„Zerwałam z narzeczonym, bo śniło mi się, że ma romans z mężczyzną. Do dziś pluję sobie w brodę”

kobieta, która jest załamana rozstaniem z ukochanym fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk
„Byłam przekonana, że to znak. Że skoro tak wyraźnie zobaczyłam we śnie, ze Artur woli mężczyzn, to musimy się rozstać. Mama utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Dziś Artur jest szczęśliwym mężem innej kobiety, a ja dalej rozpaczam po naszej miłości”.
/ 27.01.2022 14:31
kobieta, która jest załamana rozstaniem z ukochanym fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk

Czarny kot przebiegł ci drogę? Wróć, usiądź i wybierz inną trasę. Nigdy nie przechodź pod drabiną. Odpukaj trzy razy w niemalowane drewno. I oczywiście słuchaj snów… Ze snami raczej nie miałam problemu, bo prawie nigdy nic mi się nie śniło. Żyłam intensywnie. Pracowałam, studiowałam zaocznie. Zmęczona wracałam do domu i ledwie przyłożyłam głowę do poduszki, już spałam.

Do tamtego wyjątkowego dnia, kiedy jeden sen na zawsze zmienił moje życie.

Wiedziałam, że chcę mieć dużą rodzinę

Nie interesowały mnie przelotne związki. Mąż, własne cztery kąty, gromadka dzieci… Dlatego byłam pewna, że Pana Boga za nogi złapałam, gdy poznałam Artura. Był mężczyzną moich marzeń. Poznaliśmy się, gdy jechałam na wycieczkę z dziećmi z przedszkola, w którym pracuję. Artur był kierowcą naszego autobusu. Zaczęliśmy rozmawiać i od razu przypadliśmy sobie do gustu.

Artur opowiadał mi, że w wakacje wyjeżdża na obozy z niepełnosprawnymi dziećmi. Był silny, czuły, opiekuńczy. Od pierwszej chwili się zakochałam. Dlatego nie miałam cienia wątpliwości, kiedy pod koniec wycieczki Artur poprosił mnie o numer telefonu. Jak dziś pamiętam, że tego dnia zadzwoniłam do siostry i szepnęłam, że w moim życiu pojawił się anioł… Tak właśnie się czułam. Jakby to anioł musnął mnie swoim skrzydłem. Artur zadzwonił następnego dnia. Umówiliśmy się na spacer po parku. Spacerowaliśmy wtedy i spacerowaliśmy. Rozstaliśmy się dopiero, gdy zapadł zmrok.

– Nie możemy tego zmarnować – szepnął wtedy Artur, ściskając moją rękę.

Czułam to samo. Zaczęliśmy się spotykać

Po raz pierwszy w życiu byłam naprawdę szczęśliwa. Artur rozjaśnił moje zwykłe, szare życie przedszkolanki. Jego wrażliwość i oddanie sprawiały, że czułam się kochana jak nikt na świecie. Spotkani przypadkowo ludzie zwracali uwagę na moje błyszczące oczy i entuzjazm w głosie, gdy mówiłam o narzeczonym.

– Z tej mąki będzie chleb – powiedziała pewnego dnia z uznaniem moja mama, widząc nas razem.

Takie zapowiedzi podnosiły mnie na duchu. Szczególnie, gdy padały z jej ust. Mama miała w naszym domu opinię wróżki. Jej słowa obie z siostrą traktowałyśmy jak proroctwo. Skoro ona pobłogosławiła mój związek z Arturem, nic nie mogło się stać… A jednak… Choć bardzo się kochaliśmy, oboje z narzeczonym nie spieszyliśmy się do miłości fizycznej.

– Mamy całe życie – powtarzał Artur, patrząc mi w oczy.

Pochlebiała mi jego dojrzałość. Czułam się wyróżniona, że to właśnie na mnie chce zaczekać. Rok po tym, jak się poznaliśmy, wybraliśmy się do restauracji, by wspólnie świętować rocznicę. Był piękny, letni wieczór. Do posiłku zamówiliśmy butelkę wina. Później kolejną. Tak dobrze było nam razem… Żadne z nas na co dzień nie piło dużo, więc alkohol szybko zaszumiał nam w głowach.

– Może zdecydujesz się jednak u mnie przenocować? – szepnęłam wtedy, ośmielona alkoholem, ściskając namiętnie dłoń narzeczonego.

Artur momentalnie zabrał rękę.

– Coś sobie obiecaliśmy, Haniu – powiedział surowo. – Dotrzymajmy danego sobie słowa. Mamy przed sobą całe życie.

Zrobiło mi się przykro, ale starałam się nie myśleć o odrzuceniu, jakiego doznałam. Kilkanaście minut później Artur odprowadził mnie do domu. Z trudem zasnęłam. W głowie kręciło mi się od wrażeń całego dnia i wypitego wina. Ale kiedy już usnęłam… Nie pamiętam żadnego ze swoich wcześniejszych snów. A jednak ten, który przyszedł do mnie tamtej nocy, był wyjątkowo sugestywny.

Śniło mi się nasze przyszłe mieszkanie. Jak to we śnie bywa, po prostu wiedziałam, że to dom, który stworzyłam z Arturem. Nie widziałam we śnie męża, ale czułam jego obecność i coś mi mówiło, że jestem jego żoną. Wracałam w tym śnie z pracy do domu. Wchodziłam powoli, zakradając się jak złodziej. Odsłonięte całkowicie rolety podpowiadały mi, że z jakiegoś powodu wróciłam do domu w środku dnia. Może źle się poczułam? Może spodziewałam się naszego wspólnego dziecka? Tego nie wiedziałam. Pamiętam, że we śnie wykrzyknęłam imię męża, ale odpowiedziała mi tylko cisza.

– Artur? – w przestronnym pomieszczeniu zarezonował mój przestraszony głos. – Gdzie jesteś? Przecież wiem, że powinieneś tu być.

Drzwi były otwarte… Zajrzałam do kuchni. Była urządzona dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam, z wyspą na środku i rzędem jasnych szafek w prowansalskim stylu pod ścianą. Do tej pory pamiętam, że poczułam w tym śnie ulgę. Moje życie wyglądało dokładnie tak, jak je sobie wymarzyłam. Przeszłam przez salon. Wiedziałam, że drzwi na końcu pokoju prowadzą do sypialni. Otworzyłam je cicho… A później zamarłam. Mój mąż tam był. Z innym mężczyzną. Na mój widok jego twarz przybrała wyraz skrajnego przerażenia.

– To nie tak, Haniu! – krzyknął. – Wytłumaczę ci wszystko!

Ale ja nie chciałam słuchać. Wybiegłam z mieszkania prosto przed siebie… I w tamtym momencie się obudziłam. Zdałam sobie sprawę, że głośno krzyczę: To nie dzieje się naprawdę! Siedziałam na łóżku, zlana potem, powtarzając jak automat: To tylko sen. Za dużo wypiłaś. Mózg płata ci figle…

Ale ziarno wątpliwości zostało zasiane

Nie potrafiłam zapomnieć o tym śnie. Kolejnego dnia, już na trzeźwo, analizowałam wszystko, co widziałam, i odruchowo zaczęłam dopasowywać do siebie fragmenty układanki, jakbym układała puzzle. Dziwną, jak mi się teraz wydało, niechęć Artura do dotykania mnie. Jego powściągliwość. Wyjątkową wrażliwość. Lojalność wobec przyjaciela, o którym często mi opowiadał… Wszystko zaczęło układać się w przerażającą całość.

Przez kolejne dni sporo czytałam na temat małżeństw homoseksualistów, którzy zawierają związki tylko po to, żeby stworzyć zasłonę dymną przed światem. Wszystko wydawało się idealnie pasować. W materiałach znajdowałam informacje, że często takim mężczyznom zależy na tym, żeby kobieta szybko urodziła im gromadkę dzieci – to potwierdza ich status w społeczeństwie.

Wszystko się zgadzało. Artur przecież od początku mówił, że chciałby mieć minimum trójkę dzieci. Nie mogłam poprzestać na przeczuciu.

Postanowiłam przeprowadzić test

Zaprosiłam na wieczór najbliższego przyjaciela Artura, Mikołaja. Narzeczony trochę się zdziwił, bo wiedział, że grubiańskie żarty tego człowieka nie są w moim guście, ale szybko usprawiedliwiłam się tym, że chcę po prostu lepiej poznać jego przyjaciół.

– To przecież cząstka ciebie – powiedziałam, głaszcząc Artura czule po policzku, by rozwiać jego wątpliwości.
– Jesteś najlepsza – odpowiedział mi na to narzeczony z zachwytem w oczach.

Wieczór bardzo się udał. A przynajmniej tak zapewne myślał Artur. Bo dla mnie oznaczał kilka godzin tortur. Z rosnącym przerażeniem obserwowałam, jak swobodnie mój narzeczony zachowuje się przy przyjacielu. W pewnym momencie, opowiadając jakąś historię, nawet objął go ramieniem! Tego było już dla mnie za wiele! Czy tak zachowują się mężczyźni? – kołatało mi w głowie. – Ich musi coś łączyć! Po wyjściu Mikołaja zaczęłam wypytywać Artura. Ale narzeczony wyśmiał to, co mówiłam.

– Co też ci przychodzi do głowy?! – rechotał. – Znamy się z Mikołajem od dziecka. Chodziliśmy razem do podstawówki. Jest moim najbliższym przyjacielem. Chyba nie jesteś zazdrosna o kumpla! Haniu, litości!
– A powinnam być o niego zazdrosna? – warknęłam, nie potrafiąc poradzić sobie z uczuciami.

Do tamtego momentu miałam nadzieję, że to wszystko mi się wydaje. Chciałam wierzyć, że Artur naprawdę mnie kocha i stworzymy wkrótce szczęśliwą rodzinę. Ale tamtego dnia straciłam nadzieję. Wiedziałam, co widziałam. Mój przyszły mąż zachowywał się wobec przyjaciela tak, jakby to była najbliższa na świecie osoba. W połączeniu z proroczym snem, jak zaczęłam go w myślach nazywać, wnioski nasuwały się same… Czułam, że panika bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Nie chciałam jednak tak szybko się jej poddać. Postanowiłam porozmawiać jeszcze o tym z mamą. Kto, jak nie ona, znał się lepiej na snach! Drżąc z niepokoju, umówiłam się na sobotnie popołudnie.

– Miałaś kiedyś proroczy sen? – spytałam bez owijania w bawełnę, kiedy już siedziałyśmy na tarasie rodzinnego domu z kubkami herbaty w dłoni. – Taki, który naprawdę ci się sprawdził?
– Oczywiście! – mama przeszyła mnie uważnym spojrzeniem swoich wciąż pięknych, mimo upływu czasu, stalowoszarych oczu. – Sny to między innymi nasza podświadomość, kochanie. Ostrzegają nas przed błędami, które moglibyśmy w życiu popełnić. Ja, kiedy byłam mniej więcej w twoim wieku, byłam bardzo zakochana…

Spojrzałam na mamę zdumiona. Nigdy wcześniej nie słyszałam, że była zakochana w kimś przed tatą. Stanowili przecież doskonałą parę, wszyscy zawsze stawiali ich za wzór. Mama zauważyła moje zdziwienie, ale tylko lekko się uśmiechnęła i kontynuowała opowieść.

– Mój ukochany był wolnym ptakiem. Porzucił studia. Zatrudnił się na budowie. Mówił, że tylko tam jest prawdziwe życie. Do pracy dojeżdżał niewielkim motorem. Codziennie tym motorem przyjeżdżał też do mnie. A nie miał blisko… Dzieliło nas prawie pięćdziesiąt kilometrów. Mieliśmy tyle planów… Chcieliśmy się pobrać, mieć gromadkę dzieci.

– I co się stało? – szepnęłam, czując, jak zimny dreszcz przechodzi mi po krzyżu.
– Pewnej nocy miałam sen. Śniło mi się, że siedzę sama w pustym domu i patrzę przez okno. A po ścieżce idzie dwóch policjantów. Do tej pory pamiętam ich twarze. Już patrząc na nich, czułam, że przychodzą ze złą nowiną.
– I co powiedzieli? – szepnęłam.
Otworzyłam im drzwi i usłyszałam, że zostałam wdową, bo mój ukochany zginął w wypadku na motocyklu. A ja byłam już wtedy w ciąży. Zostałam zupełnie sama – kontynuowała mama. – Do tej pory pamiętam swoje przerażenie i tłukącą się po głowie myśl: Jak ja sobie poradzę? Kiedy się obudziłam, wciąż pamiętałam ten sen. Postanowiłam go nie lekceważyć. Wiedziałam, że sny to posłańcy naszej podświadomości. Tydzień później zerwałam zaręczyny.
– I co było dalej? – szepnęłam. – Nie krwawiło ci serce? Przecież zostawiłaś ukochanego mężczyznę. I zrobiłaś to… wyłącznie na podstawie snu. To mogła być iluzja.
– Wiedziałam, że postępuję słusznie – powiedziała stanowczo mama. – Intuicja mi to podpowiadała. I nie pomyliła się. Mój narzeczony zginął w wypadku na motocyklu pół roku po naszym rozstaniu. Na pustej drodze wjechał w niego tir. A tydzień po tym, jak zginął, poznałam twojego tatę. I żyliśmy długo i szczęśliwie – uśmiechnęła się z ulgą mama. – Nie wolno lekceważyć swoich przeczuć, kochanie.

Tego mi było trzeba. Nie powiedziałam mamie, jaki miałam sen. Wstydziłam się nawet myśleć o tym, co w nim widziałam. Ale wiedziałam, co powinnam zrobić.

Tydzień później poprosiłam Artura o rozmowę

Narzeczony był zdruzgotany, gdy oznajmiłam mu, że uważam, iż powinniśmy się rozstać.

– Nie jesteśmy dla siebie stworzeni – powtarzałam. – Każdy z nas powinien iść swoją drogą.
– Ale o czym ty mówisz, Haniu? – powtarzał zrozpaczony Artur. – Czy ja cię czymś uraziłem? Przecież ja cię kocham! Jesteś jedyną kobietą mojego życia!
– Czas przestać kłamać, Artur – odparłam poważnie. – Uważam, że powinieneś przestać się bać i zacząć żyć w prawdzie.
– O czym ty gadasz? – narzeczony wciąż nie rozumiał. – To jakieś bzdury. Nie wiem, co się stało, ale zrobię wszystko, żeby cię odzyskać!

Serce w tamtym momencie pękało mi na milion kawałków, ale byłam przekonana, że postępuję słusznie, i zamierzałam wytrwać w swojej decyzji.

Od tamtego czasu minęły 3 lata

Wciąż jestem sama. Żaden mężczyzna, którego przez ten czas poznałam, nawet do pięt nie dorastał Arturowi. Przy żadnym nie czułam się tak szczęśliwa, z żadnym nie chciałam zakładać rodziny. A mój były narzeczony? Niedługo po naszym rozstaniu wyjechał z miasta. Ludzie mówili, że nie potrafił sobie poradzić z rozpaczą. Ale ostatnio wrócił.

Przywiózł narzeczoną. Wzięli ślub w naszym parafialnym kościółku. Nie śmiałam oczywiście wejść do środka. Patrzyłam na ich szczęście ukryta w zaułku ulicę dalej, z trudem kryjąc rozpacz. Na twarzy obojga malowała się tak niekłamana radość, że nie miałam wątpliwości, iż ich miłość jest autentyczna. Nie miałam też wątpliwości, że intuicja w postaci „proroczego” snu mnie zawiodła.

Artur nie udawał miłości do żony. On ją po prostu kochał. Tak samo, jak wcześniej kochał mnie. To ja powinnam stać na miejscu tej kobiety w białej sukni, z uśmiechem od ucha do ucha, szczęśliwa u boku ukochanego mężczyzny. I stałabym, gdybym nie pozwoliła się zwieść ślepej wierze w moc snu. A przecież, jak to mówią starzy ludzie: Sen mara, Bóg wiara. Jak mogłam zapomnieć o tej prostej prawdzie? 

Czytaj także:
Firma jest na skraju bankructwa, ale moja żona nadal kupuje drogie ciuchy
Po śmierci taty, mama czciła go jak świętego. A on... miał nieślubnego syna
Okradałem dziadka, bo myślałem że mama ma raka. A ona kłamała

Redakcja poleca

REKLAMA