Patrzyłem na tę naburmuszoną dwójkę i zastanawiałem się, gdzie się podziały moje uśmiechnięte rozrabiaki. Te dwa wyrośnięte „cosie” przy stole miały wiecznie skwaszone miny i nic im się nie chciało, nic się nie podobało. Nie rozumiałem… Kto je podmienił? Kiedy? Jakim prawem?
Do niedawna Julek był nienasycony, jeśli chodzi o spędzenie czasu ze mną. A Marta? Uwielbiała się przytulać. Teraz mój syn najwyżej coś mruknął, tuż przed zamknięciem się w swoim pokoju, zaś jego siostra wykręcała się jak węgorz, gdy chciałem choćby pogłaskać ją po głowie, mówiąc, że to obciach, poza tym zepsuję jej fryzurę.
Przestałem to komentować, bo ileż można
Po prostu patrzyłem z coraz większym zdumieniem na kosmitów, którzy zamieszkali w naszym domu.
– To po prostu nastolatki. Postaraj się uszanować ich granice i będzie okej – powtarzała żona.
Starałem się, jak babcię kocham, ale naprawdę nie wiedziałem, co mam robić, jak problem ugryźć. Gdzieś przegapiłem moment pośredni. Jakąś chwilkę, która zadecydowała, że pociąg odjechał i zostawił na mojej stacji te podmienione dzieciaki.
Traktowały mnie jak obcego, czasem wręcz jak wroga, ja też nie widziałem w nich przyjaznych istot. Nie umiałem pokonać przepaści, która nagle się między nami pojawiła. Wszystko robiłem nie tak, źle, w nieodpowiednim czasie…
– Kochanie, zabierasz jutro dzieciaki na biwak – oznajmiła mi żona.
– Że kto? Ja? – spytałem, lekko spanikowany. – Mieliśmy jechać razem…
– Ale mnie cofnęli urlop, a wam dobrze zrobi wyjazd we trójkę. Trzy dni w głuszy, bez zasięgu, tylko wy, ogień, komary, Księżyc w nowiu i niebo usiane gwiazdami. Magia.
Ponieważ mieliśmy wyjechać z rana, małżonka postawiła mnie właściwie przed faktem dokonanym. Plecaki były już spakowane, dzieciaki nachmurzone, że nie jadą do Paryża, tylko do jakiegoś Pcimia w środku lasu, a ja… Ja byłem przerażony. No ale jako ojciec i facet nadrabiałem miną.
Nazajutrz wsiedliśmy do samochodu
Z tyłu panowała cisza. Dwoje kosmitów ze słuchawkami na uszach wpatrywało się w ekrany smartfonów. Może i dobrze, że tam nie ma zasięgu, oczy im trochę odpoczną – pomyślałem.
Na szczęście to nie miał być taki prawdziwy biwak i zamiast namiotów czekał na nas drewniany domek. Wczesna wiosna to nie pora na spanie pod gołym niebem. Za domkiem było miejsce na ognisko, dalej zaczynał się las, a między pniami prześwitywała tafla jeziora. Spokój, cisza, zieleń… Mnie się podobało. Potrzebowałam takiej sielanki po miesiącach spędzonych w miejskiej, betonowej dżungli.
Tymczasem dzieciaki tylko narzekały. Na brak zasięgu, na to, że miejsce jest lamerskie, że na pewno będą tu pająki, a w domku syfiasto, że nie ma tu żadnego sklepu, a tym bardziej jakiegoś centrum rozrywki.
Zostawiłem ich z tymi bolączkami współczesnej młodzieży i wszedłem do domku, by rozłożyć zapasy na trzy dni w lodówce i naocznie sprawdzić, jak ów „syf” wygląda. W środku prezentowało się skromnie, ale przyzwoicie, na pewno lepiej, niż prorokowały moje nastoletnie ufoludki.
Czyściutko na błysk, trzy pokoiki z łóżkami, w salonie na dole kanapa, aneks kuchenny i kominek. Regał z książkami, za to żadnego komputera czy telewizora. Idealna oprawa dla relaksu.
– Jasna cholera! Nie umiecie się niczym cieszyć! Wiecznie skrzywione gęby widzę! Wiecznie kłócicie się między sobą! – zdenerwowałem się i zacząłem krzyczeć; nawet niekoniecznie na nich, po prostu tłumione emocje dały o sobie silniej znać i musiały znaleźć ujście. – Człowiek mógłby się złożyć w scyzoryk, a wy dalej będziecie niezadowoleni!
Noż, by to szlag strzelił! Kiedy przestaliście przypominać moje fantastyczne dzieci? Kiedy ostatni raz mogłem spędzić parę godzin z moim synem, robiąc razem coś fajnego? Kiedy moja córka dała mi się przytulić? Co tu się stało?! Nie ogarniam. Idę na spacer, mam tego dosyć! – warknąłem i rzeczywiście, trzasnąłem drzwiami od domku i poszedłem w las.
Potrzebowałem tego
Resetu zmęczonego umysłu, balsamu na frustrację. Nie zakładałem, że dla nastolatków biwak z ojcem będzie wyjazdem życia, ale to raptem trzy dni, na miłość boską! Mogliśmy je spędzić, patrząc wieczorem w gwiazdy, a w dzień na taflę jeziora.
Mogliśmy słuchać szumu drzew i śpiewu ptaków, po prostu zrobić coś innego niż przez całą resztę roku, ale nie. Musieli szukać dziury w całym. Żeby jednej! Wynajdowali same minusy. Wszystko ich zdaniem było beznadziejne.
Szedłem przed siebie, z rękami w kieszeniach, długo, bardzo długo. Straciłem rachubę czasu, aż w końcu poczułem lekki głód. Pora wracać – pomyślałem. Tym bardziej że zostawiłem dzieciaki bez opieki. Ja wiem, że to nie przedszkolaki, ale jednak.
Przywitała mnie cisza przed domkiem
Rozejrzałem się. Nigdzie nie dostrzegłem dzieciaków. No pięknie, żona mnie zabije, jeśli się zgubili. Pal licho policję, prokuraturę, sąd i więzienie. Żona mnie zabije. Wszedłem do domku i stanąłem jak wryty.
Marta coś pichciła, stojąc przy kuchence, a Julek zmywał naczynia i odkładał je na suszarkę. W domu obydwoje udawali, że nie wiedzą, jak to się dzieje, że obiad pojawia się na stole, a brudne naczynia znikają ze zlewu...
A teraz nawet rozmawiali. Nie warczeli na siebie, nie pomrukiwali w niezrozumiałym ufodialekcie, tylko… rozmawiali.
Stałem przez chwilę w drzwiach, chłonąc to nietypowe zjawisko.
– Przepraszam, że krzyczałem. Nie powinienem był – odezwałem się w końcu, zwracając ich uwagę.
I stał się cud kolejny. Marta wyłączyła ogień na kuchence, podeszła do mnie i przytuliła się. Moja dziewczynka… Coś ścisnęło mnie w dołku.
– To ja przepraszam, tato. Chyba myślałam, że nie wypada, że nie chcesz, że jestem już na to za duża…
– Za duża na przytulaski? – przygarnąłem ją mocniej. – No co ty? Ja jestem stary byk, a dalej lubię się tulić.
Zaśmialiśmy się, a ja kiwnąłem na Julka
Podszedł i niezgrabnie objął mnie oraz siostrę. Widziałem, że jest zakłopotany. Wszak miał już prawie siedemnaście lat i chciał być bardziej mężczyzną niż chłopcem. A jednak się przełamał. Bardzo mnie to wzruszyło.
– Ja też przepraszam, tato. I ten… też mi brakuje spędzania z tobą czasu…
– Nie warczmy już na siebie, okej?
– No… aż tak daleko idących obietnic wolę nie składać – zastrzegł od razu.
– Ale postarać się możemy.
Pokiwali głowami. Czasem jednak warto wyrzucić z siebie emocje.
Zjedliśmy obiad, poszliśmy nad jezioro. Rozmawialiśmy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy wymienialiśmy pełne zdania, nawet złożone. Pod wieczór rozpaliliśmy ognisko, rozłożyliśmy na ziemi leżaki i gapiliśmy się w czarne niebo, usiane milionem gwiazd. Czegoś takiego nie zobaczy się w mieście.
Wiem, że nie powinienem był wybuchać, ale…
Taka gwałtowna erupcja emocji pokazała, że nie jest mi obojętne, co dzieje się w naszej rodzinie, że nie przechodzę do porządku dziennego nad tym, co się psuło, zwichrowało, co nas wstrzymuje przed otwarciem się na siebie.
Całą naszą trójkę. I chyba dzieciaki zauważyły, że ich stary także ma jakieś uczucia, że przeżywa to wszystko nie mniej niż one.
– Jak wrócimy… może byśmy skoczyli na kręgle? – dobiegł mnie głos Julka.
– We dwóch?
– Yhy. Znaczy… dziewczyny też możemy zabrać – zgodził się łaskawie.
– Dzięki, matole – mruknęła Marta, ale nie było w jej głosie złości.
Zaśmiała się. Piękny, czysty dźwięk.
Cholerka… kocham te moje dzieciaki, pomyślałem. Mogłem ich na dłuższą chwilę stracić z radaru, nie rozpoznawać w dorastających ciałach i zbuntowanych umysłach moich dawnych dzieci, ale one nadal tam były, w większych, trudniej rozpoznawalnych formach, ale to jednak były one.
– Kocham was, wiecie?
– Wiemy…. – westchnął Julek.
– No – potwierdziła Marta.
– I?
– I my ciebie też – odparli zgodnie i zaraz, jak na komendę, się wzdrygnęli.
– Ale siara – zauważył Julek.
– No – zgodziła się Marta. – I tato, sorry, ale przy ludziach nas nie przytulaj, nie całuj, nie targaj nam włosów i nie wyznawaj miłości, bo… no wiesz.
Wiedziałem. Czy raczej uczyłem się wiedzieć
Na szczęście cud nie skończył się wraz z powrotem do domu. Nie mogliśmy rozpalić ogniska w salonie, ale nie przestaliśmy rozmawiać. Zaczęliśmy znów razem wychodzić, nawet jeśli było zimno, padał deszcz, a komuś się nie chciało.
Na koniec i tak okazywało się, że było z tego mnóstwo radochy. Moja najlepsza i najmądrzejsza z żon miała rację, wysyłając nas, trochę na siłę, na wspólny wyjazd. Rzuciła nas troje w odciętą od mediów głuszę i sprawiła, że znaleźliśmy kontakt i odzyskaliśmy bliskość.
Czytaj także:
„Ponętna szatynka wpadła mi w oko. Kto by pomyślał, że na zajęciach w domu kultury moje serce zacznie bić mocniej”
„Jestem niemal pewna, że mąż gził się z naszą wspólną przyjaciółką tuż pod moim nosem. Brakuje mi tylko dowodów”
„Zawsze byłem odludkiem, więc po śmierci żony nie sądziłem, że jeszcze znajdę jakąś kobietę. Tymczasem to ona znalazła mnie”