Zeszłoroczna Wigilia miała dla mnie szczególne znaczenie. Moja starsza córka za nic nie mogła tego zrozumieć.
– To starsze małżeństwo, wymagają odpowiedniego przyjęcia. Swojego czasu bardzo nam pomogli. Wiesz, kiedyś w mieście…
– Tak, tak, nic nie było – Natalka przerwała mi dość brutalnie. – Po wszystko jeździliście na wieś i pani Krystyna wam bardzo poma… – przerwał jej dźwięk domofonu.
Otworzyłam drzwi, a potem wpadłam w panikę. Trzeba wszystko wyjąć z lodówki, wstawić wodę na herbatę, a jeszcze miałam pokroić chleb! Kiedy ja się miotałam po przedpokoju, mój mąż przytomnie powiedział:
– Ja zajmę się pieczywem, a ty gośćmi. Właściwie ty ich znasz, nie ja.
Robienie własnych wędlin było przestępstwem
Pan Marek i pani Krystyna postarzeli się mocno, posunęli w latach. Nic w tym zresztą dziwnego, widziałam ich prawie trzy dekady temu! No tak, kilka lat po okrągłym stole – wtedy byłam u nich ostatni raz, z rodzicami. Ja już kończyłam studia, potem wyszłam za mąż, na świat przyszła Natalia. Teraz ona była już studentką...
– Ale ty się, Beatko, niewiele zmieniłaś – starsza pani przyjrzała mi się. – Zmarszczek nie widać, figura dobra, i to po dwójce dzieci! No a dziewczynki… Panna Natalia jest prawie w takim wieku, jak ty ostatni raz przyjechałaś do nas, prawda?
– Prawie – uśmiechnęłam się i podsunęłam półmisek z wędliną.
– A gdzieś ty taką szynkę znalazła? – pan Marek wąchał plasterki. – Prawie jak nasza, domowa. Teraz już nie wędzimy, ale kiedyś…
– O, pamiętam – pokiwałam głową. – U nas w ogóle szynki nie było.
– Dlaczego nie było szynki? – zaciekawiła się moja młodsza córka, Gabrysia. – Babcia była wegeto… wegate… No, nie jadła mięsa?
Spojrzałyśmy na siebie z Krysią i roześmiałyśmy się. Jak wytłumaczyć nastolatce, która od zawsze wszystko dostawała na tacy, że kiedyś w sklepach był tylko ocet? Że po wędlinę, masło, nawet chleb trzeba było stać w kolejkach, i nigdy nie było wiadomo, co się dostanie?
– Nie, skarbie, babcia nie była wegetarianką – powiedziałam. – Tylko że w tamtych czasach produkowano bardzo mało kiełbasy i mięsa. Dlatego babcia nie pozwalała mi wychodzić z tą wiejską kiełbasą na podwórko, bo ktoś mógłby mnie zobaczyć.
– I zabrać ci? – w oczach Gabrysi widziałam przerażenie.
Teraz nawet Natalka nie wytrzymała i, śmiejąc się, pouczyła siostrę:
– Nie, głupia, policja mogła zabrać!
– To policja zabierała kiełbasę? Byli głodni? – zdumiała się mała.
– Nie policja, tylko milicja – wyjaśniłam, kiedy wszyscy przestali się śmiać. – I nie zabierali, lecz rekwirowali, jak ktoś miał coś, czego nie mógł mieć. Pani Krysia z panem Markiem robili wędliny z własnej świnki, a tego robić nie wolno było. I gdyby milicja się o tym dowiedziała, to zarekwirowaliby wędlinę i jeszcze wlepiliby mandat. Bo to było przestępstwo.
Musiałam jechać na świni... dosłownie
– I mogli wsadzić panią do więzienia? – ciekawość Gabrysi rosła.
– Nie wiem, ale już sama kara była dotkliwa. A poza tym, wtedy nie mogliby nam sprzedawać mięsa.
W tym momencie starsza pani zaczęła machać rękami i aż się zakrztusiła, tak chciała coś powiedzieć.
– Przypomniało mi się, Beatko, jak ty na świni jechałaś! – wysapała.
– Jak na koniu? – Natalka nie kryła zdziwienia.
– Świnia jechała w samochodzie, a ja na niej – krztusiłam się ze śmiechu, a nasi goście mi wtórowali.
Moja rodzina, łącznie z mężem, patrzyła na mnie jak na wariatkę. Uznałam więc, że jednak muszę im to wszystko spokojnie wytłumaczyć.
– Dawniej, jak ktoś chciał mieć mięso, to hodował prosiaczka po kryjomu – zaczęłam. – I albo umawiał się po kryjomu z rzeźnikiem i odpalał mu część mięsa, albo przekupywał wiejskiego milicjanta. Kiedy w miastach zapanowała już zupełna bieda, to wówczas zamawialiśmy u pani Krystyny większą ilość mięsa. Umawialiśmy się, kiedy mamy przyjechać i zabrać. Ale nie kupowało się, tak jak teraz, kilogram karkówki i kilogram schabu, tylko od razu pół świniaka. Jednak kupić to jeszcze mały problem, bo trzeba było to jakoś zawieźć do domu.
– Taka świnia do malucha się nie zmieści? – skwitowała Gaba.
– Nie o to chodzi. Na rogatkach wsi, a czasem i miast, stała milicja i pilnowała, żeby nie przywozić do miasta mięsa z nielegalnego uboju. Taki przewóz mięsa traktowano jak przestępstwo, przemyt!
– To ty jesteś przestępcą?! – oczy Gabrysi były okrągłe jak spodki.
– Wtedy nazywało się to kombinowaniem albo załatwianiem. Wszyscy tak robili, inaczej nie mieliby co jeść… No więc tę świnię rodzice włożyli do malucha, nakryli jakąś folią, na to położyli koc, i na tym siedziałam ja. Właściwie leżałam, bo wracaliśmy w nocy. Rodzice wymyślili, że w ten sposób nie będzie świni widać, a jak zatrzyma nas milicja, to nie przeszukają samochodu, bo przecież nie będą budzić dziecka. No i udało się! Ja jechałam na świni i mięsko dojechało do domu na święta.
Wspominaliśmy te ciężkie, PRL-owskie lata, śmiejąc się, opowiadaliśmy moim córkom historie, które dla nich brzmiały jak prehistoria. Cóż, mimo wszystko tamte czasy były całkiem zabawne i ciekawe.
Czytaj także:
„Andrzej miał plan idealny: kochanka na boku, w domu oddana żona i... żadnych dowodów zdrady. Jednak kłamstwo ma krótkie nogi”
„Zwierzałam się przyjaciółce z intymnych sekretów, a ona kopała pode mną dołki. Modliszka robiła to, by zaistnieć w pracy"
„Siostra ani myślała pomagać przy chorej mamie, ale spadek od niej wyłudzić potrafiła. Cóż, chyba spotkamy się w sądzie”