo przeciętnie, ale zaczęła lekcje w studium kosmetycznym i planowała karierę wizażystki. Słyszałam, że jakiś fotograf zaprosił ją na sesję do kalendarza.

Obie były tak bardzo zajęte, że nie miały czas na kontakty ze mną. Ja poszłam zaocznie na marketing i zarządzanie do pobliskiego miasta wojewódzkiego. Początkowo dojeżdżałam na weekendowe zajęcia z domu. Udało mi się jednak zaczepić w kawiarni. Podstawy nie miałam zbyt wysokiej, ale napiwki pozwoliły mi wynająć pokój w mieszkaniu studenckim.

Znalazłam pierwszą pracę

Z czasem, spodobało mi się na mojej uczelni i zaczęłam szukać pracy związanej z kierunkiem studiów. Zaczęłam wysyłać CV, ale odpowiedzi od pracodawców nie nadchodziły lub nie przechodziłam rekrutacji. Mimo to okazało się jednak, że planowanie kampanii reklamowych, poznawanie potrzeb grupy docelowej i dopasowywanie komunikatów i środków przekazu, którymi można dotrzeć do klientów całkiem dobrze mi idzie.

– Pani naprawdę ma duże wyczucie produktu czy usługi i dobrze wie, jak je sprzedać. Przygotowany referat był świetny. Bardzo spodobało mi się pani podejście. Jest takie świeże i nieoklepane. Widać, że wreszcie ktoś nie tylko nauczył się schematu z podręcznika, ale dobrze wie, o co chodzi – słowa mojej wykładowczyni, która zaprosiła mnie na konsultacje, bardzo mnie zaskoczyły. – Pani Mariolu, czy nie szuka pani czasami stażu? W firmie, w której jestem kierownikiem działu marketingu, poszukują właśnie młodych talentów.

– Naprawdę? Bardzo chętnie złożę swoje dokumenty. Dziękuję za polecenie – byłam autentycznie wdzięczna.

– To jeszcze nic pewnego. Rekrutacja jest dwustopniowa, a kandydatów ocenia trzyosobowa komisja, ale myślę, że pani ma szansę. Mówię to jako wykładowczyni, która zauważyła samoistny branżowy talent – uśmiechnęła się życzliwie.

Udało mi się zdobyć ten staż, a po jego zakończeniu otrzymałam propozycję pracy na pół etatu. Była to duża firma oferująca outsourcing IT, która szturmem zdobywała polski rynek. Po obronie pracy magisterskiej miałam już duże doświadczenie i przeszłam na cały etat w dziale marketingu.

Mąż też się znalazł

W pracy poznałam Pawła, który był jednym z programistów w naszym zespole. Szybko znaleźliśmy wspólny język i zostaliśmy parą. Po ponad roku znajomości mój chłopak mi się oświadczył, a ja przyjęłam pierścionek.

Po ślubie kupiliśmy mieszkanie na kredyt i zaczęliśmy je urządzać. W międzyczasie urodziłam śliczną córeczkę – Wiktorię. Po urlopie macierzyńskim wróciłam jednak do pracy. Byłam już zastępcą działu marketingu, a moja pensja była naprawdę wysoka. Gdy połączyliśmy zarobki z Pawłem, mogliśmy pozwolić sobie na naprawdę wygodne życie. Szybko spłaciliśmy kredyt za nasze dwupokojowe mieszkanie, kupiliśmy nowy samochód, zaczęliśmy wyjeżdżać na egzotyczne wczasy.

Jednak w pewnym momencie zauważyłam, że mamy niewiele czasu dla rodziny. Córeczka spędzała całe dnie w przedszkolu, a potem ze szkolnej świetlicy odbierała ją wynajęta opiekunka. Trudno było mi jednak zrezygnować z tego, co osiągnęłam i tak po prostu odejść z pracy.

Mój mąż wymyślił jednak rozwiązanie.

Założyliśmy firmę

– A może tak założylibyśmy własną firmę? Ja się znam na programowaniu, ty jesteś świetna w reklamie. Będziemy pracować na własnych warunkach. Co o tym sądzisz?

– Myślisz, że damy radę? To jest skok na naprawdę szeroką wodę. Nie mamy żadnych szans z korporacjami – obawiałam się podjąć ryzyka.

– Mamy oszczędności, nawet jak coś pójdzie nie tak, nie grozi nam bankructwo. A wiesz, że wielu klientów ma dość korporacyjnego podejścia. Tych wszystkich procedur. My moglibyśmy być bliżej przedsiębiorstw, poznać ich indywidualne oczekiwania i pomóc wdrożyć oprogramowanie rzeczywiście dopasowane do potrzeb. Możemy celować w małe i średnie przedsiębiorstwa – przekonywał.

Zaryzykowaliśmy i założyliśmy własną firmę IT. Ja zajęłam się reklamą, a Paweł z kolegą realizowali projekty. Doskonale znaliśmy branżę i mieliśmy dobre kontakty, dlatego szybko udało się nam poszerzyć portfel klientów. Rozbudowaliśmy zespół i w pewnym momencie mogliśmy już pracować o wiele mniej.

Teraz mamy duży komfortowy dom z ogrodem na przedmieściach i cieszymy się życiem. Odnieśliśmy prawdziwy sukces. Nasza córka chodzi na wszystkie dodatkowe zajęcia, o jakich tylko zamarzy. Wakacje spędziła na obozie językowym w Londynie, uczy się jeździć konno. Pilnujemy jednak jej edukacji, ponieważ wiemy, że ciężka praca i dążenie do celu to jedyna droga do sukcesu.

Byłam szczęśliwa

Kiedyś opowiedziałam mężowi o moich koleżankach z liceum.
– To Ilona zawsze była piękna, a Kaśka mądra. Ja przy nich czułam się jak zwykły przeciętniak, który niewiele w życiu osiągnie. Ale udało mi się. Zrobiłam karierę. Jestem zadowolona ze swojego życia – powiedziałam z uśmiechem, gdy siedzieliśmy w naszym salonie przy kominku z lampką wina.

– A co z dziewczynami? Udało się im spełnić marzenia?

– Nie wiem, straciłam z nimi kontakt. Muszę podpytać mamy. Ona będzie wiedzieć.

Ale się zdziwiłam

Ostatnio pojechaliśmy w odwiedziny do rodziców. Są już na emeryturze i bardzo tęsknią za wnuczką. Kiedy przejeżdżaliśmy obok domu Ilony, dostrzegłam jakąś postać na traktorze. Smukła sylwetka, długie nogi…
To była ona. Po dawnej piękności jednak niewiele zostało. Jakaś przygarbiona, w rozciągniętej bluzie, z wyraźnymi odrostami na włosach. Pomachałam jej, a ona mi odmachała, ale z widocznym zdziwieniem.

– Mamo, kto to był? – zapytała Wiki z tylnego siedzenia, odrywając wzrok od swojego smartfona.

–  Moja dawna koleżanka. Chodziłyśmy razem do liceum. Ale chyba mnie nie poznała.

Mama opowiedziała mi, że Ilona wyszła za swojego licealnego chłopaka i przejęli gospodarstwo rodziców. Trochę dojeżdżała do pracy w jakimś salonie kosmetycznym w miasteczku, ale gdy na świat przyszedł jej trzeci syn, zrezygnowała. Jej mąż dorabia w pobliskim tartaku, dlatego ona dużo pomaga mu w gospodarstwie.

–  A co z Kaśką? Udało się jej zostać słynnym lekarzem? –  zapytałam.

–  A gdzie tam, zaszła w ciążę na trzecim roku studiów i musiała zrezygnować. Wróciła do domu i skończyła zaocznie biologię. Teraz uczy w podstawówce i też prowadzi gospodarstwo z mężem – powiedziała.

Hmm… Jak to dziwnie losy w życiu się plotą. To ja, taka zwyczajna i nijaka, teraz robię karierę i jeżdżę nowym Lexusem, podczas, gdy szkolna miss i geniusz wylądowały na traktorach. No i kto, by przypuszczał?

Czytaj także: „Moja żona to nudziara, ale musiałem się z nią ożenić. Ojciec zagroził, że mnie wydziedziczy, jeśli nie doczeka się wnuków”
„Facet z pociągu z wyglądu i zachowania przypominał barbarzyńcę. Nigdy bym nie pomyślała, że zostanie moim mężem”
„Byłyśmy przyjaciółkami w innym życiu. Dawałam jej każdą swoją wolną chwilę. Teraz przyszła się zemścić”

Redakcja poleca

REKLAMA