Nigdy nie spierałem się z żoną na temat wychowywania Kariny. Nie miałem powodu. Iwona zawsze była cudowną matką. Poświęcała małej mnóstwo czasu i uwagi.
Ja po powrocie z pracy marzyłem tylko o tym, by uwalić się przed telewizorem lub położyć spać. A ona? Bawiła się z córką, czytała jej bajki, rozmawiała, pomagała w szkole.
Żona dobrze zajmowała się córką
Przez pierwsze lata życia Karina miała naprawdę szczęśliwe dzieciństwo, pełne miłości, beztroski i radosnej zabawy. Ale potem wszystko się zmieniło.
Zacznę od tego, że żona była swego czasu świetną lekkoatletką. A dokładniej mówiąc, sprinterką. Nie znaliśmy się jeszcze wtedy, ale od jej przyjaciół słyszałem, że miała szansę dostać się do kadry narodowej juniorów.
To było jej największe marzenie. Niestety, tuż przed bardzo ważnymi zawodami miała ciężki wypadek na rowerze. Koszmarnie się potłukła i połamała.
Kości co prawda się zrosły, rany zagoiły, ale o karierze sportowej musiała zapomnieć – nigdy nie odzyskała pełnej sprawności.
Na szczęście jakoś się z tym pogodziła. Gdy się poznaliśmy, była pilną studentką rachunkowości planującą otworzyć własne biuro księgowe.
Wypadek sprawił, że żona nie zrobiła kariery sportowej
Nawet nie wspominała o swoich dawnych sukcesach sportowych.
Kiedy ją o to pytałem, uśmiechała się tylko, mówiła, że to stare czasy i zmieniała temat.
Byłem pewien, że marzenia o karierze sprinterskiej zupełnie wywietrzały jej z głowy. Okazało się jednak, że nie do końca.
Zaczęło się bardzo niewinnie. Gdy Karina skończyła dziesięć lat, Iwona oświadczyła, że zapisuje ją do miejscowego klubu sportowego, do sekcji lekkoatletycznej.
– Chcesz, żeby poszła w twoje ślady? – zachichotałem głupio.
– A nawet jeśli tak, to co? Nie podoba ci się? – podniosła głos.
– Spokojnie, podoba się. I to bardzo. Pod warunkiem, że ona tego chce.
– Oczywiście, że chce. Rozmawiałam z nią. Jest zachwycona. Powiedziała nawet, że będzie lepsza ode mnie.
– Jeśli tak, to w porządku.
Cieszyłem się, że córka zamierza zająć się sportem
Wszyscy wokół mówili, że dzieciaki za mało się ruszają, zbyt dużo czasu spędzają przy komputerze. Pomyślałem, że jak Karina pobiega z innymi dziećmi, to jej tylko na zdrowie wyjdzie.
Karina zaczęła chodzić na treningi. Najpierw dwa razy w tygodniu, potem już codziennie. Wracała z nich tak zmęczona, że nie miała siły ani ochoty robić nic innego. Nieraz widziałem, jak zasypia nad lekcjami.
Którego wieczoru, gdy po powrocie z pracy zobaczyłem, że znowu podpiera się nosem, nie wytrzymałem.
– Słuchaj, za dużo tych treningów. Myślałem, że to będzie tylko zabawa. A mała wygląda tak, jakby miała zaraz paść trupem. To nienormalne – powiedziałem do żony.
Aż podskoczyła.
– Co ty za bzdury opowiadasz?! Bez ciężkiej pracy nie ma wyników. A poza tym, Karinka uwielbia trenować, prawda? – spojrzała na córkę. Ta skwapliwie przytaknęła…
Wyglądało na to, że bieganie rzeczywiście sprawia jej olbrzymią radość.
Mijały kolejne miesiące. Córka zaczęła wyjeżdżać na zawody lekkoatletyczne, odnosić pierwsze sukcesy. Żona zostawiała biuro na głowie pracowników i jeździła z nią na wszystkie zawody.
Kiedy Karina wygrywała, promieniała szczęściem i pękała z dumy. Gdy zajmowała dalsze pozycje, wpadała w złość.
Krzyczała, że mogła się bardziej postarać, że przynosi jej wstyd. Nie podobało mi się to.
Gdy Karina zajęła niższe miejsce, żona wpadała w złość
– Dlaczego tak wrzeszczysz na nasze dziecko? – naskoczyłem na nią, gdy znowu zmyła córce głowę za słabszy wynik.
– Wcale nie wrzeszczę, tylko motywuję do jeszcze większego wysiłku. Karina marzy, by biegać w przyszłości najszybciej na świecie. Jeśli nie będzie się starać, nigdy tego nie osiągnie – odparła.
Zawsze potrafiła rozwiać moje wątpliwości.
Jesienią ubiegłego roku córka pojechała na zawody dla juniorów młodszych. Choć była murowaną faworytką, zajęła dopiero szóste miejsce. Żona była wściekła.
– Pobiegła na pół gwizdka! Nie rozumiem, dlaczego?! Przecież nie raz mówiłam jej, że jeśli chce wygrywać, musi dawać z siebie wszystko.
A ona sobie spacerek na bieżni zrobiła! Aż żal było patrzeć… – opowiadała wzburzona.
– Słuchaj, a może ona nie chce już biegać i bić rekordów? – wpadłem jej w słowo.
– Co ty opowiadasz! To niemożliwe! Nie ma wspanialszego uczucia niż to, gdy stoi się po wygranym biegu na najwyższym stopniu podium i słucha Mazurka Dąbrowskiego! – prawie krzyknęła.
To chyba wtedy przyszło mi do głowy, że córka spełnia marzenia mamy, a nie swoje.
Ta myśl nie dawała mi spokoju. Chciałam zapytać o to Karinę, ale jakoś nie było okazji. Gdy tylko zaczynałem temat, pojawiała się żona i ucinała dyskusję.
Dopiero gdy Iwona pojechała do ciotki w odwiedziny, udało się nam porozmawiać w cztery oczy. Okazało się, że miałem rację.
– Tato, tak naprawdę to nienawidzę tego biegania. Jak mam iść na trening, niedobrze mi się robi – wyznała córka.
Córka wcale nie chciała biegać
– O Boże, dlaczego nie powiedziałaś o tym wcześniej?!
– Mówiłam. Mamie. Ale ona od razu na mnie nawrzeszczała.
Stwierdziła, że mam to we krwi, że nie pozwoli zmarnować mi talentu. I jeżeli zrezygnuję, będzie bardzo, ale to bardzo zawiedziona. Więc siedziałam cicho, bo chciałam ją zadowolić. Ale już nie mogę… – prawie płakała.
– W porządku, gdy tylko mama wróci, porozmawiam z nią. Koniec z treningami – przytuliłem córkę.
– Naprawdę? Jesteś kochany! – ucieszyła się, ale zaraz znowu posmutniała. – Mama się wścieknie…
– Może nie będzie aż tak źle. A jeśli nawet… Nie martw się, biorę to na siebie. Nie pozwolę, żebyś dłużej się męczyła – zapewniłem gorąco.
Było mi wstyd, że przez tak długi czas nie widziałem cierpienia córki. Chciałem to jak najszybciej naprawić.
Było tak, jak spodziewała się Karina. Żona wpadła w szał. Nie chciała słuchać żadnych argumentów. Krzyczała tylko, że córka ma talent, wielką karierę przed sobą. Dlatego nigdy nie pozwoli na to, by zrezygnowała z treningów.
– Dopóki ja żyję, będzie biegać. I przestań mieszać jej w głowie, bo pożałujesz! – wrzasnęła na koniec i, zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, zamknęła się w sypialni.
Po starciu z żoną poszedłem do pokoju córki. Leżała na łóżku. Była załamana.– Wszystko słyszałaś – westchnąłem.
– Wiedziałam, że tak będzie… Mama nigdy nie odpuści – powiedziała smutno.
– A tam… Przegraliśmy jedną bitwę, ale nie wojnę. Jutro wieczorem jeszcze raz porozmawiam z mamą – próbowałem się uśmiechnąć.
– Dzięki, ale to bez sensu. Zrobi ci tylko jeszcze większą awanturę – westchnęła.
– Ale…
Tato, możesz już iść? Jestem bardzo zmęczona – poprosiła.
Wyszedłem, bo co miałem zrobić? Nie wiedziałem, jak ją pocieszyć, dodać otuchy.
Karina miała w szkole wypadek
Następnego dnia od rana miałem w pracy urwanie w głowy. Właśnie szykowałem się do spotkania z klientem, gdy zadzwonił telefon. Żona.
Krzyknęła, że Karina miała w szkole wypadek i że mam natychmiast przyjechać do szpitala. Byłem na drugim końcu miasta, więc droga zajęła mi prawie godzinę. Gdy dotarłem na miejsce, Iwona już na mnie czekała.
– Co z Kariną?!
– Ma strzaskaną lewą stopę i kość piszczelową. Prawdopodobnie czeka ją operacja. Na razie robią jej badania – odparła.
– Boże… Szczerze mówiąc, bałem się, że będzie coś gorszego – odetchnąłem.
– Coś gorszego?! Czy ty wiesz, co mówisz?! To może oznaczać koniec jej kariery sportowej!
– Że co? – nie mogłem uwierzyć, że myśli o tym w takiej chwili.
– Taka kontuzja to bardzo poważna sprawa, przecież…
– Wiesz, jak doszło do wypadku? – przerwałem jej
– Podobno ciężka, metalowa szafka spadła jej na nogę.
– Trzeba to będzie wyjaśnić…
– No jasne! Jeszcze dziś poszukam porządnego adwokata.
– Ale po co?
– Pozwę szkołę do sądu, o odszkodowanie. Pieniądze nam się teraz bardzo przydadzą. Jeśli Karinka będzie miała najlepszych rehabilitantów i będzie ciężko pracować, to być może wróci na bieżnię – rozmarzyła się.
Wstałem i poszedłem do toalety, bo bałem się, że jak dłużej posłucham tego jej gadania o sporcie, to jej przyłożę.
Tamtego dnia nie rozmawiałem z córką. Karinie podano silne środki nasenne i przeciwbólowe, więc chyba nawet nie wiedziała, że stałem przy jej łóżku. Postanowiłem więc wrócić do pracy.
Właśnie zbierałem się do wyjścia, gdy zadzwonił telefon. Tym razem był to dyrektor szkoły. Prosił, żebyśmy przyjechali do niego z żoną.
Iwona bardzo się ucieszyła. Stwierdziła, że z przyjemnością wygarnie mu, co myśli o wypadku, i uprzedzi o procesie.
Prosiłem, żeby się powstrzymała, że lepiej najpierw spokojnie porozmawiać, poznać fakty, ale nie chciała o tym słyszeć. Gdy podjechaliśmy pod szkołę, byłem pewien, że za chwilę rozpęta się prawdziwa burza.
Okazało się, że Karina sama doprowadziła do wypadku
Na początku moje przypuszczenia się sprawdziły. Iwona nie przebierała w słowach. Nie będę powtarzał, co dokładnie krzyczała, bo do dziś mi za nią wstyd. W każdym razie dyrektor przez dłuższą chwilę słuchał jej w spokoju, ale końcu stracił cierpliwość.
– Czy może pani na chwilę zamilknąć? Chciałbym coś wyjaśnić – przerwał jej.
– Nie mam ochoty pana słuchać! – nastroszyła się.
– Proszę tylko o pięć minut. Potem będzie mogła pani krzyczeć do woli – odparł. Postanowiłem się wtrącić.
– Niech pan mówi, żonie dobrze zrobi, jak przez chwilę pomilczy i ochłonie – powiedziałem. Iwona spojrzała na mnie ze złością, ale posłusznie zamknęła buzię.
– Jakiś czas temu założyliśmy w naszej szkole monitoring. Kamery są zamontowane między innymi w szatni, a więc tam, gdzie wydarzył się wypadek Kariny… O niektórych uczniowie wiedzą, o niektórych nie…– zaczął.
– Czyli wszystko się nagrało? – wpadła mu w słowo moja żona.
– Tak – skinął głową.
– Świetnie! Będzie kolejny dowód w sądzie. Jak się trzyma w szkole stare, niestabilne i niebezpieczne meble, to trzeba płacić – nie kryła satysfakcji.
Dyrektor jednak wcale nie wyglądał na zmartwionego. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się pod nosem.
– Owszem, dowód jest. Ale na to, że z szafką było wszystko w porządku. I nikt w szkole nie zawinił.
– Jak to? Nie rozumiem – teraz to ja nie wytrzymałem.
– Może najlepiej będzie, jak państwo sami zobaczą – odwrócił monitor w naszą stronę.
To, co potem zobaczyłem na ekranie, zmroziło mi krew w żyłach. Okazało się, że Karina sama doprowadziła do wypadku. Na nagraniu widać było wyraźnie, jak schodzi po schodach do szatni, rozgląda się, czy nikt jej nie obserwuje, obejmuje szafkę, próbuje ją przewrócić, a gdy ta zaczyna w końcu padać, podstawia nogę. A potem zwija się z bólu i krzyczy.
– O Boże, dlaczego ona to zrobiła? – wyrwał mnie z osłupienia głos żony. Spojrzałem na nią. Była biała jak ściana.
– No właśnie? Ma jakieś kłopoty z nauką? Chciała iść na dłuższe zwolnienie lekarskie? – dopytywał się dyrektor.
– Nie. Po prostu nie chce już dłużej biegać – powiedziałem z trudem.
– Przepraszam, ale teraz to ja nie rozumiem – patrzył na mnie zdumiony.
– Jutro to panu wyjaśnię. Przysięgam. A na razie muszę porozmawiać z żoną – odparłem i wyszedłem z gabinetu. Iwona poszła za mną. Bez słowa sprzeciwu.
Myślałem się, że będzie się ze mną wykłócać, ale nie. Płakała jak bóbr.
Nie chciałem awanturować się przed szkołą, zamierzałem poczekać z tym do powrotu do domu. Ale ogarnęła mnie taka wściekłość, że nie wytrzymałem.
Napadłem na żonę jeszcze na parkingu.
Krzyczałem, że jest najgorszą matką na świecie, że przez jej własne, niespełnione ambicje córka postanowiła zrobić sobie krzywdę. I że nie wiem, czy jej kiedykolwiek wybaczę.
Spodziewałem się, że będzie się ze mną wykłócać, protestować, zaprzeczać. Ale nie. Stała i płakała jak bóbr. Zrobiło mi się jej trochę żal.
– Zmądrzałaś wreszcie? Zrozumiałaś, że nasza córka nie chce być najlepszą sprinterką na świecie? – zapytałem już trochę spokojniej.
– Taaaak… – wychlipała.
– To w porządku. Nie rycz już. Teraz jest najważniejsze, żeby Karina wróciła do zdrowia. I pamiętaj, ani słowa o treningach i sportowej karierze, bo jak Boga kocham…
– Ani słowa! Przysięgam! – podniosła dwa palce.
Od tamtego czasu minął miesiąc. Karina czuje się już całkiem nieźle. Jeszcze trochę i stanie na własnych nogach.
Iwona wreszcie zrozumiała, jaką krzywdę wyrządziła Karinie
Rozmawialiśmy z nią o wypadku. Początkowo twierdziła, że to było nieszczęśliwe zdarzenie. Dopiero gdy opowiedzieliśmy jej o nagraniu, wyznała prawdę.
– Nie chciałam biegać i nie chciałam, żebyście się o to bieganie kłócili. Więc postanowiłam sama rozwiązać problem.
Mama skończyła karierę przez kontuzję. Miałam nadzieję, że mnie też się uda – wyznała.
Nie jestem beksą, ale wtedy rozryczałem się jak mały dzieciak.
Czytaj także:
„Myślałam, że małżeństwo moich dziadków było idealne. Babcia przez całe życie skrywała przed nami tajemnicę…”
„Moja matka ukrywała, że jest śmiertelnie chora. Wydało się, gdy umarła i musiałam zająć się przyrodnim rodzeństwem”
„Rok kręciłem się obok niej, bo byłem zbyt nieśmiały, by zrobić pierwszy krok. Zrobiła to za mnie… jej matka”