„Moja żona prowadziła podwójne życie. O tym, że ma innego męża, dowiedziałem się przy odczytywaniu testamentu”

Załamany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Inside Creative House
„Marysia była miłością mojego życia. Wiadomość o tym, że ja nie byłem jej, kompletnie zwaliła mnie z nóg. Musiałem sprzedać dom, żeby spłacić drugiego fagasa”.
/ 09.12.2023 07:29
Załamany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Inside Creative House

Z Marysią tworzyliśmy zgrane i udane małżeństwo. I chociaż nie było między nami chemii i namiętności na miarę książkowego romansu, to żyło nam się po prostu dobrze.

Przez ponad dwadzieścia lat wspólnego życia dorobiliśmy się nie tylko syna, ale też całkiem niezłego majątku. A ponieważ nie mieliśmy rozdzielności majątkowej, to w przypadku śmierci jednego z nas wszystkie zgromadzone dobra miały przejść na dziecko i małżonka. Dla mnie było to całkowicie zrozumiałe. Dlatego gdy Marysia zginęła w wypadku samochodowym, to zupełnie spokojnie podszedłem do spraw spadkowych. Jednak okazało się, że przez tyle lat naszego związku byłem oszukiwany. Moje małżeństwo było fikcją, a miano małżonka należało do kogoś zupełnie innego.

Pańska żona zginęła w wypadku

Do dzisiaj doskonale pamiętam ten koszmarny dzień. Właśnie robiłem sobie kawę, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Akurat tego dnia miałem wolne, więc obiecałem żonie, że ogarnę mieszkanie i przygotuję obiad. Marysia pojechała do pracy już kilka godzin temu, bo tego dnia miała bardzo ważne zebranie. "Czyżby czegoś zapomniała?" — pomyślałem i ruszyłem w stronę drzwi. Byłoby to bardzo dziwne, bo moja żona zawsze samodzielnie otwierała drzwi. Po prostu takie miała przyzwyczajenie.

Na progu stał policjant w mundurze.

— Stało się coś? — zapytałem głupio. W pierwszym odruchu byłem przekonany, że policjant przyniósł mi mandat za przekroczenie prędkości lub złe parkowanie.

— Czy zastałem pana Tadeusza? — zapytał policjant urzędowym tonem.

— To ja — odpowiedziałem. I właśnie wtedy zacząłem się martwić.

— Musimy porozmawiać. Czy mogę wejść? — zapytał. A ja przepuściłem go w progu i zamknąłem za nim drzwi. Stanął na środku pokoju i wyraźnie nie wiedział, jak zacząć rozmowę.

— Słucham pana — zachęciłem go do rozmowy. W końcu chciałem usłyszeć, czym zasłużyłem sobie na wizytę mundurowego.

Pana żona nie żyje — powiedział wreszcie. — Uczestniczyła w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę, na skutek którego zginęła na miejscu — wyrecytował sztucznie.

A potem powiedział, że jest mu bardzo przykro. I tyle. Przyniósł wiadomość niszczącą życie, a potem się pożegnał i opuścił mój dom.

To był dla mnie prawdziwy szok. Jeszcze rano rozmawiałem z żoną i żartowałem z jej sterczących włosów, a kilkadziesiąt minut później dowiadywałem się, że zostałem z synem zupełnie sam. Usiadłem przy stole w jadalni i ukryłem twarz w dłoniach.

Tak siedzącego zastał mnie syn. Wrócił ze szkoły nieco wcześniej niż zwykle i ujrzał całkowicie załamanego ojca. Nie byłem w stanie powiedzieć mu prawdy. Jednak Kuba sam się domyślił, że stało się coś strasznego. Gdy w końcu powiedziałem mu, że jego mama nie żyje, to na jego twarzy ujrzałem takie samo niedowierzanie jak u mnie. Mocno go objąłem i wyszeptałem, że musimy przez to przejść razem.

Zapraszam pana na odczytanie testamentu

Pierwsze dni po pogrzebie pamiętam jak przez mgłę. Działałem niemal jak automat. I chociaż serce mi krwawiło, to wiedziałem, że muszę być dzielny — chociażby dla swojego syna. Dlatego też każdego ranka podnosiłem się z łóżka i stawiałem czoła światu. Światu, który bez Marysi był ciemny i brzydki.

— Tato, musimy być dzielni, bo tego chciałaby mama — powiedział mi któregoś ranka nasz syn.

Spojrzałem na Kubę i uświadomiłem sobie, że mój syn właśnie przedwcześnie dorósł. Miał zaledwie 16 lat, ale bardzo szybko z nastolatka musiał stać się dorosłym mężczyzną.

— Wiem synku — odpowiedziałem cicho. — I na pewno sobie poradzimy — dodałem.

I tak leciały nam kolejne dni. Codziennie rano podnosiłem się z łóżka, robiłem synowi śniadanie, odwoziłem go do szkoły i wracałem do pustego mieszkania. Rozglądałem się po znanych mi pomieszczeniach i w każdym z nich czułem obecność swojej zmarłej żony. "Musisz wziąć się w garść" — upominałem siebie za każdym razem, gdy wpatrywałem się w białe ściany. I z każdym dniem czułem, że jest lepiej. I to na tyle lepiej, że mogłem wrócić do pracy i do w miarę normalnego życia.

Przez cały ten czas po pogrzebie Marysi zupełnie nie myślałem o testamencie i o tym, co zostało w nim zapisane. Już wcześniej wiedziałem, że moja żona stworzyła taki dokument, ale byłem przekonany, że cały majątek został podzielony na mnie i naszego syna. Dlatego też zupełnie się nie zdziwiłem, gdy pewnego ranka zadzwonił notariusz.

— Dzień dobry panie Tadeuszu — usłyszałem w słuchawce męski głos. Od razu rozpoznałem prawnika żony, z którym miałem okazję kilkukrotnie się spotkać. — Pana żona zostawiła testament, a prawo nakazuje jego odczytanie i przedstawienie — dodał.

— Czy jest to konieczne? — zapytałem. Tak szczerze powiedziawszy, to nie miałem ochoty jechać do kancelarii, która aż za bardzo kojarzyła mi się ze zmarłą żoną. Bywałem tam jedynie z Marysią, która korzystała z jej usług na długo przed naszym ślubem.

— Tak, jest to konieczne — odpowiedział prawnik.

— Dobrze, przyjadę — odpowiedziałem i się rozłączyłem. W gruncie rzeczy doskonale zdawałem sobie sprawę, że trzeba załatwić wszystkie te sprawy związane z majątkiem. Zwlekanie i tak nie przywróciłoby życia żony, a załatwienie wszystkich formalności pozwoliłoby mi zamknąć za sobą wszystkie bolesne sprawy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że odczytanie testamentu będzie jedną wielką katastrofą.

Nie jestem jej mężem?

Kancelaria notarialna była duża, przestronna i bardzo bogata. Na każdym kroku czuć było profesjonalizm, prestiż i przepych.

— Proszę siadać panie Tadeuszu — usłyszałem głos prawnika. — Napije się pan czegoś?

— Nie, dziękuję — odpowiedziałem uprzejmie. — Chciałbym mieć to już za sobą — dodałem.

— Dobrze, w takim razie zaczynajmy — powiedział prawnik i przystąpił do odczytywania testamentu mojej żony. I chociaż początkowo nic nie zapowiadało katastrofy, to z każdym kolejnym zdaniem czułem, że tracę grunt pod nogami. Nie byłem w stanie zrozumieć tego, co słyszę.

— Zgodnie z wolą pani Marii cały jej majątek zostanie podzielony na dwie równe części — rozpoczął prawnik. — Jedną z nich otrzyma syn, a drugą mąż.

Dokładnie w tym momencie nieco się wyłączyłem. Byłem pewien, że testament mojej żony jest mi znany i że nic mnie w nim nie zaskoczy. Jednak bardzo się myliłem. Prawnik, mówiąc o mężu Marysi, użył imienia Krzysztof — i to wielokrotnie. Początkowo myślałem, że to przejęzyczenie.

— Chwileczkę — przerwałem prawnikowi. — Ja mam na imię Tadeusz.

Prawnik spojrzał na mnie wymownie, a potem lekko skinął głową.

— Wiem — powiedział. — Ale pani Maria miała męża o imieniu Krzysztof i to właśnie jemu zapisała połowę swojego majątku — dodał. "Czy on oszalał?" — pomyślałem zdziwiony.

— O czym pan mówi? — zapytałem zszokowany. — Jaki inny mąż? Jaki Krzysztof? — zadawałem pytania, na które zupełnie nie znałem odpowiedzi.

Prawnik w milczeniu wręczył mi kopertę i powiedział, że jest w nim list od mojej zmarłej żony.

— Proszę go przeczytać na spokojnie — usłyszałem. Ale jak w takim momencie można być spokojnym?Szybko rozerwałem kopertę i ujrzałem plik kartek zapisanych pismem mojej żony. Usiadłem w poczekalni i zacząłem czytać.

Moja żona prowadziła podwójne życie

Z listu dowiedziałem się, że moja żona prowadziła podwójne życie. I nie, wcale nie miała kochanka. Marysia — jakkolwiek niewiarygodnie to brzmi — była bigamistką.

Swojego pierwszego męża poznała ponad dwadzieścia lat temu. To była namiętność od pierwszego wejrzenia. Dopiero potem poznała mnie. I okazało się, że byłem doskonałym kandydatem na ojca jej dziecka.

Wtedy pojawił się dylemat, kogo wybrać. Krzysztof był namiętny, nieokrzesany i nieco szalony, natomiast ja byłem poukładany, spokojny i opanowany. "Kochałam was tak samo i nie potrafiłam się zdecydować, z którym chcę spędzić resztę życia" — brzmiało wyzwanie mojej żony. Więc co zrobiła? Postanowiła prowadzić podwójne życie. Wzięła dwa śluby, mieszkała w dwóch domach i dzieliła swój czas pomiędzy Krzysztofa a mnie.

— Jak ona mogła to zrobić? — zapytałem prawnika, który spokojnie czekał, aż zapoznam się z listem.

— No cóż — prawnik wzruszył ramionami. — Ja nie jestem od oceniania moich klientów, ja jestem jedynie od wykonywania i przekazywania ich woli — powiedział. A potem zapytał, co zamierzam z tym zrobić.

Szczerze mówiąc, miałem niewielkie możliwości. Według prawa moje małżeństwo z Marysią było nieważne. Jednak nie to było najgorsze. Podobnie jak przepisanie majątku na Krzysztofa. Najbardziej zabolało mnie to, że przez dwadzieścia lat żyłem w kłamstwie.

Moja ukochana żona przez wszystkie te lata oszukiwała mnie i wiodła podwójne życie. A ja byłem na tyle ślepy i głupi, że nic nie zauważyłem.  Wierzyłem w jej wyjazdy służbowe, delegacje i wycieczki z przyjaciółkami. Faktem jest, że nigdy tego nie sprawdzałem. No cóż — ufałem jej. A ona tak mnie wyrolowała.

Testament i pośmiertne wyznanie Marysi nieźle namieszało w naszym życiu. Musiałem sprzedać dom i inne rzeczy materialne, aby majątek mógł zostać podzielony na dwie równe części. Jednocześnie nie byłem w stanie spotkać się z Krzysztofem, który przez pewien czas bardzo na to nalegał. Doszedłem do wniosku, że to jednak ponad moje siły. I tak było mi bardzo ciężko.

W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać, czy Kuba to na pewno mój syn. Na szczęście podobieństwo jest uderzające — ma te same oczy,  nos i dołeczki na policzkach. To jedyne szczęście, jakie zostało mi po nieprawdziwym życiu z Marysią.

Czytaj także:
„Ojciec harował, by utrzymać moją bezużyteczną siostrę. Zataiłam przed nią ukryty spadek, bo i tak dostała już za wiele”
„Teściowa obiecała, że przekaże nam mieszkanie, jeśli spłacimy jej kredyt. Spłaciliśmy, a ta franca zrobiła nas w balona”
„Mój mąż to dusigrosz jakich mało. Nie chciał kupić synowi mieszkania, więc zagroziłam rozwodem. Teraz szasta pieniędzmi”

Redakcja poleca

REKLAMA