„Moja żona zmarła przy porodzie i zostawiła mnie z bliźniakami. Porzuciłem dzieciaki, wołałem stoczyć się na dno”

bardzo smutny mężczyzna fot. Getty Images, Wavebreakmedia Ltd
„Pewnego dnia zabrałem wszystkie rzeczy moich pociech, spakowałem je i podrzuciłem moim teściom. A sam odszedłem w dziwne, mroczne miejsca. W międzyczasie wyrzuciłem do kosza telefon, straciłem kontakt z bliskimi. Wyjechałem gdzieś na drugi koniec Polski”.
/ 01.10.2023 20:30
bardzo smutny mężczyzna fot. Getty Images, Wavebreakmedia Ltd

Bogna, moja żona, była kobietą wspaniałą. Ciepłą, rodzinną, zawsze pomocną i uśmiechnięta. Istny skarb, podziwiany i adorowany przez wszystkich znajomych i całą rodzinę. Jej śmierć była traumą dla wszystkich, a na pogrzebie zjawiła się chyba połowa naszej miejscowości.

Po tym tragicznym wydarzeniu bardzo trudno było mi się pozbierać. Ale najgorsze jest to, że teraz moje dzieci mnie nienawidzą. Czy naprawdę jestem aż tak fatalnym rodzicem?

Cieszyłem się, że będę tatą

Z Bogną poznaliśmy się jeszcze w czasach studenckich. Była pilną studentką i aspirowała do czegoś więcej. Marzyła jej się kariera nauczycielki. Ja w tym czasie już zarabiałem pierwsze pieniądze i gdy poprosiłem ją o rękę, czułem, że los nam sprzyja. Miałem poczucie, że tuż po studiach będę w stanie zarobić na przyszłą rodzinę i wszystko będzie dobrze.

—  Tak bardzo cię kocham — szeptałem jej do ucha. — Czy taka kobieta jak ty w ogóle spojrzy na takiego frajera jak ja?

A ona tylko uśmiechała się na to z dobrocią. Z tą swoją kobiecą, ciepłą energią, którą roztaczała na każdym kroku:

— Głuptasie — mówiła mi. — Taka kobieta jest wielką szczęściarą, że cię ma. Wiesz o tym, prawda?

Wkrótce mieliśmy się pobrać. To był najpiękniejszy dzień mojego życia. A zaledwie trzy miesiące po ślubie dowiedziałem się, że Bogna jest w ciąży. Nie posiadałem się ze szczęścia! Będę ojcem, a w dodatku bliźniąt!
Miesiące ciąży były dla nas obydwojga ogromną trudnością i zarazem sprawdzianem dla naszego małżeństwa. Od samego początku ciąża była zagrożona, dlatego moja żona nie mogła chodzić do pracy i musiała leżeć, odpoczywać.

Każdy niepokojący sygnał wprawiał nas w osłupienie. Mogliśmy się o to, by dzieci prawidłowo się rozwijały, no i żeby rozwiązanie było bezproblemowe, na ile to możliwe.

— Wiesz, że jestem przy tobie, prawda? — zapewniałem ją, siedząc przy łóżku podczas jednego z ciężkich dni.

— Kochany... — szeptała. — Zawsze to wiem. Kocham cię.

Straciłem swoją miłość

Pocałunki i czułość miały być dla nas pocieszeniem w tych wymagających chwilach, pełnych zwątpienia i beznadziei. Bo przecież na nic tak naprawdę nie mieliśmy wpływu. Mimo to, do końca wierzyliśmy, że coś się odmieni na lepsze. Niestety, los okazał się bardzo mało łaskawy.

Poród był bardzo trudny i trwał ponad 20 godzin. Po nieudanej próbie rodzenia siłami natury, moja Bogna, w trybie natychmiastowym, została skierowana na blok operacyjny. Minęła godzina, a ja nie wiedziałem, co ze sobą począć. Nagle na korytarzu usłyszałem donośny płacz. Dwa noworodki płakały w synchronicznym niemal tempie. Pomyślałem wtedy, że wszystko się udało...

Niestety. Tej miny lekarza, który wychodził z bloku operacyjnego, nie zapomnę już do końca życia.

— Panie Marku... — zaczął, a ja już wiedziałem, co się stało. — Tak mi przykro...

Oczy wypełniły mi się łzami. Z trudem opanowałem wycie.

— Czy... czy oni wszyscy?

— Dzieci są zdrowe, chociaż osłabione. Żona... Niestety nie udało się jej uratować. Straciła dużo krwi. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

Te kolejne słowa docierały do mnie jak zza jakiejś mglistej kurtyny. Nie pamiętam, co się w tamtej chwili działo. Odejście Bogny, ciężar samodzielnej opieki nad dwójką dzieci, które ledwo uszły z życiem... To wszystko mną wstrząsnęło. W tych początkowych tygodniach po pogrzebie, poprosiłem o pomoc teściów, ale oni nie mogli przecież wyręczać mnie we wszystkim. Sami mieli swoje lata.

Z traumą po śmierci Bogny musiałem jednak uporać się zupełnie sam. Nie spałem po nocach, zawalałem pracę, a potem było jeszcze gorzej. Zacząłem pić. Dużo pić. Do tego stopnia, że zapominałem, jaki jest dzień tygodnia. Albo jak nazywają się bliźniaki. Dni zlewały mi się w jedną całość. Przestałem sobie radzić.

Nie radziłem sobie z dziećmi

Pewnego dnia zabrałem wszystkie rzeczy moich pociech, spakowałem je i podrzuciłem moim teściom. A sam odszedłem w dziwne, mroczne miejsca. Bywałem w piwnicach, w których pędziło się bimber, wpadłem w okropne towarzystwo. Ciąg alkoholowy trwał u mnie całymi tygodniami, miesiącami. W międzyczasie wyrzuciłem do kosza telefon, straciłem kontakt z bliskimi. Wyjechałem gdzieś na drugi koniec Polski.

Wdawałem się w bójki i chodziłem ulicami taki poobijany, w łachmanach. Cały tydzień potrafiłem się nie myć. Dopóki utrzymywałem się w trzeźwości, nie było jeszcze tragicznie, bo nocowałem w noclegowniach. Ale potem... I tam mnie nie chcieli.

Lata mijały, a ja wyglądałem coraz gorzej. I czułem się coraz gorzej, jak jakiś śmieć. Nie chciało mi się żyć. Oczywiście często tęskniłem za moimi bliźniakami. Myślałem o tym, jak żyją, jak wyglądają, czy chodzą do szkoły, czy mają zapewnione wszystkie potrzeby. No i przede wszystkim o tym, czy mają do mnie żal o to wszystko, czy kiedykolwiek mi wybaczą, że przeze mnie zostały sierotami. Że przerosła mnie rola ojca.

Czasem, gdy marzłem na ulicy, trochę na jawie wymyślałem sobie scenariusze i dialogi. Myślałem o tym, co im powiem, jeśli kiedykolwiek jeszcze spotkam małą Basię i małego Jacusia. A może już zmieniono im imiona urzędowo, po to, bym nigdy ich nie odnalazł?

Tęsknota bardzo mi doskwierała. Po jakimś czasie zrozumiałem, że jeśli nie wezmę się w garść, to stracę nie tylko pamięć o mojej żonie, ale także dzieci, owoce naszego związku. Nie mogę przecież dłużej trwać w tym marazmie! Do cholery, miałem dla kogo jeszcze żyć... Byłem zwykłym tchórzem, a teraz może być już za późno...

Dzieci nie chciały mnie znać

Niestety, to wszystko uświadomiłem sobie dopiero po grupowej terapii AA, którą odbyłem. Zdecydowałem, że potrzebuję leczenia. Zgłoszono mnie też do odpowiednich instytucji społecznych, dzięki czemu mogłem liczyć na wsparcie w powrocie na lepszą ścieżkę.

Minęły miesiące, a ja wreszcie zacząłem wyglądać jak człowiek. To właśnie w tym czasie podjąłem decyzję o tym, że wrócę do rodzinnego miasta i zacznę naprawiać to, co zepsułem przez swoją głupotę. Po przybyciu do domu moich teściów przywitała mnie schorowana pani Elżbieta, mama Bogny, która ledwo mnie poznała. Teść zmarł dwa lata wcześniej.

— Gdzie dzieci? — wyszeptałem w progu ze łzami w oczach. — Tak bardzo chcę się z nimi zobaczyć...

— Basia i Jacek mają już po osiemnaście lat i sami zdecydują, czy chcą cię w swoim życiu. Ale mi powiedzieli jedno. Wolałyby, żebyś to ty wtedy umarł, a nie Bogna.

To mówiąc, zamknęła mi drzwi przed nosem.

Nie wiem, czy kiedykolwiek porozmawiam ze swoimi dziećmi, czy kiedykolwiek dadzą mi drugą szansę. Mają pełne prawo gardzić takim ojcem, jak ja. Nigdy nie będę ich za to winił. Ja jednak nie spocznę, póki nie wyrównam strat, które poczyniłem i nie zadośćuczynię za popełnione błędy.

Wiem już, że od dziś chcę być nowym, lepszym człowiekiem. Takim, który będzie żywym obrazem upadku i powstania na nowo. Skoro postąpiłem jak tchórz wtedy, to chociaż w przyszłości pragnę, by moje dzieci miały we mnie wzorzec.

Czytaj także:
„Miłości mojego życia nie pozwoliłam porzucić dla mnie syna. Wrócił do mojego sadu po 30 latach jako małe pudełko prochów”
„Mąż porzucił mnie po porodzie, bo syn nie spełnił jego oczekiwań. Chciał zostawić go w szpitalu”
„Jako 17-latka porzuciłam dziecko. Po latach w sprzedawczyni w warzywniaku rozpoznałam córkę”

Redakcja poleca

REKLAMA