„Moje marzenie o własnym dziecku skończyło się wraz z przygarnięciem trójki bachorów mojego partnera”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, dragonstock
„Wiedziałam, że dla nikogo to nie będzie łatwa sytuacja, ale nie spodziewałam się, że moje życie wywróci się do góry nogami. Paweł oskarżał mnie o śmierć matki, prychał, a Kaśka wyzywała od pierwszych lepszych lafirynd i złodziejek mężów. Byłam już na skraju wytrzymałości”.
/ 02.02.2022 07:05
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, dragonstock

Zanim zdążyłam na serio pomyśleć o pierwszym dziecku, nagle miałam ich trójkę. I to całkiem wyrośniętych. A wszystko przez Andrzeja. Poznałam go dwa lata temu na imprezie u Aśki. A ponieważ Aśka ciągle próbowała mnie wyswatać, od razu pokazała mi go palcem i wyszeptała do ucha:

– Rozwodnik. Całkiem przystojny, nie? I wcale nie taki stary.

Na te jej starania reagowałam alergicznie, a więc od razu się na niego najeżyłam. Na wszelki wypadek odpłynęłam w drugi koniec mieszkania, a gdy zobaczyłam, że Aśka gada z tym facetem i pokazuje palcem w moją stronę – chwyciłam torebkę i ruszyłam do drzwi.

Kiedy dotknęłam klamki, rozległ się za sobą męski głos. Całkiem przyjemny...

– Domyślam się, że uciekasz z mojego powodu. Trochę mi głupio. Więc mam taki pomysł. Albo wyjdę ja, albo wyjdziemy razem.

Oprócz miłego głosu facet miał też piękny uśmiech. Rozbroił mnie i wbrew mocnemu postanowieniu zaśmiałam się i ja. Zachęcająco skinęłam więc głową, a on chwycił bluzę z wieszaka i wyszliśmy. W ostatniej chwili zobaczyłam mrugającą do mnie Aśkę.

– Andrzej – przedstawił się na klatce.

– Agata – podałam mu dłoń.

Ten wieczór przegadaliśmy w małej winiarni. Po kilku godzinach wiedziałam o nim wszystko. Rzeczywiście był rozwodnikiem, ale z byłą żoną mieli dobre stosunki. Dzieci mieszkały z matką i stale się z nim kontaktowały. Udało mi się nawet zapamiętać ich imiona. Paweł był licealistą. Kasia miała dziesięć lat, a najmłodszy, Adaś, właśnie skończył cztery.

– Paweł urodził się zaraz po naszej maturze. Bo Ania, moja eks, to koleżanka z klasy – opowiadał Andrzej. – Na szczęście rodzice bardzo nam pomogli. Ania z małym poślizgiem skończyła studia dzienne. Bardzo mi na tym zależało, nie chciałem, żeby tylko Ania poniosła konsekwencje narodzin Pawła. Kasia się urodziła, jak już sobie poukładaliśmy życie. A Adaś to taka nasza druga wpadka. Bardzo kochana wpadka – zaśmiał się.

O dzieciach mówił tak ciepło… Nie miałam wątpliwości, że bardzo je kocha. O rozwodzie wypowiadał się raczej wstrzemięźliwie.

– Po prostu życie. W pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że to, co nas łączyło, gdzieś wyparowało. Uznaliśmy, że zamiast burczeć na siebie przy dzieciach, lepiej się rozstać. To nie była łatwa decyzja, Adaś miał tylko dwa lata, przez pół roku płakał każdej nocy, ale dziś oboje uważamy, że postąpiliśmy słusznie. Rozstaliśmy się, zanim się znienawidziliśmy, i dzięki temu teraz jest nam łatwiej. Rok temu Ania wyszła ponownie za mąż. Trudno mi było się z początku pogodzić z tym, że moim dzieciom rano robi kakao obcy facet. Ale Krzysiek to w sumie porządny gość, w końcu mu odpuściłem.

Pół roku po tym pierwszym spotkaniu zamieszkałam z Andrzejem. Poznałam dzieciaki, pojechaliśmy na wspólne wakacje na Mazury. Ale w weekendy, gdy dzieci przychodziły do nas, starałam się usuwać w cień. To był czas dla nich, nie chciałam się wtrącać. Podawałam obiad, jakiś deser, robiłam lemoniadę, ale trzymałam się z boku.

Andrzej to rozumiał i doceniał.

– Jesteś aniołem – powtarzał zawsze.

Muszę przyznać, że trochę mu zazdrościłam. I powoli dojrzewałam do decyzji o tym, żeby mieć własne dziecko. Ale z Andrzejem jeszcze o tym nie rozmawiałam. Trochę się bałam, że usłyszę, że on ma pełne ręce roboty z tą trójką i że już mu wystarczy.

A kiedy byłam wreszcie gotowa, by tę rozmowę przeprowadzić, nie zdążyłam. Nasz świat stanął na głowie – Ania, była żona Andrzeja, zginęła w wypadku samochodowym.

Czułam się tak samo zagubiona jak one

Tamtego wieczoru Ania z Krzyśkiem wracali po weekendzie do domu. Po drodze mieli zajechać do nas i zabrać dzieci. Kiedy minęła dziewiąta wieczorem, Andrzej zaczął się trochę niepokoić. Próbował dzwonić na komórkę Ani i Krzyśka – ale w obu włączała się sekretarka. Godzinę później zadzwoniła mama Ani.

– Andrzej, dzieci są z tobą? – mówiła z płaczem. – Jak ty im to powiesz?! Taka tragedia! Ania nie żyje. Moja córeczka.. moja… zginęła na miejscu. Krzysztof jest w szpitalu.

Andrzej nie chciał budzić dzieci. Niech mają ostatnią spokojną noc. Oboje nie mogliśmy spać. Andrzej wiedział, że rano czeka go najtrudniejsza rozmowa z dziećmi. Trudniejsza niż tamta, kiedy powiedzieli im o rozwodzie.

Następnego dnia dzieci nie poszły do szkoły. Pojechaliśmy do domu Ani i Krzysztofa i zabraliśmy trochę rzeczy na najbliższe dni. Paweł przez cały dzień się nie odzywał. Kasia płakała, a Adaś pytał, kiedy wróci mama.

Skłamałabym, gdybym napisała, że wiedziałam, że damy radę. Naprawdę czułam się   równie zagubiona jak te dzieciaki. Nie miałam zielonego pojęcia o wychowywaniu dzieci
– zwłaszcza trójki cudzych dzieci – ani nie wiedziałam, czy i jak rozmawiać z nimi o tym, co się stało. Bardzo chciałam im pomóc, ale kompletnie nie wiedziałam, jak to zrobić.

Sytuacja była tym trudniejsza, że Paweł i Kasia odmawiali spotkania z psychologiem. Postanowiłam więc pójść do poradni sama.

– Nie chcę pani oszukiwać, nie będzie łatwo – stwierdziła pani psycholog, mądra, siwa, starsza kobieta. – Swój gniew i frustrację oni skierują przeciwko pani. Ojca kochają, pani jest łatwiejszym celem. To może trwać miesiąc, rok, może nie skończyć się nigdy.

Pierwszy miesiąc był najtrudniejszy. Paweł z ojcem nie rozmawiał, a na mnie warczał. Nawet banalne pytanie, czy woli kaszę, czy ziemniaki na obiad, potrafiło wywołać agresję.

– Nie chcę twoich zasranych ziemniaków! – rozdarł się kiedyś jak opętany i cisnął talerzem o ziemię, a potem zamknął się w swoim pokoju i włączył hip-hop na cały regulator.

W końcu Paweł oświadczył, że przeprowadza się do babci. Nie protestowaliśmy. Babcia mieszkała w kawalerce. Paweł wstawił sobie polówkę do kuchni. To nie mogło długo trwać.
Babcia zadzwoniła po dwóch tygodniach:

– Prawda jest taka, że męczymy się oboje. A on nie umie się przyznać, że zrobił głupotę Zabierzcie go, nie będzie protestował...

Rzeczywiście. Gdy przyjechał Andrzej i polecił Pawłowi spakować rzeczy i zanieść do samochodu – chłopak zrobił to bez słowa. W domu zamknął się w pokoju. Wyszedł około północy. Jeszcze siedzieliśmy w salonie. Usiadł koło Andrzeja, zakrył twarz dłońmi.

– Tato, ja nie wiem, co robić. Ja tak tęsknię za mamą... – zaczął szlochać.

„Nareszcie – pomyślałam z ulgą. – Nareszcie przestał dusić w sobie emocje”. Miałam rację. Ten wybuch był Pawłowi potrzebny. Gdy wyrzucił to z siebie, w końcu mógł przyznać sam przed sobą, co tak naprawdę jest problemem. Nie przeprowadzka, nie ja – tylko po prostu brak matki. 

Nazajutrz siedziałam z książką w salonie.

– Taty nie ma? – zapytał, a ja pokręciłam głową. – To dobrze. Chciałem z tobą pogadać. Przepraszam, zachowywałem się jak gówniarz. Przepraszam. Przecież wiem, że to nie twoja wina... Zamiast wam pomóc zająć się Kasią i Adasiem, to jeszcze robię dym. A, i kończę z hip-hopem. To nie dla mnie. Wracam do rocka. I obiecuję, będę zakładać słuchawki.

Mała nazwała mnie pierwszą lepszą lafiryndą

Najdzikszą jazdę mieliśmy z Kasią. Jako dziewczynka była bardzo związana z matką. Na dodatek właśnie przeobrażała się z dziecka w nastolatkę, co jest zawsze bardzo trudnym okresem.

Nadal spała z ulubionym pluszakiem, ale już chciała malować paznokcie. Od pierwszego tygodnia poddawała mnie testom. Próbowała wyjść do szkoły z gołym brzuchem i w makijażu. Gdy nakazałam jej natychmiast się przebrać, usłyszałam:

– Mama mi pozwalała.

To była jej odpowiedź na wszystko. Nie ćwiczyła na gimnastyce – bo mama jej pozwalała. Nie jadła śniadania – tak samo... Żądała lodów na obiad, bo mama właśnie tak kazała jej się odżywiać. Pozwalała też grać na komputerze całą noc i spóźniać się do szkoły...
Każda dyskusja kończyła się krzykiem:

– Zostaw mnie, nie jesteś moją matką!

Tłumaczyłam jej, że wiem o tym i nie zamierzam zastępować jej matki, ale mieszkamy razem i musimy się jakoś porozumieć, a ja pomagam jej tacie opiekować się nią. Do Kasi jednak nie docierały żadne argumenty.

Co gorsze, Andrzejowi też nie zamierzała odpuścić. Usłyszał od córki, że porzucił mamę dla pierwszej lepszej lafiryndy. Oczywiście, w mojej obecności...

– Od dawna nas nie kochasz, nie chciałeś nas! Teraz musiałeś nas wziąć. Pewnie tylko czekasz, żeby się nas pozbyć! – krzyczała.

Gdy Krzysiek wyszedł ze szpitala, spakowała się pewnej nocy i uciekła do niego. Obudził nas telefon od Krzyśka:

– Kasia tu jest. Znalazłem ją śpiącą w naszej sypialni, przytuloną do szlafroka Ani. Może niech już zostanie do rana – zaproponował.

Gdy Andrzej pojechał po nią następnego dnia, musieli ją wpychać do samochodu siłą.  Kopała i drapała. Oberwało się też Krzyśkowi:

– Zdrajca! Nawet ty mnie już nie kochasz! Nikt nas nie chce… – wyła tak, że w oknach zaczęły się pojawiać twarze sąsiadów.

Kasia – wzorowa uczennica – zaczęła przynosić pały i uwagi. W końcu wychowawczyni wezwała Andrzeja.

– Wiemy, że Kasi jest trudno. Ale nie możemy wiecznie przymykać oczu na jej zachowanie. Nie przynosi zeszytów, nie odrabia lekcji, na lekcjach nie notuje, tylko patrzy w okno, żując gumę  – wyliczała wychowawczyni. – Musimy zareagować, inne dzieci to widzą…

Tego wieczoru Andrzej wziął Kasię na długą rozmowę. Rozpłakała się. Obiecała, że się poprawi. Przechodząc koło mnie, mruknęła nawet „Dobranoc”. Następnego dnia do Andrzeja zadzwoniła dyrektorka szkoły. Nie chciała mówić przez telefon, co się stało. Gdy wrócił do domu, usiadł na kanapie i się popłakał.

– Nie wiem, co robić. Nie mam już pomysłu. Myślałem, że doszliśmy wczoraj do porozumienia. A dziś... Nie wiem, jak to zrobiła. Do szkoły dotarła z podbitym okiem. Powiedziała dyrektorce, że odkąd mieszka z nami, jest regularnie bita, że ja próbowałem ją dotykać „w te miejsca”, a jak coś przeskrobie, to ty za karę nie dajesz jej jeść. Na szczęście dyrektorka dobrze zna naszą rodzinę, więc nie wezwała od razu policji. Kiedy przy mnie przycisnęła Kasię – ta przyznała się, że wszystko zmyśliła, a siniaka nabiła sobie sama, uderzając się o kran w toalecie. Wszystko dlatego, bo chce iść do domu dziecka, bo my jej nie kochamy… – ukrył twarz w dłoniach.

Rano ustaliliśmy, że wszyscy we trójkę pójdziemy do psychologa. Po kilku wspólnych sesjach teraz dwa razy w tygodniu wozimy ją na spotkania. Mam wrażenie, że polubiła panią Wiesię.

Ciągle nie jest różowo, nadal mnie ignoruje – ale przynajmniej zniknęła agresja. I Kasia znowu zaczęła się przykładać do nauki i chwalić szkolnymi sukcesami.

Najbardziej wzruszył mnie najmłodszy synek

Z Adasiem było najmniej kłopotów. On nie do końca rozumie, co się stało. Tęskni za mamą, pyta, kiedy mama wróci, budzi się w nocy z płaczem. Ale nie protestuje, gdy go przytulam i śpiewam mu kołysanki.

Wieczorem przynosi książeczki i gramoli mi się na kolana. Gdy poszliśmy wszyscy na cmentarz, stanęłam z tyłu. Po chwili Adaś puścił rękę taty, przybiegł do mnie, przytulił się mocno i zapytał:

– To mama jest tam pod tymi kwiatami czy w niebie? Jeśli tu – to dlaczego nie wstaje, jak ją wołam?

Zaszkliły mi się oczy. Pomyślałam, że Adaś jest na tyle mały, że za parę lat będzie ledwie pamiętał mamę. Są zdjęcia, filmy, ale prawdziwy obraz pewnie mu się zatrze. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby jej nie zapomniał.

Adaś pomógł mi też przetrwać wybuchy Kasi. Po jednej z najgłośniejszych awantur zakradł się do mnie i wyszeptał mi do ucha:

– Ja wiem, że nie jesteś naszą mamą. Ale jak chcesz, to możemy udawać, że jesteś moją. I mogę cię nazywać mamą...

Wzruszona popłakałam się jak dziecko. Adaś nie mówi do mnie jednak „mamo” przy wszystkich. Po jednej próbie przy śniadaniu został storpedowany spojrzeniem Kasi i więcej się nie odważył. Tylko gdy jesteśmy sami – czytam mu na dobranoc albo go kąpię – patrzy na mnie znacząco i z konspiracyjną miną szepcze:

– Dziękuję, mamusiu!

I tak powoli układamy sobie wszyscy od nowa to wspólne życie. Przechodzę przyspieszony kurs macierzyństwa. Każdego dnia uczę się czegoś nowego. Czasem uda mi się zrobić kilka kroków do przodu – by potem jednym głupim zdaniem cofnąć moje ciągle kruche relacje z dziećmi o kilometr do tyłu.

O własnym dziecku już nie myślę. To nie jest odpowiedni moment na taką decyzję. Może za kilka lat... Choć podejrzewam, że wtedy nie będę już miała na to siły. Prawdopodobnie zostanę już przy tej trójce, którą dał mi los. 

Czytaj także:
„Mąż codziennie z zimną krwią >>wbijał<< mi nóż w plecy. Krytykował wszystko, co robię i napawał się moimi łzami”
„Zerwałam z narzeczonym, bo śniło mi się, że ma romans z mężczyzną. Do dziś pluję sobie w brodę”
„Moja matka piła całą ciążę i porzuciła moją siostrę zaraz po urodzeniu. Teraz ja chciałabym ją zaadoptować”

Redakcja poleca

REKLAMA