Zbliżają się wakacje, a ja czuję, jak narasta we mnie niepokój. Dlaczego? Bo nie jestem w stanie zapewnić swoim córkom żadnych atrakcji, a skóra mi cierpnie na samą myśl o tym, co same wymyślą moje dziewczyny. Ciągle mam w pamięci ostatnie lato…
Był upalny wieczór. Gęste powietrze zatykało gardło, a głośne cykanie świerszczy nie pozwalało mi usłyszeć własnych myśli. Może to zresztą i dobrze. Czasami wydawało mi się, że jeszcze chwila, a zwariuję. Jeden nastolatek w domu wystarczy, żeby pozbawić człowieka rozumu, a co dopiero dwie rozkapryszone pannice! Szesnasto- i dwunastolatka w duecie, czy też raczej w wiecznej kontrze, są jak tykająca bomba! Do rozgorączkowanych głów przychodzą im niezliczone pomysły, a co jeden, to lepszy.
Właśnie rozpoczęły się wakacje i moje córki, pozbawione codziennego obowiązku odrabiania lekcji i towarzystwa rówieśników, którzy powyjeżdżali na kolonie i obozy, nudziły się jak mopsy. A ja gryzłam się okropnie, że nie stać mnie na ich wyjazd. Ten cholerny brak pieniędzy…!
Robiło się coraz później, a ich nie było
Do tego zdesperowane dziewczynki oznajmiły mi, że same zarobią na swoje przyjemności. Z jednej strony palił mnie wstyd, no bo co ze mnie za rodzic, skoro nie potrafię zapewnić dzieciom tego, co mają ich koleżanki i koledzy. Z drugiej, byłam z nich dumna, no i w lekkim szoku, bo żeby zechciały zrobić coś razem, zgodnie, to do nich zupełnie niepodobne.
Moje obawy były słuszne: pierwsze dwa tygodnie upłynęły im głównie na kłótniach. W końcu nie pozostało mi nic innego, jak wkroczyć do akcji i rozdzielić zwaśnione brudną szmatą do podłogi. Podziałało natychmiast! Obraziły się na mnie śmiertelnie, ale za to pogodziły ze sobą, więc pożądany skutek odniosłam. Ustaliły wspólny cel: praca musi być lekka, dobrze płatna, a kasa jak najszybciej.
Następnego dnia wróciłam z pracy później niż zwykle, bo po drodze musiałam jeszcze zrobić zakupy (żadnej z córeczek nie było w domu, gdy dzwoniłam, by poprosić je o pójście do sklepu). Kiedy dotarłam wreszcie na to nasze czwarte piętro bez windy, byłam wściekła jak diabli. W przedpokoju chlew. W kuchni stos kubków i talerzy wystający ze zlewozmywaka. W łazience mokry ręcznik na podłodze. „No, ja wam zaraz dam!” – pomyślałam. Rzuciłam zakupy i hajda z krucjatą umoralniającą do pokoju smarkul.
A tam pusto. Spojrzałam na zegarek: 21:05. „No nie, teraz to już ostro przeginają! – zagotowałam się jeszcze bardziej. Co one jeszcze robią na dworze? Jak tylko wrócą, inaczej sobie pogadamy!” Wypiłam herbatę, nastawiłam pranie, odkurzyłam i zabrałam się do mycia naczyń. Czas mijał, za oknem zaczynało szarzeć, a dziewczyn nadal nie było. Nie na żarty zaniepokojona sięgnęłam po telefon. Oczywiście, komórka Alicji dryndała w pokoju, a Dominika nie odbierała. Strach coraz mocniej zaciskał mi gardło i żołądek. Czyżby aż tak się obraziły za wczorajszą akcję i chciały zrobić mi na złość? Nie, to do nich niepodobne.
Już się boję, co tym razem wymyślą
Nagle łomot do drzwi. Nie pukanie, nie dzwonek – ŁOMOT. Nogi się pode mną ugięły, mało się nie przewróciłam. Otwieram, a tam moje dzieci – zapłakane, poczochrane, w podartych bluzkach. I nie same, lecz w asyście dwumetrowego strażaka, który mówi:
– Oddaję zguby. Trochę podrapane, ale całe. Na przyszłość jednak niech im pani wybije z głowy takie pomysły. Mogło się skończyć zupełnie inaczej.
– Co… co się stało? – wyjąkałam.
Okazało się, że moje pomysłowe dzieci dowiedziały się, iż sklep zielarski skupuje właśnie kwiat lipy. Upatrzyły sobie zatem największe drzewo w okolicy i zaczęły się nań wspinać, zrzucając po drodze gałązki z kwiatostanami. Wlazły na samą górę. Gdy po jakimś czasie uznały, że wystarczy już tego dobrego, pojawił się problem: wejść było łatwo, ale jak zejść?
Kombinowały na różne sposoby, obdrapując sobie przy okazji kolana, ręce i buzie. Gdy śliska gałąź wymknęła jej się z dłoni, Dominika uderzyła się w nos, a do tego wypadł jej z kieszeni telefon. Nie miałam możliwości wezwać pomocy. Drzewo znajduje się na uboczu, więc nikt nie słyszał ich wołania. Na szczęście, z baru wracał akurat pan Józek, nasz miejscowy pijaczek. Cudem usłyszał krzyki dziewczyn i na ich prośbę zadzwonił z budki po straż pożarną. Stąd w drzwiach mojego mieszkania pojawił się rosły strażak.
Mam nadzieję, że ta przygoda nauczyła czegoś moje nastolatki. Ale tylko nadzieję, a wolałabym mieć pewność, bo właśnie niedługo znowu wakacje…
Czytaj także:
„Oddałam córkę tuż po porodzie, bo nie miałam pieniędzy, żeby ją samotnie wychować. Przez 50 lat za to pokutowałam”
„Mój syn wstydzi się tego, że jesteśmy biedni. Przed kolegami udaje bogacza i chwali się zagranicznymi podróżami”
„Udawałam przed rodziną bogaczkę, której się wszystko udaje. Tak naprawdę żyłam na skraju biedy i nie miałam nic”