„Moja żona zamieniła nasze mieszkanie w chlew. Przez nią walę oborą i nie śmierdzę groszem”

Załamany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Frazao Studio Latino
„Zerwałem z dziewczyną, która nie tolerowała nawet jednego psa. Kiedy natknąłem się na miłośniczkę zwierząt, byłem w siódmym niebie. Niestety to, co nastąpiło później, przekroczyło moje wyobrażenia. Problemy nie kończyły się tylko na nieprzyjemnych zapachach. W grę wchodziły również pieniądze”.
/ 08.03.2024 22:00
Załamany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Frazao Studio Latino

Zwierzęta zawsze były mi bliskie. To naturalny element mojego środowiska, ponieważ dorastałem na wsi. Pies biegał po podwórku, a kot, który polował w stodole, przychodził do nas, aby wypocząć po nocnej wyprawie. Natomiast mój ojciec hodował króliki.

Pamiętam też krowy i kury, które miał mój dziadek, ale to już odległe czasy. Gdy przeprowadziłem się do miasta w poszukiwaniu pracy, poczułem pewną pustkę, brakowało mi jakiegoś futrzaka.

Kiedy jeszcze mieszkałem na wynajętym mieszkaniu, miałem tylko jednego kota. Ale gdy w końcu kupiłem mieszkanie, natychmiast przyprowadziłem psa ze schroniska, a dokładniej mówiąc – suczkę. Ze względu na jej niekoniecznie atrakcyjny wygląd, w schronisku nazywali ją Kaszanka. Ten dość brzydki, zniszczony przez życie, kulejący pies z połową ucha natychmiast mi się spodobał. 

To koniec naszej historii

Gdy przekroczyłem trzydziestkę, postanowiłem, że nadszedł czas na założenie rodziny. Miałem jasno określone oczekiwania co do mojej przyszłej małżonki. Nie musiała być olśniewająca, bo z takimi zazwyczaj są problemy. Inni mężczyźni zaczynają się za nimi oglądać, podchodzą i zagadują. Moja przyszła małżonka powinna być przede wszystkim życzliwa, serdeczna i kochać zwierzęta. Myślałem, że jeśli kobieta ma miękkie serce dla futrzaków, to pokocha też mnie.

Przez pewien czas byłem w związku z Krystyną. Była przyjazna i urocza. Starsza ode mnie o osiem lat i bardzo pragnąca małżeństwa. Czułem się dobrze w jej towarzystwie, jeździliśmy wspólnie na wypady poza miasto, chodziliśmy do kina. Nawet raz wybraliśmy się do teatru i nie miała mi za złe, że zasnąłem.

W końcu przeprowadziła się do mojego mieszkania. Niestety, po kilku dniach pojawiły się problemy. Mój pies, Kaszanka, stał się dla niej kłopotem. Kiedy leżał przy drzwiach, przeszkadzało jej, że szczekał na każdego człowieka przechodzącego przez klatkę. Jak przeniósł się na kanapę, to również było źle, bo brudził mebel. A gdy z kanapy przeniósł się na fotel, to znowu było źle, bo co jeśli ktoś w białych spodniach zdecyduje się tam usiąść?

– Krysiu, naprawdę nie znam osoby, która nosiłaby białe spodnie – starałem się ją przekonać.

– Moja mama takie nosi! – rzuciła z niesmakiem.

– Ale przecież nie mieszka z nami, widziałem ją tylko raz, i to pół roku temu.

Krystyna jednak nie przyjmowała tego do wiadomości. Dwa dni z rzędu, kiedy wracałem z pracy, zauważyłem, że Kaszanka była przypięta na smyczy do trzepaka na podwórku. Od rana, przez całe osiem godzin. Dobrze, że przynajmniej miała obok miskę z wodą.

– Czy ty zwariowałaś, żeby psa przypinać?! – zapytałem wściekły, kiedy wróciłem z Kaszanką do domu.

Jedynie wzruszyła ramionami. Po tym incydencie byłem pewien, że z naszej relacji nic nie wyjdzie. Zdałem sobie sprawę, że nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Dla mnie obecność psa na kanapie nigdy nie była problemem, wręcz przeciwnie. Jestem zdania, że jeżeli posiada się psa w domu, to kanapa jest równie dostępna dla niego, co dla człowieka.

Pupil strzeże mieszkania, zmusza człowieka do spacerów (bo w końcu sam by się nie ruszył), oferuje mu swoje przyjacielskie uczucia, a nawet przynosi kapcie. Jego obecność w domu jest więc pełna zalet. A skoro jest uzasadniona w domu, to na kanapie też. Nie bez przyczyny św. Franciszek nazywał zwierzęta naszymi braćmi mniejszymi. A jeśli ktoś jest mniejszym bratem, to nie powinien być cały dzień przypięty do trzepaka! To jest chyba jasne! Podsumowując – Krystyna się wyprowadziła.

Idealna żona taka powinna być...

Paulina stanowiła jej absolutne przeciwieństwo. Kiedy po raz pierwszy przyszła do mojego domu, od razu usiadłem z psem na kanapie. Chciałem sprawdzić, czy będzie jej to przeszkadzało. 

– Ależ uroczy piesek – Paulina zaszczebiotała słodko. To mnie do niej przekonało, bo o Kaszance można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest urocza.

Nie trwało długo, zanim zrozumiałem, że Paulina jest osobą o wielkim sercu. Była honorową dawczynią krwi, ratowniczką z WOPR–u i szefową klubu miłośników zwierząt. Gdy tylko wybieraliśmy się na spacer, nie minęło nas psisko, do którego by nie podeszła, ani kotek, nad którym by się nie zachwycała. Pewnego dnia, gdy zauważyłem, jak pomaga staruszce przejść przez ulicę, wiedziałem, że Paulina to ta jedyna. Dodatkowo miała prywatny salon kosmetyczny i przestronne mieszkanie w budynku szeregowym. W pakiecie był też pies i dwa koty.

Po kilku miesiącach znajomości zdecydowaliśmy się wspólnie zamieszkać. Moje jednopokojowe mieszkanie wynająłem parze studentów, a sam z Kaszanką wprowadziłem się do Pauliny. Nasze zwierzęta od razu się polubiły. Z Pauliną czułem się lepiej niż z kimkolwiek innym. Pomimo tego, że rozumieliśmy się bez słowa, zawsze mieliśmy o czym rozmawiać. Wspólna pasja do zwierząt jeszcze bardziej nas zbliżała. Ludzie powinni dzielić swoje zainteresowania. To sprawia, że są sobie bliżsi.

Po upływie roku zdecydowaliśmy się na ślub. Zorganizowaliśmy go skromnie, bez hucznej uroczystości, zaprosiliśmy jedynie najbliższą rodzinę.

Biznes Pauliny coraz gorzej szedł, bo niedaleko otworzyła się sieciówka z podobnymi usługami i niższymi cenami. W końcu musiała zwolnić dwie dziewczyny, które do tej pory u niej pracowały, i sama zaczęła prowadzić gabinet. Przez większość dnia nie było jej w domu. Wychodziła o ósmej rano, a wracała po godzinie dwudziestej.

Podczas jednej z wieczornych kolacji Paulina zerknęła na swoje koty i rzuciła pomysł:

– Co powiesz na to, żebyśmy zaczęli hodować koty?

Obie kotki, a raczej koteczki, które posiadała Paulina, były rasowymi zwierzętami z rodowodami. Jedna była kotką syberyjską, a druga – rasy maine coon. Były przepiękne, towarzyskie i bardzo łagodne. Wspaniałe zwierzęta. Ta syberyjska tylko od czasu do czasu podkradała coś Kaszance, ale na ogół panował spokój.

– Hodowla? To genialny pomysł! – z entuzjazmem zgodziłem się.

Szybko przygotowaliśmy plan biznesowy. Musieliśmy nabyć dwa czystej rasy kocury. Wydatek wynosił 4–5 tysięcy złotych. Kwota znacząca, ale zwróci się po pierwszym miocie. Paulina podjęła poszukiwania. Ja w tym czasie musiałem wyjechać w delegację. Kiedy wróciłem, w naszym domu mieszkało już pięć kotów. Dwie nasze kotki, dwa kocury i nowa kotka.

Nigdy wcześniej nie spotkałem takiego kota! Rasy sfinks. Nieco odstraszający. Bo zupełnie bez sierści, jakby obdarty. Skóra pomarszczona, różowo–szara. Głowa mała, trójkątna, z dużymi uszami, przypominającymi te u nietoperza. Dziwny – to zdecydowanie za mało powiedziane. Wygląd budzący kontrowersje – to także niedopowiedzenie. Szczerze mówiąc, ten kot wydał mi się przeraźliwy. Kosztował 3 tysiące, ale Paulina utrzymywała, że to i tak okazja, ponieważ pochodził z dobrej hodowli i reszta kotów z tego miotu była sprzedawana nawet za 6 tysięcy złotych.

– W przyszłym roku na małych kociakach uda nam się zarobić 10–15 tysięcy – prognozowaliśmy.

– Jeśli uda nam się znaleźć partnera dla sfinksa, to nawet podwoimy ten zarobek – radowała się Paulina.

Mogłaby wtedy ponownie zatrudnić asystenta w salonie i spędzać więcej czasu w domu. Ale pieniądze to nie wszystko. Przecież obydwoje uwielbialiśmy koty. Po pół roku doświadczyliśmy pierwszej wielkiej radości. Nasza Syberyjska będzie miała kocięta! I rzeczywiście je miała.

Potem tylko się pogarszało

Nasze zdziwienie nie miało granic, kiedy odkryliśmy, że… koty nie były czystej rasy. Brakowało nam wiedzy i naiwnie zakładaliśmy, że syberyjska nie będzie miała romansu z maine coonem. Myśleliśmy, że on wybierze kotkę zgodną z jego rasą. Niespodziewanie zostaliśmy więc z pięcioma kociętami mieszańcami. W sumie mieliśmy dziesięć kotów. A potem już wszystko poszło nie tak, jak planowaliśmy...

Romans kotki rasy sfinks, o którym niewiele wiadomo, zaowocował natomiast miotem tak niespodziewanym, że nie udało się odnaleźć nowego domu dla żadnego z kociaków, nie wspominając już o jakimkolwiek zysku z tego tytułu. Paulina dała mi za to nieźle popalić, bo to ja miałem pilnować czystej linii sfinksa. No i pilnowałem! Kotka z reguły przebywała w osobnym pomieszczeniu, ale czasem udawało jej się wymknąć.

Potem sytuacja tylko się pogorszyła. Paulina była przeciwna zarówno sterylizacji, jak i kastracji naszych zwierząt, twierdząc, że to jest niehumanitarne i niezgodne z naturą. Koty więc krzyżowały się między sobą na chybił trafił, a potem było trudno znaleźć dla kociaków nowe domy. W następnym roku nasza rodzina powiększyła się o dziewiętnaście kotów, a moje życie stało się prawdziwym koszmarem.

Paulina całe dnie spędzała w swoim salonie, bo nadal nikogo nie zatrudniła do pomocy. Za to ja kiedy wracałem z pracy, miałem wrażenie, że nasze mieszkanie zmienia się w ruinę. To miejsce śmierdziało, było brudne, zasypane kocią sierścią i żwirkiem z kuwet. Nie dało się nad tym wszystkim zapanować. Mimo że mieliśmy dziesięć dużych kuwet, powinniśmy posiadać ich dwa razy więcej.

Co dzień znajdowałem kocie odchody w miejscach, których bym się najmniej spodziewał. Co gorsza, nie byliśmy w stanie nic z tym zrobić. Nie ma komu oddać kotów, internet jest przepełniony ogłoszeniami o zwierzakach do adopcji. Dziwne jest to, że Paulina wcale się tym nie przejmuje, a wręcz wydaje się cieszyć tym bałaganem.

Zdaję sobie sprawę, że jeszcze jeden kot w tym miejscu sprawi, że zwariuję. Zaczynam nienawidzić zwierząt! Widzę je we śnie, ich zapach mnie dręczy. Szczególnie uciążliwy jest smród kocurów.

Powiedziałem Paulinie, że teraz musi wybrać – albo ja, albo one. Nie zdołam znieść dwudziestego kota! Patrzyła na mnie z takim samym oskarżeniem, jak ja patrzyłem na Krystynę, kiedy przypięła Kaszankę do trzepaka. Ogromnie żałuję, że zgodziłem się na hodowlę w naszym domu. Jeżeli ktoś z waszych znajomych zdecyduje się na podobny krok, przekażcie mu moją historię.

Czytaj także:
„Zdradziłam męża i nie żałuję. Mam ochotę draniowi o tym powiedzieć, gdy znów mnie upokorzy. Niech teraz on cierpi”
„Krewni uważali, że bez faceta jestem bezwartościowa. Chcieli mi zabrać kota, bo twierdzili, że przez niego jestem sama”
„Oglądałam kasetę z wesela koleżanki i oniemiałam. Moja miłość do przystojniaka ze szkolnych czasów odżyła”

Redakcja poleca

REKLAMA