„Moja żona urządziła w naszym mieszkaniu przedszkole. Oszaleć można, ale ma kobieta łeb do biznesu”

Kobieta opiekuje się dziećmi w mieszkaniu fot. Adobe Stock, Kiryakova Anna
Gdy byłem chory, musiałem mieszkać u sąsiadki, żeby dzieci nie pozarażać. Paranoja!
/ 23.06.2021 08:56
Kobieta opiekuje się dziećmi w mieszkaniu fot. Adobe Stock, Kiryakova Anna

Moja Kazia ma sześćdziesiąt siedem lat, jest emerytowaną nauczycielką. Pewnie dlatego tak strasznie pali się do swojego nowego pomysłu. Wojtuś, Sara, Tamara, potem Lidzia i mały Rysio. Ja już szału dostaję przez te biegające po domu dzieci!

W połowie września zeszłego roku powiedziałem „dość!”

Wyprowadziłem się do naszego domku na działkę. Mój bunt był skutkiem tego, co stało się ponad półtora roku temu. Wtedy to nasza córka, Marzena, urodziła drugiego syna, Kamila. Starszy Wojtuś miał wtedy niecałe dwa lata i nie było mowy o posłaniu go do przedszkola ze względu na choroby, jakie mógłby przynieść do domu. Dlatego moja żona intensywnie zajęła się opieką nad nim, żeby nasza córka mogła lepiej zająć się Kamilem. Pomagała jej w tym teściowa Marzeny, Helena.

To jeszcze byłem w stanie zrozumieć i pomóc czasem żonie. Ale po dwóch miesiącach Helena złamała sobie nogę. Pechowo, bo ona miała pod opieką jeszcze dzieci swojego drugiego syna, parę dwuletnich bliźniaczek, Sarę i Tamarę. Tak więc nie tylko opieka nad Wojtkiem spadła w całości na Kazię. Nie. Moja wspaniałomyślna druga połowa zaproponowała, że roztoczy też opiekę nad bliźniaczkami „bo to przecież rówieśniczki Wojtusia, będzie się przy nich świetnie rozwijał”.

To już mnie rozsierdziło!

Zamiast spokojnej emerytury miałem w domu miniprzedszkole, z którego najchętniej uciekłbym, gdzie pieprz rośnie. Ale pomyślałem, że Helenie noga się zrośnie i wszystko wróci do normy. O, jakże się myliłem! Wprawdzie kiedy teściowa naszej córki wyzdrowiała, rzeczywiście odciążyła nieco Kazię, lecz tylko do pewnego stopnia. Obie uznały bowiem, że dzieci świetnie czują się razem, dlatego powinny nadal ze sobą przebywać. A że my mamy większe mieszkanie, to częściej bywały u nas.

Miałem nadzieję, że w końcu dzieci pójdą do zwykłego przedszkola. Niestety, na przeszkodzie stanęło samo życie. Nasz Wojtuś się wprawdzie dostał, ale bliźniaczki nie. Po dwóch tygodniach wnuk dostał histerii i zapowiedział, że nie będzie chodził bez siostrzyczek do przedszkola. I znów wszystko było po staremu.

Zbyt długo to na tej wolności nie pożyłemq

To jednak nie koniec nieszczęść. Otóż do przedszkola nie dostał się również syn sąsiadki z naprzeciwka, a córeczka znajomej Heleny się nie zaaklimatyzowała… Tak oto nagle, któregoś ranka w naszym mieszkaniu znalazła się piątka maluchów. Tego było już za dużo! Zrobiłem żonie awanturę, spakowałem się i wyjechałem na działkę. Wreszcie poczułem, że jestem na emeryturze! Nawet mi nie przeszkadzało, że domek nie jest dobrze ocieplony. No i niestety, po kilku dniach potężnie się przeziębiłem.

Zadzwoniłem więc do Kazi i zażądałem, żeby natychmiast po mnie przyjechała. Tymczasem ona zapowiedziała, że będzie dopiero wieczorem, jak dzieci wyjdą, bo pewnie przesadzam i nie jest ze mną tak źle. Najchętniej bym powiedział co myślę o tym, że bardziej interesuje się obcymi szkrabami niż własnym mężem, ale za bardzo potrzebowałem jej pomocy. Za to kiedy wracaliśmy, nie odezwałem się do niej nawet słowem. Dopiero gdy nie zatrzymała się na naszym zwykłym miejscu parkingowym, rozeźlony zapytałem:

– To już pod blok nie możesz podjechać? Chory mam iść taki kawał?

– Dzisiaj śpisz tutaj – wskazała na sąsiedni blok. – W mieszkaniu Irenki.

– Że co?! O czym ty mówisz? Kto to w ogóle jest ta cała Irenka?

– Irenka mi pomaga. Wdowa, mieszka sama, a jej dzieci nie postarały się o wnuki, dlatego nie ma co robić na emeryturze. A ty, dopóki nie wyzdrowiejesz, będziesz tu mieszkał. Podlewaj jej tylko kwiaty. Łóżko masz pościelone, ręczniki w łazience. Jedzenie i leki będę ci przynosić. Temperatura mi, jak to wieczorem, wzrastała, więc nie miałem siły dłużej protestować. Położyłem się spać w obcym łóżku, ciesząc się, że w mieszkaniu jest ciepło. Dwa dni później byłem już całkiem zdrów i nareszcie mogłem wrócić do własnego mieszkania. I uznałem, że czas postawić sprawę jasno i definitywnie:

– To przedszkole ma stąd zniknąć! – zażądałem, ledwo wszedłem do domu.

– To jest nasze wspólne mieszkanie.

– Jeśli tak, to powinnaś mnie pytać o zgodę, co masz tu zamiar wyprawiać. A jeśli się to nie zmieni, to jak mi Bóg miły, doniosę do spółdzielni, urzędu skarbowego, kuratorium i gdziekolwiek się jeszcze da, że prowadzisz nielegalne przedszkole.

– Jeśli to zrobisz to… – Kazia aż się zapowietrzyła. – To się z tobą rozwiodę!

– Jak sobie chcesz. Daję ci tydzień.

Nie wiem, czy Kazia na serio potraktowała moją groźbę. Ale ja każdego dnia rano przypominałem jej, że zbliża się dzień wypełnienia moich zapowiedzi, i że nie mam zamiaru z tego rezygnować. W piątek koło południa wyszedłem ze swojego pokoju. Przez chwilę nasłuchiwałem, by ze zdziwieniem stwierdzić, że nie słyszę zwykłego harmidru. Gdyby nie to, że słyszałem, jak dzieci dziś przychodziły, pomyślałbym, że ich nie ma. Chciałem nawet zajrzeć do pokoju, w którym zwykle urzędowały, ale wtedy akurat wybiegła stamtąd córka znajomej Heleny.

Zatrzymała się na mój widok, a potem rozpłakała nagle. Nie bardzo wiedziałem, jak mam się zachować. Zapytałem jednak:

– Dlaczego płaczesz?

– Bo pan… bo pan nas nie lubi i będę musiała wrócić do przedszkola! – rozryczała się na cały regulator.

– Ale w przedszkolu… eee jest fajnie…

– Nie jest!

– Chodź, Krysiu, poukładasz puzzle z Wojtusiem – z pokoju wyjrzała moja żona i zabrała płaczącą dziewczynkę.

– Tylko nie myśl, że zmienię zdanie, jak będziesz napuszczać na mnie dzieci! – zapowiedziałem buńczucznie. Kazia cichutko zamknęła drzwi za dziewczynką, spojrzała na mnie chłodno i wycedziła przez zęby:

– Ja nikogo na ciebie nie napuszczam. Ledwo wypowiedziała te słowa, a z pokoju odezwał się chóralny ryk dzieci, nad którymi najwyraźniej nie mogła zapanować pomagająca Kazi pani Irenka.

– A to co? – wskazałem na drzwi.

– Przecież musiałam je uprzedzić, że już tu nie będą mogły przychodzić. A że są z tego powodu smutne, to nie moja wina.

– Tak, akurat – obruszyłem się. – Pewnie im powiedziałaś, że mieszkasz z ludożercą, który chce je zjeść… Z pokoju wyleciał zapłakany Wojtuś, dopadł do moich nóg i krzyknął:

– Dziadku, dziadku, nie wyrzucaj nas! My już będziemy grzeczni! No po prostu krew mnie zalała.

– A dajcie mi święty spokój!

No skoro ją to tak bardzo uszczęśliwia…

Chwyciłem szybko kurtkę z wieszaka i wypadłem na klatkę schodową. Na początku byłem tylko wściekły na Kazię, że postawiła mnie w tak niezręcznej sytuacji. Ale potem zacząłem myśleć też o tych dzieciach, które, chcąc nie chcąc, mogły najbardziej ucierpieć na moim uporze… Wróciłem do domu, gdy już „przedszkole” zamknęło swoje podwoje. Kazia siedziała w pokoju i czytała książkę. Poszedłem do niej z bukiecikiem jej ulubionych stokrotek. Spojrzała na nie, nie wiedząc, czy powinna je przyjąć.

– Co to znaczy? – zapytała.

– Że wygrałaś. Ale tylko do czasu, aż nasze wnuki pójdą do zerówki! – zastrzegłem. Zgodziła się natychmiast.

– Zresztą, jak już Wojtuś pójdzie, to pewnie przeniesiemy się naprzeciwko – zapewniła mnie. – Tam mieszka taka sympatyczna pani Zosia, właśnie urodził się jej wnuk, a drugi skończył półtora roku. No i ona ma pięć pokoi… Na razie jeszcze nie mogliśmy się do niej przenieść, bo musi jeździć bezpośrednio do córki. Ale za rok jesteśmy już wstępnie umówione.

– Widzę, że już masz wszystko przemyślane – burknąłem.

– A tak, dokładnie! I myślę, że jak za kilka lat już nie będę miała sił, to nasze „babcine przedszkole” i tak przetrwa. Bo zawsze znajdą się jakieś babcie, które zechcą opiekować się maluszkami. A nikt nie zrobi tego tak tanio jak my – stwierdziła z szerokim uśmiechem.

– Rodzice będą kupować tylko jedzenie i jakieś przybory. A resztą zajmiemy się my.

– Ale wy nie macie wykształcenia. – Za to wiemy, jak kochać takie dzieci, a bawić się z nimi i nauczyć czegoś też potrafimy. Bo nic dzieciakom nie zastąpi babcinych uczuć… – stwierdziła, a ja pokiwałem głową.

– I dlatego u nas każde dziecko czuje się dobrze od pierwszej chwili i nie chce stąd wychodzić. 

Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić

Redakcja poleca

REKLAMA