Sam nie wiem, kiedy zleciało nam te czterdzieści lat. Jeszcze wczoraj młodzi, zdrowi, z dwójką dzieciaków, szczęśliwi, a dziś…
Pamiętam, to był jeden ze zwyczajnych dni, które mieliśmy spędzić przyjemnie, we dwoje. Najpierw poranna kawa, potem spacer, obiadek ugotowany ręką mojej kochanej żony i wieczorny koncert w miejscowej szkole muzycznej. Bilety wstępu są za darmo, a grają czasami sławy muzyczne. Oboje z Klaudią uwielbialiśmy te środowe muzyczne uczty. Żona chyba nawet bardziej ode mnie.
Popadała wtedy czasami w nostalgiczny nastrój, a następnego dnia siadała przy pianinie i grała tęskne melodie. Kiedyś chciała zostać pianistką i moim zdaniem miała do muzyki wielki talent. Ale los zadecydował inaczej… Jej rodziców nie było stać na lekcje ani na instrument. Uczyła się więc w ognisku muzycznym, a pierwsze pianino dostała ode mnie. Na dziesiątą rocznicę ślubu.
Wydaje się, że to było tak niedawno
Tymczasem zleciało już czterdzieści lat naszego małżeństwa. W tym czasie urodziło nam się dwoje dzieci. Syna straciliśmy kilka lat temu, w wypadku samochodowym. Została nam tylko córka Monisia, a po Andrzejku synowa i wspaniałe wnuki. Mimo tej tragedii, która spotkała naszą rodzinę, uważaliśmy z Klaudią, że nasze życie naprawdę nie jest złe.
– Trzeba się cieszyć z tego, co mamy, bo zawsze mogłoby być gorzej – taką filozofię wyznawała moja żona i dodawała jeszcze: – Najważniejsze, że jesteśmy zdrowi. Byłem pewny, że niczego nie boi się bardziej niż choroby, która by ją mogła przykuć do łóżka. Kiedy nasz kochany Andrzejek był w śpiączce przez dwa długie miesiące, moja żona zastanawiała się, co powinna zrobić jako matka. Chcieć utrzymać go przy życiu, czy być za jego odłączeniem. Razem zastanawialiśmy się nad tym, z bólem rozpatrując „za” i „przeciw”.
– Bo co to za życie, pośród tej pikającej aparatury i plątaniny rurek? – pytała Klaudia, dobrze wiedząc, że nawet jeśli jej syn przeżyje, to będzie rośliną skazaną na bytowanie w szpitalu lub domu opieki. Kiedy w końcu synowa i lekarze odłączyli Andrzejka i mogliśmy go pochować, pewnego wieczoru Klaudia wymogła na mnie przyrzeczenie, że jeśli kiedykolwiek coś się z nią stanie, to jej nigdzie nie oddam, do żadnego zakładu.
– Raczej mnie zabij – poprosiła, patrząc mi głęboko w oczy.
– Nie myśl o takich rzeczach – stwierdziłem, sądząc w głębi duszy, że jeśli któreś z nas ma zniedołężnieć, to i tak pierwszy w tej kolejce stoję ja. Dlatego, że jestem starszy od Klaudii o trzy lata, a w dodatku jestem mężczyzną. Wiadomo, że my „psujemy się” szybciej.
Staram się, naprawdę bardzo się staram
Niestety, los sobie znowu z nas zakpił i to moja ukochana żona dostała wylewu. Kiedy tamtego dnia po koncercie wróciliśmy do domu, jeszcze śmiała się, żartowała, a potem… przewróciła się w łazience. Wiem, że tylko błyskawicznej akcji pogotowia zawdzięczam to, że w ogóle żyje. Ale jest częściowo sparaliżowana, zamknięta w swoim połowicznie bezwładnym ciele. Zdana tylko na mnie. Klaudia po wylewie nie ma czucia w lewej stronie ciała.
A i tutaj należy uważać, że miała szczęście, bowiem początkowo lekarze sądzili, że w ogóle nie będzie mogła się ruszać. Nie mam pojęcia, czy moja żona o tym wie, bo nikt z rodziny jej nie powiedział. Traktuje więc swój częściowy paraliż jako dopust boży i karę, która niezasłużenie ją spotkała.
Ma żal do losu, że potraktował ją tak podle, że tak wiele straciła, chociaż ja robię wszystko, co w mojej mocy, aby tak nie myślała. Staram się, abyśmy prowadzili podobne życie, jak przed wypadkiem. Na szczęście zawsze mieszkaliśmy na parterze, więc po wylewie Klaudii nigdy nie było kłopotu z tym, aby wyjść z nią na spacer. Wózek sprowadzam swobodnie z trzech szerokich schodków.
Rano zawsze robię żonie kawę
Taką jak lubi, zbożową, lekko posłodzoną. Ale przed kawą myję ją i czeszę. Znam na pamięć budowę jej smukłych dłoni, z paznokciami w kształcie migdała. Wiem, gdzie ma jakie znamię, pieprzyk czy bliznę, chyba lepiej niż wtedy, gdy błądziłem po jej ciele w miłosnych uniesieniach. Teraz pielęgnuję je ze zdwojoną czułością.
Pomagam jej ułożyć krótkie włosy, bo tego także nie potrafi zrobić sama, i pomagam jej ubierać się w rzeczy, które sobie wybrała. Początkowo Klaudia usiłowała sama poradzić sobie z tymi czynnościami, ale nie dawała rady. Widziałem, jak ją to denerwuje, i w końcu wypracowaliśmy sobie takie dobre współdziałanie. Na razie bronię się przed zatrudnieniem pielęgniarki, bo uważam, że obecność obcej osoby w domu zburzyłaby spokojny rytm naszego życia.
A tak czasami jeszcze mogę sam przed sobą poudawać, że jest tak, jak dawniej. Wyobrażać sobie, że za chwilę moja żona roześmieje się szczerze z jakiegoś dowcipu, który jej opowiem. Przytuli mnie czule i pójdziemy na spacer, trzymając się pod ręce, a Klaudia będzie mi pokazywać tysiące rzeczy po drodze, które ją zainteresowały – wiewiórkę pod drzewem, dziecko w zabawnej czapeczce.
To są miłe marzenia, chociaż wiem, że przecież nigdy się nie spełnią, ponieważ nie ma szansy na to, aby Klaudia, mimo stałej i kosztownej rehabilitacji, odzyskała pełną sprawność ruchową. Są jednak rzeczy, których przy żonie nie zrobię. Na przykład boję się obcinać Klaudii paznokcie – mam taką traumę, że ją wtedy zranię, skaleczę. No i za nic bym ich nie pomalował lakierem, tego zwyczajnie nie potrafię.
Dlatego raz na dwa tygodnie wołam znajomą manikiurzystkę z salonu niedaleko naszego domu. Pani Hania jest bardzo życzliwa i pomocna, i nigdy nie bierze ode mnie więcej za to, że przychodzi do żony. Kiedyś, gdy Klaudia była zdrowa, sama do niej chodziła. Niestety, do salonu pani Hani trzeba wejść po wielu schodach, które teraz są dla nas trudne do pokonania. Ale na przykład nadal jeździmy do fryzjera.
Pan Tomek zna Klaudię od wielu lat i doskonale wie, jak ją ostrzyc, aby była zadowolona. Mam wrażenie, że żona u niego się odpręża, lubi tam przebywać. Taka wizyta jest chyba dla niej namiastką dawnego życia.
– Tato, jest ci za ciężko – mawia czasami z troską nasza córka, wiedząc, że praktycznie przez cały dzień zajmuję się mamą. A i nasza synowa uważa, że powinienem jakoś inaczej wszystko zorganizować. Przyjąć kogoś do pomocy albo nawet oddać Klaudię do zakładu opieki. – Przecież nie jesteś już młody i młodszy nie będziesz… – córka wymawia mi to, że zbliżam się do siedemdziesiątki. – A wziąłeś teraz na siebie obowiązki, które bywają ponad siły dla młodego człowieka! – Przecież nie tylko musisz zajmować się mamą, ale robisz jeszcze w domu rzeczy, którymi do tej pory ona się zajmowała – przypomina mi synowa.
To prawda, że u nas gotowała i prała Klaudia, a ja tylko sprzątałem. A teraz sam przygotowuję obiad dla nas obojga i widzę, jak moja żona czasami na próżno próbuje ukryć rozdrażnienie, gdy jej nie smakuje to, co przygotowałem. Trudno, staram się być jak najlepszym kucharzem, tyko czasami mi nie wychodzi.
Ale naprawdę ze wszystkich sił pragnę nie dawać żonie powodów do złości, a po wylewie denerwuje się bardzo łatwo. Nie winię Klaudii za to, że zmienił jej się charakter. Kiedyś była taka pogodna, wiecznie roześmiana, a dzisiaj często prezentuje niezadowolenie. Kiedy grymas złości wykrzywia jej, i tak już zdeformowaną wylewem twarz, kraje mi się serce. Kiedyś była taka piękna… Nic dziwnego, że teraz nie lubi patrzeć w lustro. To w łazience trzy miesiące temu stłukła, rzucając w nie szklanką do mycia zębów.
I nie opuszczę cię, aż do śmierci…
Dlatego staram się jej częściej powtarzać, że dla mnie jest najpiękniejszą kobietą na świecie. I pilnuję, aby zawsze była zadbana. Stąd ten fryzjer, manikiurzystka. Często także kupuję jej kwiaty i choćby kolorową apaszkę. Bardzo chcę, aby nadal czuła się pożądana. A do zakładu nie oddam jej, dopóki chodzę i potrafię coś zrobić wokół siebie, i wokół niej. Kiedy zaś zabraknie mi sił, to pójdziemy tam oboje. Bo dla mnie słowa przysięgi: „w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, dopóki śmierć nas nie rozłączy” są ważne tak samo dzisiaj, jak czterdzieści lat temu. I córka z synową muszą to zrozumieć.
Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii