Uważam, że nie ma nic lepszego niż grill w gronie znajomych. Tak najlepiej zacząć wakacje: mięcho smaży się na ruszcie, piwko chłodzi w studni, a my nadrabiamy zaległości z ostatnich miesięcy. Ech, bo powyżej pewnego wieku ciężko być na bieżąco z tym, co się dzieje wśród przyjaciół. Wszyscy niby mamy telefony, fajsbuczki, a jednak… Wśród miliona obowiązków, pracy i rodzinny trudno znaleźć choćby tę chwilę, aby utrzymać kontakt.
– I dlatego uznaliśmy, że to najlepszy moment – opowiadała Marta. – Romek może pracować w stu procentach zdalnie, ja załatwiłam z szefową, żeby przychodzić do biura tylko raz w tygodniu, żyć nie umierać!
– Nie wierzę, po prostu nie wierzę – rzuciłem, kręcąc głową.
– Ale to prawda – zapewnił mnie Romek, trącając w ramię. – Wyprowadzamy się na wieś, znaleźliśmy już idealny dom, teraz negocjujemy cenę. Jak wszystko dobrze pójdzie, kolejnego grilla zrobimy u nas!
– Hola, hola! – stopowała go żona.– A remont? A ogródek? A…
– Najważniejsze, żeby rożen był! – zaśmiał się Tomek. – Resztę się jakoś ogarnie.
– A jaki macie kredyt? Wysoki? – zainteresowała się jego siostra. – Ja się tak boję procentów… I że jak mi się noga powinie, spóźnię się ze spłatą, to wszystko szlag trafi. Właśnie dlatego kupiłam teraz gorszy samochód, ale za to za gotówkę.
– Tańszy lepszy – orzekł Tomek.
– Mniejsza strata, jak go rozwali. Bo baba za kierownicą, to… Ha, ha, ha! Wiadomo!
Moja żona ewidentnie była dzisiaj nie w humorze
Za ten tekst dostał w ucho od siostry. Potem oboje zaczęli się ganiać po całej działce i przekomarzać. Jak dzieci! Zrobiło się wesoło i tylko moja żona, Zuza, stała z boku i mieszała sałatkę. Po nerwowości jej ruchów poznałem, że jest nie w humorze.
– Co tam, kotek? – podszedłem bliżej pod pretekstem, że potrzebuję dolewki coli. – Dostałaś od Jolki ten przepis, o którym mi mówiłaś?
Zuza najpierw spiorunowała wzrokiem mnie, później równie niechętnym spojrzeniem obrzuciła Jolkę, która wygrzebywała z włosów resztki śliwki, którą cisnął w nią jej nieznośny brat.
– Jakim cudem stać ją na auto? – prychnęła moja żona. – Ciągle tylko zmienia pracę, nigdzie nie może się utrzymać i niby taka bogata?
– Wiesz… – wzruszyłem ramionami. – U mnie w robocie mówią, że jak chcesz dobrze żyć, to musisz „skakać” po pracodawcach. Zawsze iść tam, gdzie więcej dają.
– To dlaczego tego nie robisz? – ofuknęła mnie.
– Bo ja lubię to, co robię.
– Nauczyciel geografii… Cudowna fucha.
Zuza odwróciła się do mnie bokiem i nadal maltretowała sałatkę.
Zastanawiałem się, co ją ugryzło… Chociaż tak naprawdę dobrze wiedziałem. Moja żona źle zniosła ostatnie chude lata: pandemia, kryzys, inflacja, drożyzna… W jej firmie wprowadzono ostre cięcia, więc żeby utrzymać stanowisko, zgodziła się przyjąć na siebie więcej obowiązków. Chodziła wiecznie zmęczona i niezadowolona.
– Ja robię po dwanaście godzin i co z tego mam? – mruknęła po chwili. – Nic. A ten idiota Tomasz poklika pięć minut w klawiaturę i obsypują go złotem.
– Komputerowcy mają lekkie życie – zaśmiałem się.
– Więc trzeba było też iść na polibudę – warknęła Zuza.
Jej zachowanie mnie zaniepokoiło.
– Ej, kochanie, co z tobą? Skąd tyle… negatywnych myśli?
Zmieszała się, spuściła wzrok. Coś tam jeszcze wyburczała pod nosem, jednak gdy ponownie na mnie spojrzała, była już mniej ponura.
– A sama nie wiem… – westchnęła. – Tak jakoś… To chyba stres.
– No to zostaw te warzywa i chodź do nas, zrelaksuj się – pociągnąłem ją za rękę.
Reszta popołudnia minęła w przyjemnej, wesołej atmosferze. Choć gdy Marta wracała do tematu domu na wsi albo Tomek opowiadał o objazdówce po Chinach, widziałem, jak Zuza zagryza mocno wargi. Już dyskutowaliśmy o tym, że my w tym roku nigdzie nie pojedziemy. Rachunki tak skoczyły, że pochłaniały większość naszych dochodów.
Gdy wróciliśmy do domu, moja żona znowu spochmurniała.
– Tyle kasy poszło na tego grilla – rzuciła. – I my daliśmy najwięcej, Tomek przyniósł tylko jakieś tanie piwo.
Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Wzruszyłem ramionami.
– To niesprawiedliwe! – krzyknęła. – Wszyscy kupują domy, samochody, tylko my nic. Wiecznie w długach. Dlaczego im się tak dobrze powodzi, a nam nie?
– No… – na coś takiego też nie miałem dobrej odpowiedzi. Tak po prostu jest, jedni mają więcej, a inni mniej.
Z Zuzą jednak widocznie coś się działo. Była wściekła. Dłonie zacisnęła w pięści i fukała na mnie jak kotka.
– Ta książka – rzuciła nagle. – To był stek kłamstw!
Zuza chwyciła książkę i przedarła ją na pół
Tupnęła, odwróciła się na pięcie, po czym wybiegła z salonu. Wróciła po chwili, rzeczywiście z książką w rękach. Widywałem już wcześniej tę czerwoną okładkę na łóżku czy stoliczku kawowym, Zuza czytała ją od pewnego czasu. Tak na pierwszy rzut oka przypominała jakiś poradnik motywacyjny.
– Co to jest? – zaciekawiłem się.
– Już ci mówiłam. Kłamstwa!
Z tym okrzykiem Zuza w jednej chwili chwyciła książkę mocniej i… przedarła ją na pół. Oniemiałem.
– Tam piszą, że aby osiągnąć szczęście i bogactwo, wystarczy pozytywnie myśleć. Ja ciągle tylko myślę i myślę – wyznała z płaczem. – I nic z tego nie wynika!
Co w nią wstąpiło? Nigdy dotąd nie była taka agresywna
Patrzyłem na nią oszołomiony. Fakt, że zaczęła zazdrościć naszym znajomym finansowego powodzenia, to jedno, ale Zuza nigdy dotąd nie była tak agresywna. A już na pewno nie niszczyła świadomie książek! Rozrzuciła wokół siebie kartki i zaczęła je mściwie deptać. Potem rozpłakała się na dobre i poszła położyć do sypialni. Sprzątanie bałaganu spadło na mnie.
Zbierałem poszarpane kartki i od czasu do czasu zauważałem jakieś zdania, które podkreśliła dla siebie Zuza: „rób swoje, wszechświat załatwi resztę”, „jeśli czegoś bardzo chcesz, skup się na tym”, „możesz mieć wszystko to, co inni”, „pieniądze zawsze się znajdą, los ci je ześle”. Zebrałem to wszystko do wora i rzuciłem obok śmietnika z myślą, że później to wyrzucę.
„Co za brednie – pomyślałem. – Po co ona czyta takie rzeczy? Los co najwyżej zsyła pieniądze autorowi… Z kieszeni idiotów, którzy to kupili”.
Nie dość, że treść książki była do luftu, to jeszcze jakość druku jeszcze bardziej: na dywanie zostało kilka rozmazanych, szarych plam – zapewne taniego tuszu. Próbowałem to usunąć na szybko, ale nic z tego. Uznałem, że to problem na inną chwilę, bo musiałem się jeszcze zająć moją histeryzującą żoną. Och, to był dłuuugi wieczór.
– Ja też chcę dom! – płakała Zuza. – I nowe auto! Dlaczego oni mają wszystko, a ja nic? Dlaczego?!
W nocy rozpętała się koszmarna burza. Normalnie świata nie było widać, waliły pioruny i lało jak z cebra. Pogratulowałem sobie, że urządziliśmy grilla wcześniej, bo inaczej nic by z tego nie wyszło. Zniszczenia w mieście okazały się doprawdy potworne: pozrywane linie, zwalone drzewa, awarie prądu i wody.
– Mówię ci, nie było co zbierać – następnego dnia zadzwonił do mnie Tomek, żeby się pożalić na straty. – Auto Jolki zostało wyprasowane niemal na płasko! Ten stary dąb zwalił się prosto na nie… Ubezpieczyciel chyba jej tego nie przyjmie, mówi, że czegoś takiego nie było w umowie.
Pokiwałem głową. Pech jak nic. Za to do nas uśmiechnęło się szczęście. Mieliśmy niewielki zaciek na ścianie od strony balkonu, a z kolei nasz ubezpieczyciel wycenił to na naprawdę imponującą kwotę.
– To chyba pomyłka? – myślałem na głos.
Zuza jednak patrzyła na wycenę rozanielonym wzrokiem.
– Wreszcie coś dla nas! – cieszyła się. – Jakaś nagroda!
Ja też nie narzekałem. Usterkę szybko naprawiłem sam, a kasa trafiła na konto oszczędnościowe. Przy okazji po raz kolejny próbowałem uporać się z plamą na dywanie, ale była uparta… Od ostatniego razu jeszcze bardziej urosła.
– No popatrz! – wskazałem ją Zuzie. – Gdzie ty kupiłaś taką badziewną książkę?
– A znalazłam ją w internecie – rzuciła niby obojętnie, ale nie spodobało mi się coś w jej tonie. Był taki zimy. – Najwyżej kupimy nowy dywan. Skoro los sam zesłał nam pieniądze, trzeba korzystać.
Codziennie docierały do nas złe wieści od przyjaciół
Plama sięgała jednak dalej niż dywan… Gdy go ostatecznie wymieniliśmy, rozlewała się już po podłodze. Szorowałem, próbowałem różnych środków i odplamiaczy, jednak była na nie odporna. Tylko ja się tym zajmowałem, Zuza wzruszała ramionami. Niedawno znalazła na chodniku pięć stówek i od razu poszła sobie kupić nową sukienkę. Paradowała w niej teraz przede mną bardzo z siebie zadowolona.
– I jak? – pytała.
– No nie wiem… Może ktoś szuka tych pieniędzy? – zastanawiałem się.
– Ty to zawsze szukasz dziury w całym – odpowiedziała Zuza. – Jeśli ich potrzebował, mógł lepiej pilnować.
Nie poznawałem własnej żony.
Nadal pochylałem się nad plamą na podłodze, ale podniosłem wzrok i spojrzałem na żonę. To dziwne, ale jej palce – mocno zaciśnięte na materiale drogiej sukienki – również były lekko ciemniejsze na końcówkach, jakby ubrudzone. Czyżby były to ślady po książce? Ale przecież podarła ją już jakiś czas temu, nie mogły się chyba utrzymać aż tak długo?
Nie miałem czasu o tym myśleć. Teraz niemal codziennie docierały do nas złe wieści. Tomkowi przepadła wycieczka do Chin – razem z całym biurem turystycznym! Zaufał jakiejś szemranej firmie i stracił mnóstwo kasy.
– Jak ktoś nie szanuje pieniędzy… – skomentowała lekko Zuza.
Podobnie zareagowała na wiadomość, że dom, który tak spodobał się Marcie i Romkowi… spłonął!
– Na wsi to chyba nie takie niesamowite? – oświadczyła obojętnie. – Zaprószenia ognia zdarzają się cały czas… Podobnie jak podpalenia.
Ostatnie lata rzeczywiście były trudne…
Nie poznawałem swojej żony. Nigdy wcześniej nie zachowywała się w ten sposób. Ta zazdrość, zawiść, ta cała żółć i mściwość, które wręcz się z niej wylewały, zupełnie nie pasowały do Zuzanny, którą znałem.
Oczywiście rozumiałem, że ostatnie lata były dla nas trudne, a ja też – nie oszukujmy się – nie byłem „posażnym” kawalerem z widokami na majątek. Wiedziała o tym, kiedy za mnie wychodziła, niczego przed nią nie ukrywałem. I przynajmniej wtedy twierdziła, że jej to nie przeszkadza.
A teraz przyłapałem ją na przeglądaniu… domów na sprzedaż!
– Marta poprosiła cię o pomoc w poszukiwaniach? – zagadnąłem. – Podobno bardzo przeżyła stratę tamtego budynku.
– Nie, dlaczego? – zdziwiła się Zuza, odwracając się na moment od ekranu laptopa. – Myślałam raczej o czymś… dla nas.
Poczułem się kompletnie skołowany.
– Jak to? Przecież nas na to nie stać! – prawie krzyknąłem.
– Kto wie? Przecież to los decyduje o tym, komu się powodzi, a komu nie, prawda? – uśmiechnęła się, odgarniając na bok kosmyk, który wpadał jej do oka.
Nie poznawałem żony, a teraz dodatkowo nie wierzyłem w ani jedno jej słowo. Miałem wrażenie, że stała się zimna i nieczuła na krzywdę naszych przyjaciół. Myślała tylko o sobie… I o pieniądzach.
Czy uda się nas uratować?
Między mną, a Zuzą układało się coraz gorzej. Przez ostatnie miesiące praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy, chyba, że ona chciała porozmawiać o kwestiach finansowych. Nic innego jej nie interesowało.
Cieszyłem się gdy dostała awans i mogła sobie pozwolić na większą ekstrawagancję, ale oddaliliśmy się od siebie. Próbowałem z nią rozmawiać, ale ona wydaje się zafiksowana na, jak to mówi, manifestowaniu dobrobytu.
Nie poznaję mojej żony do tego stopnia, że konsultowałem się z psychiatrą, bo może Zuza wpadła w najzwyklejszą manię, albo ma epizod schizofreniczny. Ale lekarz nie moze stwierdzić niczego na podstawie moich opowieści, a Zuza nie chce słyszeć o wizycie w gabinecie.
Obawiam się, że jeśli ona się nie opamieta, to nasz związek wisi na włosku. Miłość, rodzina i przyjaciele są ważniejsi niż pieniądze, ale moja ukochana żona o tym zapomniała.
Czytaj także:„Aleksandra chciała oskubać męża, żeby się gzić z młodszym kochasiem. Cwana lafirynda myślała, że jej się upiecze”„Babcia wpakowała się do grobu jeszcze przed śmiercią. Zaplanowała ceremonię i stypę. Kupiła sobie nawet garsonkę do trumny”„Banda rozbestwionych małolatów chciała wpędzić mnie do grobu. Zawiodłam jako nauczyciel i pedagog szkolny”