Między Matyldą a mną od kilku miesięcy źle się działo. Żona zaczęła mieć wymagania, ja poczułem się oszukany. Przecież kiedy się pobieraliśmy, ślubowałem miłość i wierność słodkiej, wyrozumiałej dziewczynie, która nie miała nic przeciwko moim skokom ze spadochronem, częstowała moich kumpli własnoręcznie upieczonymi ciasteczkami i na czas meczu wychodziła do koleżanki, żebyśmy mogli pooglądać w męskim gronie. I co?
Ta nowa osoba, w którą zamieniła się moja urocza Matylda, trochę mnie przerażała, ale bardziej irytowała. Denerwowało mnie, że rości sobie prawo do całego mojego czasu wolnego, wypomina mi wyjścia z kolegami i próbuje ograniczać mnie, kiedy realizuję swoje pasje.
Ciągle miała jakieś pretensje
– Znowu jedziesz na skoki? – podniosła głos. – Nie możemy choć raz iść do mojej siostry na grilla jak normalni ludzie?! Mam dość tych twoich spadochronów! Serdecznie, aż potąd – tu obrazowo przejechała palcem po nad głową. – Ożeniłeś się ze mną, a nie z kawałkiem szmaty!
– Sama jesteś szmata! Spadochrony są z jedwabiu! – wypaliłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Czasami tak po prostu się dzieje: człowiek jest zdenerwowany i zanim słowo zostanie przeanalizowane przez mózg – wyskakuje przez usta. Wiecie, o czym mówię? Myślę, że każdy choć raz wyrwał się z czymś równie kretyńskim jak ja wtedy.
Oczywiście natychmiast zorientowałem się, co powiedziałem, i chciałem ją przeprosić, ale mi nie pozwoliła. Zobaczyłem szok na jej twarzy, nienaturalnie otwarte oczy, a potem Mati wybiegła z domu.
To był okropny wieczór. Nie chciałem się z nią kłócić. Tak naprawdę zrezygnowałbym z tych spadochronów, gdyby zwyczajnie poprosiła, żebym poszedł z nią na tego grilla. Ale nie, ona od dawna usiłowała załatwiać wszystko krzykiem, pretensjami i awanturami. Czy to takie dziwne, że w takiej sytuacji ja jeszcze bardziej okopywałem się na swojej pozycji?
Następnego dnia przyniosłem jej kwiaty i próbowałem wytłumaczyć, że wcale nie nazwałem jej szmatą, tylko tak mi się wyrwało. Na zasadzie: ktoś ci mówi, że jesteś stary, a ty mu na to: „Sam jesteś stary”. Albo że się nie znasz, a ty: „Sam się nie znasz”. Przynajmniej my, faceci, tak do siebie mówimy i nikt się o to nie obraża.
– Więc nie nazwałeś mnie szmatą, tak? – od razu zareagowała już podniesionym głosem. – Nie powiedziałeś: „Jesteś szmata”? Przesłyszałam się, tak? To usiłujesz mi wmówić?! A może to sobie wymyśliłam?!
Miałem ochotę nią potrząsnąć, żeby mnie wreszcie zrozumiała, ale ona zaczęła płakać. Chciało mi się wyć. Potem starałem się jakoś ją udobruchać. Nie wychodziłem z kumplami i grzecznie jadłem to, co Matylda ugotowała. Czy raczej odgrzała w kuchence mikrofalowej.
To też był pewien problem. Od kilku miesięcy Mati nie chciało się gotować. Kupowała jakieś mrożonki i podawała mi je ze słowami: „Proszę, to penne z grzybami i cukinią” albo „Dzisiaj mamy risotto z kurczakiem”. Kłopot w tym, że te gotowe dania były wszystkie na jedno kopyto, słone, powodujące wzdęcia, praktycznie niejadalne.
– Może jutro zjedlibyśmy to penne, a dziś coś innego? – zasugerowałem przy którymś posiłku z foliowej torebki wyciągniętej z zamrażarki. – Kiedyś gotowałaś…
– A teraz pracuję. Nie mam czasu stać przy garach.
Odrzuciła głowę w taki charakterystyczny sposób, który świadczył o tym, że jest poirytowana. Nie wiedziałem dlaczego. Co ja takiego powiedziałem? Przecież to była prawda: Matylda kiedyś codziennie gotowała i to wspaniale.
Było coraz więcej cichych dni
Po tamtej kłótni ze szmatą w roli głównej jadłem te ohydne mrożonki, starannie kontrolując wyraz twarzy. Ale Matylda nawet na mnie nie patrzyła. Ignorowała mnie. Odpowiadała monosylabami albo udawała, że nie słyszy, co mówię. W łóżku od razu odwracała się tyłem i zakrywała sobie głowę jaśkiem. Niby chodziło o to, że rano razi ją światło, ale to był sygnał, że ona chce się ode mnie odciąć. Bolało mnie to, lecz nie wiedziałem, jak do niej dotrzeć…
Tydzień później zrozumiałem, że kłótnie z nią nie były takie złe. Wtedy przynajmniej na mnie patrzyła, reagowała na moje słowa, angażowała się emocjonalnie. Natomiast te ciche dni to był istny koszmar! Starałem się ją zagadywać, nawet prowokować do kłótni, ale ona konsekwentnie unikała mojego wzroku.
– Dzisiaj idę z Jackiem i Wojtkiem do pubu – rzuciłem kiedyś w nadziei, że się sprzeciwi, chwilę się pokłócimy, a potem będę mógł ostentacyjnie zrezygnować z wyjścia, żeby udowodnić jej, że stać mnie na zrobienie dla niej czegoś miłego.
Nawet nie rozmawiałem z chłopakami o wyjściu. Wymyśliłem to na poczekaniu.
– Rób, co chcesz – mruknęła i dalej czytała kolorowy magazyn.
– Wrócę późno – ciągnąłem, wiedząc, że lubi mieć mnie w domu przed północą.
Zawsze to podkreślała, tak jakbym był jej niepełnoletnim synem, a nie mężem
i dorosłym facetem.
– Wracaj sobie, kiedy chcesz. – powiedziała obrażona.
Znowu powiało chłodem.
– Tak? – zaczęła mnie ogarniać złość na tę jej obojętność. – Dobra, to może wcale nie wrócę! Może wreszcie nie będę musiał wychodzić w środku imprezy, tylko popiję sobie z chłopakami do rana! Mam ochotę się zresetować, więc zamierzam naprawdę sporo w siebie wlać!
– Jesteś dorosły – wycedziła przez zęby. – Możesz sobie robić, co ci się żywnie podoba. Tylko mnie nie obudź, jak się wtoczysz pijany do domu.
„A właśnie, że cię obudzę!” – miałem ochotę wrzasnąć jak zbuntowany nastolatek do matki, jednak jakimś cudem się powstrzymałem.
Dawno nie byłem tak wściekły
Wyszedłem z domu nabuzowany. Na szczęście na kumpli zawsze mogłem liczyć, poszliśmy więc we trzech do knajpy z zamiarem ostrego popicia.
– Chłopaki, ja odpadam – koło północy ziewnął Wojtek. – Jak chcecie, mogę was podrzucić taryfą do takiego nowego klubu. Podobno przychodzą tam najlepsze laski.
– Pewnie, jedziemy! – ożywił się Jacek, lekko zaprawiony. – Dawno nikogo nie wyrwałem, a czuję, że dziś będę miał branie!
Jacek był ostatnim singlem w naszej paczce i generalnie jego świat kręcił się wokół dziewczyn. A dziewczyny kręciły się wokół Jacka, bo wyglądał trochę jak młody Stuhr, a trochę jak niemiecki piłkarz. Miał przy tym kasę i gest, więc nie narzekał na brak zainteresowania ze strony płci pięknej.
Kiedyś, zanim poznałem Matyldę, chodziliśmy na podryw razem. Zwykle polowaliśmy na przyjaciółki, które wybrały się na imprezkę we dwie. On miał bajer i prezencję, więc brał zawsze tę ładniejszą. Ja obstawiałem jej koleżankę i czasami nawet udało mi się jakąś sobą zainteresować.
– Ale wiesz, że jestem żonaty? – przypomniałem pro forma, wkładając kurtkę.
– Jak wyrwiesz jakąś blondynę z nogami po szyję, to ja nie biorę na siebie jej koleżanki, lojalnie uprzedzam!
Jacek parsknął śmiechem, a potem zabraliśmy się do tego klubu.
Straciłem wszystkie zahamowania
Najpierw stawiał on, potem ja, w sumie wypiliśmy po kilka drinków, a później on zaczepił jakieś dwie dziewczyny i zaczęliśmy lecieć z szotami. Jeden, drugi, trzeci, piąty… Nawet nie zauważyłem momentu, w którym zaczęły mi puszczać hamulce.
– Ania jest nauczycielką muzyki, a ja pracuję w sklepie z odżywkami dla sportowców – trajkotała jedna z naszych nowych znajomych, Dorota. – Wiesz, sama codziennie chodzę na fitness, więc się znam na tych odżywkach. Ja stosuję taką na spalanie tłuszczu i budowę mięśni. Sprawdza się, zobacz, jaki mam umięśniony brzuch…
Z tymi słowami Dorota podniosła koszulkę aż do wysokości stanika i zaprezentowała faktycznie imponujący, opalony, pięknie wyrzeźbiony brzuszek.
– Super! – zachwyciłem się nieco bełkotliwie, choć szczerze. – Mogę dotknąć?
Zachichotała i zachęciła mnie, żebym ją dotknął i sam się przekonał, jak silne ma mięśnie. Nagle poczułem przypływ pożądania. Ten goły brzuch, roześmiana dziewczyna, wypite drinki… Wszystko to sprawiło, że zeskoczyłem chwiejnie z barowego stołka, ukląkłem na podłodze i… pocałowałem Dorotę prosto w pępek.
Dziewczyna się roześmiała i zaczęła wić, że niby ją łaskoczę, Jacek klepnął mnie w ramię z wyraźną aprobatą, do tego z głośników popłynęła właśnie jakaś wolna piosenka... Nagle zachciało mi się przytulić do tej wesołej dziewczyny o idealnej sylwetce, która wyraźnie ze mną flirtowała…
Pięć minut później przyciskałem ją do baru, wodziłem jedną ręką po jej brzuchu już ukrytym pod koszulką, a drugą – po równie umięśnionym udzie i całowałem ją tak, jakby świat miał się jutro skończyć.
Kilka minut później ktoś szarpnął mnie za ramię i zobaczyłem twarz Jacka, na której malowały się przerażenie i konsternacja. Pokazywał mi coś przy drzwiach.
Czy raczej kogoś. Moją żonę.
Tak, Matylda stała przy wejściu do klubu i patrzyła prosto na nas. Na mnie i Dorotę, która – nieświadoma grozy sytuacji – właśnie wsuwała mi język do ucha, jednocześnie ocierając się o mnie biustem. Próbowałem się od niej uwolnić, ale alkohol spowolnił moje ruchy i tylko lekko drgnąłem. Za to Matylda poruszała się błyskawicznie. Okręciła się wokół własnej osi i wybiegła z klubu.
– Muszę ją… gonić… – wymamrotałem. – To… moja… żona… – wybełkotałem.
Nakryła mnie na pocałunkach z inną
Oczywiście nikogo nie dogoniłem. Zarobiłem tylko w twarz z liścia od Doroty, która była pewna, że jestem wolny, i omal nie zwymiotowałem na buty partnerce Jacka. Wyjąłem telefon, żeby zadzwonić do żony, i zobaczyłem sześć nieodebranych połączeń od niej i trzy Wojtka.
Był też SMS.
Dzwoniła Matylda, pytała, gdzie jesteś. Powiedziałem, pewnie przyjdzie do klubu.
Nie mogłem w to uwierzyć… Dziesiątki razy chodziłem z chłopakami i zawsze zachowywałem się jak harcerz! Piłem mało, bo żona bardzo nie lubiła, kiedy w łóżku śmierdziałem alkoholem. A przez to, niezależnie od pokus, zachowywałem nad sobą pełną kontrolę. Nigdy nie podrywałem dziewczyn! Nigdy! Nawet jeśli to one wykazywały inicjatywę, również nie korzystałem z okazji, nawet do flirtowania. Wszystko z miejsca ucinałem!
Gdyby Matylda przyszła do knajpy jakiegokolwiek innego wieczoru, zobaczyłaby, jak siedzę z kuflem piwa w ręce i rechoczę z głupich dowcipów Wojtka albo grzebię w smartfonie, bo Jacek całą uwagę poświęca swojej świeżo poderwanej dziewczynie.
Jednak los jest okrutny i złośliwy, więc żona musiała wejść do klubu akurat w tym jedynym momencie w moim całym życiu, kiedy całowałem się z obcą kobietą!
Myślałem o tym wszystkim, gdy co sił w nogach i w płucach biegłem do domu, ale tam Matyldy nie było.
Dzwoniłem do niej chyba sto razy. Nie odbierała. Krępowałem się zadzwonić do jej matki albo siostry, żeby zapytać, czy u nich jest. Nie chciałem, żeby cały świat dowiedział się od razu, że żona uciekła ode mnie w środku nocy.
Położyłem się spać z nadzieją, że Matylda wróci, kiedy już minie mi kac, i wtedy będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Byłem gotów paść jej do nóg i błagać o wybaczenie, przysiąc, że już nigdy nie wyjdę z kumplami ani nie pojadę na spadochrony. Potwornie bałem się, że mogę ją stracić…
Rano nadal jej nie było…
Pomyślałem ze zgrozą, że to koniec. Zacząłem układać sobie w głowie tekst przemowy, która miała zmiękczyć jej serce. Już nie pamiętałem, że ostatnio tak bardzo mnie irytowała. Czułem jedynie strach, że ją stracę, a przecież tak bardzo ją kochałem! Dopiero teraz w pełni to sobie uświadomiłem.
– Wiem, że mieliśmy gorszy czas, i to jest moja wina – mówiłem na głos do pustego krzesła – ale przyrzekam ci, kochanie, że wszystko przemyślałem, zrozumiałem, i że ja się zmienię! Ta dziewczyna z baru nic nie znaczy, ale oczywiście to moja wina, że tyle wypiłem. Przysięgam, że koniec z wyjściami z kolegami! Chcę spędzać wieczory tylko z tobą. Jesteś miłością mojego życia i naprawdę żałuję, że zrobiłem taką głupotę… Powiedz, jak mam cię przekonać, że zależy mi tylko na tobie? Mogę codziennie dla ciebie gotować! Możemy zawsze robić to, co ty będziesz chciała, tylko, proszę cię, wybacz mi…
W pewnym momencie poczułem, że w kącikach oczu zbierają mi się łzy. Potwornie zatęskniłem za Matyldą i zapragnąłem znowu mieć ją przy sobie. Zrozumiałem, że ostentacyjnie mnie ignorowała, bo sama czuła się zraniona moją nieobecnością, tym, że się od niej odsuwałem. I tym, że wolałem spędzać czas z kumplami niż nią – bo tak to wyglądało z jej perspektywy.
Swoim zachowaniem chciała wymusić na mnie zrozumienie i czułość, a ja, ostatni idiota, zamiast próbować zrozumieć jej uczucia, zachowałem się jak dupek!
Przeze mnie prawie zginęła...
Minęło południe, a Matylda nadal nie dawała znaku życia. Zacząłem panikować, że naprawdę ode mnie odeszła… Przeszukałem dom i stwierdziłem z ulgą, że zabrała tylko torebkę, nic więcej. Więc mogła jedynie zatrzymać się u kogoś, ale w końcu musiałaby, prędzej czy później, wrócić po swoje rzeczy – pocieszałem się.
– Matylda miała w nocy wypadek… – zamarłem, gdy usłyszałem w telefonie łkający głos teściowej. – Leży w szpitalu, dopiero co nas znaleźli… Ona… ona… jest w śpiączce… w stanie krytycznym…
W szpitalu powiedziano mi, że Matyldę przywieziono do nich w nocy. Została potrącona przez samochód. Kierowca zeznał, że wbiegła mu pod koła. Nie miał szans zahamować, uderzył w nią z prędkością prawie pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Reanimował ją do przyjazdu karetki…
– Są liczne złamania, miała krwotok wewnętrzny, wstrząśnienie mózgu, no i niestety obrażenia głowy. Lekarze operowali ją siedem godzin – poinformowała mnie pielęgniarka. – Teraz jest na OIOM-ie. Najbliższa doba zadecyduje o wszystkim…
Przesiedziałem tam resztę dnia i noc. Na przemian modliłem się i targowałem z Bogiem. Byłem gotów obiecać Mu wszystko, żeby zwrócił mi Matyldę. Płakałem. Zżerało mnie poczucie winy. Najgorsze jednak były pytania teściów o to, co ich córka robiła na ulicy w środku nocy. Nie wiedziałem, co im odpowiedzieć, więc wyjawiłem, że Matylda szukała mnie w knajpie.
– Więc ona może umrzeć, bo ty wyszedłeś na popijawę?! – teściowa równie dobrze mogła mi strzelić w skroń. – Pojechała po ciebie i teraz leży… tam…?
Tak, ja też wiedziałem, że to moja wina! Moja, bo gdyby Matylda nie zobaczyła mnie z Dorotą, nie wybiegłaby tak wzburzona. Pewnie podeszłaby do mnie, porozmawialibyśmy, wrócili razem do domu… Wszystko byłoby dobrze. Sam fakt, że mnie szukała, już był przecież znaczący. Może chciała się pojednać? Może ona też przemyślała swoje zachowanie i chciała zakończyć tę męczącą dla nas obojga sytuację?…
Nie mogłem przestać myśleć o tym, że to ja wszystko zniszczyłem. Przeze mnie żona była teraz w stanie krytycznym. A jeśli nawet wyjdzie z tego, to przecież nigdy nie odbudujemy naszego małżeństwa… Nie po tym, jak swoją zdradą właściwie wepchnąłem ją pod tamten samochód…
Na szczęście organizm Matyldy był silny i zagrożenie życia minęło. Ciągle pozostawała w śpiączce, ale nie musiała już być podpięta do aparatury. Oddychała samodzielnie, regenerowały się też jej złamania i inne obrażenia. Lekarze oceniali jej stan jako stabilny. Nieśmiało wspominali też o możliwości wybudzenia się.
Teściowie, moi rodzice, nasi przyjaciele i krewni – słowem wszyscy – czekali na moment, w którym Matylda otworzy oczy. Wszyscy się o to modlili; każdy uważał, że to będzie cudowna chwila. Tylko ja przeżywałem koszmar, wiedząc, że jednocześnie będzie to koniec naszego małżeństwa.
Wstyd przyznać, ale kiedy siedziałem obok Matyldy, czesałem jej włosy, głaskałem po twarzy i opowiadałem, jak ją kocham, były chwile, w których nie chciałem, żeby się obudziła. Bo dopóki spała, była moja. Na jej twarzy malował się spokój, a oczy nie patrzyły na mnie z pogardą i nienawiścią… Tak, potwornie bałem się dnia, w którym moja żona spojrzy na mnie i przypomni sobie, co widziała w ostatniej godzinie świadomości.
Ten dzień jednak nadszedł. Teściowa zadzwoniła, że Matylda zaczyna się budzić, porusza ustami, mruga oczami. Pognałem do szpitala, równie szczęśliwy, co przerażony.
Gdy wszedłem do sali, żona już była przytomna, choć zdezorientowana. Na mój widok uśmiechnęła się lekko i na moment moje serce przestało bić.
– Kochanie… – wyszeptała i przełknęła ślinę. – Co mi się stało? Pamiętam, że wracaliśmy z kina i kot wybiegł na ulicę… Mieliśmy wypadek? Nic ci nie jest?
Kino? Ostatni raz byliśmy w kinie pół roku wcześniej! To się zdarzyło, zanim między nami zaczęło się psuć. Faktycznie, zahamowałem gwałtownie i autem zarzuciło, a Matylda krzyknęła za strachu. Ale przecież później przeżyliśmy kolejnych sześć miesięcy, z czego trzy minęły nam na nieustannych kłótniach…
– Pamiętasz tamten wieczór, a potem… nic? – zapytałem drżącym głosem.
– Yhm – potwierdziła.
Poczułem się tak, jakbym był w jakiejś grze, w której moja postać właśnie ma stracić ostatnie życie, ktoś wcisnął restart i wszystko może się zacząć od nowa…
Dostałem drugą szansę
Od tego czasu minęły cztery miesiące. Moja żona nadal ma półroczną lukę w pamięci. Lekarze mówią, że może kiedyś sobie przypomni ten czas, a może nie. Nic pewnego. Czas pokaże...
Żyjemy tak, jakby naszego złego okresu nigdy nie było. Każdego dnia udowadniam jej, że ją kocham i że jest dla mnie najważniejsza. Jeśli kiedyś odzyska pamięć i dowie się, co widziała, chcę mieć coś na swoją obronę. Każdy kolejny dzień to argument za tym, żeby chciała ze mną zostać. Może jednak los nie zadrwi ze mnie kolejny raz i Matylda na zawsze pozostanie w nieświadomości, że byłem złym mężem?
Wiem jedno: cokolwiek przyniesie przyszłość, będę walczył o nasze małżeństwo. Bo kocham moją żonę i zrobię wszystko, żeby już nigdy jej nie stracić!
Czytaj także:
„Dopiero po rozwodzie zrozumiałem, jak bardzo kocham żonę. Nie mogłem znieść, że ktoś inny ją całuje i pieści jej ciało”
„Nakrył swoją dziewczynę całującą się z innym, był to efekt mojej intrygi. Chciałam jej go odbić, musiał być mój”
„Kiedy wróciłem do domu pijany w Wigilię, żona zrobiła mi awanturę. Obraziłem się i zostawiłem ją samą na święta”