„Moje małżeństwo to porażka. Mąż nigdy nie zajmował się synem. Nie chciał marnować życia z naburmuszoną żoną”

żona rozmawia z mężem przez telefon fot. Adobe Stock, alfa27
„Dzwonił co kilka dni, pytał o Pawełka, a ja złościłam się, że nie interesują go moje uczucia ani to, jak sobie radzę sama. Nie ucieszyłam się, gdy powiedział, że wraca. Nie mieliśmy już o czym rozmawiać, nie było między nami dawnej bliskości”.
/ 29.01.2022 12:36
żona rozmawia z mężem przez telefon fot. Adobe Stock, alfa27

Zaproszenie na wrześniowy jubileusz moich dziadków było piękne – wydrukowane stylizowaną złotą czcionką na czerpanym papierze.

– Pięćdziesiąt lat razem! Pół wieku z jedną i tą samą osobą – wzdychałam, kolejny raz oglądając elegancki kartonik.

Z okazji złotych godów babci Zosi i dziadka Kazia moi rodzice postanowili wyprawić wielkie przyjęcie, na które zaprosili całą bliższą i dalszą rodzinę. Tymczasem ja długo zastanawiałam się, jaką wymówkę wymyślić, aby nie jechać na uroczystość.

Dwa miesiące wcześniej rozstałam się z mężem

W szufladzie biurka leżał już wydrukowany pozew rozwodowy, ale jakoś brakowało mi czasu, aby go zanieść do sądu. O zgrozo, zanosiło się na to, że będę pierwszą rozwódką w naszej rodzinie. Nic dziwnego, że nie miałam ochoty brać udziału w rodzinnej imprezie. Już wyobrażałam sobie te wszystkie współczujące spojrzenia, te ciekawskie pytania moich kuzynek, ciotek i wujków…

– Mamuś, zrozum, nie chcę brać udziału w tym spędzie. Przyjadę już po uroczystości, złożę dziadkom życzenia i wtedy dam prezent – tłumaczyłam mamie przez telefon.

– Oj, córciu, przyjedź. Dziadkowi będzie bardzo przykro, jeśli nie będzie jego ukochanej wnuczki – mama brała mnie pod włos. – Poza tym tobie to też dobrze zrobi. Spotkasz się ze wszystkimi, rozerwiesz się, będzie fajnie, zobaczysz.

– Nie chcę wam popsuć zabawy swoim kiepskim humorem – przyznałam szczerze.

– Nie zamartwiaj się, skarbie. Na pewno pogodzicie się z Wojtkiem i jeszcze będziecie szczęśliwi – pocieszała mnie.

– Tak, akurat – mruknęłam, odkładając słuchawkę.

Dwa tygodnie później siedziałam w pociągu i obserwowałam widok z okna. Na moich kolanach spał trzyletni synek. Głaszcząc go po jasnej główce, zastanawiałam się, jak to możliwe, że babcia przez pół wieku wytrzymała z dziadkiem, i to mimo jego trudnego charakteru.

Ja miałam dość małżeństwa z Wojtkiem już po trzech latach, chociaż spotykaliśmy się od liceum i naprawdę myśleliśmy, że dobrze się znamy. Na studiach zamieszkaliśmy razem i nie licząc drobnych sprzeczek, byliśmy naprawdę szczęśliwi.

Uważał, że go nie doceniam

Ślub wspominam jako najpiękniejsze wydarzenie w moim życiu. Niestety, niecały rok później poczułam rozczarowanie. Urodził się Pawełek, a my chyba jeszcze wtedy nie dorośliśmy do roli rodziców. Wojtek dużo pracował i kończył studia podyplomowe, ja prowadziłam dom i zajmowałam się dzieckiem.

– Pomóż mi, już nie daję rady – często skarżyłam się mężowi.

– Nie mam czasu. Poza tym ja nie potrafię zajmować się niemowlakami. Jak podrośnie, zabiorę go na ryby – odpowiadał.

Coraz częściej się kłóciliśmy i raniliśmy przykrymi słowami.

– Nigdy cię nie ma w domu, gdy jesteś potrzebny, a jak masz wolną chwilę, to siedzisz w garażu i dłubiesz przy tym starym rzęchu – złościłam się.

– Bo nie chce mi się wracać do domu, do takiej zrzędliwej baby – krzyczał Wojtek.

Któregoś dnia oznajmił, że wyjeżdża na staż do Brukseli.

– To dla mnie wielka szansa, poza tym dobrze nam zrobi takie rozstanie. Może zatęsknimy do siebie, a ty mnie wreszcie docenisz – mówił, pakując walizki.

Dzwonił co kilka dni, pytał o Pawełka, a ja złościłam się, że nie interesują go moje uczucia ani to, jak sobie radzę sama. Nie ucieszyłam się też, gdy powiedział, że wraca. Nie mieliśmy już o czym rozmawiać, nie było między nami dawnej bliskości.

W końcu Wojtek się wyprowadził, a ja przestałam wierzyć w prawdziwą miłośćNo może za wyjątkiem uczucia, które łączyło babcię i dziadka… Pobrali się w trudnych, powojennych czasach. Babcia Zosia zajmowała się domem i wychowywała sześcioro dzieci, dziadek pracował w tartaku. Żyli skromnie i poznali smak biedy, chociaż oboje ciężko pracowali.

Mama opowiadała, że dziadkowie często się kłócili. Babcia nie lubiła gotować i złościła się, bo ciągle brakowało pieniędzy. Dziadek krytykował jedzenie, a potem obrażał się i wychodził na cały wieczór do karczmy. A jednak przetrwali razem wszystkie życiowe zawieruchy i doczekali złotych godów.

Obchody rocznicy rozpoczęły się uroczystą mszą w tym samym kościele, w którym kiedyś dziadkowie ślubowali sobie miłość. Ze wzruszeniem obserwowałam, jak przed wejściem do świątyni babcia drżącymi dłońmi poprawiała dziadkowi krawat. Potem on podał jej ramę i ostrożnie prowadził, żeby nie potknęła się na schodach. Widać było, że ciągle się kochają. W ich gestach i spojrzeniach dostrzegłam taką czułość, że aż zrobiło mi się przykro.

Uświadomiłam sobie, że my z Wojtkiem nie będziemy obchodzili już żadnej rocznicy ślubu. Przez całe nabożeństwo ocierałam łzy – i wzruszenia, i żalu za tym, co tak łatwo utraciłam…

Kiedy już w restauracji podeszłam do dziadków, aby jeszcze raz ich uściskać, babcia, przytulając mnie, powiedziała:

– Chciałabym, Emilko, żebyś była taka szczęśliwa jak my. I wierzę, że tak będzie.

– Och, babciu, wy po prostu jesteście jak dwie połówki jabłka – uśmiechnęłam się, patrząc na stojącego obok dziadka. – Ja, niestety, miałam pecha.

– My dwie połówki? Oj, wnusiu! – roześmiał się dziadek i wziął na ręce mojego synka.

– My jesteśmy jak ogień i woda, dwa żywioły. Nieraz naprawdę ciężko było ze sobą wytrzymać.

– O tak, zdarzały się ciche dni, rzucanie talerzami, a kilka razy Kazio nawet mnie straszył, że się wyprowadzi… – westchnęła.

– Trzeba było mnie nie denerwować, tobym cię nie straszył wyprowadzką – odparł dziadek.

– No to jakim cudem wciąż jesteście razem? – spytałam.

– A bo po każdej kłótni zawsze się przepraszaliśmy. Oboje – powiedział dziadek.

– I najważniejsza dla nas była rodzina. Dzieci miały prawo mieć mamę i tatę – dodała babcia.

Mały stęsknił się za ojcem

Nagle po drugiej stronie sali dostrzegłam znajomą postać.

– Wojtek? – wyrwało mi się. – A co on tu robi?!

– Zaprosiliśmy go – usłyszałam głos dziadka. – On przecież też należy do naszej rodziny.

Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Wzięłam z rąk dziadka swojego synka i przytuliłam go, zasłaniając się dzieckiem jak tarczą.

– Wojtek jest naszym gościem, nie musisz mu się rzucać na szyję – zaznaczyła babcia. – Ale to ojciec twojego syna, pamiętaj o tym.

Zdenerwowałam się strasznie. Chciałam o nim zapomnieć, a tu taka niespodzianka. Wojtek patrzył na mnie z daleka smutnym wzrokiem. Już chciałam się odwrócić i odejść z uniesioną głową, kiedy Pawełek go zauważył.

– Ojej! Tatuś jest! – wykrzyknął, wyrwał mi się i z radosnym wrzaskiem pobiegł do ojca.

Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że tak się za nim stęsknił.

– Witajcie – powiedział mój mąż, podchodząc do nas. Szczęśliwy Pawełek podskakiwał u jego boku.

– Piękna uroczystość – stwierdził Wojtek, patrząc mi w oczy.

– Tak, niektórzy potrafią pracować nad swoim małżeństwem, zamiast uciekać przed problemami na drugi koniec Europy – odparłam sucho.

– Daj spokój, czy musimy nawet przy takiej okazji wypominać sobie błędy? – spytał, uśmiechając się.

Orkiestra zaczęła grać…

– Zatańczymy? – Wojtek wyciągnął do mnie dłoń.

– Tak, zatańcz, zatańcz – zawtórował mu Pawełek.

Zgodziłam się, żeby sprawić przyjemność synkowi, ale gdy poczułam ciepłe palce Wojtka na swoich plecach, nagle spłynął na mnie niezwykły spokój.

„Może moglibyśmy sobie wybaczyć?” – pomyślałam.

– Może spróbujemy jeszcze raz? – wyszeptał Wojtek.

Czytaj także:
„Na emeryturze zamiast egzotycznych wysp, oglądałam zalewającego się piwskiem męża. Stefan zrujnował moje marzenia”
„Wdałem się w romans, bo miałem dość aseksualnej żony. Gorzko pożałowałem tej zdrady”
„Krzysiek to totalny mieszczuch, więc zabrałam go na zabitą dechami wieś. Miał sprawdzian przed ślubem”

Redakcja poleca

REKLAMA