„Mąż porzucił mnie po porodzie, bo syn nie spełnił jego oczekiwań. Chciał zostawić go w szpitalu”

kobieta, którą zostawił mąż fot. iStock by Getty Images, Tom Merton
„Tak, Michaś z pewnością nie pasował do jego świata. Nie można będzie się nim pochwalić, odziać w marynarskie wdzianko i kazać recytować przed znajomymi zasady działania giełdy. Nie ukończy Oxfordu i nie przejmie firmy po tatusiu. A co gorsza, ten tatuś już na zawsze będzie miał przypiętą łatkę – ojciec tego innego”.
/ 03.09.2023 19:15
kobieta, którą zostawił mąż fot. iStock by Getty Images, Tom Merton

Michaś wreszcie zasnął i mogłam trochę odetchnąć. Wychowanie dziecka to ogromna satysfakcja, ale i ciężka praca. Mnóstwo miłości, czułości, radości – i kłopotów. Każdy kroczek naprzód w jego rozwoju to ogromny sukces okupiony ćwiczeniami, wysiłkiem i cierpliwością. Nie narzekam – wręcz przeciwnie, uważam, że los mnie cudownie doświadczył.

Oczywiście, nie zawsze tak myślałam. Kiedy Michaś, wyczekiwane, wytęsknione dziecko, przyszedł na świat, lekarze od razu powiedzieli mi prawdę. Zresztą, miał tak charakterystyczne rysy, że zorientowałam się bez ich wyjaśnień, gdy tylko na niego spojrzałam. Potem lekarz zapytał, czy wiedziałam, czy robiłam badania w ciąży.

– Nie – powiedziałam załamana. Ginekolog nic nie mówił…

– No tak, nie było podejrzeń, nie skończyła pani 35 lat… – pokiwał głową. – Proszę się nie martwić. Zanim wypuścimy panią ze szpitala, przeprowadzimy badania i powiemy, co dalej robić. Będzie dobrze.

Wszyscy mnie pocieszali, a ja wiedziałam, że nic nie będzie dobrze. Widziałam to po minie męża. Paweł patrzył na dziecko z wyraźną odrazą. Ani razu nie wziął Michasia na ręce, nie przytulił, nie zagadał do niego. Pierwszego dnia zresztą ze mną też nie rozmawiał. Raczej patrzył potępiająco, jakby to była moja wina. Odezwał się dopiero następnego dnia, a to, co mi oznajmił, ścięło mnie z nóg.

Syn nie pasował do jego wyobrażeń

– Rozmawiałem już z prawnikiem, jak to wszystko po kolei wygląda – powiedział bez żadnych wstępów. – To nie jest skomplikowana procedura, za 43 dni możemy podpisać papiery.

– O czym mówisz? – nie zrozumiałam. – Jakie papiery, jaka procedura?

Wydawał się zaskoczony, że w ogóle pytam. Dla niego to było oczywiste.

– Zrzeczenia się dziecka – odparł. – Chyba nie chcesz go zabrać?!

Nagle oprzytomniałam. Od urodzenia Michasia tkwiłam w dziwnym otępieniu i w ogóle nie zastanawiałam się, co będzie dalej. Nie miałam żadnych planów ani przemyśleń. Automatycznie karmiłam dziecko, przewijałam, tuliłam. Nie myślałam o nim „mój syn”. Ale przecież nim był!

– Jak to? A co, mam go zostawić?!

– To chyba jasne! – prychnął mój mąż. – Zostawimy go w szpitalu. A potem złożymy wniosek do sądu, żeby…

– Paweł, co ty mówisz? – aż się podniosłam na łóżku. – Przecież to jest nasz syn! To nie jest jakaś zabawka… Jak można zostawić własne dziecko?!

Musieliśmy nieco ochłonąć, zanim wróciliśmy znowu do tej rozmowy. Paweł absolutnie nie chciał słyszeć o wychowaniu Michasia. W ogóle nie uważał go za swoje dziecko, tylko za kłopot, którego należy się jak najszybciej pozbyć. Gdy tłumaczyłam, że tak nie można i nie wyobrażam sobie, żeby go porzucić, zdeklarował się opłacić mu leczenie czy rehabilitację.

– Jak go nikt nie adoptuje, to mogę ci obiecać, że znajdziemy jakiś zakład, prywatny, w którym mu będzie dobrze – powiedział. – Lepiej niż u nas. No, bo jak ty to sobie wyobrażasz?

Nie wyobrażałam sobie niczego, a już na pewno porzucenia własnego syna. Ale powoli zaczęło do mnie docierać, co się dzieje i dlaczego. Przecież taki syn – niepełnosprawny, niesamodzielny, po prostu inny – w ogóle nie pasuje do wyobrażeń Pawła o szczęściu, i do jego idealnego świata. Nagle zobaczyłam całe nasze dotychczasowe życie w innym świetle. Tak, jakby narodziny Michasia sprawiły, że klapki spadły mi z oczu.

Paweł był prezesem firmy. Bogaty z domu, sam zarabiał naprawdę duże pieniądze. I ten majątek to była jedyna wartość, jaką wyznawał w życiu, jedyne, co rozumiał i cenił. Blichtr, kasa, sława, przepych, odpowiednie znajomości – tylko to się naprawdę liczyło.

Wychowam go, bo jestem jego matką

Zawsze miał to, co najlepsze. Skończył prywatne szkoły, w tym zagraniczną. Po studiach rozpoczął pracę w najlepszej korporacji, jaka była w naszym mieście, potem założył własną firmę. Kupił sobie nowe mieszkanie, w nowym bloku, na luksusowym osiedlu. Samochód, który zmieniał co dwa lata, już z daleka musiał świadczyć o bogactwie właściciela. Ja też poniekąd pasowałam do tego świata – ładna, zgrabna, wykształcona, obyta towarzysko. Można się było ze mną pokazać na oficjalnych przyjęciach i w jego snobistycznym towarzystwie. Ja jeszcze pasowałam, ale Michaś już nie.

Gdy okazało się, że jestem w ciąży, Paweł bardzo się cieszył.

– To teraz będziemy idealną rodziną, dwa plus jeden – to była jego pierwsza reakcja.

No tak, kolejny punkt do wizerunku! Dodał jeszcze, że pragnie syna, bo przedłużenie rodu, dziedzic majątku i firmy… Byłam chyba w piątym miesiącu, kiedy stwierdził, że trzeba zacząć rozglądać się za szkołą.

– Najlepsze, elitarne, są obsadzane na wiele lat przed rozpoczęciem edukacji. Krzysiek zapisał córkę, jak miała rok i okazało się, że jest na liście oczekujących. Trzeba o tym myśleć już!

Krzysiek to jego kumpel, też prezes i snob, jakich mało. Jak wszyscy w otoczeniu mojego męża.

Tak, Michaś z pewnością nie pasował do tego świata. Nie można będzie się nim pochwalić, odziać w marynarskie wdzianko i kazać recytować przed znajomymi zasady działania giełdy. Nie ukończy Oxfordu i nie przejmie firmy po tatusiu. A co gorsza, ten tatuś już na zawsze będzie miał przypiętą łatkę – ojciec tego innego. Wszystkie te przemyślenia spłynęły na mnie nagle, wstrząsnęły mną i sprawiły, że coś się we mnie załamało.

Michaś zostanie ze mną – oznajmiłam stanowczo. – To mój syn. Nikt go nie będzie adoptował, nie oddamy go do zakładu. Wychowam go, bo jestem jego matką i koniec kropka.

– No to chyba sama – w Pawła wstąpiła nagle furia i zaczął krzyczeć. – Ja z nim nie chcę mieć nic wspólnego. Nie interesuje mnie takie dziecko!

Pielęgniarka, która zajrzała do pokoju, uciekła przestraszona. No tak, rodziłam w prywatnym szpitalu, bardzo drogim i tu liczono się głównie ze zdaniem osoby płacącej rachunki. A tą osobą był mąż!

W dniu, kiedy miałam wyjść ze szpitala, niespodziewanie Paweł pojawił się w moim pokoju. Byłam przekonana, że nie przyjedzie, bo nie odzywał się do mnie od czasu, gdy oznajmiłam mu, co zamierzam zrobić. Właśnie miałam wzywać taksówkę, żeby zawiozła mnie do domu. Ucieszyłam się więc bardzo na widok męża. Miałam nadzieję, że jednak zmienił zdanie. Niestety, tuż za nim wsunął się do pokoju facet, którego dobrze znałam – jego prawnik.

Mam wszystko, czego potrzebuję

– Pani Aneto, proszę się zastanowić – powiedział. – Nie musimy dziś podejmować decyzji, prawnie i tak możemy zacząć działać za 6 tygodni. Ale można od razu zgłosić się do ośrodka adopcyjnego, to znacznie przyspieszy sprawę. A w takiej sytuacji nie ma sensu zabierać dziecka ze szpitala. Tu na pewno lepiej się nim zajmą. Wymaga specjalnej troski, a szpitale mają…

– Wiem, jak mam się zająć swoim dzieckiem – przerwałam mu, chociaż szczerze mówiąc nie miałam o tym bladego pojęcia, bo jedyne, co wiedziałam, to gdzie mam się zgłosić, i o co poprosić pediatrę. – Michaś jedzie ze mną. Do domu.

– Do jakiego znowu domu? – wysyczał Paweł, wysuwając się przed prawnika. – Chyba nie do mojego?

– Do NASZEGO – wycedziłam, czując, jak wzbiera we mnie prawdziwa furia. – Jesteśmy małżeństwem, ja tam mieszkam i jestem zameldowana.

– Już niedługo – powiedział Paweł, odwrócił się na pięcie i wyszedł.

W pierwszej chwili chciałam jechać do mamy, ale zmieniłam zdanie. Michaś potrzebuje odpowiednich warunków, w domu ma przygotowany pokój, ubranka. Dopóki czegoś nie znajdę, będziemy mieszkać tam!

Mieszkałam z Pawłem przez miesiąc. Robił wszystko, żeby uprzykrzyć mi życie. Nie mogłam wychodzić z Michasiem na dwór (bo co sąsiedzi powiedzą?!). Syn go w ogóle nie interesował. I stale pytał, kiedy się wyprowadzimy. Po dwóch tygodniach wręczył mi… pozew rozwodowy.

– Zgodzę się za porozumieniem stron – oznajmił lodowatym tonem. – Alimenty też będę płacił, nie musisz się wygłupiać z robieniem testów.

Po miesiącu wyprowadziłam się do mamy. A po kolejnych czterech byłam już wolną kobietą. Bez męża, za to z zasądzonymi alimentami. I to wysokimi, bo Paweł, bojąc się skandalu, zgodził się na wszystkie warunki. Teraz już spokojnie mogłam zająć się rehabilitacją syna. Dzięki pieniądzom od Pawła mogłam zapewnić mu naprawdę fachową opiekę. Sama też się nim zajmowałam cały czas. Poznawałam go, uczyłam się jego reakcji, czytałam o chorobach, na jakie są narażone takie dzieci. I kochałam go.

Teraz Michaś ma 6 lat. Już wiadomo, że nie jest głęboko upośledzony, być może nauczy się czytać. Mówi wyraźnie, chodzi bez problemów. Teraz śpi. Jest słodki. Całuję go w czoło na dobranoc i siadam w pokoju w fotelu. Przeglądam gazetę i widzę zdjęcie mojego byłego męża. I wielki napis: „Bogaci, ale czy szczęśliwi?”. Napisali, że prezesi wielkich firm często mają wszystko, z wyjątkiem jednego. W pogoni za pieniądzem zapominają o miłości. I gdy zrozumieją, że jej nie kupią, jest za późno. To prawda. Przy Pawle miałam stroje, buty, futra, biżuterię, i co tylko chciałam… Ale dopiero teraz mam wszystko. A on tego nigdy mieć nie będzie.

Czytaj także:
„Mąż porzucił mnie w najgorszym momencie życia. Wystraszył się odpowiedzialności i z podkulonym ogonem uciekł do mamusi”
„Mąż porzucił mnie bez słowa, a choroba córki spędzała mi sen z powiek. Odzyskałam nadzieję dzięki mamie”
„Mąż porzucił mnie i naszego syna. Jego nowa miłość nie chce, by w jej życiu był jakiś obcy bachor”

Redakcja poleca

REKLAMA