Tak sobie myślę, że jestem jedną z tych osób, którym los daje tylko raz szansę na miłość. Mój brat, przeciwnie, zakochiwał się średnio raz na dwa, trzy lata. Tak jakby musiał zrównoważyć to moje sercowe wycofanie.
Nie wierzyłam w miłość
Jako młoda dziewczyna posłuchałam rad starszych kobiet z mojej rodziny i dałam szansę chłopakowi, który przez kilka lat robił do mnie maślane oczy. Mówiły, że to dobry człowiek, kocha mnie i w końcu ta jego gorąca miłość i we mnie rozpali ogień. Chodziłam z nim, straciłam z nim cnotę, a nawet wyszłam za niego za mąż. Ale ani on nie dał mi szczęścia, ani ja jemu.
Jego miłość w końcu się wypaliła, a mój piec, że się tak wyrażę, pozostał zimny. Jakby w środku zamiast suchej podpałki było mokre drewno. W końcu, po dziesięciu smutnych latach, Waldek poddał się i znalazł sobie kobietę, która odpowiedziała na jego uczucie, a ja z ulgą dałam mu rozwód.
Moja przyjaciółka Danka wierzy w istnienie Kosmicznego Biura Życzeń. Twierdzi, że jeśli przez kilka lat codziennie będzie się w myślach wysyłało zapotrzebowanie na jakieś dobro – dom, idealnego faceta lub wieloczynnościowego robota kuchennego – to w końcu życzenie zostanie spełnione. Próbowała mnie przekonać, bym i ja wysyłała codziennie w kosmos myślowy obraz mężczyzny, który będzie w stanie obudzić moje serce i ciało.
Pomijając fakt, że ja w te rzeczy nie wierzę, to tak naprawdę nie miałam pojęcia, jaki powinien być ten mężczyzna. Wyższy ode mnie o głowę czy nie? Blondyn? Brunet? Ma być ode mnie inteligentniejszy czy może niekoniecznie. Czuły i romantyczny czy chłodny i zdystansowany? Skąd mogłam wiedzieć, co na mnie podziała?
Nie miałam ochoty na romanse
Szczerze mówiąc, po rozwodzie po prostu zajęłam się swoim życiem – pracą, którą uwielbiałam, przyjaciółmi i rodziną. Z pewnością się nie nudziłam i nie miałam czasu na czekanie i na wyobrażanie sobie przyszłej miłości. Ale postanowiłam, że bez miłości nie zwiążę się już więcej z żadnym mężczyzną.
Wspomniałam o pracy. Otóż jako jedna z pierwszych w Polsce założyłam na polach, które przejęłam po dziadkach, gospodarstwo ekologiczne. Uprawiałam warzywa, hodowałam kozy na mleko, moje kury znosiły wielkie smaczne jajka. Udało mi się znaleźć hurtowych odbiorców na moje produkty i całkiem dobrze mi się żyło. Zbudowałam nawet dwie drewniane chaty, które wynajmowałam letnikom w ramach raczkującej wówczas agroturystyki.
Moje gospodarstwo stało się dość znane i pewien instytut badawczy z dalekiego W. spytał, czy nie zechciałabym z nim współpracować nad nowymi odmianami warzyw i owoców. Instytut miał pomysły i ludzi oraz pieniądze, a ja miałam pola. Zgodziłam się. Wydzierżawiłam im hektar ziemi i pół hektara sadu, by mogli robić swoje doświadczenia. Szefem badań był docent Henryk W. , który przyjechał wczesną wiosną z kilkoma pracownikami. Zajęli obie chaty.
To było dziwne uczucie
Są różne początki miłości. Jedna spada na nas nagle jak przysłowiowy piorun z nieba. Inna jest jak fala przybierającego morza – wiesz, że nadchodzi, widzisz, jak powoli cię zalewa, sięga coraz wyżej, aż do serca. Ale mnie dotknęła jeszcze inna, ta, która tygodniami działa jak piąta kolumna, poza twoją świadomością.
Nie wiesz, że każdego dnia podkopuje twoje poczucie niezależności. Nie masz pojęcia, że każdej nocy przejmuje twoje sny, twoje zmysły. Wydaje ci się, że ten mężczyzna jest sympatyczny. Że go lubisz. Że po prostu miło ci jest w jego towarzystwie. Aż pewnego dnia dociera do ciebie, że bez niego twoje życie nie ma sensu.
Nie byłam przygotowana na tę miłość. Więcej – nie chciałam jej. Gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że to on rozpali we mnie ogień, nie zgodziłabym się, by go poznać. Henryk był żonaty. I miał trzyletniego syna.
– Gdybym wiedział, że tu będziesz, przyjechałbym dziesięć lat temu – szeptał mi do ucha, gdy leżeliśmy nocą w pachnącej lipcowym słońcem trawie. – Nie oddałbym cię temu palantowi, a i sam nie wpakowałbym się w ten bezsensowny związek. Straciliśmy dziesięć lat życia, kochanie. I nie wolno nam stracić ani jednego dnia więcej. Przeniosę się tutaj na stałe, stworzymy najlepsze gospodarstwo w kraju. I najlepszą rodzinę. Nasze dzieci będą tu miały raj.
– A twój syn? – pytałam.
– Pozostanę jego ojcem. Tu zawsze będzie jego dom. Ale nic nam nie przeszkodzi. Mamy tylko jedno życie.
Szczęście przelewało się przez moje serce, a przed snem przeżywałam już z ukochanym przyszłe lata w kwitnącym gospodarstwie, widziałam nasze dzieci bawiące się na podwórku, kończące szkoły, pomagające nam.
W połowie sierpnia wpadł do mnie na tydzień mój brat, Zdzisiek. Jego kolejne małżeństwo się rozpadało, bo on już szukał świeżej miłości. Był uzależniony od stanu zakochania. Patrzyłam na niego i na Henryka, kiedy siedzieli na werandzie domu, pili wino i rozmawiali. I nagle dotarło do mnie, że całe życie zazdrościłam bratu jego ciągłych miłości, a przecież to była oznaka jego strachu przed odrzuceniem. Tak jak moje zimne serce było oznaką mojego strachu.
Nasza matka porzuciła nas dla innego mężczyzny, kiedy ja miałam osiem lat, a Zdzisiek sześć. To nie były czasy, kiedy chodziło się do psychologa. Nas pocieszała babcia i jej siostra. Starały się, jak mogły. „Macie przecież nas”. „Tata się wami zaopiekuje”. „Zapomnicie”. Ale tak naprawdę każde z nas, ja i brat, próbowało się leczyć na własną rękę. I każde zostało kaleką. Dlatego kiedy kończył się sierpień i jednocześnie kończył się projekt badawczy, powiedziałam ukochanemu, że nasz romans też się kończy.
– Dlaczego? – patrzył na mnie oczami pociemniałymi z zaskoczenia i bólu. – Przecież mnie kochasz.
– Kocham – odparłam. – Ale nigdy nie mogłabym być z tobą bez poczucia winy. Już teraz mnie zjada. W nocy widzę oczy twojego synka i czuję jego ból. I nie mów, że jest mały i że zapomni. Nie zapomni. Zawsze będzie czuł, że został zdradzony przez najbliższą osobę, ojca. Świadomość, że nie był dla ciebie wystarczająco ważny, sprawi, że zawsze będzie się czuł gorszy. Nie chcesz tego, prawda?
Pokręcił głową.
– Dlaczego życie dziecka ma być ważniejsze od mojego? – spytał, nagle zezłoszczony.
Zawsze byłam dla niego ważna
Kiedy odjeżdżał, pomyślałam, że może zakochałam się w nim dlatego, że podświadomie wiedziałam, że tak się to skończy. Gdziekolwiek jesteś, matko, wiedz, że obciąża to twoje sumienie.
Nigdy więcej się nie spotkaliśmy. A ja myślałam, że w końcu ta moja miłość rozpłynęła się w oceanie lat wypełnionych pracą, drobnymi przyjemnościami, zwykłym życiem. Że nie zostało już z niej nic, jedynie homeopatyczne dawki wspomnień, pojawiające się w najmniej spodziewanych momentach.
Że jest inaczej, przekonałam się pewnego dnia, kiedy na progu mojego domu stanął trzydziestoparoletni mężczyzna. Nigdy wcześniej go nie widziałam, ale od razu wiedziałam, kim jest. Wyglądał jak jego ojciec. Patrzył na mnie takimi samymi ciemnymi oczyma, a jego usta wyginał ten sam nieśmiały uśmiech. Przypadek, że tu przyjechał? Wielu obcych tu zajeżdża po nabiał czy warzywa, pomyślałam. Spytałam, co chce kupić.
– Nie przyjechałem po warzywa, pani Marzeno – powiedział. – Wypełniam ostatnią wolę mojego ojca.
Odetchnęłam z ulgą, bo głos miał całkiem inny. I spięłam się, bo wiedział, kim jestem. Co jeszcze wiedział? Zaprosiłam go na herbatę. Usiedliśmy przy stole w kuchni. Robert wyjął z plecaka pudełko i postawił na stole.
– To trochę nielegalne, ale ojciec chciał, bym rozsypał jego prochy w pani sadzie.
Henryk umarł. Ta myśl uderzyła we mnie.
– Zaprowadzę tam pana – powiedziałam, ale on nie ruszył się z miejsca.
Patrzył tylko na mnie tak jakoś niepewnie.
– Kiedy adwokat odczytał w testamencie życzenie taty, moja matka wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami. Zrozumiałem, że to pani jest tą kobietą, o której w domu się nie mówiło, ale jej cień zawsze się unosił – przerwał na chwilę. – Nie miałem najlepszych stosunków z ojcem. Czasem wydawało mi się, że o coś mnie obwiniał.
„Tak! – chciałam krzyknąć. – To przez ciebie był nieszczęśliwy, bo nie mógł być z kobietą, którą kochał. Przez ciebie i ja całe życie jestem samotna, niekochana. To twoja wina”. Ale syn mojego ukochanego sprzed trzydziestu lat patrzył na mnie wyczekująco. Moja odpowiedź była dla niego ważna. Może najważniejsza w życiu.
– Miłość zmusza nas do robienia rzeczy, których nie chcemy – powiedziałam cicho. – Do podejmowania decyzji, przed którymi wzdraga się całe nasze jestestwo. Twój ojciec kochał cię tak bardzo, że odszedł ode mnie. Może czasami, kiedy było mu zbyt ciężko, w jakiś tam sposób cię obwiniał. To normalne. Ale jestem pewna, że nigdy tego nie żałował.
Robert kupił moje kłamstwo. Potem razem rozsypaliśmy prochy na ziemi pod owocującymi drzewami, gdzie po raz pierwszy ja i Henryk wyznaliśmy sobie nawzajem naszą miłość.
Czytaj także:
„Matka porzuciła mnie u dziadków i wyjechała. Wysyłała pieniądze, ale nawet nie pytała co u mnie i nie odbierała telefonu”
„Mąż porzucił mnie po porodzie, bo syn nie spełnił jego oczekiwań. Chciał zostawić go w szpitalu”
„Jako 17-latka porzuciłam dziecko. Po latach w sprzedawczyni w warzywniaku rozpoznałam córkę”